środa, 7 sierpnia 2024

Córeczka tatusia - 148

 Mniej więcej w tydzień  po powrocie z delegacji Wojtek  i Michał wraz  z  żonami zostali zaproszeni  na prywatne spotkanie z szefem i  jego żoną.  I Wojtek i Michał długo wpatrywali  się w podany adres, w końcu Michał powiedział - jak to jest Warszawa to ja jestem Chińczykiem.  Wojtek  zerknął w mapę Google i powiedział - niedaleko stamtąd  do dwóch  cmentarzy - do tego nowego na Wólce Węglowej i do dawnego Wojskowego, który już od lat jest Cmentarzem Komunalnym. Dobra  lokalizacja  gdy na którymś  z nich ma się  pochowaną jakąś  rodzinę.To jakiś kawałek o nazwie Marymont Ruda. Nie  wiem tylko dlaczego Marymont Ruda  a  Rudy, bo jak dla mnie  Marymont to rodzaj męski. I ten Marymont  jest  stosunkowo blisko Wisły. A w ogóle  to na moje oko są trzy części Marymontu. I jakaś woda tam jest. I do Lasku Bielańskiego, który  awansował do miana Rezerwatu  mają  blisko. Nie wiem  tylko, czy to taki ogólnie  dostępny  czy trzeba  może jakieś bilety wykupywać. Ale do pracy to ma  facet daleko.  

Michał wzruszył ramionami - oni  się  chyba dość niedawno tam przeprowadzili. Ale coś  mi  się  wydaje , że oni tam  bywają tylko w  weekendy, a na  co dzień to  bliżej  Śródmieścia.Wiesz, tak na  co dzień to facet nie jeździ  bladym świtem.  Do Łomianek, które już są poza Warszawą, to jeszcze jest  kawałek drogi. Ale mam nadzieję, że będzie łatwo trafić, bo pojedziemy jak po sznurku Wisłostradą. Jak  się zagapimy i nie odbijemy  w pewnej chwili w bok to możemy  się  znaleźć  nagle  w Zakroczymiu. I pognać  do Gdańska.  Wieki całe nie  byłem  w Gdańsku - stwierdził Michał. A lubię Gdańsk. Wziąłbym Alę i  dzieciaki w jakiś  rejsik po Motławie. A w ogóle  to zauważyłem, że mi praca  w życiu  zaczyna przeszkadzać.  I to coraz  częściej

Wojtek roześmiał się - podejrzewam, że nie  tobie  jednemu praca przeszkadza,  znacznie  fajniej  mi było na studiach. Pracowałem nie  dlatego, że musiałem, bo rodzice  mnie jednak finansowali a  po prostu dlatego, że miałem mnóstwo  pomysłów na  sprawdzenie przydatności tego o  czym  się uczę. 

No to przecież masz przecież nadal możliwość sprawdzenia  swej  wiedzy bo masz  stypendium doktoranckie, więc jest  to szansa na sprawdzenie przydatności dotąd  zdobytej wiedzy. I masz ten luz, że nie masz  tak naprawdę przymusu przychodzenia tu codziennie zawsze o  tej  samej porze. Mnie  nie przeszkadza  to poranne przychodzenie  bo przy  dzieciakach to niestety  się nie pośpi- tłumaczył przyjacielowi Michał. Przecież  możemy się obaj  zastanowić jak sobie  wzajemnie życie tu uprzyjemnić a nie uprzykrzyć.  Wiesz - uczelnia to nie  sklep spożywczy z jednoosobową obsługą i nie jest powiedziane że musisz  być w  ściśle określonych porach. Zresztą  jesteś w tej chwili na  stypendium i nigdzie nie jest  zapisane, że masz  być od  np. od 8,00 do 16,00. Z uwagi na temat to mógłbyś spokojnie pisać to w domu, no ale mam wrażenie, że tak jest jednak i dla ciebie lepiej i, że już nie  wspomnę dyplomatycznie o  tym, że i mnie  to bardzo pasuje, że jesteś. Poza tym nie będziesz  "jakimś tam obcym doktorkiem", tylko naszym, znanym, lubianym itp.

No wiem, wiem, ale z kolei  Marta pracuje od  9 rano, więc wstajemy o siódmej, czasem  7,30. Jakoś  byłoby mi głupio spać rano gdy ona  wstaje  do pracy. Michał, a dlaczego  mi nie powiedziałeś, że masz nagranie  mojego wykładu? I jeszcze go dałeś  do odsłuchania "Staremu".  

To był czysty przypadek- stwierdził Michał. Wpadł do  mnie  jeden ze studentów z pytaniem  czy mógłbym mu pożyczyć  dyktafon, bo jego właśnie  wysiadł, a on nie może  być na  wykładzie  bo jego ojciec jest  w szpitalu po wypadku i on  jedzie oddać  krew do Banku Krwi, bo tak sobie  szpital zażyczył, więc mu koledzy nagrają  wykład. I gdy mi za dwa dni go oddał to przy okazji przesłuchałem bo go facet  nie  wykasował  i stwierdziłem, że  warto dać  Staremu do posłuchania, żeby wiedział, że  jesteś bardzo udanym  nabytkiem. Więc nagrałem  ten wykład na  drugi dyktafon i podsunąłem Staremu. I gdyby  to był zły krok to Stary  nie   zaprosiłby nas z żonami do siebie  do  domu.  On nie jest zbyt  towarzyskim  facetem i raczej niewiele osób może powiedzieć gdzie i jak Stary  mieszka. On raczej zawsze jest  za spotkaniami w jakiejś spokojnej  knajpie. Jestem niemal zaskoczony tym, że nas do siebie  zaprosił. Jak dotąd to  bywałem  z nim tylko na obiadach lub kolacji - raz w Bristolu a  raz w takiej "etnicznej" restauracji , w której ponoć był kuchnia  rosyjska. I nawet mieli w karcie  jesiotra.  Chyba mu  się  bardzo spodobało, że  wybrałeś wyjazd do Poznania  a nie  do Hanoweru.  

Wojtek  zaczął się śmiać- gdyby wiedział dlaczego tak naprawdę wybrałem  Poznań a nie Hanower to by padł ze śmiechu.  Tak to byłem  tylko jedną  noc i dwa  dni bez Marty, a przy innym  wyborze  byłbym tydzień poza domem.  Jak dla mnie  to zasadnicza  różnica.  Kwestia tematyki była tak naprawdę mniej istotnym  elementem.

No to ciekawe jak  to będzie  gdy  się wam rodzina powiększy - wtedy Martusia już nie  będzie  tylko  dla ciebie -  będziesz  się musiał  nią  dzielić  z dziećmi. Mirkowi gdy  był malutki to było dość obojętne   do kogo się przytulił - byle się czuł objęty.  Irunia to  zasypiała  najszybciej gdy  mnie trzymała   za ucho, a Marek gdy był wtulony buźką w pierś Ali.   A teraz cała trójka   jakoś zdziecinniała i wieczorem każde z nich musi być utulone i wymiziane przez nas oboje.

Wojtek  skrzywił  się - nam to się jakoś  jeszcze  nie  spieszy do dzieci i mam nadzieję, że poprzestaniemy na jednej  sztuce  i nie  będzie klonów  ani Marta nie wyprodukuje  2 jajeczek na raz. Ostatnio jej lekarz  stwierdził, że powinniśmy  się najdalej za rok  wziąć za produkcję.  I bardzo się biedula  tym zmartwiła. Bo teoretycznie to ona  nie ma nic przeciwko posiadaniu  dzieci, ale faza niemowlęctwa ją nieco przeraża. Poza tym zastanawia się, czy aby nie odziedziczyła po swej matce  niechęci do posiadania  dzieci.  A skąd Marcie przyszło coś takiego do głowy? - zapytał  zdziwiony Michał. 

 No bo matka całe dzieciństwo Marty, aż do dwunastego  roku  jej życia,  czyli do chwili rozwodu rodziców  mówiła  Marcie, że jest ona  jednym wielkim problemem i że matka nigdy jej nie chciała. Na sprawie Marta wybrała ojca i ponoć bardzo spokojnie  opowiedziała jak ją matka traktowała. Wiem o  tym od mego ojca, bo on  wtedy był świadkiem na  sprawie. Wiesz - ojciec Marty  gdy już  się Marta pokazała na świecie to powiedział swej żonie, że jeśli chce  to może  nie pracować, bo on  sam wyrobi finansowo, bo po co   Marta  ma  się  hodować  w żłobku a potem  w przedszkolu  lub z czasem w  szkolnej świetlicy.  A efekt  był taki, że  Marta zawsze  chodziła  z kluczem na  szyi i wracała  do  pustego mieszkania.   Wiem, bo ją  przez  trzy lata codziennie odprowadzałem do  domu.  Wiesz, przed  sprawą Martę wypytywali o wszystko  psycholodzy dziecięcy i to też  było w aktach.Teraz  na  szczęście to  już nawet młodsze dzieci niż była wtedy Marta  sąd pyta u kogo chcą być po rozwodzie.  Ale  z tego co widziałem to nie powinno być  źle, gdy będziemy  mieli jakieś dziecię, bo ona ma , moim zdaniem,  całkiem  dobry kontakt z dziećmi. Gdy byliśmy u Andrzeja w Londynie to młodszy przydreptał nad  ranem do nas, wpakował się w jej objęcia, choć spał w pokoju razem z Andrzejem i starszym  bratem i  na pewno miał bliżej do niego niż do pokoju w którym my spaliśmy. Poza tym to ona traktuje  takie maluchy całkiem poważnie a nie jak jakieś przygłupy. Wszystko dzieciakom Andrzeja tłumaczyła i nie  było żadnych problemów w podróży. Byłem tym nawet  zdziwiony, bo  wcale  nie  bywaliśmy u Andrzeja  często gdy jeszcze był przed rozwodem. A waszą Irunię to ona  nazywa małą księżniczką i stwierdziła, że jak Irunia  dorośnie to będzie  sobie facetów owijać  wokół palca zupełnie nie  zdając  sobie z tego sprawy.  

Michał się zaczął śmiać - Irunia to baaardzo cwana dziecina i podejrzewam, że Marta ma rację. Szczerze mówiąc  to nie bardzo  wiedziałem jak Ziukowie przyjmą  nowe dzieci - wszak "to nie ich krew", ale  oni oboje stanęli w 200% na wysokości zadania. Cały  czas  czułem ich wsparcie  moralne i takie bardzo praktyczne. Ja byłem nieco przerażony, że to będzie dwoje, ale Ziukowie byli  zachwyceni i zaraz  mi powiedzieli, że choć  oni do wierzących  to raczej nie należą, to uważają, że "natura wie  co robi". No i do dziś  są  ukochanymi  dziadkami naszych dzieci. I zawsze mnie i  Alę wspierali i nadal tak  jest.  A ciebie Wojteczku też zaliczają do rodziny boś im to mieszkanie na Ursynowie odstąpił.  Przecież nie dostali go ode mnie  w prezencie- zaprotestował Wojtek- ja je  normalnie  sprzedałem. Taaa, normalnie - wcale nie normalnie bo tylko po kosztach- nawet złotówki na tym nie  zarobiłeś-  protestował Michał.  Wojtek  popatrzył na  niego i powiedział - bo doskonale wiedziałem, że ty zrobiłbyś to samo, gdybym szło o mnie. Natura czy też jakaś inna  siła  wyższa nie obdarzyła mnie rodzeństwem, ale mam ciebie i Andrzeja i dla mnie jesteście  rodziną.

Dalszą dyskusję przerwało pukanie  do drzwi i na Michałowe "wejść" w drzwiach ukazał się  "Stary" mówiąc - przyszedłem zobaczyć wasz kącik kawowy- mam pół godziny relaksu, więc możecie  mnie potraktować kawusią. Skąd  wy tyle  szaf nabraliście? Gospodarczy wam kupił? 

A  skądże! - odpowiedzieli  jednocześnie. Ale  wpuścił nas do magazynu rzeczy przeznaczonych do utylizacji, na dodatek pozwolił nam byśmy  sobie  wybrali co chcemy, no to sobie  wybraliśmy, cztery popołudnia  spędziliśmy na umyciu tych biblioteczek i ich oklejeniu samoprzylepną  folią do mebli, potem załatwił nam kilku silnych do przeniesienia ich do nas, panie  sprzątające poratowały nas suknami na których przesuwaliśmy to co tutaj stało. Przy okazji zrobiliśmy remanent  we  wszystkich szafach. Krzesła mamy od ojca Wojtka - są co prawda niezbyt dobrane kolorystycznie, ale mają ten plus, że są składane i całkiem wygodne. A jak widzisz siedziszcza mają, można powiedzieć - tapicerowane. Ta gąbka pod ich pokryciem jest jakaś wyjątkowo  dobra  jakościowo. Co prawda ich kolor może trochę za frywolny,  bo na moje oko to lepsze by  było gdyby  ten materiał miał ciemnowiśniowy kolor a nie taką jaskrawą czerwień, no ale darowanemu koniowi nikt do pyska nie zagląda. A gdzie taką  folię kupiliście?  A  w OBI,  nawet był spory wybór. Raz przelecieliśmy te szafy papierem ściernym, żeby się folia  lepiej trzymała. Szef macał te oklejone  powierzchnie i stwierdził, że ta folia to całkiem fajna  sprawa. A te szybki to też potraktowane   folią? Bo na pierwszy  rzut oka  to wyglądają bardzo plastycznie, jakby to były metalowe  listewki.  Można pomacać? No jasne, tylko nie podważaj tego paznokciami, to naprawdę tylko folia samoprzylepna.  Po prostu do szkła są przylepione  takie  cieniutkie listewki, nawet nie listewki tylko  patyczki grubości 4 mm i dodatkowo są przyklejone paskami tej folii udającej metal, które  wszystko razem do kupy  trzymają. Nawet nie podejrzewałem, że to tak  dobrze  będzie wyglądało.

No - panowie - zadziwiliście  mnie zupełnie - jesteście   bardzo pomysłowi. No to muszę cię pocieszyć, że chociaż sami to robiliśmy to też jesteśmy zdziwieni, że to tak dobrze wypadło - nawet nie podejrzewałem, że to tak dobrze  będzie wyglądało - stwierdził Wojtek. A wszystko wyszło stąd, że znajoma  ekipa remontowa, które nam i    naszemu przyjacielowi remontowała mieszkania,   górne okna w drzwiach łazienek pozaklejała  folią, która udawała grube matowe szkło. Przepuszczała  światło ale nie dawała widoku na łazienkę. A ponieważ oni się  straszliwie spieszyli, by zdążyć przed  naszym powrotem z mini wakacji po  naszym ślubie,  to ustalili z naszymi ojcami, że będzie najlepiej i najszybciej gdy nam te istniejące  szybki okleją a nie będą się bawili w usuwanie tych szyb i zamawianie nowych u szklarza, zwłaszcza, że był to okres  wakacyjny a tym  samym remontowy. Ojcowie po prostu kupili nowe drzwi do kuchni i łazienki i WC, nieco bardziej przeszklone, by w przedpokoju było więcej światła, ekipa te  szybki  zakleiła i to  całkiem fajnie teraz  wygląda. Bo chyba  najwięcej remontów  to się  robi właśnie latem. A jak nam  się te szybki znudzą to moja  Marta powiedziała, że wtedy możemy je wymienić  na   folię z witrażowym, kolorowym  wzorem. Tych folii samoprzylepnych jest mnóstwo - i takich jak  typowe okleiny meblowe i takich  w przeróżne  wzory i też  są takie imitujące  witraże.  Na jednej z  działek podwarszawskich  widzieliśmy oszkloną  werandę  oklejoną wzorzystą okleiną z obrazkami ptaków. Jak nam mówił właściciel to odkąd ma tę folię przestały mu ptaszyska wydłubywać  ze  skrzynek zewnętrznych  malutkie  sadzonki lub  po prostu grzebać w nich. Najśmieszniejsze, że oboje  z Martą polubiliśmy wizyty w takich marketach jak OBI. W PRAKTIKERZE też  się nam podobało, tyle  tylko, że akurat  niczego stamtąd  nie potrzebowaliśmy. 

Wypoczynkowe pół godziny szefa minęło, a szef  "cały w skowronkach" nadal siedział i rozmawiał na całkiem pozasłużbowe  tematy. Przy okazji nagryzmolił im na kartce jak mają do niego trafić, powiedział by nie przywozić dla pani domu "Broń Panie Boże Czekoladek" bo ona ma odstawić słodycze i że  w ogóle to żadna okazja, tylko po prostu zwyczajne  spotkanie zwyczajnych  ludzi.  No fajnie, ale tak całkiem naprawdę to my nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi - powiedział Michał. Zwyczajni ludzie  to na takim spotkaniu stawiają na stole ze dwie półlitrówki, półmisek z  zagrychą i jest to polska zwyczajność. Potem  nieco  znieczuleni  wsiadają do swoich  bryczuszek  i starają  się nie  wpaść  w oko jakiemuś gliniarzowi. Pomału  zaczynam  się zastanawiać  czy  aby na pewno  jestem  w tym układzie  Polakiem. Ja już  dawno się nad  tym problemem  zastanawiam. 

Nooo, to prawda -zgodził  się  szef. W Rosji jeśli nie pijesz to znaczy, że jesteś szpiegiem. Unikam jak ognia kontaktów z  nimi. Raz byłem służbowo w Moskwie - i wystarczy. Właściwie  mogę powiedzieć, że byłem dwa razy  - pierwszy i ostatni. Moja połowica była ze swoją  kuzynką dwa  tygodnie w Soczi. Wróciły ładnie "wycieniowane" bo im jedzenie nie odpowiadało. Bo kurczaki podawane do obiadu były na  wpół surowe. Śmiałem  się, że w Ameryce podają krwiste befsztyki, a w Soczi krwiste kurczaki. Poza tym klimat był cholernie  męczący, bo były upały i bardzo wysoka  wilgotność. Żywiły się głównie bułkami i rosyjskim szampanem, bo to można było kupić bez problemu. A raz  to nawet  udało im  się kupić prawdziwe maliny, to się tak tym napasły, że przesiedziały potem cały dzień w pokoju na  zmianę okupując toaletę. Poza tym były zbulwersowane  widokiem  plażowiczów  opalających  się na dachach  wagonów kolejowych. Potem  się dowiedziały, że to były tak zwane  "wczasy  wagonowe". Pociąg przywoził wczasowiczów którzy mieszkali  w tych wagonach i po dwóch tygodniach postoju na bocznicy  blisko brzegu morza ich odwoził I raz  się  wybrały z całą grupą wczasowiczów do tamtejszego arboretum i bardzo  szybko się stamtąd ulotniły bo w tym arboretum było piekielnie  gorąco a do tego duszno. A jak mówiłem babom, że ten wyjazd to nie jest wcale a  wcale dobry pomysł to mnie  chciały pobić.  I całe  szczęście, że z nią tam  nie  byłem bo miałbym już drugi rozwód.

                                                                            c.d.n.