wtorek, 17 stycznia 2017

Siedlisko.....

.........czyli historia jakich wiele.
Aleksandra, jak co dzień, pojechała zaraz po pracy do szkoły, by zabrać synka ze świetlicy.
Cierpliwie  czekała aż mały zbierze wszystkie swe drobiazgi  i spakuje je do plecaka.
Od szkoły do domu mieli do przejechania około 35 kilometrów.
W czasie jazdy mały zawsze opowiadał Aleksandrze co się wydarzyło w ciągu dnia w szkole.
Najwięcej opowieści dotyczyło wydarzeń, które miały miejsce na przerwach.
Po czterdziestu pięciu minutach siedzenia w  ciszy i skupieniu przerwa pomiędzy lekcjami
wyzwalała z dzieci nadmiar energii. Z ich gardeł wydobywały się dzikie wrzaski, a zmęczone
siedzeniem kończyny domagały się ruchu.
Aleksandra podała  małemu swoją komórkę i poprosiła, by połączył się z "wujkiem", czyli
partnerem Aleksandry i zapytał się, czy nie trzeba zrobić do domu jakichś dodatkowych
zakupów.
Z uśmiechem przysłuchiwała się krótkiej rozmowie,  z której wynikało, że nie ma potrzeby
wstępowania do marketu po zakupy.
Mieszkając w pewnym oddaleniu od  dużego miasta należało dobrze planować zakupy,
bo najbliższy sklep był około 2 km od domu i choć szyld głosił, że "to sklep , w którym
kupisz wszystko", w praktyce wcale tak nie było.
Dom, w którym Aleksandra mieszkała wraz z synkiem i swym partnerem, Januszem,  stał
w pewnym oddaleniu od wsi. Był otoczony  ogrodem, którego spora część była
sadem.
Ale były to już bardzo stare jabłonie , owoców było mało i z reguły drzewa owocowały co
dwa lata. Już przed laty babcia Aleksandry planowała skasowanie sadu  i obsadzenie  tego
kawałka ziemi krzewami owocowymi, bo niby łatwiejsze były w uprawie.
Za rok Aleksandra miała się przeprowadzić do innego domu, który ciągle jeszcze był
w budowie.

Po  śmierci  babci dom odziedziczyła Aleksandra i przez kilka lat służył jej jako letnisko,
ale w sensie teoretycznym. Była tylko raz, bo chcieli wypróbować nowy namiot.
Dom nie był skanalizowany i nie było wygodnie w nim mieszkać. Poza tym były mąż
Aleksandry nie wyobrażał sobie mieszkania na stałe  " w jakiejś chałupie  bez wody
z drewnianym wychodkiem" i cały czas namawiał Aleksandrę by tę "ruderę" sprzedała,
a za uzyskane środki kupiła  "porządne" mieszkanie.
Z kolei rodzice Aleksandry cały czas tłumaczyli obojgu, że szkoda sprzedawać taki ładny
plac, że ziemia to dobra lokata, lepsza niż konto w banku.
W rok po przyjściu na świat dziecka, mąż Aleksandry doszedł do wniosku, że nie nadaje się
na ojca, płacz "bachora" wyprowadza go z równowagi a Aleksandra przestała go interesować
jako kobieta.
Na sprawie rozwodowej, która przeszła wyjątkowo gładko, bez protestu zgodził się na
wysokość zasądzonych alimentów, stwierdził, że nie jest zainteresowany widywaniem
dziecka i jeżeli w przyszłości matka dziecka znajdzie kogoś, kto będzie chciał dziecko
adoptować, on nie  będzie robił żadnych trudności.
Aleksandra wyprowadziła się z dzieckiem do swoich rodziców, jej były mąż pozostał
w ich dotychczasowym mieszkaniu, które przedtem należało do jego ojca.
Bez problemu płacił alimenty, a przed każdym swym wyjazdem zagranicznym płacił
z góry za cały czas swej planowanej nieobecności .
Dziecko odwiedzał najwyżej raz w roku, zresztą był przez cztery lata na kontrakcie
poza granicami Polski.
Swych teściów Aleksandra widziała tylko raz w życiu, na swoim ślubie.
Mieszkali w RPA i wcale nie mieli zamiaru wracać  do Polski. O wnuku wiedzieli, bo
Aleksandra posiadała ich notarialne  oświadczenie, że w razie gdy ich syn nie będzie
mógł  z jakichś powodów  płacić zasądzonych alimentów to oni przejmą obowiązek
alimentacyjny  swego syna.
Podali też adres kancelarii adwokackiej, która będzie prowadziła tę sprawę, oraz
sumę zdeponowaną  w  banku, przeznaczoną na ten cel.
Dokument był sporządzony w dwóch językach, po polsku i angielsku.
Po rozstaniu się z mężem Aleksandra długo zastanawiała się czy  aby nie sprzedać
domku po swej babci.
Gdy któregoś dnia pojechała razem z rodzicami do tego domku, jej ojciec dokonał
niezwykłego odkrycia- miejscowość była skanalizowana, tylko babciny domek nie
był  podłączony, bo babcia nie chciała innej wody niż tej "swojej, studziennej."
Jedynym unowocześnieniem tej studni była pompa ręczna, więc nabieranie wody
nie wymagało już wyciągania wody wiadrem uwieszonym na łańcuchu.
Aleksandra ze zdziwieniem odkryła, że gdyby ten babciny dom nieco przerobić,
wygospodarować miejsce na łazienkę, doprowadzić do niego bieżącą wodę, wyrzucić
stare kaflowe piece , zainstalować centralne ogrzewanie i wydajny piec w piwnicy, to
byłoby tu naprawdę niezłe miejsce do mieszkania przez cały rok.
Postanowiła wynająć kogoś, kto mógłby ocenić  stan fundamentów domku i w ogóle
cały jego stan techniczny, bo od kilku lat dom praktycznie nie był eksploatowany.
Mały był zachwycony domem, ogrodem i faktem, że może swobodnie buszować
po zdziczałym mocno ogrodzie. Co chwilę przybiegał do dorosłych, opowiadając
co zobaczył. Co chwilę rozlegało się głośne "mamo, mamo, chodz tu prędko,
zobacz co znalazłem". Jednym razem były to krzaki  pełne jeszcze niedojrzałych
malin, w drugim końcu ogrodu przy płocie niedojrzałe jeżyny, innym razem pełznący
w trawie winniczek i kilka pieczarek w zapuszczonym sadzie.
Chłopczyka zachwyciły nawet nieliczne jabłka  na drzewach.
Za domem, na podwórku rosła stara, rozłożysta lipa, która już przekwitała. Pod nią
stał długi stół z dwiema ławami.
Drewno było brudne, nosiło ślady częstych kontaktów z wodą, śniegiem i mrozem,
ale było zdrowe, nie spróchniałe.
Ojciec Aleksandry stwierdził, że to tekowe drewno. Na jednej z ław rozłożyli
znalezioną w  domu starą kapę, na niej  samochodowy koc, na blacie stołu rozłożyli
swój piknikowy obrus i rozłożyli na stole przywiezione z sobą zapasy.
Potem Aleksandra wraz z ojcem obeszli pomału cały teren, spisując co trzeba zrobić
na terenie, przejrzeli dokładnie wnętrze domu, pomierzyli wszystkie pomieszczenia
i sporządzili odręczny plan domku. Zeszli nawet po drabinie do piwnicy, do której
wejście było w podłodze kuchni. Trochę się namęczyli z otwarciem klapy.Niewiele
zobaczyli, bo....nie mieli latarki. Potem Aleksandra odkryła wejście na "przygórek",
ale nie mogli nigdzie znależć drabiny. Postanowili, że w następną niedzielę przyjadą
z drabiną, latarką i przyborami do sprzątania i mycia.
Mały był zachwycony możliwością mieszkania na wsi. Całą drogę powrotną dopytywał
się ile będzie pokoi, czy będzie miał własny pokój , czy będzie mógł zapraszać do
domu swoich kolegów, czy będzie mógł mieć psa, czy będzie to domek "jak na wsi,
taki z kurami i królikami" czy taki jak w mieście, tylko z trawnikiem i kwiatkami.
Najbardziej sceptyczna była matka Aleksandry i zastanawiała się ile taka przeróbka
może kosztować i skąd wziąć na to fundusze.
Aleksandra rozglądała się dokładnie wracając do miasta, by ocenić, czy codzienne
dojazdy do miasta i powroty nie staną się istną udręką.
Nie dało się ukryć, że od  najbliższego przystanku do wsi były do przebycia niemal
4 kilometry, na szczęście wyasfaltowaną drogą, wąską i bez poboczy.
Po obu stronach był rów i wzdłuż jednego z nich widać było wąziutką, mocno ubitą
ścieżkę, która "zagrabiała" czyjeś pola.
Brak dojazdu do wsi jakimkolwiek autobusem ostudził nieco zapał Aleksandry.
Jej samochód nie był już nowy  i nie był samochodem terenowym, a ta boczna droga
z całą pewnością nie należała do dróg odsnieżanych w pierwszej kolejności, nie wiadomo
czy zimą ktokolwiek ją odśnieżał. Chcąc tu mieszkać należało rozejrzeć się za nowym
samochodem, najlepiej terenowym, z napędem na cztery koła. A taki samochód naprawdę
tani nie był, nawet używany kosztował sporo. No i skąd wziąć pieniądze na przeróbkę
i remont domku? Wprawdzie  ojciec coś kiedyś przebąkiwał, że oni mają nieco
oszczędności na zablokowanym koncie, ale nigdy nie sprecyzował jaka to kwota-
poza tym to były ich pieniądze na czarną godzinę.
Wprawdzie  dziś ojciec mocno optował za przebudową domu i twierdził, że mogliby
w tym domku mieszkać wszyscy razem, bo łatwo go podzielić , a poza tym można
go z pewnością powiększyć, ale to jeszcze niczego nie oznaczało.
 Miał nawet pomysł, by zbudować drugi mniejszy dom z bali gdy się usunie część
starych drzew. Mina matki jednoznacznie mówiła, że zaczyna mocno wątpić w to,
czy jej mąż jest  przy zdrowych zmysłach.