niedziela, 14 maja 2023

Lek na wszystko? - 113

 Teresa z Jackiem zwinęli maty, Kris, który  wyraźnie miał zły  dzień ze  złością wcisnął swego synka w wózek i nie oglądając się na  nikogo ruszył w  stronę szosy, złoszcząc  się, że małe kółka  wózka źle funkcjonują na podłożu trawiastym. 

Kazik coś poszeptał do ucha Alka, potem szybko powiedział Jackowi,  by  wziął małego na ręce, a potem głośno powiedział do oddalającego  się Krisa:  "A ty co, płeć  zmieniasz i jesteś przed okresem? Humorek nie  dopisuje?"  Może byś tak zaczekał na nas?" Ale Kris nawet się nie obejrzał. Kazik, nieco "wpieniony" powiedział do Aliny, która chciała podbiec  do Krisa - zostaw go, niech  dotrze  do  niego, że nikt w tym towarzystwie nie toleruje niekulturalnego faceta. Nie bądź Alinko jego podnóżkiem. Mógł tu  nie przychodzić, skoro nie jest  w  humorze.

Teresa objęła Alinę, której najwyraźniej się zbierało na płacz i powiedziała- posłuchaj Zika, on dobrze   zna swego brata. Olej go. Niech się poczuje osamotniony. Jeśli pojedziemy do Glinnego, tam gdzie jest ten  Kamień Leski, to jeśli będziesz  miała ochotę się wspiąć w towarzystwie wykwalifikowanego przewodnika to sobie tam  wejdziesz i zejdziesz,  a my będziemy cię podziwiać. Może  nawet uda się z tego zrobić filmik, będziesz miała dowód, że jesteś silną kobietą i możesz wszystkiego dokonać, jeśli tylko chcesz. Kazik objął je  obie i powiedział - idźcie pomału, ja go dogonię i przypomnę  mu kilka prawd  życiowych. A potem powiedział do Jacka - jeśli mały chce iść na  własnych  nóżkach- nie ma zakazu. Ale mały, którego Jacek posadził sobie na  ramionach był bardzo zadowolony z tej pozycji i wcale nie marzył o dreptaniu na  własnych  nóżkach, bo oglądanie świata z pewnej wysokości też jest bardzo interesujące, zwłaszcza wtedy gdy ma  się  tylko 102  centymetry  wzrostu, a siedząc na ramionach wujka Jacka, który ma ponad  190 centymetrów wzrostu widzi się naprawdę więcej. 

Kazik ruszył długim krokiem za bratem, a Jacek powiedział do Teresy - dzięki wam przeżywam w pewien sposób dzieciństwo Pawła, chociaż to nie on siedzi na moich barkach. A nie za ciężki on jest?- spytała  Teresa - co prawda nadal waży 14 kilogramów, ale mu trochę wzrostu przybyło i urosły stópki. No coś ty, nie jest ciężki i miło jest  gdy mnie obejmują te  małe rączki. Poza tym on bardzo grzecznie siedzi, nie  wierci się. I czasem mnie głaszcze po głowie.

Gdy dotarli niespiesznie do ośrodka, koło pawilonu hotelowego stał Kazik, który powiedział : hrabia Kris nie ma  zamiaru jeść dziś w ośrodku i pojedzie gdzieś do  restauracji. A na obiad jest zupa jarzynowa z zielonym  groszkiem a na drugie pulpety wołowo-wieprzowe w  sosie pomidorowym i makaron domowy, na deser galaretka owocowa. A niech jedzie, droga wolna - powiedziała Teresa.  Alina uśmiechnęła  się - on  nie lubi kotletów  mielonych, a mnie się nie chce gdzieś jeździć. Ja tu zjem, dla Tadzia mam jakąś papkę słoikową i dam mu w czasie obiadu. On, gdy zobaczy, że inni jedzą to będzie jadł co do dzioba dostanie. Spróbuję mu dać trochę mięsa, chyba nie zemrze od tego. Na pewno  nie  zemrze, tu wiedzą, że dzieci są na  wczasach i dlatego ich dania nie są intensywnie traktowane przyprawami,  a jeśli komuś ich brak to przecież stoją na  stole - zapewniła Alinę Teresa.

Przed obiadem Kris poinformował osobiście  resztę towarzystwa, że on w dniu dzisiejszym  rezygnuje  z obiadu, bo nie lubi kotletów  mielonych i pojedzie do jakiejś restauracji i jeśli komuś jeszcze  dzisiejszy obiad  nie pasuje to  może  razem z Krisem pojechać  do jakiejś restauracji, ale nikomu więcej  kotlety mielone  nie przeszkadzały, więc pojechał sam, zdziwiony i obrażony na  cały świat.

Teresa i Alina z dziećmi usiadły na przeciw siebie, by dzieci się widziały i mały Tadzik wcinał równo klops i makaron. Alek zjadł nawet trochę zupy- groszek mu nie pasował bo był w  całości a nie przetarty przez sitko, więc bystro wpatrywał się w łyżkę, czy aby nie ma tam groszku.  Po obiedzie Teresa zaprosiła wszystkich do domku na kawę, do której Kazik dokupił w kawiarni  drobne ciastka, a dla Teresy orzechy laskowe w  czekoladzie, które  nadal były tu  do kupienia. Ale orzechy dostała  dopiero wieczorem. Po obiedzie, który  zdaniem wszystkich warszawiaków  był o  zupełnie nieodpowiedniej  porze, Alina z synkiem poszli podrzemać troszkę. Kazik z Teresą, Alkiem i dwoma dziadkami wyruszyli w "nieznane", więc na  wszelki wypadek wzięli ze  sobą mapę Bieszczad - chcieli odnaleźć drewniane  cerkiewki.  W dość niedużej odległości  była jedna, niestety można było ją obejrzeć tylko z  zewnątrz - najprawdopodobniej była nieużywana od bardzo wielu lat, być może nawet od czasu  zakończenia wojny. Na drzwiach był nawet ślad po jakiejś niedużej tabliczce, ale widocznie komuś się przydała. Co prawda tata, który zawsze  wszystkich bronił, wysnuł wniosek, że  zapewne informacje  na  niej  były nieaktualne, więc zdjęto całą tabliczkę. Teresa tylko się uśmiechnęła - sprawa nie była  warta  żadnej dyskusji. Potem wjechali do jakiejś niedużej wsi- tu cerkiew był większa, ale też zamknięta a obok drzwi była oszklona tablica z informacją w jakich dniach i godzinach są nabożeństwa. Tak naprawdę nie mieli pojęcia gdzie  są, bo nigdzie  nie było tablicy informującej jaka to miejscowość. Minęli wieś i........dojechali do jakiejś rzeczki. Rzeczka była płyciutka ale nawet dość szeroka. Wysiedli z  samochodu, a Teresa powiedziała - nikogo tu nie ma, mogę zdjąć dżinsy i sprawdzić jak tu jest głęboko - to pewnie jest tak  zwany bród. No coś ty - zakrzyczeli ją panowie - jeszcze  sobie nogę skaleczysz na jakimś szkle lub kawałku metalu. Ale ja pójdę w klapkach - zapewniała. Ale wszyscy ją  zakrzyczeli i zabronili by sprawdzała głębokość. Po prostu zawrócą i pojadą do Leska -tam można obejrzeć  zamek Kmitów. 

Zdaniem Teresy Zamek Kmitów to osobliwość  sama  w sobie, bowiem obiekt w niczym  nie przypomina zamku. Został wybudowany w 1538 roku przez Piotra  Kmitę, który zmarł w 1553 roku. Od tego momentu zamek co jakiś czas zmieniał właściciela. Zmieniali się właściciele a wraz z nimi zmieniał się też styl budowli. Obecnie można określić, że zamek jest w stylu gotycko-renesansowo-klasycystycznym.   W latach 1939-1941 zamek  zajmowali Sowieci, po ataku Niemiec  na  ZSRR mieszkali tu niemieccy  żołnierze. 

Ostatnia odbudowa miała miejsce w 1956 roku i zamek, w ramach wywłaszczania dóbr prywatnych, przeszedł na  rzecz Skarbu Państwa. Obecnie jego właścicielem jest Gliwicka Agencja Turystyczna. Teresa patrzyła na ten  zamek i w końcu powiedziała - mówić o tym obiekcie  "zamek" to istna zmyłka, bardziej odpowiednim określeniem byłby wyraz  "rezydencja". To tak jakbyśmy  nasz jedenastopiętrowy blok nazwali drapaczem chmur. Bo ten zamek ani nie ma charakteru obronnego ani nie jest na wysokim wzgórzu, na które byłoby  się  trudno dostać ani nie jest masywną budowlą o potężnych  murach. Już kilka zamków w  swoim życiu widziałam - to w niczym nie przypomina zamku. 

Z Leska przez  Hoczew, Średnią Wieś, Berezkę i Myczków dotarli do Polańczyka, gdzie przepatrzyli  rozkład  rejsów po Jeziorze  Solińskim, potem przez Wołkowyję Bukowiec i Chrest dojechali do Polany, w której są hodowane  konie  huculskie. Konie  huculskie  hodowane są bez  stajni, a jeździ się na  nich bez siodeł, z użyciem specjalnych  żeli.  Ogólnie  rzecz ujmując  w Bieszczadach jest zachowawcza  hodowla  tych  koni. Podjechali jeszcze do Uherców  Mineralnych, głównie po to by się upewnić, że nadal jeszcze nie  funkcjonują  "drezyny  bieszczadzkie". Zajrzeli też do Ustjanowej,  by dowiedzieć  się , że  zima  są tu dobrze przygotowane  trasy przystosowane  do nart biegowych, a jeśli idzie  o stoki i  wyciągi to sąw okolicach  Leska,  Kalnicy, w Ustrzykach Dolnych i na ogół w październiku dobrze jest rozejrzeć  się za jakimś dobrym  miejscem noclegowym.

Teresa  stwierdziła, że ona osobiście nie jest zainteresowana narciarstwem zjazdowym,  ale chętnie by zimą poczłapała  na nartach  biegowych. Zaraz poparli  jej plany obaj dziadkowie, a Kazik powiedział - gdzie ty, Kaja, tam ja  Kajus. Tym bardziej, że nie sądzę  by trzylatek musiał mieć  zjazdówki. Kiedyś sobie mocno nadwyrężyłem ścięgno w kolanie i wtedy  właściwie wziąłem rozwód  z narciarstwem  zjazdowym. Tyle  tylko, że może  sobie  zafundujemy nie zawodnicze  biegówki a narty  śladowe, które są dobre właśnie  do poruszania  się po płaskim , ewentualnie  lekko pofałdowanym terenie. Tak naprawdę to nie  bardzo rozumiem co jest fajnego  z  pędzlowaniem  dzień po  dniu tego  samego zbocza. Moi kumple mieli  zwyczaj dekować  się  blisko wyciągu, często po kilku w jednym pokoju i od  rana do zmroku pędzlować jeden  stok przez  dwa tygodnie. Najchętniej to mieszkali blisko kolejki na Kasprowy, w dość kiepskich  warunkach, humor  sobie poprawiali procentami i uważali się za  szałowych facetów, bo kilka  razy dziennie polerowali stok. Raz  się na to nabrałem, na  szczęście się "skontuzjowałem" i  z radością wielką wróciłem do Warszawy.   

No jasne - gdy będziecie  mieć narty śladowe to będziecie mogli zimą pobiegać  czy też pochodzić  po Lesie Kabackim, byle  tylko śnieg  był. No i Alek  też  będzie mógł być wtedy   z wami- powiedział tata.  Teraz  jest ogromny  wybór  sprzętu sportowego a współczesne  narty śladowe  są naprawdę  świetne. A i konfekcja jest  coraz bardziej ciekawa, lepiej  przystosowana do  danego rodzaju narciarstwa. Z tym, że i cały  sprzęt i konfekcja są coraz droższe, ale gdy  czytam o ich zaletach to  wcale  mnie ta cena  nie  dziwi. Gdy będziecie zimą krążyć po Powsinie lub innym tego typu terenie to chętnie do was się  dołączę- powiedział Jacek. Takie spacery  na  nartach zimą po lesie  to samo  zdrowie i spora  frajda. A mały  szybko się nauczy jak  się poruszać na  nartach. Na  samym końcu pojechali  do  Glinnego by zasięgnąć   informacji w kwestii wspinaczki, ale na razie nie było "wspomagania" w postaci wejścia na ścianę z kwalifikowanym wspinaczem- drugim problemem była kwestia posiadania  własnego sprzętu wspinaczkowego. No to twój brat odetchnie, że nie będzie się wdrapywać Alina na tę ściankę - powiedział Jacek do Kazika.

Czy ktoś z  was  dziś zaglądał do tak  zwanego  jadłospisu i  wie co nam  dziś  wymodzą na kolację? - spytała  Teresa. Ja zaglądałem - powiedział tata. Dziś jest gorąca kolacja, dla dorosłych jest fasolka po bretońsku  a dla dzieci i chorowitych racuszki serowe z  dżemem. Fasolka po bretońsku - jak echo powtórzył Jacek-  to bardzo ciężko strawna kolacja, powinno  się po  niej jeszcze ze 2 godziny pospacerować, żeby w  nocy  spokojnie  spać.  Nie przejmuj się - mam  ze sobą koło ratunkowe  w postaci raphacholiny i  sylimarolu. Zawsze mam  to ze  sobą, gdy jestem  skazana na stołówkowe jedzenie- pocieszyła Jacka Teresa. Każdy z nas łyknie po tabletce  w czasie jedzenia i nie  będziemy  mieli sensacji.

Obydwa te  preparaty powodują większe  wydzielanie  się żółci, a wiadomo, że żółć wspomaga  trawienie. Wozisz  ze sobą apteczkę? - zdziwił się Kazik. Apteczkę  to może nie, ale mam trochę takich podręcznych  ratowników  zdrowia - mam też leki dla  dziecka, które mi polecił pediatra na wyjazd. Mam nawet wodę utlenioną i sprayowy opatrunek na małe ranki zamiast plastra lub bandaża. I mam termometr - jeden dla dziecka, drugi dla  dorosłych, trochę plastrów opatrunkowych, zapasowe opaski na stawy skokowe i bandaż  elastyczny.  Zawsze mam ze sobą  takie rzeczy, żeby potem na wyjeździe  nie sterczeć w aptekach po byle  co. Nauczyłam się  tego gdy raz na  wyjeździe z byłym musiałam postać w aptece ponad godzinę by kupić coś od  bólu zęba, żeby mógł doczekać do rana i pójść do jakiegoś dentysty.

Gdy dotarli do swego ośrodka okazało się, że Kris  się wielce uaktywnił i gdy wyczytał, że na kolację jest fasola to tak się awanturował, że w efekcie końcowym są w jadłospisie trzy  dania - fasolka po bretońsku,  pieczona kiełbasa lub serowe racuszki z  dżemem.  Kazik powiedział do Teresy - ostatni raz w tym życiu jestem na wspólnym urlopie w jednym  miejscu z Krisem. Nigdy więcej nie popełnię tego błędu. No normalnie  można obłędu  doznać będąc  z nim razem. A kiedyś na  wspólnych  wyjazdach był inny? -spytał Teresa. Gdy wyjeżdżaliśmy z rodzicami to się nie  awanturował, ale ja bardzo wcześnie zacząłem jeździć na  wszystkie wakacje i ferie  sam, jeździłem na obozy.

                                                                        c.d.n.