sobota, 29 grudnia 2018

Małżeństwa bywają różne

Małżeństwa bywają niczym dziurki w serze , czyli różne. Zasadniczo jest
to związek dwóch osób usankcjonowany prawnie, zobowiązujący obie
strony do wierności fizycznej i duchowej.
Sądząc po ciągle dużej ilości rozwodów, nie jest to idealna forma związku.
I na zdrowy, nieskażony filozofią przysłowiowy chłopski rozum, nie może
być.
Najczęściej małżeństwa zawierają ludzie młodzi.
Każde z nich hodowało się w nieco bardziej lub mniej odmiennych
warunkach, mając zupełnie różne wzorce zachowań, kształtowane przez
rodziców czy też opiekunów. I nagle, gdy tak naprawdę jeszcze posiadają
dość nikłe pojęcie o tym jakie trudy niesie z sobą dorosłość, biorą ślub i
w obecności wielu osób przysięgają sobie miłość dozgonną, wzajemne
podporządkowanie i tym podobne bzdury.
Z całą świadomością piszę, że są to bzdury, bo tak naprawdę żadne z nich,
mając jak najlepsze chęci nie ma pojęcia, czy trudom życia pod jednym
dachem sprosta.
Wyszłam za mąż bardzo młodo, w pewnym sensie była to ucieczka
z domu, w którym wciąż musiałam się spowiadać z kim idę, dokąd, po co,
na co, choć skończyłam 18 lat. Wg prawa byłam pełnoletnia przecież!
W dniu ślubu byłam pewna, że "wyszłam za mąż-zaraz wrócę", ale jakimś
cudem jesteśmy razem do dziś. No jakoś się udało;)
Żyję już długo, poznałam wiele mniej lub bardziej ciekawych osób i chyba
ich opowieści i zwierzenia pomogły mi uniknąć dużych błędów życiowych.
Zawsze lepiej uczyć się na cudzych błędach.
Kiedyś zszokowała mnie opowieść jednej z koleżanek z którą pracowałam.
Wiedziałam, że jest mężatką, dzieci jeszcze nie mieli.
Któregoś dnia zaskoczyła mnie informacją, że się.....zakochała.
Zdębiałam -przede wszystkim dlatego, że mi to powiedziała a po drugie, że
obiekt jej fascynacji był z 10 lat od niej młodszy.
Apogeum mego zdziwienia wywołała wiadomość, że o wszystkim powiedziała
mężowi, a ten przyjął to spokojnie do wiadomości. Mało tego, powiedział, że
nic nie stoi na przeszkodzie by z obiektem swego pożądania spędziła noc.
Normalnie mnie z lekka zatchnęło ze zdumienia i rzuciłam - "żartujesz?"
I wtedy powiedziała mi, że jej związek jest małżeństwem otwartym i każde
z nich może " skoczyć w bok", bez oszukiwania, kręcenia itp.
Nie wytrzymałam i zapytałam czy jej mąż też ma dodatkowo jakąś panią
na boku.
-Miał i ja nawet wiem kto to był.Twierdził, że po prostu musiał się z nią
przespać, bo tak go pociągała.
Daję słowo, moje zdumienie rosło z każdym jej słowem.
No cóż, wiedziałam, że miłość i pożądanie wieczne nie są, że wszystko mija,
no ale nie wyobrażałam sobie takiego układu.
Moje dobre maniery (z tego zdumienia) poszły się gdzieś paść, i już bez
skrupułów zaczęłam ją wypytywać po co w takim razie są nadal
małżeństwem, skoro raz jedno a raz drugie sypia  z kimś innym. Co ich
właściwie łączy w takim razie?
Popatrzyła na mnie zdziwiona- jesteśmy naprawdę dobrym małżeństwem!
Mamy mnóstwo wspólnych zainteresowań, seks też nam wychodzi choć
ja nie zawsze  szczytuję. Lubimy być razem, ale to nie powód by być
sobie wiernym w sensie fizycznym! To tylko cielesne doznania, one
są mniej ważne, ważniejsza jest nasza sfera intelektualna, a my pod tym
względem świetnie się dobraliśmy. Wymiękłam!
Byłam już wtedy mężatką  od kilku lat i nagle poczułam się w tym
temacie zielona jak limonka.
Pomyślałam wtedy, że to przypadek jeden na milion albo na dziesięć
milionów.
Marta, bo tak owa "otwarta mężatka" miała na imię, wytłumaczyła mi, że taki
otwarty związek eliminuje obłudę i kłamstwo. I gdyby ludzie byli sami ze
sobą szczerzy, to zauważyliby, że takie "normalne" małżeństwo oparte jest
głównie na  wzajemnym zniewoleniu. Bo nagle okazuje się, że oboje muszą
to samo lubić, wszędzie razem chodzić, a na dodatek nie wolno im się
sobą znudzić. A przecież w każdym małżeństwie po jakimś czasie nadchodzi
czas przesytu tym ciągłym byciem razem, tymi samymi wciąż rytuałami i
dlatego tyle jest rozwodów. Przecież każde z małżonków miało przed ślubem
własne zainteresowania, własny krąg przyjaciół i nagle to wszystko ma iść
w niebyt, bo np. mąż uwielbia łowić ryby, sterczeć pół nocy w woderach
a potem uwalić się w namiocie a jego żona naprawdę nienawidzi namiotu,
komarów, sprawiania ryb, sterczenia przy ognisku. Oczywiście żona też ma
jakieś swoje zainteresowania, swoje towarzystwo i też  dla dobra sprawy
musi z wielu rezygnować, co jej radości nie przysparza.
Oczywiście, w pierwszym okresie oboje najczęściej rezygnują z tych swoich
zainteresowań i towarzystwa, ale gdy minie już ten pierwszy okres fascynacji
coś zaczyna im dokuczać. No ale klamka zapadła, są po ślubie, przysięgę
małżeńską składali. Na dodatek najczęściej już jest dziecko i sprawa robi się
coraz  bardziej pochyła. On znudzony, ona przemęczona, seks się  psuje,
coraz więcej kłótni. W końcu najczęściej mąż szuka pocieszenia w ramionach
innej kobiety i jeśli sprawa nie ujrzy światła dziennego, on ją spokojnie
zdradza, a ona albo naprawdę nie wie, albo udaje, że nie wie, bo przecież
jak wychowa sama dziecko lub już nawet dwoje?
Słuchałam z zainteresowaniem, bo sporo było w tym prawdy. Może gdyby
wszyscy młodzi ludzie obu płci byli inaczej wychowywani, bez pruderii,
to może rzeczywiście byłoby mniej rozwodów. Może gdyby przed ślubem
pomieszkali z rok lub dwa pod jednym dachem i lepiej się poznali to
byłoby to dla ich przyszłości lepsze?
Marta przed ślubem z rok mieszkała ze swym mężem. Od razu bardzo
szczerze porozmawiali o tym jak sobie ułożą wzajemne relacje, co
każde z nich lubi a czego nie, co będzie zawsze wspólne, co odrębne.
Bo,jak twierdziła Marta, każde z małżonków ma pewien zbiór własnych
nawyków, upodobań, zainteresowań i nie ma naprawdę powodu dlaczego
ma z tego rezygnować. I każde z nich ma swoje tajemnice, które chce
zachować tylko dla siebie i nie ma w tym nic złego.
Po prostu trzeba wcześniej, jeszcze przed ślubem ustalić te sprawy.
Oooo, ucieszyłam się - ja już coś takiego wprowadziłam - przestałam
jeździć na korty bo nie gram w tenisa a oglądanie jak się morduje mój
mąż nie sprawiało mi najmniejszej nawet przyjemności. I odpuściłam
sobie towarzyskie spotkania z jego kolegami i ich żonami, uznałam
bowiem, że mi szkoda na to czasu. Wolę w tym czasie iść na aerobik.
No widzisz- powiedziała Marta- pomału dojrzewasz, zobaczysz sama
jak dłużej pobędziesz mężatką.
Marta, a które z was wpadło na ten pomysł "otwartego małżeństwa"?
-Ja, bo przed laty przyłapałam swego ojca jak się migdalił w kinie
z jakąś dziewczyną. Miałam ochotę już w tym kinie zrobić mu aferę,
ale odczekałam aż wrócił wieczorem do domu, taki biedny zapracowany
tatuś, który ciągle pracuje po godzinach. Gdy mama była w łazience
zapytałam się go jak mu się film podobał. Gdyby wzrok zabijał to
juz dawno byłabym trupem, tak się na mnie spojrzał i wycedził
przez zęby, że mam przywidzenia.
No ale twój mąż też cię przecież zdradza- powiedziałam.
A ty informujesz swego męża,że się w kimś zakochałaś i on cię wysyła
do jego łóżka. Dla mnie to jakieś dziwne, no ale widać, że wam taki
układ pasuje.
Przynajmniej się wzajemnie nie oszukujemy, to chyba też coś warte.
Przespał się z tamtą babką dwa razy i sprawa zmarła śmiercią naturalną.
Zaspokoił swą ciekawość i ta zabawka wcale mu się nie spodobała.
Wiesz, zakazany owoc zawsze kusi -podany na tacy- niekoniecznie.
A nie boisz się, że za którymś razem ten nie zakazany owoc jednak
bardziej zasmakuje i on inną pokocha i odejdzie od ciebie?
Marta uśmiechnęła się- a jaką ty masz gwarancję, że twój mąż nie
zakocha się w jakiejś kobiecie i nie zacznie cię zdradzać a w końcu
poprosi o rozwód?
Mój przynajmniej nie musi kłamać, a twój najprawdopodobniej
nie przyjdzie i nie powie ci, że się zakochał, tylko cichutko cię zdradzi.
No niby racja- przyznałam niezbyt chętnie.
I pomyślałam o kilku kolegach z pracy, którym wydawało się, że
biblioteka to taki duży konfesjonał a bibliotekarka to spowiednik.
Oni wszyscy jęczeli w kółko jacy są biedni, niezrozumiani przez te
okropne żony, stłamszeni,zmuszani do wszystkiego, na co nie
mieli ochoty.
Nie opowiedziałam mojemu mężowi o Marcie i jej nieco
nietypowym małżeństwie.
Rozszerzyłam tylko nieco listę tego czego nie musimy robić razem.

piątek, 28 grudnia 2018

Uzależnieni- II

No i co dalej??? Opowiadaj!!!- jędze poganiały Igę. Bo przecież fajnie jest
słuchać opowieści o początkach znajomości. Zawsze początki bywają miłe,
ciekawe, obiecujące.
Iga przyniosła następny dzbanek kawy i kontynuowała opowieść.
Postawiłam sobie masaż, zaszalałam za całe 30€, bowiem masażysta
stwierdził, że same nogi to wyrzucony pieniądz i zrobił  "całość".
Odpuściłam sobie kolację, odświeżyłam włosy, zminimalizowałam make up,
wcisnęłam się w sukienkę na ramiączkach by było mi mniej gorąco, do
samego wyjścia leżałam z nogami na ścianie, cały czas zastanawiając się
czemu mi tak odbiło. Bo facet owszem, miły, ale urodą nie olśniewa.
Super tańczy, to wszystko przez ten taniec. No ale przecież ja nigdy nie
miałam hopla na punkcie tańca!
Zjechałam z tego naszego 7 piętra do holu- rzeczywiście- umówiona ze mną
żyrafa stała przy recepcji. Patrząc na niego pomyślałam - ma zgrabny tyłek.
I fajną koszulę, kurczę, to chyba jedwab!
Podeszłam do recepcji, oddałam klucz od pokoju , recepcjonista wziął go
ode mnie i jakoś dziwnie  na mnie spojrzał, jakby chciał mnie zapamiętać.
Bałem się czy przyjdziesz- tymi słowami powitał  mnie Dominik. Wyglądałaś
na bardzo zmęczoną i zastanawiałem się nawet jak cię w tym hotelu odnaleźć,
gdybyś jednak nie przyszła.
Do dyskoteki dotarliśmy żółwim krokiem podziwiając po drodze spokojne morze.
Dominik poinformował mnie, że zarezerwował dla nas stolik, żebyśmy mieli gdzie
w spokoju chwilę odpocząć, napić się czegoś i posłuchać muzyki, bo będzie grał
jakiś meksykański zespół.
A zejście  na dół, na parkiet wcale nie  będzie dla nas męczące, bo to tylko 20
schodków.
Coś na kształt kelnera przyszło zapytać się co podać i nim zdążyłam  otworzyć
dziób Dominik zamówił dzbanek sangrii z całą furą owoców w środku.
Ku memu zaskoczeniu przeprosił, że nie dał mi dojść do słowa, ale on wie, że to
co zamówił jest pyszne, lekkie, a alkoholu ma  mniej niż piwo.
Długo nie posiedzieliśmy przy tym stoliku, muzyka ściągnęła nas na parkiet.
Byliśmy jedną z nielicznych par, które tańczyły w dość ścisłym objęciu, nawet
piruety kręciłam w oddaleniu co najwyżej 20 cm od Dominika, zawsze chroniona
jego ręką.
Po kilku tańcach, gdy  kołysaliśmy się w rytmie jakiegoś swingu pomyślałam:
"o kurczę, to nawet lepsze niż seks!". Czułam jak przez nasze ciała przechodzą
wibracje, idealnie w rytm tego co grają, a ja odpływam myślami gdzieś w Kosmos.
Przez cały ten czas słyszałam tylko muzykę, czułam jakieś upojenie i spokój.
Na Ziemię sprowadził mnie głos didżeja i zmiana rytmu.
A Dominik nieco mocniej mnie objął i .......niemal czystą polszczyzną powiedział-
cudownie się z tobą tańczy! Omal nie wypadłam z rytmu z wrażenia.
Jędze siedziały  zasłuchane, ale wiadomość, że ten świetny tancerz odezwał się
po polsku, wywołała wielogłos- to on nasz rodak?
Iga roześmiała się - w połowie rodak.  Wyszliśmy nieco wcześniej z dyskoteki.
Poszliśmy do sąsiedniego ogródka kawiarnianego, gdzie  było dobrze słychać
to, co grali w dyskotece. Dominik zamówił dla nas kawę, tapas, wino.
Gdy już zaspokoiliśmy głód, stwierdził, że jeżeli pozwolę to on mi pokrótce
powie kilka słów o sobie, bo bardzo chce by nasza znajomość potrwała nieco
dłużej niż pobyt na wakacjach.
Część opowieści była po polsku, jak brakowało słów uzupełniał opowieść
angielskim. Może nie była to wesoła opowieść, no ale nie każdy ma wesołe
życie od narodzin do śmierci.
To on umarł?- zapytała idiotycznie Danka.
Iga spiorunowała ją wzrokiem -jak wiesz lepiej to dokończ za mnie, a jak
nie wiesz to się zamknij.
I popłynęła opowieść o Dominiku. Dominik był wynikiem grzesznej ale bardzo
gorącej miłości  swych rodziców. Poznali się na jakimś międzynarodowym
obozie studenckim. Ona była Polką, on Hiszpanem.
Cztery tygodnie obozu, trochę "krzakoterapii", łzy rozstania, a w Polsce okazało
się, że dziewczyna jest w ciąży. Pomimo próśb i gróźb nie wyjawiła kto jest
ojcem dziecka. Mały Dominik miał w metryce jakieś zmyślone imię ojca i
panieńskie nazwisko matki. I pewnie nigdy nie poznałby swego ojca gdyby nie
choroba jego matki.
Wiedziała, że choroba może skrócić jej życie w każdej chwili i wtedy napisała
do ojca swego dziecka. Odpowiedzi nie było bardzo długo, ale pewnego wieczoru,
kilka dni po 10 urodzinach Dominika zjawili się w ich domu dwaj panowie -ojciec
i dziadek Dominika. Z pomocą prawnika, sądu i licho wie kogo jeszcze zrobiono
Dominikowi badania genetyczne za granicą, które potwierdziły ojcostwo Hiszpana.
Hiszpan co prawda miał narzeczoną i wyznaczony termin ślubu, ale narzeczona
która chyba była bardzo mądrą osobą, stwierdziła, że w tej sytuacji ona nie widzi
powodu do zrywania zaręczyn i w razie potrzeby zajmie się dzieckiem swego
męża. I dziesięcioletni Dominik wraz z nowopoznanym ojcem i swym dziadkiem
wyjechał do Hiszpanii. Był to ostatni moment, bo w dwa miesiące później jego
matka zmarła. W Hiszpanii jego dziadek zażądał by dziecko urzędowo usynowić,
dając mu nazwisko ojca.
Macocha była bardzo przejęta jego losem i traktowała jak własne  dziecko.
W dwa lata później rodzina powiększyła się o dziewczynkę.
I tym sposobem Dominik został Hiszpanem. Ojciec zapewnił mu dobre warunki,
Dominik ukończył medycynę i zaraz po ukończeniu studiów zajął się robieniem
doktoratu. W Polsce bywał rzadko.
A jego wzrok przykuł w jadalni widok  pozbawionej buta stopy Igi, którą wybijała
pod stolikiem rytm granego utworu. Pomyślał, że ktoś, kto tak wybija stopą dość
skomplikowany rytm pewnie dobrze tańczy. I nie pomylił się. Trochę ją śledził ,
 czy chodzi sama czy z kimś, podpatrzył, że idzie na dyskotekę i poszedł za nią.
Zupełnie jak jakiś małolat, ale słowo- zaintrygowałaś mnie - dokończył.
W ramach wymiany opowieści rodzinnych opowiedziałam mu o swoim wielce
krótkim  epizodzie małżeńskim i powiedziałam, że jest raczej mało  realne bym
ponownie zdecydowała się na jakieś małżeństwo.
A tak poza tym to on jest ode mnie młodszy - o całe pięć lat.
Iga, a jak długo go znasz? - Marzena zawsze była wielce dociekliwa.
Trzy lata, a widujemy się w czasie naszych urlopów i wtedy z reguły bywamy
w Portugalii, bo taniej, we wszystkie święta spotykamy się we Włoszech
a czasem on przyjeżdża do Polski. I teraz też jest w Polsce.
Słuchajcie, sprawa wygląda tak, że on chce byśmy się pobrali a ja boję się
małżeństwa niczym diabeł święconej wody!
A trzecia jędza, dotychczas milcząca powiedziała cicho-  nie widzę problemu.
Ale widzę, że jest ci z nim dobrze, ukrywałaś jego istnienie nawet przed nami,
a teraz usiłujesz ukryć sama przed sobą fakt, że go kochasz.
Szkoda, że sama siebie nie słyszysz gdy o nim opowiadasz - to jest normalny
"hymn miłości".
Iga, chociaż bała się wyjazdu na stałe z Polski zgodziła się jednak zostać żoną
Dominika.
Miesiąc miodowy spędzili w Meksyku, słuchając ulubionej muzyki i tańcząc
do całkowitego zmęczenia.
Ojciec Dominika w ramach prezentu ślubnego podarował im apartament na
Costa Blanca, niedaleko dyskoteki gdzie się poznali.
Taniec nadal jest ich żywiołem, a Iga gdy kiedyś wpadła na kilka dni do kraju
nad Wisłą i spotkała się z jędzami stwierdziła, że taniec i seks są w wykonaniu
jej męża bezbłędne.
Wniosek - należy znaleźć faceta, który naprawdę świetnie tańczy.

                                     KONIEC

czwartek, 27 grudnia 2018

Uzależnieni

Iga, jedna z czterech jędz w wieku balzakowskim, zwołała sabat.
I teraz cztery jędze siedziały u  Igi w domu przy czterech małych stolikach
dziwnie przypominających taborety, z namysłem przebierały w miseczkach
z bakaliami, sącząc kawę i curaso.
Kobieta będąc w wieku balzakowskim ma już pewne doświadczenie życiowe
i najczęściej wie, że małżeństwo jest czasami średnią frajdą, bo jest instytucją
w której jest zdecydowanie zbyt mało pracowników. I bardzo często wie, że
 łatwo pomylić pożądanie z miłością no a potem - rozczarowanie i płacz i
burza myśli co dalej z tym fantem zrobić. Trwać w związku dla dobra dziecka
czy może jednak rozejść się na dobrych warunkach?
Iga była już dawno po rozwodzie, jej małżeństwo przetrwało zaledwie 2 lata, bo
uroczy, słodki mąż zbyt często zaglądał do kieliszka, zwłaszcza w drugim roku
trwania małżeństwa. Nie było awantur, jakiejś przemocy domowej czy czegoś
w tym stylu, ale średnio co drugi dzień docierał do domu ledwie przytomny.
I cały czas był zdania, że nie jest nałogowcem, bo : "ja cały czas wiem ile wypiłem,
wiem z kim piłem, a piję bo mi koniak smakuje".
No fakt, nie upijał się zwykłą wódą, ale niezłym  gatunkowo koniakiem.
Rozwód przebiegł bezboleśnie i przy okazji Iga dowiedziała się, że "biedaczka
rozpili koledzy na studiach, bo mieszkał w akademiku a tam strasznie pili ci
studenci" jak w dzień po rozwodzie powiedziała  jego matka.
Teściowa dodała jeszcze, że miała nadzieję, że Iga wyciągnie "biedaczka" z nałogu,
a że tego nie zrobiła to pewnie dlatego, że go nie  kochała.
Na szczęście mieszkanie było własnością rodziców Igi, którzy wprawdzie mieli je
przepisać na Igę, ale nieco zwlekali z tym krokiem.
Wystarczyło więc spakować dobytek "biedaczka" w kilka pudeł i walizek  i wysłać
na  adres teściowej.
Drugim szczęściem było to, że nie mieli dziecka. Iga odetchnęła i postanowiła,
że nigdy więcej nie zwiąże się żadnym węzłem małżeńskim.
Przez długi czas nie spotykała się z nikim, potem krótko spotykała się z pewnym
całkiem sympatycznym blondynem, ale znajomość zmarła śmiercią naturalną
gdy Iga wytłumaczyła człowiekowi, że mogą się spotykać, ale ona nie jest
zainteresowana seksem. Sympatyczny blondyn zwinął żagle, włączył silnik
i odpłynął.
Pozostałe jędze były zamężne, dwie nawet zdobyły się na urodzenie dziecka, a
trzecia jakoś wymigała się jak na razie od macierzyństwa, twierdząc, że dziecko
jest czynnikiem konfliktogennym w małżeństwie.
Tę opinię z wielkim przekonaniem powtarzał jej mąż.
Iga nie często zwoływała sabat, więc jędze tak naprawdę usychały z ciekawości
po co je na ten  sobotni wieczór zwołała.
Wreszcie Iga powiedziała: muszę się wam do czegoś przyznać - wpadłam (tu na
moment zawiesiła głos) w uzależnienie.
Jędze oniemiały i wytrzeszczyły oczy próbując spojrzeniem odgadnąć o co idzie.
No co was tak zatkało?  Nie zaczęłam pić ani palić ani nie dostałam świra na
punkcie seksu - ja tylko uzależniłam się od..... tańca.
I żeby było "jaśniej", posłuchajcie tego, to tylko 6 minut

Po sześciu minutach jędze zarzuciły Igę pytaniami. Primo powątpiewały czy
to jest muzyka do tańca. Były też sugestie, że zakochała  się w Carlosie, ale nawet
ta co to powiedziała zaraz odrzuciła  tę ewentualność  bo dzisiejszy widok Carlosa
Santany ranił oczy tych, które go pamiętały z czasów Woodstock .
Wreszcie jedna zapytała całkiem przytomnie: sama tańczysz te  kawałki czy z kimś
czy też może zapisałaś się do jakiejś formacji tanecznej?
Iga roześmiała się- nie tańczę sama, tańczę z facetem. Nie zapisałam się do żadnej
szkoły tańca ani do żadnego klubu, tańczymy bo lubimy tańczyć. Sama jestem
tym wszystkim zadziwiona, nawet nie wiedziałam, że tak bardzo lubię tańczyć.
Z moim mężem tańczyłam raptem trzy razy, czyli o trzy razy za dużo. Nie lubił
tańczyć, bo po prostu nie umiał. Polscy panowie mawiają o sobie "my nie tańcory,
my jebce", ale tak naprawdę są kiepscy w obu dyscyplinach.  Zero wdzięku, zero
kurtuazji, zero wirtuozerii, zero troski o partnerkę. I w tańcu i w seksie.
Czy to znaczy, że tańczysz z jakimś "zagranicznikiem"? - zapytała Marzena.
Nie, on z pochodzenia jest  Polakiem, ale wychował się i studiował w Europie.
Iga, powiedz wreszcie co jest grane! Rzucasz jakieś ochłapy wiadomości i nie
bardzo wiadomo jak to razem w całość połączyć- jędze   naciskały na Igę.
Kto jest tym ideałem? No powiedz wreszcie!
No facet- po prostu facet. Nienachalnej urody, szczupły,190 cm wzrostu. Szatyn
o niebieskich oczach. Doktor medycyny. Poznałam go w Hiszpanii, na dyskotece.
Zaprosił mnie  do tańca i przy pierwszym "kawałku"   omal nie dostałam zawału
ze zdziwienia- pierwszy raz trafił mi się taki tancerz - czułam jakoś podświadomie
jak mam tańczyć, czułam niemal jak krąży jego krew, prowadził delikatnie ale tak
jakoś bardzo stanowczo. Jest wysoki, więc nawet moje wysokie szpilki i 170 cm
wzrostu nie ułatwiały mi zerknięcia na jego twarz.
"Cudownie pani tańczy, czy  pozwoli pani, że spędzimy ten wieczór na parkiecie
razem?" - zapytał całkiem zgrabną angielszczyzną.
A ja, totalna debilka, zgodziłam się. Przetańczyliśmy calutką noc, niewiele
odpoczywając na tarasie, akurat tyle, by wypić dwa razy po lampce  sangrii.
W pewnej chwili podeszła do mnie koleżanka z którą mieszkałam w pokoju by mi
powiedzieć, że ona wraca do hotelu, bo następnego dnia jedzie  na wycieczkę, ale
nie jest pewna, czy mam swój klucz, więc się  melduje. Oczywiście mówiła to
wszystko po polsku, mój tancerz nawet okiem  nie mrugnął,  że wie co ona mówi.
Gdy juz odchodziła powiedział tylko do niej po angielsku, że on odprowadzi mnie
do hotelu, gdy już skończymy tańczyć.
I faktycznie odprowadził- byłam zmęczona, nogi  mnie bolały, oczy mi się kleiły
a ten kilometr do hotelu wydawał mi się pięciokilometrową odległością.
Po drodze przyjrzałam mu się- facet nie olśniewał urodą, ale miał dobrą figurę,
wzrost siatkarza,  ręce trzymał przy sobie, cały czas rozmawialiśmy o muzyce,
o tym czego lubimy słuchać -oczywiście niemal tego samego, z małymi wyjątkami.
Dowiedziałam się, że na imię ma Dominik  i jest na urlopie.
 Zapytał się, czy dam się namówić na inną dyskotekę, tam jest sporo muzyki
latynoamerykańskiej, poza tym tamta jest jeszcze bliżej od mojego hotelu bo tylko
pół kilometra. Umówiliśmy się na wieczór, na 21,00- będzie czekał  obok recepcji.
Pomyślałam, że zapewne nie będzie koło recepcji więcej takich żyraf, bo nawet nie
bardzo wiedziałam czy go rozpoznam.
Spałam do obiadu, gdy schodziłam do jadalni wydawało mi się, że widzę Dominika
wychodzącego z holu hotelu do ogrodu. Mam omamy, pomyślałam, po obiedzie
pójdę na basen, po basenie na masaż, w końcu młódką nie jestem i po tak męczącej
nocy muszę się zregenerować.
                                                       ciąg dalszy nastąpi

poniedziałek, 22 października 2018

Bywa różnie VII

Po tym wieczorze  obustronnych wyznań Nina i Witek patrzyli na siebie nieco inaczej
i wynajmowane   mieszkanie zaczęło bardziej przypominać wspólny dom.
Witek przestał chodzić na siatkówkę, za to namówił Ninę na basen i  dwa  wieczory
spędzali na basenie.
Dużo teraz ze sobą rozmawiali i wspólny pokój stał się rzeczywiście wspólny.
Niekiedy czytali razem jedną książkę, co zawsze kończyło się dyskusją.
Wspólnie też eksploatowali kupioną przez Ninę książkę kucharską i starali się za
każdym razem upichcić coś nowego.
Wprawdzie Nina wolałaby wpierw opanować dobrze jakieś jedno danie, ale Witek
uważał, że  ciekawiej jest eksperymentować za każdym razem z nową potrawą.
Ninka, ty dążysz do perfekcji, a ja mam duszę eksperymentatora i lubię robić wciąż
coś nowego.
Przynajmniej raz w miesiącu jezdzili na  całą niedzielę do Izy i Staszka. Mały Krzyś
mówił na Witka "ujek" co doprowadzało Ninę do ataków śmiechu. Ona też dostała
nowe imię, "nia".
Nina awansowała, dostała wyższe wynagrodzenie, ale musiała szkolić dwie nowe
pracownice, które oczywiście były  "doskonale, bezbłędnie  zielone".
Miała niewykorzystany jeszcze urlop, ale nadal nie chciała go brać.
Witek też miał  jeszcze  dwa tygodnie do wykorzystania i rzucił propozycję,by wzięli
urlop w listopadzie, w jednym terminie i po prostu spokojnie pożyli w Warszawie.
Nie będzie wstawania  o świcie, nadrobią wszystkie zaległości kulturalne i obejrzą różne
filmy, obejrzą wreszcie  spektakle teatralne, pooglądają wystawy i muzea, bo jak dotąd
po   całym dniu pracy nie bardzo mieli na to ochotę.
Ale, jak wiadomo życie pisze własne  scenariusze, mało pokrywające się z planami.
Nina już miała podpisaną zgodę na urlop, ale wysiadając z autobusu  nieszczęśliwie
sobie skręciła nogę, nie tylko ją skręciła w kostce ale i obtłukła o krawężnik. W efekcie
wylądowała w szpitalu, w którym spędziła ponad miesiąc leżąc z nogą na wyciągu
skarpetkowym. Brzmi to śmiesznie, ale  wcale nie jest to śmieszne, bo musiała leżeć
cały czas w jednej pozycji z nogą w specjalnej skarpetce, która była uwieszona na
haczyku w miejscu gdzie wypadał duży palec. Nie było mowy o wstawaniu nawet do
toalety.
Nina była zła, zrozpaczona i umęczona. A Witek codziennie po pracy przychodził do
szpitala, pocieszał, przynosił owoce, czasem przychodził ze Staszkiem. Gdy wreszcie
 kolejne badanie wykazało, że kostnina  osiągnęła pożądaną  grubość  Ninka została
wypisana ze szpitala, ale musiała jeszcze nieco pobyć w domu.
Witek się martwił, bo niestety czekał go kolejny wyjazd, tym razem na  dwa tygodnie.
Nie można go było przesunąć w czasie, więc Witek zaproponował Nince, by przez ten
czas pomieszkała u swych rodziców. O nie !- zaprotestowała Nina- dam sobie sama
tu radę. Nie zrobię im takiej frajdy by mogli mi głowę suszyć, że "powinnaś się
córeczko rozejrzeć za kimś i wyjść za mąż a nie mieszkać sama".
Trzy dni przed wyjazdem Witka, wg Ninki  "ni stąd ni z owąd" przyjechali Iza ze
Staszkiem i małym Krzysiem . Iza orzekła, że zaraz pomoże Nince spakować rzeczy
i zabierają ją na czas nieobecności Witka do siebie. Są w domu wolne dwa pokoje,
a obecność Ninki będzie wręcz pożądana, bo dzięki temu Iza będzie mogła wybrać
się spokojnie do fryzjera, bo Ninka zostanie z Krzysiem.
Ninka rozbeczała się okrutnie, przez łzy mówiąc, że naprawdę jest wzruszona i że
prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie.
Dwa tygodnie  minęły szybko, Krzyś zaczął mówić na nią "ciacia", Iza rzeczywiście
wybrała się do fryzjera, mały  był nadal spokojnym dzieckiem. Lubił gdy Nina razem
z nim oglądała książeczki obrazkowe, pokazywał paluszkiem obrazek a Ninka
mówiła mu co to jest. I wcale jej nie denerwowało, że jedna książeczka mogła być
kilkanaście razy w ciągu dnia oglądana.
Te dwa tygodnie minęły szybko i pewnego wieczoru Staszek przywiózł Witka.
Zabrał go prosto z lotniska. Witek miał ze sobą aż dwie walizki, jedną okupowały
dwa marokańskie gliniane tadżiny owinięte w różne kolorowe materie. A garnki były
wypełnione torebkami różnych przypraw. Oczywiście na obu lotniskach zrobiono
mu dokładną rewizję, na opakowaniach przypraw przybito pieczątki. Przegląd
wszystkiego co było w bagażu powtórzył się w Warszawie, celnik dopytywał się po
jakie licho komuś tyle przypraw i garnki gliniane w dobie szybkowarów. Z sali
przylotów wyszedł jako ostatni. Tę noc Witek także spędził w domu Staszka,
w gabinecie pana domu na wersalce, a wcześnie rano Staszek w drodze do pracy
odwiózł Ninę i Witka do domu.  Witek wziął tydzień zaległego urlopu, bo już
wcześniej wypełnił kartę urlopową.
Oboje byli pełni podziwu dla Izy i Staszka, nie spodziewali się, że oni im tak
bardzo pomogą.
Kontrola stopy Ninki wypadła pomyślnie, ale na jakiś czas musiała się pożegnać
z butami na obcasach, nawet tych niskich.
Co jakiś czas Ninka odkrywała w Witku jakieś wielce pozytywne cechy bo bardzo
dużo teraz ze sobą przebywali i dużo rozmawiali. Witek zrobił się jeszcze bardziej
troskliwy, nieomal  bez słów  odgadywał życzenia Ninki.
Pewnego wieczoru, gdy siedzieli oglądając jakiś program, Ninka powiedziała:
"wiesz, czasami mam wrażenie, że jesteśmy starym małżeństwem, znającym się
na wylot". Witek uśmiechnął się- ja bym to zdanie uzupełnił przymiotnikiem
"dobrym", czyli  jesteśmy starym, dobrym małżeństwem, chyba się zgodzisz.
No to jeszcze powinno się dodać , że "białym" - dopowiedziała Nina. Witek
spoważniał i wyciszył fonię-  Ninko, marzę o tym, bym mógł tak  powiedzieć gdy
naprawdę będziemy starzy, Tylko  ta biel mi nie odpowiada. A co  ty o tym
myślisz.? Ninka pogłaskała go po policzku i powiedziała - zmieni się ten
kolor, zmieni, ale na wszystko musi przyjść czas, każde z nas musi do tego
dojrzeć emocjonalnie,  to musi samo przyjść, bez pośpiechu.
Bo pośpiech jest dobry tylko przy łapaniu pcheł- dokończył Witek i delikatnie
Ninkę objął.
Nastąpił dziwny okres w ich życiu - przytulali się do siebie, szeptali sobie wiele
miłych słów, całowali, a wieczorem życzyli sobie dobrych snów i każde szło do
swego pokoju. Ninka wybrała się do lekarza-specjalisty, zaczęła brać tabletki.
Chciała by ten pierwszy raz nie rzutował ani na estetykę doznań ani nie dał
niepożądanych konsekwencji.
I pewnego wieczoru, tuż przed północą weszła po cichu do pokoju Witka,
wślizgnęła się naga  do jego łóżka i delikatnie przytuliła się do niego.
I pierwszą wspólną noc  zapamiętali oboje dokładnie, niemal minuta po minucie.
Oboje twierdzili, że warto było poczekać.
Rok pózniej wzięli ślub, na którym nie było matki Witka, tylko ojciec. Ale brak
osoby, która z góry zrobiła założenie, że "ta druga" to nie będzie żoną, nie był
problemem ani dla Ninki ani dla Witka. Świadkami byli Iza i Staszek, wesela
nie było tylko wspólny, radosny obiad w restauracji.
W dwa lata pózniej oboje wyjechali z Polski , bo Witek podpisał kontrakt
z pracodawcą w Ghanie. A po  czteroletnim kontrakcie już nie wrócili do Polski,
zamieszkali na południu Francji.
Dwa lata temu dostałam smutną wiadomość, że Witek zmarł, zawał był zbyt rozległy.
Nina pozostała we Francji.
                                                 K O N I E C 



niedziela, 21 października 2018

Bywa różnie VI

Witek przywiózł Nince piękną białą tunikę z cieniutkiego płócienka. Miała sporo  białego haftu    dookoła dekoltu i zapięcia.
Haft był zrobiony dość grubą jedwabną nitką i był plątaniną kółek mniejszych i większych. Powiedział, że celowo wybrał białą bluzkę  z białym haftem, bo to ręczna  robota, a większość materiałów i nici farbowanych chałupniczo po prostu farbuje w czasie prania. To, że sprzedawca zaklina się na Allaha, że kolor jest trwały można między  bajki włożyć.
Ninka natychmiast chciała zwrócić za tunikę pieniądze, ale Witek ostro zaprotestował.
To naprawdę drobiazg, a kupił, bo uznał, że jest inna od zwykle kupowanych przez turystów
bluzek i z pewnością drugiej takiej samej Ninka tu nie spotka.Bo na bazarach warszawskich
jest  nawet sporo takich bluzek, ale wszystkie z kolorowym haftem.
To ty bywasz na polskich  bazarach? - zdziwiła się Nina. Witek zaśmiał się - no pewnie, że
bywam, przecież nie muszę mieć wszystkich dżinsów markowych, czasem mogę mieć nieco
gorsze. A na "Różyckim" jest prawie wszystko. Podobno nawet broń.
Nawet nie masz pojęcia jaki mamy zdolny naród -nie  wiem jak to robią, ale szmuglują
niemal wszystko.
Ale, żebyś mogła mi zwrócić pieniądze to mam dla ciebie coś, za co musisz mi zapłacić
aż trzy centy. Musisz zapłacić, bo to jest nóż do rozcinania kopert, średnio ostry, ale według
wielu przesądów za taki prezent trzeba uiścić opłatę, żeby ofiarodawca i obdarowany nigdy
się nie pokłócili. I wręczył Ninie bardzo ładny, zdobiony rytami, nieduży, stalowy nóż.
Ostatnio narzekałaś, że otwierasz koperty grzebieniem, więc postanowiłem go kupić dla
ciebie.
Witek, czy ja kiedyś narzekałam przy tobie, że otwieram listy grzebieniem?
Noo, może nie narzekałaś, ale widziałem to na własne oczy. Robiłaś to takim szpikulcem od
od grzebienia więc pomyślałem, że lepiej będzie zaopatrzyć cię w taki nóż, mimo wszystko
jest nieco ostrzejszy od tego plastikowego szpikulca. Narzekałaś, że szarpie  a nie przecina.
Bystrzak z ciebie, muszę zacząć uważać co przy tobie robię - roześmiała się Nina.
Nie mam takich drobnych, więc musisz wziąć 1 dolara.

W niedzielę rano pojechali dwoma autobusami do Staszka.
Ale zadupie-  Ninka określiła rzecz dosadnie- niby blisko od miasta, ale zadupie.
Nawet kiosku Ruchu tu nie ma. Muszą wszystko ciągnąć z Warszawy, to chyba mało
zabawne jest. Wymaga ciągłej czujności, dobrej logistyki. To zupełnie nie dla mnie.
Witek zgodził się z nią całkowicie. On też  wolał jednak mieszkać w mieście.
Z lekkim trudem odnalezli domek Staszka.
Oboje byli zaskoczeni żoną Staszka - była od  niego dużo młodsza, na oko ze 20 lat.
W rzeczywistości tylko 15. Gdy się witali z głębi domu przydreptał malutki człowieczek,
ich synek. Przydreptał z wyciągniętą do góry rączką, lewą wyciągnął z buzi gryzak
i wyseplenil : "ceś" . Ninka szybciutko przykucnęła i podała mu rękę, za co w nagrodę
dostała do potrzymania gryzaczek. Witek też szybko przykucnął , uścisnął małą łapkę,
mały czym prędzej odwrócił się do Ninki, zabrał jej z ręki swój gryzak i odmaszerował.
Na szczęście dziecko nie należało do namolnych, było dość samodzielne jak na malca,
który ukończył niedawno dwa lata, bawił się grzecznie swymi zabawkami.
Czasem przychodził do kogoś z dorosłych, wyjmował gryzak  z buzi  i coś po swojemu
opowiadał.
Pani domu  przyniosła  własnej roboty ciasto z owocami, którego nieprzyzwoitą ilość
wciągnął w siebie Witek, Nina za to delektowała się domowym musem owocowym.
Cieszyli się, że przywiezli ze sobą nieco słodkości od Bliklego, bowiem gospodyni
wydała okrzyk radości na widok pączków z różanym nadzieniem.Twierdziła, że nigdy
nie udało się jej zrobić takich pączków jak te od Bliklego.
A Ninka poprosiła panią domu o przepis na ciasto owocowe i na ten mus, co nie uszło
uwadze Witka.
Potem na tarasie Staszek grilował na elektrycznym grillu  kiełbaski, na stół wjechały
różne sałatki i obaj panowie wciąż narzekali, że nie mają w domu garnków do tadżine.
Dość długo rozprawiali na ten temat , ale obie panie stwierdziły, że nie wyobrażają sobie
by coś się w domu pichciło ciurkiem od rana do wieczora i, zdaniem żony Staszka, ta
kożlęcina, o której tyle mówią jest absolutnie przereklamowana. Wcale nie wzbudziła
jej entuzjazmu. Zgodziła się natomiast, że jest kilka całkiem smacznych dań i w Maroku
i w Algierze, ale można bez nich spokojnie żyć w Polsce.
Co do przypraw to tu też można wiele dań z nimi zrobić, bo większość można kupić
i w Polsce.
Ale tahini nie ma z czego zrobić- jęknął Witek. Przywiozłem jeden słoik. Staszek się
roześmiał - gapa z ciebie, trzeba było kupić sam sezam, tu go uprażyć i zrobić z niego
tahini. Przypomnij przed wyjściem - dam ci trochę sezamu, zawsze go kupuję, zrobisz
sam w domu tahini.
Panie spoglądały na panów ze zdziwieniem.
Widziały się po raz pierwszy, ale od razu się polubiły, szybko zaczęły mówić sobie
po imieniu. Okazało się, że Iza, żona Staszka, jest tylko  5 lat starsza od Ninki.
Wiedziała od męża, że Ninka i Witek razem wynajmują mieszkanie, ale chyba
nieco nurtowała ją ciekawość czy są parą. A że należała raczej do szczerych osób,
otwarcie o to zapytała Ninę.
Na wiadomość, że nie, machnęła ręką- bo ty chyba nie widzisz, że Witek za Tobą
przepada. To uczciwy chłopak, a ostatnio nie miał miłych doświadczeń z kobietami.
Może ci kiedyś  sam opowie. Dostał nauczkę na całe życie.
Wiem o tym, powiedział mi nim razem zamieszkaliśmy. Mnie też jakoś nie wyszedł
romans, ale  nie opowiedziałam mu o tym. Powiedziałam tylko, że póki co to nie mam
zamiaru wdawać się w jakieś układy damsko-męskie.
Iza popatrzyła na Ninę - wiesz, to się wam świetnie składa- macie szansę by  dobrze
się poznać. Nie skreślaj go a priori. Staszek się o nim zawsze wyraża w samych
superlatywach.  A wiesz, że ja jestem drugą żoną Staszka?  Pewnie nie wiesz. On jest
ode mnie 15 lat starszy. I mało atrakcyjny zewnętrznie, ale to szalenie dobry facet.
Bardzo mi pomógł gdy byłam w Libii na kontrakcie. Już wtedy był z żoną w separacji.
Ale pokochaliśmy się dopiero tu. I jesteśmy razem już 6 lat.
Staszek zawsze mówi, że pośpiech jest dobry tylko gdy idzie o łapanie pcheł, ale
nigdy w miłości, w doborze partnera. Czasem warto potęsknić, pomarzyć i zaczekać
z tym pierwszym razem, choć bywa to meczące.  Długo się znaliśmy nim nadszedł
ten pierwszy raz i to ja byłam inicjatorką. Bo zawsze to my ponosimy konsekwencje tego
kroku znacznie większe niż mężczyzni. Mężczyzni to się najwyżej czegoś nauczą o sobie.
Mały człowieczek przydreptał do Izy, wyciągnął łapinki  w górę i zawołał : opa!, opa!,
co znaczyło, że chce by go wziąć na kolana. Był bardzo podobny do Staszka.
Ninka zerknęła na zegarek, była już prawie szesnasta.
Izo, nie pogniewasz się na nas, że już się pożegnamy? Tu się jakoś długo jedzie, pewnie
w niedzielę rzadziej kursują autobusy.
Panowie byli bardzo zagadani i to o sprawach czysto służbowych i mocno zdziwieni,
 że Ninka już  chce jechać do domu. Na koniec Iza i Staszek poprosili by
 Ninka  wraz z Witkiem częściej ich odwiedzali.

W drodze powrotnej Nina była zadumana, nawet nie bardzo słuchała co do niej Witek
mówi. Wracała myślą do rozmowy z Izą.Czyżby Witek rozmawiał o nich ze Staszkiem?
A może po prostu Staszek lepiej zna Witka i wydedukował, że on darzy Ninę sympatią?
W domu poprosiła by jeszcze coś opowiedział o tym  ostatnim wyjezdzie i pokazał zdjęcia.
Wieczorem zapytała Witka, czy był już swojej mamy.
Witek milczał przez chwilę i powiedział - nie prędko   mnie  zobaczy. Jej zdaniem nie
powinienem był się rozwodzić, nawet jeśli dziecko nie było moje.Pokazałem jej zdjęcie
noworodka i zapytałem, czy będzie pokazywać się na mieście z czarnym wnukiem a
wtedy powiedziała, że przecież dziecko można oddać do domu dziecka, a żonie zrobić
drugie dziecko, tym razem swoje. Bo przecież był ślub kościelny i ten rozwód nic nie
znaczy. No i ona zawsze będzie tamtą uważała za swoją synową, bo następna przecież
już nie będzie prawdziwą żoną, bo nie będzie  ślubu kościelnego.
O nie, długo tam  nie pojadę.
A najlepsze jest to, że  ona cały czas się modli żebym wrócił do tamtej. Sama widzisz,
że nie mam po co jechać.
Uuuu, to nieco wrednie. A przecież Kraków to nie jakaś zabita dechami wiocha!
Moja mama, gdy powiedziałam, że zrywam narzeczeństwo, bo mnie  oszukał, to mnie
utuliła, dała mi się spokojnie wypłakać i podsumowała, że szkoda, bo nasze rodziny
się znały.  Potem  powiedziała bym spojrzała na to z filozoficznej bardziej strony,
że lepiej że nie doszło do małżeństwa niż gdybym była po ślubie oszukaną żoną.
Ojciec powiedział tylko, że nigdy nie podobał mu się  ten bachor Kwiatkowskich i że
najchętniej połamał by mu kości za to, że mnie oszukiwał. Przecież mógł zerwać,
skoro mnie nie kochał.
No to trafiłaś na kolekcjonera, wiesz, jeden okaz to nie zbiór którym się można
chwalić, to tylko okaz. Nawet jeśli to unikat, to tylko jeden. A kolekcjoner musi mieć
dużo sztuk jednocześnie.
A ja trafiłem.....no nie wiem jak to nazwać.....może ona miała jakiś syndrom stałego
niezaspokojenia? Dasz wiarę ? ja nawet z nią nie mieszkałem przed  ślubem, wpadała
codziennie na 2, 3 godziny po południu i znikała. Dopiero po ślubie mieszkała ze mną.
Gdy czekałem w szpitalu na to "nasze dziecko" przyszła po  mnie chyba  pielęgniarka
i powiedziała, że lekarz chce ze mną rozmawiać, ale  z  żoną i dzieckiem jest dobrze.
Gdy wszedłem do gabinetu facet był jakby zmieszany, poprosił bym usiadł, westchnął
i powiedział- żona urodziła bez problemów, ale to raczej nie pana dziecko, bo dziecko
jest czarnoskóre. Chce je  pan zobaczyć?
Odmówiłem. Nie byłem w stanie. Czułem się tak, jakbym śnił jakiś koszmar.
W kilka dni pózniej przyjechała z tym dzieckiem po swoje rzeczy. Powiedziałem, że
jeżeli nie ma gdzie mieszkać to  ja się wyprowadzę za kilka dni, a ona może tu zostać
z dzieckiem dopóki jest opłacone mieszkanie,czyli niemal rok.
W kilka dni potem wniosłem pozew o rozwód, Staszek mi polecił odpowiedniego
adwokata,  sprawa była załatwiona błyskawicznie. Jednocześnie zacząłem się bać,
czy nie jestem chory na którąś z chorób przenoszonych drogą płciową. Tłumaczyli
mi, że to raczej mało prawdopodobne, no ale się uparłem, badania  porobiłem,
powtórzyłem je za pół roku. Byłem załamany, ale Staszek pomógł mi się zebrać,
miałem dużo pracy, dużo wyjazdów.
Może wyda ci się to dziwne, ale to wspólne mieszkanie z tobą też mi pomogło
wrócić do pionu. Dziś już mogłem  ci o tym wszystkim dokładniej opowiedzieć i jak
widzisz ręce mi się nie trzęsą, nabrałem do tego dystansu.
                                                                   c.d.n.



Bywa różnie V.

Jak zwykle dni mijały szybko, podobne  do siebie. Nadszedł czas wyjazdu  Witka.
Wyjątkowo  dokładnie  miał zaplanowaną podróż, wszystkie połączenia już potwierdzone.
Jak zwykle padło pytanie co sobie Ninka życzy by przywiózł z podróży, ale tym razem
Ninka właściwie nie miała żadnych  pomysłów. Poza tym uważała, że w czasie tak długiego
pobytu i to w różnych miejscach,  Witek może nawet mieć kłopoty finansowe.
Przed wyjazdem Witek dopilnował by Ninka jednak chodziła na obiady. Do czasu wyjazdu
Witka jadali w trójkę, potem wspólnie "obiadowała" z szefem Witka. Przy okazji stwierdziła,
że to bardzo miły człowiek, dowcipny, kulturalny choć tych cech jakoś  jego wygląd nie
potwierdzał. Był dość korpulentnym mężczyzną, niskiego wzrostu, z lekką zadyszką i sporą
łysiną. Wiele opowiadał o Libii, bo prowadził ten rynek i siłą rzeczy często tam bywał.
Jak od każdego, kto wyjeżdżał na dłuższą delegację, przyszła piękna, kolorowa kartka od
Witka dla wszystkich pięknych pań , a w domowej skrzynce listowej był list do Ninki .
Oprócz bardzo krótkiego listu, że wszystko jest "jak zawsze" i że połączenia wszystkie już
na miejscu potwierdził, że w pewnym sensie powtarzalność sytuacji ułatwia życie, doszedł
do wniosku, że nie mógłby tu jednak być okrągły rok, sam zwłaszcza, było dołączone
zdjęcie sześciu Tauregów- wszyscy w identycznych, nowiutkich tagelmustach, z zakrytymi
ustami i nosami.  Wszystkim widać było  tylko oczy.
Na odwrocie  były pozdrowienia i pytanie  ilu na zdjęciu jest autentycznych Tauregów.
Ninka podejrzewała że ani jednego.
Wiedziała kiedy Witek wraca z podróży i postanowiła, że przygotuje na ten dzień kolację,
czyli naleśniki z nadzieniem pieczarkowym.  Bowiem proces tworzenia naleśników miała
już dobrze opanowany. Postanowiła też, że kupi w garmażerii cztery sznycle cielęce i zrobi
z nich zrazy zawijane z plasterkiem sera żółtego. Na niedzielny obiad.  Do tych wyczynów
kulinarnych skłonił ją zakup książki kucharskiej, w której było wiele przepisów z różnych
stron świata.
A książkę wystała w godzinnej kolejce na corocznych targach książki. Czytając zaznaczała
kolorowym długopisem dania, które kiedyś zrobi, bo wydawały jej się dość łatwe do zrobienia.
Wpadła nawet do  domu rodzinnego i zabrała kilka garnków, przyprawiając matkę o lekki
wytrzeszcz oczu, zwłaszcza gdy zabrała dużą patelnię, tzw. cygańską. A po co ci ta duża
patelnia- zdziwiła się mama. Bo będę smażyła od razu na kilka dni, nie mam zamiaru
dzień w dzień sterczeć przy garach. Usmażę, przechowam w lodówce a może nawet zamrożę?
Ale życie szykowało dla Ninki niespodziankę. Kilka dni przed przyjazdem Witka postanowiła
pójść do fryzjera i nieco ucywilizować swoje włosy , czyli je nieco skrócić, bo ostatnio sięgały
 jej już do łopatek i musiała rano męczyć się z ich  upięciem. Nie mogła przecież cały dzień
chodzić rozczochrana. U fryzjera spędziła kilka godzin, bo fryzjerka namówiła ją na lekką
zmianę kolorystyki i zrobienie pasemek, włosy skróciła dość radykalnie i sięgały jej teraz
z przodu do brody a z tyłu były znacznie krótsze.
Siedząc przed lustrem w koszmarnym kauczukowym czepku z dziurkami, przez które
fryzjerka wyciągała pasemka by je rozjaśnić, Ninka zastanawiała się czy aby nie
zgłupiała kompletnie.
Ale jednocześnie czuła jakąś potrzebę zmiany w swym wyglądzie. Typowo kobiece- gdy
mamy włosy krótkie to nagle je zapuszczamy by potem znów je ściąć i powtórzyć cały
proces.
W czasie gdy na jej głowie zachodziły chemiczne reakcje manikiurzystka przywracała
porządek jej dłoniom. Gdy już wreszcie  fryzjerka zakończyła odprawianie swych czarów
i uwolniła Ninkę z różnych ochronnych pelerynek, z lustra spoglądała na Ninkę zupełnie
nowa osoba, której tylko brakowało na twarzy lekkiego makijażu.
Ten drobny mankament w pięć minut usunęła  sama Ninka.  Była bardzo zadowolona   z                    końcowego efektu. Jedno było pewne- raz w miesiącu będzie musiała odwiedzać fryzjerkę.
Idąc do domu myślała głównie o tym, że powinna również nieco odświeżyć swą garderobę-
przydałyby się jakieś ze dwie nowe bluzki i spódnice. Postanowiła, że w najbliższą sobotę
po pracy wybierze się w rajd po sklepach.
A tych w centrum było sporo, co wcale nie znaczyło, że coś dla siebie znajdzie.
Zaczęła się zastanawiać, jak się Witkowi spodoba w nowym uczesaniu i czy się Witkowi
podoba pod względem urody.
Bo Witek był miłym chłopakiem, uprzejmym dla wszystkich kobiet. Wiedziała też, że jest
lubiany przez niemal wszystkie  panie w biurze i gdy się ożenił kilka z nich westchnęło
żałośnie.
Gdy się rozszedł długo snuto teorie czemu ten fakt nastąpił, ale  tylko Ninka wiedziała
dlaczego, ale oczywiście nie podzieliła się tą wiedzą z innymi.
Sama w tym czasie przeżyła rozstanie z kimś, kto znaczył bardzo wiele w jej życiu, który
miał być tym jedynym na całe życie, a który ją po prostu zdradzał na lewo i prawo.
Bardzo bała się, że ta historia może się jeszcze raz powtórzyć, tym razem z innym.
Bo Inka traktowała innych swoją miarką - nie kłamała  i zakładała, że inni też nie kłamią.
Bo po co kłamać? Przecież wiadomo, fascynacja kimś z czasem mija i zamiast zdradzać
można przecież się po prostu rozstać.
Dochodząc do domu wciąż jeszcze  snuła różne myśli na temat związku dwóch osób
płci przeciwnej.
Strasznie długo czekała na windę, nawet pomyślała, że będzie zmuszona wdrapać się na
to swoje szóste piętro, ale w końcu winda zjechała w dół.
W windzie, która była dobrze oświetlona i miała duże lustro obejrzała się dokładnie.
Była bardzo zadowolona ze swego wyglądu.
Jej humor  nieco osłabł gdy włożyła klucz do dolnego zamka- wyraznie był otwarty.
Cholera- zaklęła bezgłośnie - zapomniałam rano zamknąć, mam początki sklerozy.
Górny zamek, zatrzask, jak zwykle otworzył się bez trudu z cichym "piknięciem".
Pchnęła drzwi i.......wpadła w ramiona  Witka. Było to tak niespodziewane, że
w pierwszej chwili nie bardzo wiedziała co się dzieje, była przerażona. Bo przecież
Witek miał być dopiero za trzy dni. Przez głowę przeleciała jej myśl, że to jakiś
włamywacz, bo dolny zamek był nie zamknięty.
Okazało się, że Witek przyjechał kilka minut przed powrotem Niny i gdy tylko odstawił
walizkę do wspólnego pokoju usłyszał, że "ktoś" manipuluje w dolnym zamku, zgasił
w przedpokoju światło i czekał na tego "ktosia", wiedząc, że to pewnie Ninka.
Nie było wtedy komórek, maili i tym podobnych udogodnień, więc nie miał jak jej
zawiadomić, że przyjeżdża wcześniej bo będzie wracał wraz z kimś z MSZ.
Oboje byli wyraznie zadowoleni z faktu, że się widzą.
Witek docenił wysiłki  fryzjerki, ale zapewnił Ninkę, że i w tamtych długich włosach
Ninka wyglądała świetnie.
Do północy rozmawiali, wreszcie Witek stwierdził, że przecież muszą rano wstać,
bo skoro wcześniej wrócił to musi jednak iść do pracy.
Następnego dnia już w trójkę jedli obiad, a Staszek zaprosil ich oboje do siebie na
najbliższą niedzielę na podwarszawską działkę, na której wraz z żoną mieszkali od
kwietnia do pazdziernika, planując z czasem solidne ocieplenie domku by był domem
całorocznym.
                                                           c.d. n.                                                                                                                   

sobota, 20 października 2018

Bywa różnie IV

Mebelek pod telewizor  został kupiony, był fragmentem tzw. "meblościanki", który
jakiemuś nabywcy w żaden sposób nie pasował a na dodatek brakowało mu jednego
uchwytu przy drzwiczkach i został sporo przeceniony. W kilka dni pózniej Witek
dokupił inne uchwyty i mebelek wyglądał naprawdę ładnie i  spełniał swe zadanie.
W dziale, w którym pracowała Ninka zaczęło się permanentne urwanie głowy,
doszła nawet nowa pracownica, ale była "doskonale zielona" i mocno przerażona
ciągłym młynem.
Ninka wracała do domu wykończona, brała prysznic, zakładała ciepły dres, byle
co jadła, czyli najczęściej kanapki, i o 9 wieczorem już leżała w łóżku, analizując,
nie wiadomo po co, co jeszcze czeka ją następnego dnia.
Nawet nie bardzo wiedziała co robi Witek a czasami nie wiedziała czy już wrócił  do
domu i o której godzinie.
Witek, tak jak obiecał nie blokował rano łazienki, ale Nina wstawała jeszcze wcześniej
niż on i najczęściej była w pracy już o 7,30 - po prostu było tyle pracy, że nawet te pół
godziny ciszy i spokoju nim przyszły pozostałe dziewczyny były dla niej cenne. Od
ósmej do dziesiątej rano załatwiały interesantów "swoich", czyli pracowników centrali,
potem do godz. 16,00 interesantów z zewnątrz.
Praca z ludzmi jest trudna - wiele ludzi przenosi swe frustracje na innych, niektórym
zaś wciąż się  zdaje, że tylko oni są super-hiper ważni i wszystko kusi się kręcić w okół
nich.
Centrala wysyłała różnych specjalistów na zagraniczne kontrakty.
Kontrakty z zagranicznymi pracodawcami gwarantowały możliwość obecności rodziny
specjalisty, kontrahenci przesyłali otwarte bilety, ale trasa była odgórnie ustalona i nie
podlegała zmianie. Teoretycznie rodziny specjalistów o tym wiedziały, ale nie jednej
żonie się majtoliło w głowie i życzyła sobie innej trasy przelotu, przerwy w podróży
przynajmniej dwudniowej i darmowego hotelu i najlepiej podróży w I klasie a nie
w turystycznej. Ninka obliczyła, że każdej niemal podróżującej żonie minimum trzy
razy powtarza ten sam tekst i tylko co trzecia słucha tego ze zrozumieniem.
To było specyficzne biuro, bo każdy kto tu przychodził do pracy był "prześwietlany",
sprawdzany niemal do siódmego pokolenia wstecz. Podobnie każdy chętny do podjęcia
pracy za granicą. To się wydaje nieprawdopodobne, ale system dobrze działał, wiedzieli
nawet o tym, że pewien pan profesor ożenił się z panią, która przychodziła mu
 w domu sprzątać i gotować obiady. A ożenił się, bo zrobił pani dziecko i ta zagroziła,
że jeśli się nie ożeni to ona mu zepsuje opinię, bo wszystko rozpowie.
I ta pani, lecąc do swego męża z dziecięciem w wieku niemowlęcym, zażyczyła
sobie w samolocie kołyski, przelotu z noclegiem a nie kilku godzin oczekiwania
w tranzytowej strefie i extra opiekunki do dziecka.
Po raz pierwszy Ninka gdzieś zapodziała swój profesjonalizm- nie mogąc opanować
śmiechu, zakryła twarz chusteczką i wybiegła do drugiego pokoju, a stamtąd do łazienki.
Prawie płakała ze śmiechu.
Pani profesorowa nie zorientowała się co było przyczyną rejterady Ninki i zapytała:
"a tej co się stało?".
"A nic, jest w ciąży i pewnie ją mdłości chwyciły- odpowiedziała jedna z pracownic-
pójdę zobaczyć czy nic  się nie stało  i ruszyła śladem Ninki. Wróciła po chwili mówiąc,
że zaprowadziła Ninkę do pokoju socjalnego, by nieco odpoczęła. Tyle tylko, że pokoju
socjalnego nigdy tu nie było.
A Witek spędzał czas po pracy grając trzy razy w tygodniu w siatkówkę i dwa pózne
wieczory spędzając na basenie.Widywali się głównie w soboty po południu i w niedzielę.
Witek zauważył, że Ninka wyraznie schudła i jest jakoś mało obecna duchem. Kilka razy
proponował sobotni wypad do kina, ale Ninka odmawiała- albo musiała coś uprać, albo
chciała spokojnie poleżeć i poczytać.
Pewnego sobotniego popołudnia, gdy Nina znów odmówiła wyjścia z domu na spacer lub
do kina,  Witek szybko ubrał się, rzucił krótkie "no to cześć" i wyszedł.
Nince zrobiło się głupio, pomyślała, że Witek się po prostu obraził, bo ani razu nie chciała
z nim pójść do kina .
Za pół godziny Witek był z powrotem. Zaraz po wejściu skierował się do kuchni, po chwili
zajrzał do wspólnego pokoju. Ninka była u siebie, ale drzwi jej pokoju były otwarte.
Po 15 minutach zapukał do jej otwartych  drzwi i powiedział: nie chcesz do kina no to
zapraszam Cię  do kawiarni.
Witek, ale ja nie chcę wychodzić, jestem padnięta, nie mam siły, naprawdę. Witek uśmiechnął
się nieco żałośnie- wiem, jesteś  zmęczona, zle wyglądasz, nie jesz wcale obiadów, nie
chodzisz na spacery, przecież tak nie można! Chodz, tym razem kawiarnia przyszła do ciebie,
czeka w kąciku śniadaniowym.  Ninka wygrzebała się z koca, którym była okryta. Od kilku
dni gorzej grzały kaloryfery, chyba była jakaś awaria centralnego ogrzewania.
Na "jej" fotelu leżał koc. Witek wrócił jeszcze po ten, którym była okryta w  pokoju, poczekał
aż się wygodnie usadowiła i otulił  ją drugim kocem.
Po chwili na stole wylądował ulubiony kubek Ninki pełen gorącej kawy, do której Witek dodał
nieco czekolady i łyżeczkę koniaku, na dużym talerzu leżały 2 kawałki tortu czekoladowego,
ptysie, eklerki, pączki i ulubione przez Ninę biszkopty.
Witek, ty chyba oszalałeś, po co to wszystko. Wystarczyłaby sama kawa i biszkopty!
Witek popatrzył na nią i całkiem poważnie powiedział- nie masz nawet pojęcia jak ja nie lubię
biszkoptów.  To takie oblepiające jamę ustną paskudztwo - suche a oblepiające.
Poza tym pijmy kawę, jest to dziś kawa ratująca życie, bo dodałem pitną czekoladę i nieco
prądu dobrej jakości. Nie lubisz rumu to dałem koniak- francuski, kupiony w strefie wolnocłowej.
A wieczorem zjemy razem kolację. Wyjeżdżam niedługo, muszę Cię nieco odrestaurować przed
wyjazdem, nie chcę stracić tak dobrej współlokatorki.
Słuchaj, wyjeżdżam na trzy miesiące, jadę do Maroka i Algierii.
Czy mogłabyś mi tym razem zabukować całą trasę tu, w Polsce?
Bo jak będę miał z góry wyznaczone terminy to jest szansa, że się ten pobyt nie przedłuży ani
o jeden dzień.
Wiele rzeczy lubię w Maroku ale  nie wszystko. Dwa tygodnie to jest dla mnie optimum, ale
tym razem będę musiał podróżować w kilka miejsc i w dwa tygodnie nie zdążę wszędzie być
tam gdzie powinienem.
I czeka mnie w Algierii wyprawa na pustynię. Zresztą , co jest zabawne, Algieria to znaczy
właśnie pustynia.
Nie lubię tej miętowej słodkiej herbaty, choć wiele słodyczy mają naprawdę dobrych. Lubię
świeże daktyle. Czy wiesz, że nawet w najlepszym hotelu możesz mieć w łazience bliskie
spotkanie z jaszczurką?
A w zeszłym roku Baśka narobiła rabanu na cały hotel, bo gdy stała w  wannie pod
prysznicem to oderwał się z sufitu kawałek tynku i wpadł do tej wanny. Myślała, że to
jakaś olbrzymia jaszczurka.
Pamiętam, opowiadała nam o tym kilka razy. Omal zawału nie dostała.
Witek, w poniedziałek pogadam z dziewczynami w Locie. Gdy podasz mi  trasę i orientacyjne
terminy, zrobią przymiarkę, a nawet rezerwację, bo wiesz- obowiązuje zasada, że jest miejsce
to je łap, potem nie będzie. Zawsze można potem zmienić.
Oj, znam to, ostatnio z tego powodu koczowałem na lotnisku czekając na jakieś miejsce.
Pokażę Ci zdjęcia z Maroka, trochę ich zawsze robię, ale jeżeli nie masz ochoty to może
innym razem?
Ninka zaprotestowała- teraz pokaż, z chęcią  obejrzę, lubię oglądać zdjęcia. Po chwili Witek
przyniósł gruby album i zajęli się oglądaniem zdjęć.
Witek ale  ciebie tu nie ma na na żadnym zdjęciu. Witek roześmiał się - jestem, na dwóch, ale
mnie nie rozpoznałaś. Przewrócił kilka kartek i pokazał zdjęcie kilku Tauregów.
Wszyscy byli ubrani w jednakowe ciemnoniebieskie okrycia zwane tagelmustami, wszyscy
mieli na głowach czarne turbany i kawałkiem tkaniny z turbanu przysłonięte usta.
Ninka wpatrywała się dłuższą chwilę i wreszcie wskazała palcem- to chyba  ty, oni mają
bardziej zniszczoną skórę na twarzy i ciemniejszą oprawę oczu.
Witek ucieszył się - dobra jesteś, własna matka mnie nie rozpoznała, a tobie się udało.
Bo podeszłam do tego metodycznie no i pewnie widzę cię częściej niż twoja mama.
Witek zaprotestował - ostatnio to mnie prawie nie widzisz, nawet gdy jestem akurat w domu.
Witku, ja jestem po prostu ostatnio wykończona. Tydzień walczyłam z jakąś infekcją,
teraz jestem też pół żywa a do tego te tłumy.
To może się przekwalifikujesz na branżystkę?- zapytał.
Nie mogę,  Edyta za jakiś czas wyjeżdża  na rok lub dwa do męża i ja zgodziłam się
przejąć jej obowiązki, już nawet na szkoleniu byłam. I druga  dyrekcja też mnie
zaakceptowała. Mogę co najwyżej zupełnie odejść, no ale nie za bardzo mam dokąd.
To ja mam pomysł - do chwili wyjazdu będę dbał byś miała zawsze coś gorącego na
obiad. Poza tym na  sąsiedniej ulicy, równoległej do tej przy której jest nasza firma
odkryłem  małą restaurację, w której mają naprawdę smaczne zupy i duży wybór
nieskomplikowanych drugich dań, sporo jarskich i wszystko jest świeże.
W poniedziałek tam pójdziemy. Staszek też tam się stołuje. Nie mówimy o tym nikomu.
Wiesz.... to mieszkanie naraił mi Staszek i on wie, że ty tu mieszkasz. Ale nikt więcej
o tym nie wie. Staszek to solidny facet i domyślny. On cię bardzo ceni, bo zawsze
jesteś  uprzejma, nigdy nie masz humorów jak Edyta. Bardzo się ucieszy gdy zajmiesz 
miejsce Edyty.
Na ostatniej stronie albumu były dwa zdjęcia Witka jako brodacza.
Na jednym z jakąś dość nieregularną bodą, a na drugim broda tworzyła ramkę podkreślającą
owal twarzy. I  to drugie zdjęcie bardzo się spodobało Nince.
Ależ świetnie tu wyglądasz! Witek uśmiechnął się - prościej jest się ogolić nawet
codziennie niż golić się w jakiś wzór. W paszporcie mam zdjęcie bez brody więc muszę
 jednak być ogolony. Zbyt często jeżdżę. Już raz musiałem nagle golić się na lotnisku
a miałem tylko tygodniowy zarost.
 No to ja teraz zrobię dla nas kolację, prawie marokańską.
                                                      c.d.n.




piątek, 19 października 2018

Bywa różnie III

Ostatnia część szafy była podzielona na kilka dużych półek z grubych desek, zamocowanych
na solidnych listwach.Wszystkie przedmioty, które się tam znajdowały były okryte białym,
grubym płótnem. Do wewnętrznej strony drzwi była przymocowana kartka z napisem:
"można to używać".
Stali oboje przy tej otwartej szafie i jakoś żadne nie kwapiło się do zajrzenia co jest pod
płótnem. Wreszcie Witek  ostrożnie zaczął odsłaniać najniższą półkę.
W szafie był odkurzacz, wyraznie nie polskiej produkcji i jakiś taki dziwny-  jego silnik był
ukryty w wąskim walcu, który z jednej strony miał rurą zakończoną ssawką, z drugiej miał
metalową rurkę zakończoną rączką jak parasol. Wyglądał nieco zabawnie, ale całkiem niezle.
Witek czym prędzej go rozłożył na części pierwsze - w walcu znajdował się worek na śmiecie
oraz silnik. Niestety worek był wielokrotnego użytku, z jakiegoś materiału.
Ale numer! Jak żyję nie widziałam takiego odkurzacza. Ten woreczek jest bardzo mały, chyba
na jedno sprzątanie nawet nie starczy, no chyba, że będzie się codziennie sprzątać.
Zobacz Witku on jest całkiem fajnie zrobiony, ale mały! Po chwili odkryła, że produkt
 jest rodem z Anglii.
Na następnej  półce stał...telewizor, polskiej produkcji, na obrotowej podstawie. Wyglądało,
że niczego mu nie brak i Witek zabrał go do wspólnego pokoju. Na kolejnej półce byłe różne
miski, wiaderko, torba z różnymi szmatami, kilka  szczotek różnej wielkości. I ciemno zielone
grube wojłokowe  rulony z kartką wyjaśniającą, że są do uszczelnienia drzwi balkonowych
i pod drzwi wejściowe, bo trzeba wymienić całą stolarkę okienną a oni już nie zdążyli.
Gdy otworzyli nadstawkę okazało się, że jest zaklejona kartonem z napisem "Prywatne".
Pozostałe nadstawki wyglądały identycznie.
No popatrz, człowiek, od którego brałem klucze twierdził, że szafy są puste. Pewnie też
zaglądał tylko do tych dwóch pierwszych. Zatelefonuję do niego z pracy i powiem mu o tych
"odkryciach".
Wyraznie brakowało czegoś, na czym można by było ustawić telewizor we wspólnym pokoju,
zwłaszcza, że gniazdko antenowe i kontakt były na ścianie oddzielającej kuchnię. Wymyślili
więc, że kupią w tygodniu jakiś nieduży stolik, co i tak będzie tańsze niż kupno telewizora.
Witek wymierzył starannie telewizor,  zapisał wszystkie wymiary, by dobrać jakiś stolik.
Poprosił  by Ninka razem z nim wybrała się do sklepu meblowego. Najbliższy mieli niemal
tuż pod  swoim biurem, kolejny też w centrum, ale nieco dalej.
Dzień mijał szybko, nadeszła popołudniowa pora obiadowa i Witek stwierdził, że trzeba
rozejrzeć się za jakimś obiadem.Jemu nie chce się wychodzić z domu, więc może zrobić dla
obojga swoje ulubione jedzonko, czyli makaron rurki  z sosem bolońskim, bo ma jeszcze
opakowanie sosu, przywiezione z ostatniej podróży. Wystarczy ugotować makaron, odcedzić,
wrzucić na patelnię z odrobiną oliwy, zawartość saszetki wymieszać z oliwą, dodać do
makaronu, wymieszać i gotowe. Tylko nie ma nic na sałatkę, z tego wszystkiego zapomniał
o czymś "zielonym".
Ninka wręcz oniemiała - facet potrafi coś ugotować!  Na wszelki wypadek zapytała czy
może mu w czymś pomóc, ale Witek stwierdził, że nie ma w czym.  To danie - samograj.
Nawet nie przyznała się Witkowi, że nie ma pojęcia co to jest  sos boloński, bo u niej
w domu nie jadano takowego. Witek ugotował całą paczkę makaronu, zupełnie jakby
miał wyżywić jakąś wycieczkę, co mocno Ninkę zdziwiło. Ale na bieżąco zużył
tylko połowę, mówiąc, że następnego dnia można będzie z tego zrobić zapiekankę, tylko
trzeba będzie dokupić jakąś kiełbasę i jajka. No to ja kupię - zaoferowała Ninka.
Wpatrywała się w plecy Witka niczym w jakąś osobliwość- jej talent kulinarny był mikry,
a może raczej wcale go nie było?
Z apetytem zmiotła z talerza swoją porcję makaronu, dopytując się o skład tego sosu.
Powiedziała, że je  takie danie po raz pierwszy i bardzo jej smakuje. Witek promieniał.
Po obiedzie Ninka szybko pomyła talerze i garnek, zrobili kawę, Ninka przyniosła swą
ulubioną czekoladę z bakaliami i biszkopty.
Zaczęli rozmawiać o tym co kto lubi jeść i co jakiś czas Ninka wpadała w stan wielkiego
zadziwienia. Co chwilę padało "naprawdę?" No bo jak można lubić płatki owsiane,  nie
gotowane jak bóg kulinarny przykazał na mleku, ale dorzucane do prawie ugotowanych
kartofli krojonych w małą kostkę a do tego garść ziół, tu niemal nie znanych?
Co chwilę padały z ust Witka zupełnie obce nazwy: harrisa, tadżine, chlebek khebz,
tahini,  placki maakuda.
Okazało się, że Witek niemal zakochał się w kuchni marokańskiej. Jedyne co mu w niej
nie pasowało to była słodka herbata miętowa.
Wytłumaczył Nince, że harrisa to bardzo ostra przyprawa zrobiona na bazie ostrych
papryczek chili, może być w postaci proszku albo pasty. Co dziwniejsze, to ta sama
przyprawa w kuchni marokańskiej wcale mu się nie wydaje za ostra, a w Polsce tak-
jest za ostra.
A tadżine to gliniany garnek do gotowania różnych dań mięsno-warzywnych, w którym
potrawa gotuje się z minimalną ilością wody, kilka godzin, na małym ogniu. A do tego
podaje się chlebek, taki płaski placuszek , zwany khabz. A placki maakuda robi się
z gotowanych kartofli i często przed  smażeniem zanurza się je jeszcze w cieście
naleśnikowym i to jest pyszne.
I Witek stwierdził, że gdy będzie w najbliższym czasie jechał do Maroka to przywiezie
stamtąd taki garnek, który nieco zabawnie wygląda, jest dwuczęściowy, jego górna
część jest jednocześnie pokrywką w kształcie  wysokiego stożka dzięki czemu płyn
parujący z  gotującej się potrawy wraca  do niej z powrotem.
                                                               c.d.n.


czwartek, 18 października 2018

Bywa różnie II

Po kilku dniach namysłu Ninka postanowiła zamieszkać z Witkiem pod jednym dachem.
Oczywiście w domu nie powiedziała, że współlokatorem będzie mężczyzna.
Przezornie nie podała nawet adresu, bo jak powiedziała matce, nie ma zamiaru poddawać
się kontroli, w końcu jest już dostatecznie dorosła mając 26 lat.
Obiecała, że będzie co kilka dni telefonować do domu. Zamówiła taksówkę bagażową,
zniosła z  3 piętra kilka walizek z ubraniami, kilka pudeł z pościelą i książkami.
Za niewielką dodatkową opłatę, po dotarciu na miejsce kierowca pomógł jej wnieść wszystko
do windy, potem z windy wyciągał manele Witek.
Poprzedniego dnia zrobiła zakupy żywnościowe, nieco większe niż tylko dla siebie, bo
podejrzewała, że Witek może o takim drobiazgu zapomnieć. Ale nie  zapomniał. Dla siebie
Ninka wybrała pokój od podwórza i tym samym zagospodarowała ścianę łazienki przyległą
do tego pokoju, zauważyła bowiem, że ta szafka  łazienkowa ma więcej "schowków"
nadających się na kosmetyki.
Postanowili,  że zrobią  sobie wspólną kolację, taką bardziej uroczystą, na dobry początek.
Witek wyskoczył do pobliskiej cukierni i delikatesów, kupił butelkę lekkiego musującego
wina i połówkę czekoladowego tortu, a Ninka tymczasem przygotowała  kanapki, część
na zimno, a część jako grzanki. Wznieśli toast za to, by dobrze im się mieszkało i po tej
uroczystej wręcz kolacji każde z nich zaczęło się po swojemu urządzać.
Ninka spisywała to wszystko czego tu nie było, a mogło się jej przydać.Witka nieco dręczył
brak telewizora i po długiej dyskusji doszli do wniosku, że mogą ów mebel kupić do
spółki.
Nie poruszali więcej sprawy niefortunnego małżeństwa Witka, ale Nina w głębi duszy nie
mogła się nadziwić jak starszy od niej o 7 lat facet mógł tak dać się wykołować.
Do póznego wieczora kręcili się po mieszkaniu by ustalić co gdzie powinno stać by było to
dogodne dla  obojga. Podzielili między siebie  "majątek kuchenny", sporo dyskutowali na
temat gdzie się  warto stołować. Witek często był klientem barów szybkiej obsługi a Ninka
dotychczas korzystała  z domowego wiktu. Ale co teraz? Gotować nie umiała i nie lubiła.
Stwierdziła, że przeżyje na jajkach, bo jajecznica, omlety  a nawet naleśniki były w zasięgu
jej umiejętności.
Witek oświadczył, że przyzwyczaił się do dość spartańskich warunków i rano, żeby nie
blokować łazienki będzie korzystał z toalety w której wszak jest lustro i umywalka. Poza
tym nie ma zwyczaju rano włazić pod prysznic, bo ma wrażenie, że się zwyczajnie utopi
pod nim.
No i jeżeli Nince to pasuje to zrobi rano kawę i dla niej, bo ma istny cud, specjalny termos
do kawy, z kranikiem. Nabył to cudo będąc ostatnim razem w Rzymie.
A nabył właściwie dzięki  Ninie, bo mu tak zaplanowała trasę, że miał cały dzień dla
siebie, o czym zresztą marzył. Bardzo się Nina uśmiała, bo taka przerwa w podróży wynikła
na skutek dość kretyńskiego zarządzenia, by latać tylko polskimi liniami, a w ten dzień
polski samolot nie leciał, więc jej zasługi w tym nie było.
Ponieważ następnym dniem była niedziela posiedzieli prawie do 1 w nocy.,opróżnili do
końca butelkę wina, wykończyli zgodnie tort, posprzątali i Ninka stwierdziła, że to był
bardzo długi dzień i ona idzie spać.
I wtedy Witek zapytał: Ninka, a Ty aktualnie  jesteś z kimś?
Nina  roześmiała się -  teraz dopiero o to pytasz? Czemu?  Nawet gdybym była, to co komu
do tego gdzie mieszkam!
Ale póki co to odpoczywam od bycia czyjąś dziewczyną, bo to bardzo męczące zajęcie.
I jeśli zaczniesz się do mnie przystawiać to zostaniesz tu sam, bo ja się wyprowadzę.
No nie patrz się tak na mnie, mówię serio. Na moją przyjażń możesz liczyć, na miłość i seks
nie licz.
Dobrej nocy Ci życzę, I zapamiętaj co ci się w śniło na nowym miejscu. Podobno ważne.

Długo tej nocy Ninka nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, czy Witek się aby nie obraził.
I próbowała sobie wyobrazić  jak się jej będzie  mieszkało z obcym facetem. Witek był
jednym z milszych kolegów z pracy, zawsze uprzejmy,  ale nie nachalnie szarmancki,
 nie opowiadał sprośnych dowcipów i nie marudził gdy mu załatwiała przeloty, sam
rezerwował hotele, natychmiast zdawał dokumenty i zawsze pytał się czy może ma coś
Nince przywiezć z podróży. Kiedyś poprosiła go o przywiezienie skórzanej małej
portmonetki z Maroka, takiej w wytłaczane, ale nie malowane wzory. Wiedziała ile
taka  portmonetka kosztuje i dała mu odpowiednią kwotę w dolarach.
Gdy wrócił, wpadł do jej pokoju z samego rana, z całkiem sporym pudełkiem w ręce-
w pudełku było pełno bakalii i przypraw. A portmonetkę,  na której z jednej strony
były wytłoczone  kwiatki a z drugiej- jej inicjały, trzymał w ręce wraz z paszportem.
 I tak sprytnie całą rzecz  załatwił, że żadna z dziewczyn nie zauważyła portmonetki, bo
Witek wysypał zawartość pudełka na biurko mówiąc, że to dla wszystkich i gdy były
zajęte oglądaniem i dzieleniem się, podał Nince paszport z portmonetką w środku.
Do dziś Ninka była mu wdzięczna, że tak dyskretnie sprawę załatwił.
Gdy ostatni raz Ninka rzuciła okiem na zegarek było po drugiej w nocy.

Obudziła się, zerknęła na zegarek i  aż jęknęła- było już po jedenastej.Wygramoliła się
z łóżka i poszła do  łazienki. Nieco doszła do siebie pod prysznicem. W domu było
cicho i Ninka zastanawiała się czy jest Witek czy może go nie ma. Wątpliwości
rozwiały się gdy  wyszła z pokoju.  Była sama. W kuchni na stole stał ten  cud-termos
z instrukcją użycia i leżała kartka z informacją, że Witek poszedł na poranny  spacer.
Nina nalała  do kubka kawy, wyciągnęła  dwa sucharki, posmarowała starannie masłem,
potem twarożkiem a na wierzch dała konfiturę. To było jej ulubione niedzielne śniadanie.
W dzień powszedni pierwsze śniadanie zjadała w pracy i był to rogalik z makiem i jakaś
wędlina, wszystko kupione po drodze.
Postanowiła nie zmieniać swych przyzwyczajeń, przecież nie było powodu. Rogalik i coś
do niego kupowała w sklepie  niedaleko swego  biura. A teraz to będzie nawet miała po
drodze piekarnię. Tam też będą rogaliki z makiem, to pewne.
Siedziała przy stole i wyglądała przez okno. Pogoda była mało zachęcająca do wyjścia
z domu. Wiatr ciągał po niebie  ciemne chmurzyska, ulica był pusta.
Ninka sprzątnęła po swym śniadaniu, wzięła z półki pierwszą z brzegu książkę i przeniosła
się do pokoju. Zwinęła się w kłębek na fotelu, zapaliła  lampę i zaczęła  czytać. Po chwili
poczuła, że jest w pokoju  zimno i poszła po koc. Przy okazji sprawdziła kaloryfery- grzały
niezle, ale zimno wciskało się do pokoju szparą pod drzwiami balkonowymi.
Cichutko szczęknął zamek drzwi wejściowych , to wrócił do domu Witek.
Z przedpokoju trafił od razu do kuchni i wstawiał wodę na gaz.
Cześć księżniczko, straszliwie zmarzłem, jest dziś paskudny wiatr. Robię herbatę, napijesz się?
No cześć, ale tu się nie zagrzejesz, wieje jak piorun pod drzwiami balkonowymi. Trzeba jutro
opatrzyć okna i drzwi balkonowe.
Witek poszedł do swego pokoju i wrócił z niego z dwoma kocami. Jeden ułożył zrolowany na
parapecie okiennym, drugi pod drzwiami balkonowymi.
No to już wiadomo co będziemy jutro robić- opatrywać okna. Trzeba tylko dziś sprawdzić i
pozostałe okna, bo inaczej to nas tu wymrozi na  amen. Zaraz poszukam swojej miarki
i wszystko wymierzę i pozapisuję.I wiesz co Ninko, jeden koc zawiesimy tak, by nieco
zmniejszyć powierzchnię drzwi balkonowych. Za dużo tu szyb jak na zimę.
I wiesz, jak wypijemy herbatę to zajrzymy do tej ostatniej szafy, bo dwie zajęliśmy, ale nawet
nie zajrzeliśmy do tej trzeciej. I do tych nadstawek też nie zaglądaliśmy.
I mam pomysł- kupię butelkę rumu i będziemy go sobie dodawać  w takie zimne dni do herbaty.
Łyżeczka na szklankę wystarczy. Będzie  herbatka z prądem, jak mówią górale.
I będziemy zbójnickiego tańczyć jak ci ręka drgnie i nalejesz więcej- dodała śmiejąc się Ninka.
Nie lubię rumu, sam będziesz się tym poił.
W ostatniej , niezbadanej dotąd części szafy odkryli niemal skarby.
                                                c.d.n.




środa, 17 października 2018

Bywa różnie

I.
Obudziła się w środku nocy. Delikatnie zdjęła z siebie rękę obejmującego ją Witka.
Było jej gorąco, chciało się pić.
Ostrożnie, by nie obudzić śpiącego, wstała z łóżka i poszła do kuchni. Nie zapalając światła
odszukała butelkę wody mineralnej i z ulgą przytknęła jej szyjkę do ust. Niemal jednym tchem
wypiła jej półlitrową zawartość.
No tak - pomyślała - to są skutki gdy organizm jest przyzwyczajony do regularnych posiłków.
Nie zjadłam kolacji, nie wypiłam herbaty, a teraz jestem głodna, spragniona a na dodatek chce
mi się spać. Jej rozmyślania przerwało pojawienie się w drzwiach wystraszonego Witka.
Ninuś, co ci jest, zle się czujesz?- zapytał cicho.
Nie, ale strasznie mi się chciało pić a teraz to jestem zwyczajnie bardzo głodna.
Witek zaśmiał się- no tak, zapomnieliśmy zupełnie o kolacji, a ty pewnie  zapomniałaś  również
i o obiedzie. Zjedz kilka herbatników, zaraz ci będzie lepiej.
Ninka wzięła dwa biszkopty i nagle zaczęła się  śmiać.
Jak żyję , jeszcze nigdy nie wcinałam nocą, na golasa,  biszkoptów a do tego w towarzystwie
gołego faceta.
Witek obłudnie się zdziwił- to ty jesteś goła? muszę to sprawdzić, to bardzo, bardzo
interesujące zjawisko. Objął ją i delikatnie skierował w stronę drzwi, nie przestając
mówić: chodz dziecię, muszę sprawdzić tę nagość i czymś cię okryć, żebyś się nie
przeziębiła.Na początek zrobimy okład z ciepłego ciała, to świetna ochrona przed zimnem.
Ale mnie się chce spać-zaprotestowała Ninka. Mnie też- zapewnił ją Witek ciasno obejmując
i całując. Po kilku minutach oboje  spali. To była ich pierwsza miłosna noc odkąd zamieszkali
razem. A pierwsza noc pod wspólnym dachem była już ponad dwa lata wcześniej.

Znali się już kilka lat, po prostu pracowali w jednej firmie. W pewnej chwili oboje szukali
mieszkania do wynajęcia i każde z nich , zupełnie nic o sobie nie wiedząc, wrzuciło temat
w swojej centrali handlu zagranicznego. Centrala eksportowała za granicę ludzkie umiejętności
i wielu wyjeżdżających na okres pobytu za granicą odnajmowało swe mieszkanie- zawsze było
lepiej gdy mieszkanie nie stało puste- nie prowokowało nikogo by włamać się i nielegalnie
zamieszkać. Z reguły cena wynajmu nie była wtedy niebotyczna, mieszkanie zawsze było
całkiem lub w dużej części umeblowane a jego właściciele spokojni, że mieszkanie nie
niszczeje.
I w tej sytuacji gdy ponad dwa lata wcześniej, pewnego paskudnego zimowego dnia Witek
zatelefonował do Ninki prosząc by spotkali się w sali przy recepcji, bo musi coś sobie
z nią wyjaśnić, Ninka nie miała pojęcia, że los, przypadek, zwiąże ją z Witkiem. Wiedziała
o nim, że jest facetem po przejściach, bowiem ożenił się i bardzo, bardzo szybko rozwiódł.
Te wszystkie sensacje rozprowadziła jedna z pracownic kadr, które wiedziały zawsze o
wszystkim co się dzieje w życiu prywatnym pracowników. No cóż, taka firma to była. O tym
rozwodzie Inka wiedziała nawet od niego, bo któregoś dnia przyszedł by wnieść zmiany do
swego formularza osobowego. Oczywiście nawet nie mrugnęła okiem i nie zadała żadnego
pytania gdy przyniósł nowy formularz, który następnego dnia przesłała do  odpowiedniego
biura.
Praca w tym miejscu nauczyła ją nie zadawania niepotrzebnych pytań i nie ujawniania swych
emocji. Dzięki temu na jej czole nie tworzyły się zmarszczki mimiczne ze zdziwienia.
W firmie wszyscy mówili sobie po imieniu, bo wprawdzie nie były to  jeszcze czasy "spotkań integracyjnych" to i tak wszyscy się dość dobrze znali. Jedynie dział księgowości, który był
na innym piętrze a do tego w innym skrzydle budynku był jakby "ciałem obcym" i z paniami
z księgowości nikt nie był "po imieniu".
W czasie przerwy śniadaniowej, z kanapką i kubkiem kawy Ninka powędrowała do sali
przy recepcji.
Przeprosiła Witka, że przyszła ze swoim śniadaniem, ale zaraz po przerwie śniadaniowej
zwalał się tłum interesantów i nie miałaby kiedy zjeść śniadania.
Witek zaczął od tego, że ma propozycję dla niej- wie, że ona szuka mieszkania do wynajęcia
i jest takowe - w świetnym punkcie, ale jest to mieszkanie dwupokojowe o powierzchni 80
metrów, czyli jakby nieco za duże dla jednej osoby. Czynsz na dwoje byłby łatwy do przeżycia, zwłaszcza, że już obejmuje media.  I on sobie pomyślał, że może mogliby je wynająć wspólnie.
Bo to jednak jest okazja. On ze swej strony obiecuje, że nie będzie sprowadzał żadnych kobiet
ani urządzał męskich debat przy alkoholu i będzie dbał o czystość części wspólnych, czyli
kuchni, łazienki, toalety.
 I, co jest jego zdaniem oczywiste, zachowa ten fakt wspólnego wynajmowania w pełnej
tajemnicy. I jeśli Ninka chce, to nawet dziś po pracy mogą pójść obejrzeć to lokum.
Ninka słysząc to omal nie zakrztusiła się własną kanapką. Przez głowę przelatywały jej dziwne
myśli, wreszcie zapytała, czemu Witek pomyślał o niej jako o współlokatorce.
No bo wiem, że szukasz mieszkania, ja też szukam, wiem, że jesteś fajną kobietą bez nałogów,
nie pijesz, nie palisz, jesteś zrównoważona psychicznie a mieszkanie jest naprawdę ciekawe.
Chodż dziś obejrzeć mieszkanie -spotkamy się w Amatorskiej, zapraszam na kawę i coś do
kawy, obejrzymy mieszkanie a potem, jeśli wyda  ci się interesująca moja propozycja, opowiem
ci szczerze o sobie, żebyś wiedziała z jakim debilem będziesz mieszkać.
Ninka uśmiechnęła się- na razie tylko wiem, że jakoś dziwnie krótko trwało twoje małżeństwo.
No dobrze, mogę to mieszkanie obejrzeć, ale to jeszcze nic nie znaczy.
No i oczywiście też zachowam pełną dyskrecję. Będę w  Amatorskiej o 16,30, a teraz muszę już
wracać do siebie, za 5 minut tłum się rzuci na nas jak stado głodnych wilków.
Nie myliła się, interesantów było niczym mrówek w lesie.A to dopiero był luty, więc koszmarne
dni pełne interesantów były jeszcze przed nią.
Po szybkiej kawie ruszyli w stronę budynku, w którym było mieszkanie. Była to tzw.  "plomba",
czyli nowy wieżowiec wybudowany pomiędzy dwoma starymi budynkami.
Lokalizacja zaiste była świetna, zaledwie kilkadziesiąt metrów od Sejmu. Budynek posiadał
domofon, klatka schodowa była ładna, czysta, na półpiętrach stały skrzynki z kwiatami.
Winda chodziła bezszelestnie i dość szybko dojechali na 8 piętro. Wszystkie drzwi wejściowe
do mieszkań były masywne, z prawdziwego drewna, a nie rama drewniana obita sklejką.
 Po otwarciu drzwi znalezli się w długim przedpokoju.Na jego prawej ścianie znajdowały się
głębokie szafy wbudowane w  ścianę, bliżej wejścia zaś wieszak na dorazne okrycia.
Zaraz po lewej stronie była toaleta z małą umywalką i drzwi do długiej,  dość wąskiej kuchni,
na końcu której było okno. Z tej części było wejście do pokoju, w którym znajdowało się
dwoje drzwi - do dwóch pokoi . Pomiędzy pokojami była łazienka i z każdego  z nich
można było do niej wejść.
Łazienka była ładna, choć może  nieco dziwna, bo wanna stała na środku pomieszczenia.
Na wzór dawnych wanien stała na ozdobnych, wygiętych nóżkach. Na każdej bocznej ścianie
była umywalka z szafkami, w jednym kącie łazienki była kabina  prysznicowa, obok stała
pralka i sedes. Nad pralką wisiała dodatkowa szafka z półkami.
Umeblowanie pokoi może nie powalało , ale było praktyczne- szerokie  łóżko, nocny stolik 
łączony w górę z  regałem, duża szafa w ścianie, lustro na drzwiach wewnątrz szafy, bogatej 
w półki.
Pod łóżkiem była wysuwana szuflada na pościel , w kącie stojak-wieszak na zdejmowane 
ubrania. Obydwa były umeblowane tak samo.
Okno jednego pokoju wychodziło na ulicę i balkon, drugiego na podwórze.
Pomieszczenie pomiędzy kuchnią i pokojami spełniało zapewne rolę pokoju dziennego, była
 w nim kanapa, dwa  fotele, dwie stojące lampy i rozkładany stół.
Były tu drzwi na balkon. Pokój był nieco dziwny- z jednej strony łączył się drzwiami
z kącikiem jadalnym na końcu kuchni, z drugiej strony łączył się z przedpokojem, bez drzwi.
Umeblowanie kuchni było skromne- po jednej stronie stał blat z odsłoniętymi półkami pod
spodem, na nim nieduży  elektryczny piekarnik, nad blatem wisiały szafki z różnym szkłem,
po przeciwnej stronie była kuchenka gazowa,  zlewozmywak i lodówka.
 Za to miło się prezentował kącik jadalny, stół był dostawiony krótszym bokiem do okna, dwa krzesełka na przeciwko siebie, za krzesłami po  jednym regale, a na regale mnóstwo książek.
 Nad stołem była lampa na sprężynującym przewodzie.
No i co? Jak ci się to mieszkanie widzi? Spacerki zagwarantowane, bo to blisko , choć
można podjechać jeden przystanek autobusem. Pokoje rozdzielone łazienką i nawet są zasuwki
na drzwiach, od wewnątrz.  Przestrzeń wspólna łatwa w podziale, nawet są dwa  fotele
i dwie lampy stojące. Szafy pojemne i jest w nich dużo miejsca. Blisko do parku, blisko do
sklepów, blisko do pracy.
Witek zachwalał mieszkanie niczym handlarz na bazarze swój towar. Ale telefon jest jeden-
Ninka wyciągnęła z zanadrza kontrargument. 
Nie szkodzi- Witek zręcznie odbił piłeczkę-będziemy mówić znajomym, że to telefon towarzyski. Teraz są dość popularne i wszyscy wiedzą, że nie za dobrze działają.
 Zresztą wszyscy znajomi wiedzą, że się jeszcze telefonu nie doczekałem i dzwonią do pracy.
No i....? Wynajmiemy to razem?
A dlaczego nie chcesz wynająć do spółki z jakimś facetem? przecież....
Witek jej przerwał- nie chcę, mieszkałem w akademiku, nie chcę  żadnego mieszkania z facetami,
bo taka męska nora mi nie odpowiada. Nie mam zdrowia na chlanie i dziwki.
No dobrze, ale powiedz mi dlaczego nazywasz siebie debilem?
No bo jestem- uwierzyłem dziewczynie, że zmajstrowałem jej dziecko, a że ona z małego miasta
to się szybko ożeniłem. No i....?Urodziła, ale to było nie moje dziecko. Tak bardzo nie moje,
że nawet nie trzeba było badań genetycznych.
Rozwód dostałem z miejsca. Nie jestem Murzynem, a dziecko było ciemnym mulatem.
A ładna była?
Taaa, nawet bardzo, moim kolegom też się podobała. I była bardzo dobra w łóżku, te jej walory
też dostrzegli, gdy byłem 3 miesiące w Algierii. Ale o tym to mi powiedzieli gdy już byłem po
rozwodzie.
No to masz fajnych kolegów- podsumowała Ninka.
Miałem Ninuś, miałem, już ich nie mam. I dlatego szukam mieszkania.
Powiedz, możemy to mieszkanie razem wynająć? Zamieszkasz z debilem???
                                                 ciąg dalszy nastąpi



poniedziałek, 10 września 2018

Przyjaciółki -IX

Lusia zmobilizowała się  i ukończyła studia.
Kolejny raz zmieniła pracę , zarabiała teraz znacznie lepiej, tyle tylko, że nie ma
róży bez kolców, więc lepsza praca i lepsze zarobki okupione były znacznie dłuższym
dojazdem do pracy.
Dryblas błysnął dowcipem, że teraz to już wiadomo kto w  tej rodzinie prawdopodobnie
jest bezpłodny, bo przecież te hormony to są środki antykoncepcyjne. Jak zwykle biedak
wiedział, że gdzieś dzwonią kościelne dzwony, tylko nie wiedział w którym kościele.
Wiedza ogólna tego faceta była zastanawiająco niska. Ale - nauczył się gotować.
Lusia nawet się nie zdenerwowała jego gadaniem, ale zaczęła odkładać pieniądze na
mieszkanie dla siebie.
Pewnego dnia Lusia zatelefonowała do Dryblasa do pracy,  że jest do wzięcia, za darmo,
szczeniak -8 tygodniowy jamnik standard, krótkowłosy. Rasowy, kolor rudy brąz.
Kolega Lusi dostał szczeniaka w ramach podziękowania za użyczenie swego jamnika do
krycia  pewnej wielce rasowej suni, ale nie chciał  brać do domu szczeniaczka. Jeden
dorosły pies w domu to dosyć szczęścia.
Przyniósł go więc do pracy w nadziei, że maluszek się komuś spodoba.
Na  początek przyniósł maleństwo do pokoju Lusi. Przyniósł go w szufladzie wyłożonej
zielonym kocykiem, obłożonego  zabawkami.
Lusia opowiedziała Dryblasowi o szczeniaczku, jak wygląda, jaki śmieszny i maleńki.
W pół godziny pózniej Dryblas przyjechał do Lusi do pracy - bardzo mu się szczeniaczek
spodobał i zabrał go do domu. Lusia urwała się tego dnia wcześniej, wpisała do książki
wyjście służbowe i pojechała do domu. Ruda kluseczka była zabawnym stworzonkiem,
posikującym tu i ówdzie, więc Dryblas wydzielił dla niego kąt w pokoju, na którym
wpierw rozłożył folię, na tym stare, kąpielowe prześcieradło, ustawił miskę z wodą i
szczeniaczka w szufladzie. Ruda kluseczka otrzymała imię Lord. Bo, jak wywodziła
Lusia, jest maleńki, ale w bardzo dystyngowany sposób trzyma łepek.
Lord w pewnym sensie był lekarstwem na całe zło tego świata.
Dryblas miał kogo strofować lub coś mu nakazywać, ewentualnie zakazywać. Miał też
w jego postaci kumpla do jedzenia rano owsianki. Poszedł nawet z maluszkiem do
weterynarza po instrukcje co to małe może jeść. Bardzo chętnie brał psa na spacery, choć
tak naprawdę mieszkali  na betonowej pustyni. Nie było trawników, drzewka dopiero
sadzono na parkingu, więc Dryblas  brał psa pod pachę zanosił kilka ulic dalej, gdzie
były już założone trawniki. W niedzielę jezdzili razem z psem pod Warszawę by mógł
się do woli nawąchać, pokopać w ziemi,  wybiegać.
Pisałam już, nie ma róży bez kolców? Pisałam- i rzeczywiście nie ma. Mały Lord już
bez trudu  wyczłapywał się z szuflady a gdy nie było nikogo w domu zajmował się
wygryzaniem dermy, którą były obite od środka drzwi wejściowe.
Psiątko, krótkołape, niziutkie, wygryzło dermę i gąbkę pod nią na wysokość 60 cm.
I zupełnie nic sobie nie robiło z długich przemów Dryblasa, że "nie wolno gryzć tego
obicia", "zobaczysz draniu, wleję ci w tyłek pasem".
Przestał gryzć gdy dobrnął do drewna i gdy przestał zmieniać zęby mleczne na stałe.
Drzwi  zostały obite na nowo,  ale nowa derma już nie budziła psiego zainteresowania.
Luśka  przyzwyczaiła się, że w domu przez kilka lat bywała niczym gość hotelowy,
czyli głównie wyspać się, wykąpać, wrzucić coś do pralki, więc wciąż kombinowała
jakby  z tego domu "wyciec".
Zaczęła od wystarania się o skierowanie do sanatorium - wiadomo, to nie wczasy,więc
Dryblas musiał zostać w domu no a poza tym miał przecież już kumpla.
Wróciła w świetnym humorze, poznała sporo nowych osób, nawet kilka pań, które też
mieszkały w Warszawie oraz, o czym zaraz doniosła Nowej, bardzo miłego pana.
Co prawda pan był żonaty i nieco starszy od Lusi, ale świetnie im się  rozmawiało,
chodziło razem na spacery i pływało w sanatoryjnym basenie.
Opowiadali sobie wzajemnie jakie to mają strasznie zatrute życie przez swe drugie
połówki i postanowili, że w  następnym roku znów spotkają się w którymś z uzdrowisk.
No ale pobyt w sanatorium to tylko trzy lub cztery tygodnie a rok ma przecież ich
dużo, dużo więcej.
I tu pomocna okazała się firma, w której Lusia pracowała - ciągle były dla pracowników
jakieś szkolenia i najczęściej odbywały się poza stolicą. Wprawdzie nie gdzieś daleko,
 no ale tak w granicach do 50 kilometrów. Lusia nie odpuściła żadnego - trzy dni bez
bez Dryblasa też były dla niej cenne. Współpracownicy nie mogli się jej nadziwić -
oni wymigiwali się od szkoleń jak diabeł od święconej wody, a Lusia niemal każde
szkolenie  zaliczała. Tylko jedno zupełnie jej nie przypadło do gustu - szkolenie
komputerowe.
Primo - okazało się, że Lusia musi do pracy zakładać okulary, bo z lekka niedowidzi.
Od dziecka uważała , że noszenie okularów szpeci kobietę bo ją postarza. Po drugie -
to wszystko było zbyt skomplikowane- wtedy jeszcze nie było Windowsów.
Secundo - szkolenie było w siedzibie firmy.
 Wściekała się okrutnie, nawet wydzwaniała do Nowej, że jej zazdrości "siedzenia na
dupie w domu" bo przynajmniej nie musi się uczyć tych komputerowych zawiłości.
Oczywiście Nowa podpadła Lusi, bo stwierdziła, że wystarczy się nieco skupić a rzecz
cała przestanie być skomplikowana. Została przez Lusię zbesztana, że wątpi by wiedza
męża Nowej, który był inżynierem od hardware komputera spłynęła na nią przez dotyk,
a to, że chcieli Nową jeszcze gdy była w pracy skierować na kurs programowania to
dziwne, bo kobiet programistek  nie po politechnice przecież nie ma.
Ponieważ Nowej nie zależało na żadnym udowodnianiu , że jednak obsługa komputera
to nie jest szczyt ludzkich możliwości, wycofała się z dyskusji.
Na zakończenie rozmowy dodała, że może Lusia, skoro tak nie może znieść Dryblasa
powinna pomyśleć jednak o rozwodzie. Lusia, wielce kulturalnie, cisnęła słuchawkę
na widełki, przerywając rozmowę.
Ponieważ to Lusia zakończyła dość niespodziewanie rozmowę, Nowa poczuła się
obrażona. Ale Lusia widocznie też się poczuła obrażona i kontakty na linii Lusia-
Nowa urwały się na wiele lat.
Nowa już nie wróciła do pracy w państwowym sektorze.
W  międzyczasie przez kraj przegalopowała wpierw inflacja, potem transformacja.
Pewnego dnia, tak w okolicy świąt BN zatelefonowała do Nowej Lusia.
Po prostu nagle zapragnęła dowiedzieć się : "co u was słychać i u naszej córeczki".
Nową z lekka zatchnęło, ale wzięła głębszy oddech, powiedziała, że wszystko
dobrze a jeśli idzie o jej chrześnicę, to też wszystko jest w porządku, studiuje,
wakacje spędza najczęściej na różnych zagranicznych wojażach. Mało bywa
w domu, no ale w końcu to już dorosła osoba.
Lusia  zaproponowała spotkanie na mieście.Umówiły się, że Nowa  wpadnie po
Lusię na basen, a potem pójdą gdzieś razem na kawę.
W holu basenu Nowa doznała szoku - z daleka machała do niej ręką jakaś stara,
siwiuteńka kobieta w rozmiarze 3XL, której twarz wydała się Nowej znajoma.
Nowa , która w swej karierze pracowała również w obsłudze klienta, przywołała
na twarz minę nr 36 z gatunku "jak miło mi panią/pana znów zobaczyć".
Ta siwo-białowłosa duża kobieta to była Lusia.
Wybrały się więc na kawę i coś do kawy. Długo trwało to spotkanie, bo  Lusia
musiała opowiedzieć o całym paśmie nieszczęść, które ją spotkały.
Do pasma nieszczęść zostały wliczone liczne ubytki na zdrowiu, a więc dwie
kolejne operacje żylaków, jedno złamanie nogi, śmierć koleżanki z pracy, która
Lusi zawsze rozjaśniała  wszystkie niejasności prawne, bo jakoś te studia
z zakresu prawa administracyjnego niewiele wiedzy pozostawiły w Lusinym
mózgu, następnym ciosem był kilkuletni nieudany romans z pewnym wdowcem,
który był na tyle dziwnym człowiekiem, że "trzymał w tym swoim mieszkaniu
swą teściową, choć jego żona już nie żyła".
Ów wdowiec starszy był od Lusi tak z 15 lat, ale nadal sprawny i znający potrzeby
kobiety w sferze seksu, niestety, zdaniem Lusi był straszliwym skąpcem i zupełnie
nie obsypywał Lusi prezentami.Poza tym Lusia się bała, że będzie chciał by ona
zajmowała się do śmierci jego teściową, a potem nim.
Ponadto doszła do wniosku, że przecież  gdy się rozejdzie, to w żaden sposób
 nie odzyska nic z pieniędzy, które jej rodzice włożyli w mieszkanie należące
do Dryblasa. A znając Dryblasa spodziewała się, że z pewnością rozwód będzie
jednym ciągiem awantur a on ją wyrzuci gołą i bosą z mieszkania.
No i z bólem serca zerwała ten romans. 
Ale Lusia miała też osiągnięcia - założyła u siebie w pracy Związek "Solidarność" i,
co było oczywiste i jasne jak słońce na niebie, została jego przewodniczącą.
Widzisz, jaka jestem mądra- teraz nie mogą mnie wyrzucić z roboty!- zakończyła
swą opowieść z nutką triumfu w głosie. Uprzedziłam ich!
Nowa słuchała, słuchała i nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć. Na szczęście
Lusia spojrzała na zegarek i stwierdziła, że już musi uciekać.
Rozstały się zapewniając się wzajemnie, że spotkają się niedługo.

Nikt nie wie  ile godzin, dni, miesięcy trwa "niedługo". Tu upłynęło kilka lat, nim
się znowu spotkały. Tym razem Lusia przywiozła do Nowej prezent dla swej
chrześnicy z...okazji ślubu.
Ślubu,  którego ona nie popierała, ponieważ  chrześnica  wychodziła za mąż za
obcokrajowca.
"Szkoda, że ze mną o tym nie porozmawiała wcześniej, ja bym jej doradziła by
jednak nie  wychodzić za mąż za cudzoziemca".
Nowa nie  mogła powstrzymać  się od śmiechu  i śmiejąc się powiedziała: no tak, ty
rzeczywiście dobrze byś jej doradziła. Przecież tak świetnie wyszłaś za mąż!
I taka niesamowicie szczęśliwa jesteś!
Lusi twarz zczerwieniała. "No tak tobie to na pewno to małżeństwo jej pasuje,
bo ty nigdy nie chciałaś dziecka!"
Nowa przestała się śmiać. 
Lusiu, przykro mi to mówić, ale przyjmij do wiadomości że widzimy się dziś po
raz ostatni. Nie wiem co się z Tobą stało, kto lub co ci poprzestawiało rozum.
Chyba sama nie bardzo wiesz co mówisz.
Lusia wstała, zgarnęła z powrotem prezent,  który przyniosła i.....wyszła.
Od tego czasu znów minęło wiele lat. Nie widywały się przez te lata, choć
kilka razy rozmawiały telefonicznie.
A od wspólnych znajomych Nowa wie, że Lusia wiele razy pokazywała różnym
ludziom zdjęcie swej chrześnicy, mówiąc,  że to jest jej córka, która teraz
mieszka za granicą.
                                                            KONIEC