środa, 1 lipca 2015

Horyzont zdarzeń- VI

Oglądanie zdjęć jest wielce wciągającym zajęciem- obie  starsze panie oglądając je
wracały we wspomnieniach do czasów dzieciństwa i młodości.
Ich opowieści Weronika słuchała z zapartym tchem. Niemal co chwilę wykrzykiwała:
ojej, coś podobnego! lub - to chyba niemożliwe!
Bo okazało się, że prababcia Weroniki była drugą żoną jej pradziadka- pierwsza zmarła
po porodzie, ale córeczka przeżyła. Więc, jak to było wtedy we zwyczaju, wdowiec
szybko poszukał następnej żony , by miał kto dziecko wychować.
Poślubił o 15 lat młodszą panienkę, której zafundował jedenaście ciąż i porodów plus
opiekę nad swoją osieroconą córeczką. Ale gdy prababcia w wieku 22 lat urodziła
pierwsze dziecko, córeczka pradziadka z  pierwszego związku, trafiła na wychowanie
do siostry swej matki.
Od 1888 roku do 1907 prababcia Weroniki  urodziła jedenaścioro dzieci, z tym, że do
wieku dorosłego dożyło tylko sześcioro- trzech synów i trzy córki. Obie panie  pamiętały
tylko jedną siostrę z tej piątki dzieci, które nie przeżyły.
Ta jedna żyła dłużej, zmarła w wieku piętnastu lat z powodu gruzlicy.
Pozostałe dzieci najczęściej umierały albo w czasie porodu, albo w krótkim czasie po nim, ewentualnie jeszcze w ciągu dwóch pierwszych lat życia.
Obu siostrom utkwił w pamięci czas narodzin najmłodszego brata- służąca biegła po
położną,   po drodze odprowadzając je do kościoła, by z całej siły modliły się o zdrowie
dla  swej mamy.
I szczęśliwie modlitwy zostały wysłuchane,  matka i dziecko przeżyli ten fatalny czas.
To były czasy, gdy każda komplikacja w czasie porodu mogła pociągnąć za sobą śmierć
dziecka a często i matki.Zakażenia oraz krwotoki to był wtedy "chleb powszedni".
Prababcia Weroniki zmarła w wieku  64 lat. Tego samego roku, kilka miesięcy pózniej
zmarł pradziadek mając 79 lat. Zmarł w nocy, podczas snu.
Jak twierdziła ciocia Nusia, ich rodzice byli bardzo dobraną parą. Według niej prababcia
Weroniki była niezmiernie łagodną i wyrozumiałą osobą i jej śmierć ogromnie odbiła się
na psychice pradziadka. Jakby nie było byli małżeństwem 43 lata.
W tym czasie, a był to rok 1930, babcia Marysia już od roku mieszkała w Warszawie.
Tęskniła za swym miastem rodzinnym niemiłosiernie, oraz za rodzicami i rodzeństwem.
Ona wraz z mężem i dziećmi mieszkała po ślubie nadal w jednym domostwie z rodzicami
i Nusią, która była niezamężna.
Najstarszy brat babci Marysi już był żonaty i miał własne dzieci.
Średni brat, który był zawodowym wojskowym a w latach 1919-20 tajnym emisariuszem
polskiego rządu, zaginął bez wieści. Dla bezpieczeństwa rodziny zmienił nazwisko.
Cała rodzina poszukiwała go aż do 1950 roku - oczywiście pod dwoma nazwiskami.
Z punktu widzenia osoby postronnej wyglądało to tak, jakby było poszukiwanych dwóch
różnych mężczyzn.
Starsza siostra babci Marysi była nauczycielką i do czasu wybuchu pierwszej wojny
uczyła na jakiejś zapadłej, obecnie białoruskiej wiosce.
Ta siostra babci Marysi była wręcz uwielbiana przez Weronikę. Gdyby ciocia Wisia
kazała skoczyć Weronice w ogień, ta zrobiłaby to bez chwili wahania. Po prostu ciocia
Wisia miała podejście do dzieci, doskonale rozumiała ich potrzeby i psychikę.
Po II wojnie mieszkała w Katowicach, gdzie była przez wiele dyrektorką szkoły.
Ciocia Wisia też wyszła za mężczyznę wiele lat od siebie starszego, rozwiedzionego,
z dzieckiem. I ciocia Wisia wychowywała chłopca, którego matka była schizofreniczką.
Wychowywała jego i swojego syna. W 1942 roku została wdową samotnie wychowującą
 pasierba i swego syna. W 1957 roku serce cioci Wisi nie wytrzymało trudów i odmówiło
posłuszeństwa. W czasie pogrzebu kondukt żałobny zgromadził przeogromną liczbę ludzi.
Ciocia Wisia wychodząc za swego Wilhelma von M. przeszła na protestantyzm-on był
rozwodnikiem i nie mogli wziąć ślubu w kościele katolickim. Na szczęście na pogrzebie
nikomu nie przeszkadzało, że odprowadzają Wisię na cmentarz protestancki.
                                                       c.d.n.