poniedziałek, 21 marca 2022

Ryzykantka - 55

 O ile styczeń tego roku był względnie  łagodny, to  luty postanowił   wyrównać  braki w ujemnych temperaturach. W ciągu  dnia  bywało po kilkanaście stopni  mrozu, nocą i nad  ranem temperatury  spadały jeszcze bardziej  poniżej  zera.  W tym układzie  pogodowym Wela i  Paweł postanowili, by z okazji jej obrony  nie urządzać żadnego  czekania  pod uczelnią. Po prostu  miał  z nią pojechać  tego  dnia  tylko Paweł, który  zaczeka na  nią  pod  salą, w której miała obronę.

Wela wiedziała dobrze, że pracę napisała dobrą, że nikt  nie ma  zamiaru jej odrzucić, że właściwie to czysta  formalność, ot taki zwyczaj, a mimo tego była  bardzo zdenerwowana, aż jej  w gardle  zasychało i dostała jakiejś nerwowej  chrypki. 

"Ciało oceniające" dobrze  sobie  zdawało sprawę z  jej zdenerwowania więc  wpierw  rozmowa dotyczyła tego czy miała  jakieś trudności natury organizacyjnej przy swych badaniach  laboratoryjnych, pomału przeszli do meritum i w pewnej chwili Wela dowiedziała się, że właśnie już ma swój tytuł w kieszeni. A jej promotor wyjrzał na korytarz i poprosił na salę Pawła, którego znał od dwóch lub trzech lat. Ale i tak Wela opuściła salę na miękkich  nogach - zmęczona tak, jakby sama posprzątała połowę Pałacu Kultury i Nauki.  Stwierdziła, że musi się  czegoś napić, bo zaraz  padnie z odwodnienia. Nim wyszli  z budynku pan promotor powiedział, że ma  dla niej  propozycję pracy, ale teraz  wyjeżdża na dwa tygodnie na  narty i pozwoli sobie do niej  zatelefonować po powrocie. Zresztą praca byłaby aktualna dopiero od  maja. Bardzo serdecznie się pożegnał z obojgiem, Welę cmoknął w rękę, co Paweł obśmiał potem, mówiąc w domu, że promotor chyba Welę podrywał.

A domowe uroczystości były obchodzone dopiero gdy wrócił z pracy Robert. Wela się w domu popłakała - siedziała w psim kojcu trzymając psiaka na  kolanach i zwilżała jego sierść łzami. Paweł nie mógł zupełnie  pojąć, czemu ona  płacze, skoro jest "po wszystkim", ale  babcia i Ewa kazały  mu być  cicho - Wela sama do siebie dojdzie. Po prostu  musi zejść  z niej wielodniowe i wielogodzinne  napięcie.

Wieczorna obiado - kolacja  była wielce uroczysta, Wela już była spokojna i uśmiechnięta. Jedyny malutki zgrzyt nastąpił, gdy Robert się  zapytał, czy jej rodzice  wiedzą, że już obroniła pracę, ale Wela powiedziała, że powie  mamie za kilka  dni, teraz  nie chce  sobie psuć dobrego nastroju. Poza tym to ich  przecież nie  za bardzo interesowały jej studia i problemy.

Robert i Ewa ufundowali Weli  bardzo ładną srebrną bransoletkę robioną na  zamówienie, na  której w ornament była wpleciona data obrony  pracy. Babcia co prawda żałowała, że nie jest to złota  bransoletka, ale szybko się  dowiedziała,  że taką  srebrną to Wela  może nosić stale to raz- a dwa- Wela bardzo lubi srebrne a nie  złote ozdoby.

Wieczorem Robert kolejny raz dziękował Ewie za to, że  stworzyła dla niego i Pawła taki ciepły, rodzinny dom, a  Ewa tłumaczyła  mu kolejny raz, że taki ciepły rodzinny dom to jest po prostu  wypadkową uczuć ich  wszystkich razem. I to nie jest tak, że jedna  osoba może  stworzyć ciepły rodzinny dom, to zawsze jest "praca zespołowa".

Ewę nieco niepokoiło zdrowie Roberta - zaczął coraz  częściej  narzekać na  zmęczenie i Ewa stwierdziła, że powinien jak najszybciej odwiedzić dobrego kardiologa. Robert się bronił przed tym, ale Ewa była uparta. Powiedziała, że jeżeli on  naprawdę ją kocha, to koniecznie powinien się poddać badaniom i ewentualnym zaleceniom kardiologa. Tłumaczyła, że przecież on od  lat jest  ciągle poddawany stresowi, a sam przecież  wie, że pomimo wielu lat  rutyny to każda  operacja  wymaga od  niego wielkiego napięcia i koncentracji co przecież odbija  się na  zdrowiu. A każdy stres jednak rujnuje serce. A jeżeli on ją  naprawdę  kocha, to powinno  mu zależeć na tym, by jak  najdłużej byli razem i mogli się sobą wzajemnie cieszyć. 

Ubłagała go wręcz, by poszedł do kardiologa i porobił badania - zwłaszcza, że kardiolog przyjmował w tej  samej  klinice.  W końcu Robert uległ jej  prośbom - a kardiolog stwierdził, że najprościej  będzie  zrobić tomografię komputerową  serca. I tu Robert został zaskoczony - wynik  wykazał, że  kiedyś  przeszedł dość  lekki  zawał serca, o  czym świadczyły blizny po  zawale. Zdaniem kardiologa Robert powinien nieco mniej  czasu spędzać za  stołem operacyjnym, czyli maksymalnie ograniczyć,  a  najlepiej wyeliminować długie operacje. Nie  musi jeszcze wszak odchodzić od  zawodu, ale jeśli nie  zadba  dostatecznie o zdrowie to życie go to tego zmusi.

No i powinien codziennie spacerować - w miarę  możliwości nie po centrum  Warszawy, ale  np. jeździć do Powsina i tam  spacerować po polach i lesie. A urlopy spędzać na wędrówkach po lesie  ewentualnie spacerować nad  morzem. Z ograniczeń - odstawić kawę i mocną  herbatę. Ograniczyć koniecznie słodycze i w ogóle raczej  niedojadać niż się  najadać. Ze  słodyczy - można jeść gorzką czekoladę. 

Robert tego  wszystkiego wysłuchał i  powiedział zniosę  to wszystko jeśli  tylko nie będę  musiał rezygnować  z sexu. Nie  musi pan, panie  kolego,  z niego rezygnować nawet pacjenci po operacjach kardiologicznych nie  mają zakazanego seksu. W tym momencie wyciągnął z szuflady ulotkę, opracowaną w Instytucie  Kardiologii, na której czarno  na  białym  stało, że nie  muszą po operacji rezygnować  z seksu, tylko zmienić nieco sposób. A mogę tę ulotkę dostać? bo nie wiem  czy  mi żona uwierzy. Bo to ona   mnie  do pana wysłała. To znaczy, że ma  pan mądrą i troskliwą kobietę przy  sobie.

A co do wyeliminowania tych długich operacji - muszę to mieć  na piśmie, w ocenie  stanu  zdrowia. Zaskoczony jestem  tym, że  kiedyś  przeszedłem  zawał i nic o  tym  nie  wiedziałem. 

Bo  zapewne przechodził go pan  razem  z grypą lub  zapaleniem oskrzeli, a że na  szczęście był lekki to łatwo było uznać  ból w klatce piersiowej  za ból spowodowany  silnym kaszlem.  Nie da się ukryć, że jeśli zawał nie jest  rozległy a pacjent  ma jeszcze w  dobrym stanie naczynia  wieńcowe to może nie   zostać  wykryty.   Prawdę  mówiąc to znam przypadki, że przywieziono pacjenta  z  ostrym   bólem zamostkowym i nawet  na  echu serca robionym  zewnętrznie  niczego  nie było widać, dopiero przez  przełykowe echo  wykazało zawał.  Wyjdzie potem  na koronarografii  lub  na tomografii komputerowej, tak jak u pana  wyszło.

Napiszę panu, o tym ograniczeniu długich operacji, ale zaznaczę, że nie ma przeciwwskazań do wykonywania zabiegów  ambulatoryjnych - zgoda? I mam nadzieję, że będzie  pan  rozsądny i będzie przestrzegać tych  zaleceń.   Będę, nie  mam innego wyjścia-  zapewnił go Robert.

Po powrocie z kliniki Robert wszystko opowiedział Ewie. Rozbawiła ją ulotka dla pacjentów po operacjach kardiologicznych i stwierdziła, że poradzą  sobie  ze  wszystkim.  Na początek Robert  nie  będzie  jeździł  samochodem  do kliniki, jeśli będzie tak zwana  dobra  pogoda. Przejdzie się kawałek do  autobusu i od  autobusu do kliniki. I skończą się  wieczorne obiado - kolacje, bo skoro odpadną  mu długie operacje to w  tym  czasie  będzie  mógł przyjmować  pacjentów w gabinecie i będzie  wcześniej w domu i będzie  mógł  wcześniej  zjeść. A wieczorem, po  kolacji będą po prostu  chodzili na  spacery, bo gdy nastanie  wiosna i tak trzeba  będzie  wychodzić  z psem. Weekendy - będą  wyjeżdżać w okolice  Warszawy i błądzić   wśród pól i szukać  lasów.  Może częściej  zaczną  bywać u Aliny?  A może się gdzieś  pobudujemy ?- spytał Robert? O nie - odrzuciła  propozycje  Ewa- będzie  wtedy tak  samo,  jak jest teraz, z tą  różnicą, że będziesz tkwił w  w domu gdzieś  w kartoflach i nie ruszysz  się, bo łażenie po kretowiskach nie  będzie  cię wszak zachwycało czy pociągało. Popatrz  na  Alinę i Franka- oni przecież ciągle siedzą  za kółkiem, a po własnym ogrodzie też  nie łażą, bo zatrudniają  do zbiorów i pracy ludzi. Dzieci do  szkoły są  wożone  samochodem bo mają  do niej  daleko, Franek do  swojej  pracy też  jeździ a nie  chodzi, Alina  samochodem jeździ na  zakupy. I tak  samo byłoby u nas. Mowy  nie ma,  zapomnij o takim pomyśle.

Następnego  dnia Robert  miał rozmowę  z szefem kliniki, który stwierdził, że przez  jakiś czas będą przyjmować pacjentów tylko na  zabiegi  ambulatoryjne, bo  może nie być łatwo znaleźć "od  ręki" dobrego chirurga- ortopedę. Na  szczęście Robert może  nadal przyjmować pacjentów, bo  diagnostyka nie jest tak  wyczerpująca  jak  operacje, a dobra  diagnoza jest przecież ogromnie  ważna. A  zabiegów ambulatoryjnych też jest  przecież  sporo. 

A jak się czuje pana żona? Słyszałem, że było groźnie,  ale podobno opiekę miała niebywałą. Robert roześmiał  się - ona już świetnie i to ona  mnie  zmusiła bym  poszedł na badania.  Gdyby  nie ona nadal bym operował wszystkie ortopedyczne  przypadki. Nie  zdawałem  sobie  sprawy, że coś może być jednak  z moim  sercem. 

Och, to zawsze tak  jest, że na  siebie nie  spoglądamy przez  szkło powiększające, ale żony i  dzieci zawsze  coś u nas wypatrzą- stwierdził  szef. U  mnie żona wypatrzyła, że każdym okiem nieco inaczej  widzę - i  miała rację, bo jednym okiem widzę dobrze tylko na odległość a drugim nie. Jedno oko jest  "na  minusie" a  drugie "na plusie". Gdy zamawiam szkła u  optyka  zawsze się  człowiek  upewnia czy to prawda, że jedno  szkło jest plusowe  a drugie  minusowe.

W kilka dni później do Roberta zatelefonował kolega, który wykładał na Akademii Medycznej, czy aby Robert  nie był skłonny do prowadzenia  wykładów na uczelni ewentualnie w jednej  z klinik. Robert  obiecał, że się  zastanowi i  za kilka  dni, gdy  zorganizuje  się w swojej  klinice  na  nowo da mu odpowiedź.

Ewa była  zmartwiona faktem , że jednak nie bez  powodu  wysłała  Roberta  do lekarza. Bardzo skrupulatnie przejrzała  dostępną literaturę dotyczącą diety dla osób z lekką niewydolnością serca. Swym niepokojem o zdrowie Roberta  podzieliła  się oczywiście z Zigi, który w każdej  wolnej  chwili przeglądał katalogi z wyposażeniem  dla  niemowląt.  Sądząc z ilości przewidywanych do  zakupu akcesoriów to Dorota powije  dziesięcioraczki a nie  tylko jedno  dziecko.  

Ewa obiecała mu, że przy  najbliższej wizycie u Aliny skonsultuje  z nią listę zakupów, którą  zrobił Zigi.  Poza tym obiecała  mu, że w czasie jednej  z przerw  w pracy pójdzie z nim do sklepu z konfekcją dla  maluszków i udowodni mu, że  dzieci rosną niestety  bardzo  szybko i trzeba  dla  nich dokupywać ubranka  na bieżąco, bo maluchy z  miesiąca na  miesiąc  zmieniają  swe wymiary i jeśli kupi teraz sześć  kaftaników tego  samego rozmiaru to połowa  z nich  nie  doczeka  się  poznania  ciała  dziecka. Zigi- tłumaczyła mu Ewa- widzisz przecież, że w katalogu masz przy każdym kaftaniku podany rozmiar określony wiekiem  niemowlaka- 1 miesiąc, 2  miesiące,  w niektórych wielkość jest 3  do 6  miesięcy. Dzieci  ani nie   rodzą się jednakowe pod  względem długości i  wagi a potem też nie  rosną pod  linijkę, tylko każde we własnym tempie. Dorota - wybacz, że to  powiem- nie jest w najlepszym  wieku do rozrodu, podobnie  jak i ty i dziecko może urodzić  się  malutkie, więc  nonsensem jest kupować teraz kaftaniki na  cały rok  z góry. Zdążysz je kupić gdy  już się urodzi. Masz taką pracę, że nie ma problemu byś w ciągu  dnia  wyskoczył do któregoś  ze sklepów. Poza tym poczytaj   w sieci co powinno być na  wyposażeniu, poczytaj też opinie o  tym  wszystkim. Po prostu otrzeźwiej, nie  wpadaj  w  histerię. My zapewne  w ten  weekend pojedziemy do Aliny, to się  jej  przepytam - to naprawdę trzeźwa dziewczyna, chociaż ma  Klony. I  może jeszcze  niechcący  ma jakąś lekturę  dla początkujących rodziców, bo oni też z tej grupy  ludzi, którzy książek  nie wyrzucają.

                                                                      c.d.n.