niedziela, 2 listopada 2014

Podobno...

Podobno pierwsza miłośc jest jak wirusówka wieku dziecięcego - każdy na to choruje
jakiś czas, potem choroba mija i nie pozostawia śladu. A osoba po takiej chorobie
nabiera odporności. Zwłaszcza gdy jest się wtedy bardzo młodym osobnikiem.
Ale w naturze zawsze trafiają się wyjątki - choroba trwa długo i pozostają ślady.
Poznali się w siódmej klasie szkoły podstawowej - ona była w klasie "nowa", on był
w tej grupie od pierwszej klasy.
Siódma klasa ówczesnej podstawówki  zawsze sprawiała nauczycielom kłopoty -
dzieciakom wszystko chodziło po głowie, tylko nie nauka. Nawet prymusi nagle
przestawali byc prymusami i wyprawiali dzikie harce a nawet, o zgrozo, załapywali
trójki z minusami ( w skali pięciostopniowej).
Klasa, do której chodzili Jaś i Małgosia była uważana w szkole za odnogę piekła.
Było w niej kilku uczniów drugorocznych, którzy systematycznie rozkładali każdą
lekcję. Ale jednocześnie była to klasa niesamowicie zgrana, funkcjonowali w systemie
jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.
Małgosia dobrze poczuła się w tej klasie, chociaż początkowo sporo łez wylała na
samą myśl, że po wakacjach zmienia szkołę, bo zmieniła  miejsca zamieszkania.
Do starej szkoły musiałaby jezdzic przez całe miasto a do tej wystarczało przejśc na
druga stronę ulicy - do szkoły miała "aż" 100 metrów.
Czternastolatkom dokuczał nie tylko brak chęci do nauki -  burza hormonalna wyraznie
dawała znac o sobie.
Dziewczyny posyłały chłopakom powłóczyste  spojrzenia, najczęstszym pytaniem, które
chłopcy zadawali dziewczętom było "czy będziesz ze mną chodzic?"
Tworzyły się pary, ruch w interesie był ogromny, ciągle zmieniały się układy ale układ
Jasia i Małgosi był, zupełnie nie wiadomo dlaczego, trwały.
W klasie było ponad trzydziestu uczniów, z tego chyba ze dwadzieścioro  spotykało się
również i po szkole. Często wybierali się do pobliskiego kina a raz nawet wszyscy
urwali się ze szkoły  (uciekli przez okno łazienki na parterze) i wybrali się na film
z Fernandelem w roli głównej- "Ali-Baba i 40 rozbójników". Była to typowa wyprawa
na film, a nie do kina. Bo wtedy nastolatki chodziły albo "na film", albo "do kina".
Określenie "na film" oznaczało, że oboje  chcą obejrzec dany film, pójście  "do kina"
gwarantowało, że para niewiele  obejrzy, za to spędzi czas obejmując się i całując.
Jaś i Małgosia chodzili głównie do kina . Całowanie się na ulicy zupełnie wtedy nie
miało racji bytu.
Dla Małgosi każde wspomnienie tej siódmej klasy wiąże się również z prywatkami-
panowała moda na urządzanie urodzin.
Rodzice "jubilata" musieli ścierpiec kilkugodzinny pobyt w swym domu hordy koleżanek
i kolegów swego dziecięcia oraz zapewnic im jedzenie oraz napoje, przystosowac
jeden pokój do tańca zwijając dywan i albo cichutko siedziec w drugim pokoju, albo
pozostawic wszystko boskiej opiece i wyjśc na ten czas z domu.
Przez cały rok szkolny w każdą sobotę spotykano się na prywatko-urodzinach, każdy
wspomagał gospodarza prywatki  płytami i cały wieczór było przy czym tańczyc.
A tańczyli wszyscy, uczyli się wzajemnie kroków i często  nawet nie bardzo mieli czas
na zjedzenie tego, co pani domu dla małolatów przygotowała.
Zabawa kończyła się najpózniej o 23,00 namiętnym tangiem La Cumparsita.
To tango było obowiązkowo na zakończenie każdej prywatki i płyta musiała
zrobic minimum dwie rundy.
c.d.n.