sobota, 8 września 2018

Przyjaciółki - VIII

Macierzyństwo podobało się Nowej, choć pierwsze sześć tygodni było upiornych.
Dziecię było na sztucznym pokarmie, jadło mniej niż powinno, spało nie tak jak
napisali w książce 20 godzin na dobę a zaledwie kilka, resztę czasu poświęcając na
płacz.
Ale nie ma to jak koleżanki - doradziły by natychmiast zastosować inny pokarm
i zobaczyć co się będzie  działo. No i zaczęło się dziać dobrze, dziecko  było
najedzone, zadowolone i nie ryczało.
Siedzenie z dzieckiem w domu zamiast biegania  o świcie do pracy też było
miłe, wreszcie był czas na  wszystkie zaległe prace domowe i czytanie książek.
Co prawda życie towarzyskie nic na  tym fakcie nie  zyskało, bo pediatra który
zajmował się małą kazał ograniczyć wszelakie odwiedziny w domu jak i wyprawy
z niemowlakiem "w gości".
Zaraz na pierwszej wizycie domowej powiedział Nowej, że dziecko to nie jest
małpka do oglądania, więc wizyty ciotek, babć i koleżanek i znoszenie przez gości
do domu dziecka  wszelakich  zarazków jest zabronione.
Lusia też była tylko jeden raz, ale Nowa nie miała o to do niej żalu, rozumiała, że
Lusi może być przykro, że Nowa ma dziecko, a ona nadal nie.
Ale  to nie  z tego powodu Lusia  nie  bywała u Nowej.
Primo - studia jednak pochłaniały sporo czasu, poza tym Lusia została wybrana
starościną roku.
To były bardzo dziwne  "wybory", bo właściwie była jedyną chętną  na to miejsce.
Wszyscy odetchnęli z ulgą  gdy Lusia zgodziła się podjęcia tych obowiązków.
A Lusia zgodziła się, bo błyskawicznie doszła do wniosku, że dzięki temu będzie
miała stały kontakt z kadrą wykładowców i nie będzie tylko jedną z obcych twarzy
studentów. Doszło jej  co prawda sporo nowych obowiązków, ale jednocześnie był
to strzał w dziesiątkę. Wtedy na pierwszym roku z jakichś nie znanych nikomu
powodów, jednym z wykładanych przedmiotów była matematyka. Wg  Lusi równie
dobrze mogliby wykładać astronomię, bo matematyka była jej równie obca.
Na maturze ledwie się przeczołgała właśnie z powodu matematyki.
Jak potem opowiadała Nowej, siedziała na wykładzie wpatrzona niczym w obrazek
w wykładowcę i myślała głównie o tym, jaki z niego przystojny facet.
 A po którymś wykładzie podeszła do niego i oznajmiła, że bardzo jej przykro, ale
ona nic a nic z owej matematyki nie pojmuje i chyba z tego powodu zrezygnuje ze
studiów. I chyba panu wykładowcy żal się zrobiło, że straci tak przystojną słuchaczkę
wpatrzoną w niego niczym w święty obrazek, bo zaproponował jej spotkanie poza
uczelnią, na którym postara się jej nieco przybliżyć  tajniki nauki zwanej matematyką.
Przez cały pierwszy rok wykładowca usiłował zlikwidować jej braki z tego przedmiotu.
Tłumaczył, dawał jakieś zadania do rozwiązania a na egzaminie spokojnie wpisał jej
do indeksu stopień dostateczny, bez dręczenia jakimiś pytaniami.
Gdy już Lusia zaliczyła tę nieszczęsną matematykę pan wykładowca  dostrzegł w niej
kobietę i ich znajomość przeszła na inny grunt.
Spotykali się w wynajętej przez wykładowcę kawalerce  i miesiąc w miesiąc Lusia
oczekiwała u siebie symptomów ciąży. Przy okazji odkryła, że  istnieje coś takiego
jak orgazm, że seks z Dryblasem to była raczej jakaś pomyłka a ona myślała że
to tak ma być.
Matematyk był człowiekiem żonatym i dzieciatym, z gatunku tych mężczyzn, co to
nigdy nie przepuszczą okazji w postaci chętnej i ładnej kobiety. Ale  o tym, że jest
żonaty i dzieciaty Lusia nie wiedziała. Dziwne,  ale nigdy nie  zainteresowała się
 jego stanem cywilnym, a facet nigdy nie nosił obrączki. Zresztą chyba była wręcz
opętana pragnieniem zajścia w ciążę i zupełnie nie myślała logicznie.
Mniej więcej po  niemal rocznym okresie tych seksualnych harców Lusia dostała
tajemniczych bóli brzucha. Internista skierował ją do szpitala, gdzie okazało się,
że owszem, Lusia jest w ciąży, ale pozamacicznej i wymaga natychmiastowej operacji.
Przed operacją lekarz ją  poinformował,że straci jeden jajnik a poza tym, przy okazji,
usuną dwa małe mięśniaki. Lusia spędziła w szpitalu miesiąc, a przed wyjściem
dowiedziała się że ma zerowe szanse na ciążę.
Ale  za dwa, trzy miesiące może podjąć życie płciowe.
Lusia była załamana, wpadła wręcz w depresję. Brała leki, często była na zwolnieniu
lekarskim, ale dalej studiowała. Raz spotkała się z matematykiem, któremu wyjaśniła
co się stało.
Był wstrząśnięty- tak powiedział, ale w kolejnym zdaniu dodał, że właściwie to
dobrze, bo on jest żonaty i ma dwójkę dzieci i "byłby kłopot".
Lusia bez słowa wstała od stolika i wyszła, nie kończąc zaczętej przed momentem kawy.
Dryblas nic nie wiedział o tej ciąży, na prośbę Lusi lekarz prowadzący ją w szpitalu
powiedział tylko o konieczności usunięcia mięśniaków i w konsekwencji braniu
leków hormonalnych. A rozpoznanie  na epikryzie  było napisane tylko po łacinie, jak
zawsze w tamtych czasach.
Nowa dowiedziała się o całej historii w wiele miesięcy pózniej od Lusi, która pewnego 
dnia zupełnie niespodziewanie do niej przyjechała.
Prawdę mówiąc, to Nowa nie bardzo wiedziała co ma powiedzieć, gdy Luśka skończyła
swą opowieść.
Siedziały milcząc, Nowa z dzieckiem na kolanach, Lusia obok  bawiąc się bezmyślnie
grzechotką  małej.
Wreszcie  Lusia zadała raczej retoryczne pytanie:  no co ja mam dalej robić?
Nowa odpowiedziała  całkiem szczerze, że nie ma pojęcia co Lusia ma teraz robić i że
ona nie widzi właściwie żadnego dobrego rozwiązania, bo każde może się okazać dla
Lusi wielce  bolesne.
Ale jedno jest pewne- Lusia powinna skończyć studia, bo już niewiele ma do końca.
A jak już je skończy to wtedy będzie czas na podjęcie następnych decyzji.
                                                      c.d.n.