sobota, 3 sierpnia 2013

Pięć dni z życia

Jestem dziwnie pewna, że każdy człowiek ma w swym życiorysie dni, które nadały
kierunek jego przyszłym dniom. I nie mam tu na myśli tak dramatycznych chwil jak
śmierć kliniczna lub sam fakt naszych narodzin.
Czasami, jeśli się nad tym nie zastanowimy to nawet nie wiemy, że takie dni  były w
naszym  życiu .
                                              ****
Dzień pierwszy.
Dorota siedziała przed lustrem wpatrując się uważnie we własne odbicie, Z dezaprobatą
spoglądała na swe włosy, które były mieszanką włosów rodziców- kolor nijaki, czyli
polski blond, cienkie i niezbyt gęste po tacie oraz proste jak druty po mamie.
Reszta twarzy też nie wzbudzała jej entuzjazmu  - małe oczy, zbyt blisko osadzone, kolor
też bliżej nieokreślony, ni to szare ni zielone, spory nos. Usta - no w zasadzie były niezłe,
cenione zwłaszcza przez pewnego młodzieńca.
Dota, bo tak ją wołały koleżanki, wstała i dokładnie obejrzała swą sylwetkę w lustrze.
Po ostatnim pobycie w szpitalu wyraznie schudła - sukienka wręcz na niej wisiała. Ale
była nawet z tego zadowolona, bo figura prezentowała się w lustrze  bardzo dobrze.
Szkoda tylko, że nogi w kostkach ani odrobinę nie zrobiły się cieńsze. Matka ma  takie
nogi, pomyślała z niechęcią.
Dorotko! śniadanie na stole- usłyszała głos ciotki. Podniosła się z krzesła i pomału
poczłapała do kuchni. Rana pooperacyjna jeszcze się nie zagoiła całkowicie, chodząc
miała wrażenie, że zawartość brzucha wyleci poprzez niezagojone miejsce na podłogę.
Podtrzymywała to miejsce jedną ręką - był to odruch  znacznie silniejszy od zdrowego
rozsądku i zapewnień lekarza, że nic nie wyleci, bo w środku wszystko zrośnięte, a ona
ma "zwykłe uczulenie" na nierozpuszczalne szwy i stąd rana się nie goi.
Z powodu niezagojonej rany nadal nie chodziła do szkoły, a była w klasie maturalnej.
Na samą myśl o maturze Dota dostawała dreszczy. Nie lubiła szkoły, nauka nie była jej
ulubionym zajęciem, a zwłaszcza przedmioty ścisłe. Miała ogromne braki ze szkoły
podstawowej, które zamiast znikać,  pogłębiały się. Ale w domu nikt nie wpadł na myśl
by coś z tym fantem zrobić. Zresztą nie wiadomo kto miał o tym pomyśleć  - rodzice
byli rozwiedzeni i bardzo zajęci sobą. Ojciec miał już drugą rodzinę i mieszkał w innym
mieście, matka mieszkała z pewnym panem, z którym usiłowała ułożyć sobie życie, a Dota
 wylądowała u dalekiej kuzynki swej matki. Ciotka również była po rozwodzie i wcale nie
dążyła do następnego małżeństwa. Nie czuła się samotna odkąd zamieszkała u niej Dota.
W kuchni, obok szklanki herbaty i kanapek stało pudełko w kolorowym papierze ,
ozdobione wielką kokardą. Ciotka chwyciła Dotę w objęcia, wycałowała życząc
jej wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i pokazując na pudełko dodała- a to ode mnie.
Dota pomału zaczęła otwierać pudełko. Przecięła sznurek, by nie rozwiązywać kokardy,
chciała ją zachować. Z natury była sentymentalną osóbką.
W pudełku była kartka, na niej życzenia z okazji osiemnastych urodzin. Pod spodem leżała
koperta,  a w niej książeczka PKO z kilkoma tysiącami złotych na koncie.
Książeczka była wystawiona  na Dotę, pieniądze można było z niej wybierać na hasło.
Pod kopertą leżało płaskie pudełko ze skórzanym wieczkiem, a w środku był srebrny
naszyjnik, bransoletka i pierścionek.  Dota była bardzo wzruszona i jednocześnie zachwycona.
Natychmiast wystroiła się w komplet biżuterii, poczłapała do najbliższego lustra by ponapawać
się własnym widokiem i dopiero potem zabrała się za śniadanie.
Dorotko, pomożesz mi ucierać ciasto?- zapytała ciotka. Z pewnością dziś pod wieczór
wpadnie twoja mama, więc trzeba coś upiec. Dota zerknęła na ciotkę i wyszeptała - mam
nadzieję, że sama, bez tego  swego amanta. Ciotka nic nie odpowiedziała, ale Dota wiedziała,
że ciotce też się ten pan nie podoba.
Ciasto wyszło pięknie, tym razem prodiż grzał równo, polewa czekoladowa rozłożyła się
 równomiernie, wisienki z domowych konfitur  ozdobiły wierzch i ciasto wyglądało niemal
jak prawdziwy tort. Tyle tylko, że nikt w tym domu nie lubił tortów.
Wieczorem przyszła matka Doty. Wyglądała na dość zmęczoną i skwaszoną. Wyściskała
córkę, wręczyła prezent, którym była najprawdziwsza "mała czarna",  a więc  sukienka dla
dorosłych kobiet. Razem zjadły kolację, a po niej ciasto imitujące tort.
Gdy na stole pozostało już tylko ciasto i bakalie, które uwielbiała Dota, matka zapaliła
papierosa i spoza zasłony dymu rozpoczęła swe expose z okazji urodzin.
Matka zapewniła Dotę, że bardzo ją kocha i wyraziła nadzieję,że oczywiście z wzajemnością.
Że wobec prawa Dota jest pełnoletnia co daje jej pewne przywileje, ale jednocześnie nakłada
obowiązek podejmowania przemyślanych decyzji dotyczących jej życia i że ona, matka, od tej
chwili przestaje nią kierować - niech Dota sama wybiera swą drogę życiową. Nikt jej nic
nie bedzie zabraniał ani zakazywał, jeśli jej decyzje będą zgodne z prawem i ogólnie przyjętymi
zasadami współżycia społecznego. Oczywiście  nadal może mieszkać u ciotki, lub przeprowadzić
się do niej. Ona i ojciec nadal będą łożyć na jej utrzymanie, dopóki będzie się uczyć...
W pokoju zaległa dziwna cisza - niemal było słychać krążenie  krwi w żyłach trzech kobiet.
Po chwili Dota  zapytała: czy ty to mówisz poważnie czy to jakaś podpucha?
Matka zapewniła ją, że mówi jak najbardziej poważnie- przecież właśnie Dota od dziś jest
pełnoletnia. A jeśli przez te 18 lat nie udało się jej włożyć do głowy córki życiowej mądrości-
to trudno, ale nic na to nie poradzi. Albo materia tak oporna, albo ona beztalencie pedagogiczne.
Gdy przed północą  matka się z nimi żegnała, Dota powiedziała - nie wrócę w tym roku już do
szkoły. I jeszcze nie jestem pewna, czy kiedykolwiek tam wrócę. Zacznę pracować.
Matka Doty wyszła bez słowa. Chyba nie takiej decyzji córki się spodziewała.
A Dota  dopiero w kilka lat pózniej zrozumiała, że ten dzień w dużym stopniu wpłynął na jej życie.