piątek, 1 czerwca 2012

247. A dalej...

...było mało zabawnie. Oczywiście młodzi uparli się na ślub, argumentując, że w takich czasach tylko miłość ma
znaczenie. Nie ważne było, że nawet w drodze do lub  z kościoła można było wylądować na gestapo, nieważne, że nie było sukien ślubnych,  że rodzina nie mogła  przyjechać na tę uroczystość,  że  wesela też nie
można było urządzić , że nie mieli szansy na własne mieszkanie,  że oboje  nie zarabiali, że moja matka dopiero
co ukończyła gimnazjum, że nie miała żadnego zawodu, że ojciec właśnie skończył liceum i rozpoczął studia i też był bez zawodu. Dla nich to wszystko nie miało znaczenia. Byli głusi na wszystkie argumenty,  bo, jak  mówiła babcia, ":twój ojciec był za porządny".  Zawsze mnie to śmieszyło, to jej oburzenie. Z babci często wychodziła po prostu "dulszczyzna". Ciekawe czy byłaby tego samego zdania gdyby szło o jej córkę, a nie syna.
I pewnego pięknego dnia rodzice moi pobrali się w Bazylice na  ul.Kawęczyńskiej. Cechą charakterystyczną tej budowli była niesamowita ilość schodów wiodąca do wejścia. Gdy odbierałam tam kiedyś odpis świadectwa swego chrztu, wędrując nimi pomyślałam, że można było się jeszcze zastanowić idąc nimi pod górę. Ale "moim" nic nie wpadło do głowy po drodze.

 Tym sposobem babcina rodzina powiększyła się - oprócz bratowej i "przyszywanego" siostrzeńca do wykarmienia doszła moja  matka. Od początku okupacji  dziadkowie pomagali również kuzynce dziadka, której mąż, zawodowy oficer, pozostawił żonę i dwóch synów. Zostali praktycznie  bez środków do życia, nie mając żadnych zapasów żywności, wyprzedając z domu co tylko się dało. Nie wiem jak dziadek dawał radę utrzymywać tę całą czeredę.
Na początku 1942 roku parter budynku, w którym mieszkali dziadkowie, zajęli Niemcy i rozlokowali tu
swój sztab. Wyobrażacie sobie tę sytuację? Na trzecim piętrze dziadkowie  ukrywający Żydówkę, a na
parterze Niemcy. A do tego wszystkiego Niemcy, którzy wiedzieli, że dziadek perfekt zna niemiecki, co chwilę dziadka wzywali do siebie, by przekazywał mieszkańcom kamienicy różne zarządzenia. A czasami robili to w celach czysto towarzyskich, bo brakowało czwartego do brydża.
Jak wiecie w 1943 roku wybuchło powstanie w gettcie warszawskim. Trwało niecały miesiąc -rozpoczęło się chyba 19 kwietnia, 16 maja getto padło. Gdy paliło się getto, wiatr przywiewał na Mokotów  zwęglone kawałki papieru i woń spalenizny. Myślę, że było oddalone od tego budynku o około 7 lub 8 kilometrów w linii
prostej.
I gdy getto już dopalało się, Niemcy stacjonujący w tym budynku, wydali dla mieszkańców przyjęcie. Chcieli by mieszkańcy razem z nimi czcili zwycięstwo nad powstańcami. Zwołano wszystkich do holu- a hol był w tym budynku bardzo duży, przestronny i ładny, bo ściany były marmurowe, rozstawiono stoły pozabierane mieszkańcom  I piętra, na stołach znalazły się naprawdę wymyślne jak na tamten czas smakołyki. A dla umilenia chwili puszczano płyty z ariami z  "Wesołej wdówki". Oczywiście  dziadek musiał służyć za tłumacza.
 Bratowa  babci nie brała udziału w tym spędzie, ponieważ od  chwili wejścia do  mieszkania nie opuszczała go ani na krok.
c.d.n