sobota, 30 czerwca 2012

Bułgaria i ja, cz.III

Plan prywatnego wyjazdu do Bułgarii nie był nawet zły, ale nie do końca przemyślany.  Mieliśmy wówczas
w Sofii zaprzyjaznionego Bułgara i jego poprosiliśmy by wynajął nam prywatne lokum w Achtopolu. Bo patrząc na mapę wykombinowaliśmy, że z Achtopola jest już rzut beretem do Turcji i jakoś się tam z pewnością przedostaniemy. Tak więc pewnego pięknego  sierpniowego dnia wylecieliśmy w trójkę, mąż mój, jego kolega z pracy i ja samolotem do Sofii. W planie był tygodniowy pobyt u przyjaciół w Sofii, potem przejazd pociągiem do Burgas, a stamtąd autobusem podmiejskim do Achtopola. W Achtopolu  w określony dzień mieliśmy się spotkać z naszymi znajomymi, pobyć razem kilka dni, potem w czwórkę ruszyć do Stambułu, a kolega męża miał przez ten czas poczekać na nas w Achtopolu. Proste,prawda?
Pierwsza część urlopu zaczęła się niezle. Paweł (ten Bułgar) przyjechał po nas na lotnisko i zabrał  do swojego domu. Gościnność Bułgarów jest równa gościnności polskiej - co wieczór zwiedzaliśmy przeróżne lokale,  dołączyli do nas również i inni znajomi Bułgarzy, których znaliśmy z badań międzynarodowych, które były kiedyś w naszej firmie. Sofia  bardzo nam się podobała, ale  nadmiar gościnności zaszkodził mojej nadwątlonej ongiś chorobą wątrobie.
Kuchnia  bułgarska plus degustacja wszystkich możliwych napitków zrujnowała mi ów organ doszczętnie. Już sam widok jedzenia powodował torsje, a że któregoś wieczoru były smażone kanie, wszyscy podejrzewali, że się zatrułam sromotnikiem, który udawał kanię. Ponieważ jedna z Bułgarek  była ponoć lekarką, orzekła, że to tylko dolegliwości ze strony wątroby, więc wszyscy odetchnęli z ulgą, nie mniej musiałam pić jakąś zawiesinę z węglem medycznym. Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu do Burgas. Stamtąd pozostało jeszcze 90 km do Achtopola.
Autobus straszliwie się wlókł, bo zajeżdżał po drodze do wszystkich nadmorskich  miejscowości. Wreszcie dotarliśmy do Achtopola, który był kurortem dla Bułgarów, a nie dla gości zagranicznych. Mocno zrzedła nam mina, gdy ruszyliśmy na poszukiwanie domu, w którym mieliśmy zamieszkać.
Gdy już znalezliśmy kwaterę to jeszcze bardziej się nam miny wydłużyły. Dostaliśmy jeden pokój z trzema łóżkami, bo gospodarz tylko takim pokojem dysponował. Nie było łazienki ani ciepłej wody bieżącej.
Toaleta miała co prawda wodę do spłukiwania, ale był to model kucany, bałkańsko-turecki. Na domiar złego rozstaw był taki, że gdybym była dziewicą, to z pewnością straciłabym dziewictwo w tym rozkroku. I jeszcze jedna ciekawostka- pomieszczenie było właściwie wielkości tej dziury i miejsca na nogi, a  drzwi otwierały się do środka. Więc oczywiście "na dzień dobry" wleciałam do środka., grzeznąc jedną nogą w tej spłuczce. Rolę łazienki spełniała studnia z umieszczoną obok ławką, na której stała miednica.
Zostawiliśmy graty i ruszyliśmy szukać  naszych znajomych, którzy mieli tu być już wcześniej. Przezornie umówiliśmy się na placu autobusowym. Przy okazji mieliśmy zamiar poszukać innej kwatery.
Znajomych spotkaliśmy, zamiast dwójki, była ich szóstka. Przyjechali 3 dni wcześniej i przeżyli koszmar, bo tuż po ich przyjezdzie rozpętała się okropna nawałnica, a oni nie mieli  żadnego lokum. Udało im się uciec pod dach jakiejś stajni , włamali się do środka i z dwoma osiołkami przeczekali burzę.  Potem panowie ruszyli na poszukiwania jakiegoś mieszkania. Niestety, to był dla Bułgarów okres urlopowy i nikt  nie miał
wolnych pokoi. W końcu udało im się znalezć dwa pokoje, jeden cztero łóżkowy, malutki, drugi też mały, z małżeńskim łożem. Tu też nikt nie słyszał o takim luksusie  jak łazienka. Nasza toaleta była wyraznie luksusem ,Oni mieli poczciwą, drewnianą szafę do tego przeznaczoną.
To nie był koniec złych wiadomości - mąż koleżanki nie dostał paszportu ze stemplem " cały świat", więc nie mógł jechać z nami do Stambułu. Poza tym okazało się, że z Achtopola nie prowadzi żadna droga, ani kolejowa ani szosa do Turcji.  Autobus jezdził do Stambułu tylko z  Burgas. Nie wiem co się stało, że nie zapaliła mi się w głowie czerwona ostrzegawcza lampka i zgodziłam się na ten wyjazd. Może dlatego, że bardzo mi się chciało zobaczyć  Stambuł??? 
Okazało się, że wydostać się z Achtopola też nie jest łatwo.Zaliczyliśmy jeden kurs by kupić bilety do Stambułu bo trzeba było to zrobić osobiście,okazując paszport. Przy okazji  skorzystałyśmy z koleżanką w Burgas z bardziej  cywilizowanych warunków do ablucji, oraz zjedliśmy normalny obiad , bo w Achtopolu żywiliśmy się głównie kukurydzianym chlebem, miodem i owocami.
Jedyna restauracja otwierała swe podwoje  dopiero po 20-tej a jadalne to były tylko...zimne frytki z równie zimną rybą.
Dwa dni pózniej ruszyliśmy w trójkę, czyli mój osobisty, Gocha i ja do Stambułu. Gocha jechała z olbrzymią
skórzaną torbą wypchaną kryształami, ja wiozłam jeden (słownie jeden ) nieduży wazon kryształowy, który stał w domu i się kurzył. Poza tym miałam aparat fotograficzny , nie na sprzedaż i suszarkę do włosów, bo miałam długie włosy, które wymagały suszenia po myciu. Czyli, jak zwykle, byłam handlowo opózniona w rozwoju.
c.d.n.