środa, 12 września 2012

XX

Dni dłużyły się ciotce  niemiłosiernie. Tęskniła za Sonią  ogromnie, nie mogła się na niczym skupić.
W pokoju Soni znalazła niedokończony szalik dla Jerzego. Postanowiła go skończyć i wysłać
chłopakowi do Wrocławia.
Listy od Soni przychodziły rzadko, każdy za to był z fotkami - Sonia z kangurem, Sonia pod
drzewem, na którym siedzi koala, Sonia z walabią, Sonia w otoczeniu Aborygenów, Sonia
w stroju  płetwonurka, Sonia z delfinem.
Ciotka usiłowała  wydedukować czy Sonia jest tam szczęśliwa czy też nie za bardzo, ale nie
było to łatwe.
W jednym z listów Sonia napisała, że pozostanie w Australii i tu skończy liceum, po którym
 pójdzie na studia. Chce studiować oceanografię. No tak- pomyślała ciotka- wodę ma
dookoła, więc to chyba nic dziwnego. Ale nie była przekonana  do tego pomysłu.
Sonia pisała coraz rzadziej, a ciotka  pomału wracała do równowagi.
Pogodziła się z myślą, że Sonia już nie wróci. Jerzy raz w miesiącu przesyłał pozdrowienia
i kilka zdań informujących, że ma nadal kontakt z Sonią, pisał też, że stara się zdawać
egzaminy w "zerowych terminach" i dzięki temu już zaczął przymierzać się do pracy magisterskiej.
Ani się ciotka obejrzała, a minął rok od wyjazdu Soni.
Listy przychodziły dość regularnie, niektóre były ostemplowane pieczątką, że list był uszkodzony,
więc został  zabezpieczony przez urząd pocztowy.  Nie było to  w tym okresie niczym
nadzwyczajnym, wiele listów z zagranicy dochodziło do adresatów w takim właśnie stanie.
Po prostu "władza" musiała wiedzieć o czym  ludzie piszą. A z listów Soni to się pewnie
niewiele dowiadywali, bo jej listy nie dotyczyły  nigdy spraw politycznych, nie opisywała
nawet zbyt dokładnie życia, jakie prowadzi. Ciotka miała wrażenie, że ktoś te listy czyta nim
Sonia je wyśle Może Tuśka, może Peter? Były to listy  mocno " wyważone", trochę jakby
bezosobowe.
W jednym z listów przysłała zdjęcie nowego domu - nie był domem okazałym, był parterowy,
nieco w stylu śródziemnomorskim, bo miał patio. Dookoła domu był spory ogród, który
Sonia nazwała miejscem dość niebezpiecznym, bo któregoś dnia  odwiedził go wąż.
Trzeba było wezwać specjalistę, który węża usunął. Wprawdzie nie był to wąż jadowity i jak
 wszystkie i nie rzucał się  na ludzi , ale zaskoczony mógł ugryzć, co mogło być bolesne.
Dni płynęły ciotce monotonnie i nawet fakt, że  została babcią nie zakłócił tej monotonii.
Córka mieszkała w drugim końcu Polski, widywały się rzadko, bo córka była zła na swą
matkę, że ta zaoopiekowała się Sonią.

Od wyjazdu Soni minęły już niemal 3 lata. Jerzy obronił pracę magisterską, pracował pod
Warszawą, tam też mieszkał w wynajętym "pokoju przy rodzinie" ,  za który płacił jego
zakład pracy. Czasami odwiedzał ciotkę i wujka Soni.
Wspólnie zastanawiali się jak naprawdę  jest tam  Soni. Jerzy otrzymywał listy częściej
niż ciotka. 
Ciotkę zżerała nieco ciekawość,o czym to Sonia pisuje do Jerzego, ale nie śmiała
zapytać o to Jerzego. Chcąc zachęcić go do zwierzeń w tej materii, czytała mu  listy, które
dostała od Soni. Ale Jerzy nie zrewanżował się podaniem treści listów, które otrzymywał.
Dziwiła się , że młodzi nadal korespondują, podpytywała go co robi po pracy, czy ma
wielu kolegów,  czy w pracy  jest dużo kobiet itp. A Jerzy na wszystko odpowiadał, ale
nic a nic nie rozjaśniało się w głowie ciotki.

Pewnego sierpniowego popopłudnia,  gdy ciotka zmęczona  upałem i codzienną krzątaniną
położyła się na sofie, zadzwonił telefon. Bardzo niechętnie podniosła się z sofy i poczłapała
w stronę biurka, na którym stał aparat.
"Taaak, słucham" - wysapała w słuchawkę.
"Ciociu, dzień dobry, to ja, Sonia. Czy mogę teraz przyjść do domu?"
Biednej ciotce  aż głos odebrało - zupełnie nie mogła pojąc o co chodzi. Przecież Sonia daleko
to jak tu przyjdzie?
"Sonia, to ty? O co ci chodzi? Nic nie rozumiem"
"ciociu, za chwilę będę" - ciotka usłyszała tylko trzask odkładanej słuchawki. Stała przy biurku
trzymając słuchawkę przy uchu, wreszcie ją pomału odłożyła na widełki.
Pewnie zwariowałam,  albo mi się coś przyśniło - pomyślała.
W pół godziny pózniej zadzwięczał dzwonek do drzwi. Była pewna, że to mąż zapomniał znów
klucza - coraz częściej czegoś zapominał.
Otworzyła drzwi i ......na progu stała Sonia razem z Jerzym. Zdumienie i radość ciotki niemal nie
miały granic. Pewnie gdyby była mniej zmęczona to zaczęłaby radośnie podskakiwać.
Gdy wreszcie  wypuściła Sonię ze swych objęć, spojrzała groznie na Jerzego.
"Ty niedobry człowieku, dlaczego mi nie powiedziałeś?  Upiekłabym coś dobrego."
Usiedli razem przy stole, ciotka szybciutko zaparzyła kawę,wyciągnęła jakieś "dyżurne"
herbatniki i kazała Soni  wszystko po kolei opowiadać - dlaczego przyjechała, czy na stałe, jak
jej  tam naprawdę było w Australii.
"Ciociu , przyjechałam , bo chcę wziąć ślub z Jerzym. Matka nie chciała o tym  słyszeć, ale
w domu rządzi Peter i on  ją jakoś przekonał. Ja mam teraz obywatelstwo australijskie, jestem
pełnoletnia i mama niewiele może teraz mi zakazać. Zresztą od roku mieszkam oddzielnie.
Przywiozłam wszystkie  dokumenty , łącznie z tłumaczeniem na język polski. Jutro składamy
dokumenty, za miesiąc wezmiemy ślub. A potem Jerzy będzie mógł do mnie przyjechać.
Peter  powiedział, że w razie potrzeby  pożyczy Jerzemu pieniędzy, by mógł spłacić dług
z umowy patronackiej z zakładem pracy. Wiesz, Peter jest naprawdę fajnym facetem".
W trzydzieści cztery dni pózniej odbył się ślub cywilny. Ciotka spłakała się na nim bardzo.
W dwa tygodnie po ślubie Sonia odleciała do Australii. Załatwianie wszelkich formalności
wyjazdowych dla Jerzego, rozliczeń z zakładem pracy i tym podobnych spraw trwało
niemal  pół roku.

I można by powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie. Ale nad Sonią naprawdę wisiało jakieś
fatum.
Niewątpliwie było to bardzo udane małżeństwo - kochali się naprawdę mocno, Jerzy
bez trudu dostał pracę, Sonia ukończyła studia, zamieszkali niedaleko Tuśki i Petera.
Siedem lat wspólnego życia  minęło niczym jedna, wielka , szczęśliwa chwila.
W trzy dni po tym, gdy Sonia dowiedziała się, że będzie matką, Jerzy zginął w wypadku
awionetki, którą leciał razem z kolegą.
Sonia, dzięki pomocy Tusi i Petera jakoś doszła do siebie. Trzymała ją przy życiu myśl, że nosi
w sobie  cząstkę Jerzego.
We właściwym terminie na świat przyszedł śmieszniutki, chudziutki i długi niemowlak płci
męskiej.Na pierwsze imię dostał Jerzy, na drugie - Piotr.
Gdy synek miał  8 lat, poznała człowieka, któremu udało się obudzić miłość w jej zbolałym
sercu.
Do Polski przyjechała gdy jej syn zaczął studiować.Pół roku wraz z mężem spędzali
w Polsce, pół roku w  Australii.  W Australii spędzali tamtejszą zimę, w Polsce- polskie lato.
                                                     koniec.