środa, 2 lipca 2014

Wspominkowo, "wakacjowo"

Wakacje - cudne słowo, zwłaszcza gdy się chodziło do szkoły. Rok szkolny zdawał się
nie mieć końca, ale wreszcie nadchodził czerwiec i wraz z nim wakacje.
Mnie ten czas zawsze kojarzy się z wyjazdem nad Bałtyk. Wyobrazcie sobie, że przez
cały okres nauki  w szkole tylko dwa razy spędzałam wakacje nie nad morzem.
Najczęściej miesiąc byłam w Gdyni a miesiąc na Półwyspie Helskim, w Jastarni.
Jastarnia z czasów mojego dzieciństwa a obecnie to dwie różne miejscowości.
Wolałam tamtą, niż dzisiejszą Jastarnię. Nie była tak zabudowana,  było dużo przestrzeni.
Przedpołudnia spędzaliśmy zawsze na plaży od strony otwartego morza, po obiedzie
 wędrowało się plażować nad Zatokę. Woda w zatoce była wręcz ciepła, płycizna
zapraszała do kąpieli, poza tym zawsze  braliśmy kajaki, dzięki czemu dość wcześnie
nauczyłam się niezle wiosłować. Gdy już byliśmy wymoczeni i zmęczeni przenosiliśmy
się do portu. Port był mały, jego część dla statków rybackich była większa niż ta dla
pasażerów. Po drugiej stronie zatoki był port Marynarki Wojennej z ośrodkiem
szkoleniowym.
Przed II wojną światową w porcie, blisko mola pasażerskiego była kawiarnia, za moich
czasów niestety już nie. Ale i tak bardzo lubiłam codzienne wizyty w porcie - lubiłam
oglądać kutry rybackie wybierające się na połów, oraz te, które były aktualnie naprawiane.
Poza tym  niezle można było obserwować całkiem liczną flotę Marynarki Wojennej -
ciągle jakieś jednostki pływające podpływały do kei, przepływały szalupy, w których
przy wiosłach siedzieli świeżo powołani do marynarki chłopcy.
Z tamtego czasu pamiętam ekskluzywną restaurację bardzo blisko morza, zwaną
Domem Zdrojowym. Jej właścicielem był ORBIS.
Stołowaliśmy się tam i choć ceny były ponoć horrendalne wcale nie było łatwo o miejsce. Wieczorami odbywały się tam dancingi i były aż dwa parkiety - jeden w środku sali, drugi
na zewnątrz, z widokiem na morze. Niestety nikt nie wpuszczał tam dzieci, zupełnie nie
wiem czemu:))))
Niewątpliwą atrakcją były nieduże, rybackie wędzarnie ryb, w których można było
kupić jeszcze ciepłe  ryby. Tak prawdę mówiąc to tylko latem jadałam wędzone ryby - te
kupowane w  Warszawie niczym nie przypominały tych kupionych w Jastarni.
Kolejną atrakcją były spacery przez las do Juraty. Po drodze oglądaliśmy bunkry z czasów
wojny, ale nie pozwalano nam wspinać  się na nie. W Juracie  było molo od strony zatoki.
Czasem udawało się nam namówić dorosłych by wracać z Juraty brzegiem  zatoki, choć
były miejsca, w których ścieżka ginęła i trzeba było kawałek drogi pokonać brodząc
w wodzie, co jakoś nie budziło entuzjazmu dorosłych.
Dość wcześnie moja rodzina doszła do wniosku, że mogę wyjechać do Jastarni z dwoma
młodszymi  kuzynami,  jako ich opiekunka. Miałam wtedy 16 lat, chłopcy 8 i 6.
Do dziś nie wiem co rodzinie odbiło - miałam być z nimi sama przez  cały  lipiec, na
sierpień miała przyjechać babcia.
Chyba nie zdawałam sobie  zbytnio sprawy jakie to męczące, skoro wyraziłam zgodę.
Odpadło mi beztroskie wylegiwanie się w grajdole, różne plażowe rozrywki jak gra
w siatkówkę i przemierzanie plaży brzegiem morza, pływanie kajakiem.
Na domiar złego......zakochałam się. W jednym z dwójki plażowiczów płci męskiej,
którzy w ostatnim tygodniu lipca wykopali sobie grajdoł tuż obok mojego.
Chłopak dziwnym trafem spełniał wszystkie warunki  zewnętrzne mojego ideału urody
męskiej. Był wysoki, ładnie zbudowany, miał czarne, falujące włosy i...zielone oczy.
Do tego wyglądał świetnie nie tylko w samych kąpielówkach, równie atrakcyjnie
prezentował się w dżinsach i zamszowej kurtce z frędzlami wzdłuż rękawów.
Tak mi się ten chłopak podobał, że dałam się  "poderwać". Jak się potem okazało,
obaj byli przekonani, że jestem już osobą  tak mniej więcej około dwudziestki. Nic
dziwnego, wszystko "miałam na miejscu" i paradowałam w dość skąpym bikini.
Przez cały tydzień widywaliśmy się tylko na plaży. Przystojniak miał na imię Jerzy,
jego kolega chyba Staszek. Jerzy pomagał mi nieco w opiece nad moimi kuzynami
gdy wchodziłam z nimi do wody - teraz dzieciaki mogły się kąpać jednocześnie, bo
Staszek na prośbę Jerzego pilnował naszych rzeczy w grajdole no i łatwiej mi było
zapewnić  opiekę obu dzieciakom podczas kąpieli.
Przyjazd babci wywołał małe trzęsienie ziemi - zmieniliśmy lokum, skończyło się
plażowanie od 8 rano do 16-tej i dopiero o tej porze jedzenie obiadu. I ja i chłopcy
czuliśmy się z tego powodu zle- musieliśmy  w upał iść na obiad, a potem wrócić
do domu i nie wiadomo po co odpoczywać.
Ale jednocześnie dzięki jej przyjazdowi mogłam się spotykać popołudniami z Jerzym.
Dopiero wtedy dowiedziałam się skąd pochodził, co robił, ile miał lat. Był ode mnie
całe 6 lat starszy i ogromnie zaskoczony faktem, że niedawno ukończyłam 16 lat.
 Okazało się, że mamy dość podobne zainteresowania, lubimy tę samą muzykę,
oboje marzymy o Karaibach lub innych ciepłych zakątkach globu, no i bardzo lubimy
tańczyć.
Siadywaliśmy na wydmie nad plażą i gapiąc się na morze snuliśmy marzenia. Potem
często wędrowaliśmy leśnym deptakiem w stronę Juraty. Jerzy dobrze  sobie  zdawał
sprawę z tego, że jestem nieletnia - jego czułości nie wychodziły poza muśnięcie
ustami mojej ręki na powitanie lub pożegnanie.
Po dwóch tygodniach Jerzy wyjechał z Jastarni. Od tej pory zaczęły namiętnie kursować
pomiędzy nami listy. Mieliśmy się spotkać w następnym roku ale jakoś nic  z tego nie
wyszło. Gdy on przyjechał do Warszawy ja akurat byłam poza Warszawą. A w dwa
lata pózniej dostałam list od jego....świeżo poślubionej żony.
Pisała do mnie prosząc o interwencję - pobrali się bo zaszła w ciążę, ale on jej cały czas
mówił, że jej nie kocha, bo....kocha mnie. Więc wyobraziła sobie, że skoro on mnie
kocha, to ja mam szansę wpłynąć na niego by on z nią pozostał a nie groził rozwodem.
Było to dziwne jak dla mnie rozumowanie, ale odpisałam dziewczynie wyjaśniając że
nic mi nie jest wiadomo, że on mnie kocha, że tak naprawdę nic mnie z nim trwałego nie
łączy, że nawet nigdy nie pocałowaliśmy się ani nigdy nie pisał mi, że spotyka się
z jakąś dziewczyną, ale dobrze- napiszę do niego list. Po kilku miesiącach dostałam od
niej kolejny list - Jerzy uciekł w bliżej nieznanym kierunku.
Dość szybko dowiedziałam się dokąd uciekł, bo Jerzy napisał do mnie. Rzucił wszystko
i uciekł w Bieszczady. Jeszcze przez kilka lat dostawałam od niego listy z pewnej
zakazanej dziury w Bieszczadach.I wcale nie zraziła go wiadomość, że wyszłam za mąż.
Podejrzewam, że listy nadal przychodziły nawet wtedy, gdy już się wyprowadziłam z domu rodzinnego.