piątek, 9 maja 2014

Czy warto było?

Luśka otworzyła jedno oko , wyciągnęła rękę i sięgnęła po zegarek - wpatrywała się w jego
tarczę z niedowierzaniem - wskazówki pokazywały trzecią godzinę.
Przyjrzała się zegarkowi dokładniej - sekundowa wskazówka stała w miejscu. Znów bateria
się wyczerpała, pomyślała z niechęcią i odstawiła zegarek na miejsce.
Nie chciało jej się  wstawać - o szyby dzwonił deszcz, było szaro i smutno. Obróciła się
tyłem  do okna i postanowiła jeszcze trochę poleżeć.
Tak naprawdę wcale nie musiała wstawać- od wielu lat była na emeryturze, a skromny pół
etat, który pomagał związać koniec z końcem niewielkiej emerytury, porzuciła miesiąc temu.
Była zmęczona codziennymi  dojazdami w drugi koniec miasta.
Nie tak wyobrażała sobie "stare lata" - w założeniach  miała starzeć się w otoczeniu bliskich
swemu sercu, u boku męża, rozpieszczając swe wnuki.
Coraz częściej nachodziły ją smutne myśli, że większość jej planów "diabli wzięli".
No cóż, mam po prostu w życiu pecha - pomyślała. A może ja po prostu zawsze dokonuję
złych wyborów? Może po prostu  jestem głupia? Może po prostu naprawdę nie nadaję się
do niczego? Pytania hasały po głowie, ale nikt na nie nie odpowiadał.
Wróciła pamięcią do swego dzieciństwa - była najmłodsza i najmniejsza z czwórki dzieci.
Urodziła się w roku  zakończenia wojny, a jej matka niemal całą ciążę głodowała - wojna,
trójka  małych dzieci plus czwarte "w drodze", ciągłe zmiany miejsca pobytu- cud, że
mimo tego przyszła na świat. Ochrzczono ją natychmiast po porodzie i na imię dano jej
Felicja. Początkowo wszyscy mówili na  nią Felusia, w  końcu została Lusią.
Lekarz przyjmujący poród był nieco zaskoczony - ciąża była donoszona, ale dziecko było
maleńkie, zupełnie jak siedmiomiesięczny wcześniak. Zapewniał rodziców, że dziecko
z całą pewnością dogoni z czasem rówieśników wzrostem i wagą, ale Luśka pozostała
nadal  mała - gdy dorosła osiągnęła "aż" 150 cm wzrostu.
Rosła raczej w poprzek niż  wzdłuż.
Bycie najmłodszą i najmniejszą wcale nie było zabawne - czasy były ciężkie i sześcio-
osobowa rodzina miała kłopoty  finansowe. Felka donaszała ubrania po swych starszych
siostrach, dziedziczyła po nich szkolne podręczniki, chodziła do tych samych szkół co i
one, podobnie jak one dodatkowo chodziła do szkoły muzycznej. Felka miała dobry głos
i lubiła śpiewać, a gra na fortepianie zupełnie nie sprawiała jej przyjemności, ale tym się
nikt nie przejmował.
Zdaniem rodziców, dziewczynki "z dobrych domów" musiały grać na fortepianie, uczyć
się francuskiego, posiąść sztukę prowadzenia domu, skończyć dobry kierunek studiów,
wyjść za mąż i mieć dzieci. Najlepiej dużo.
Luśka miała w szkole średnie wyniki, a w domu mama ciągle miała do niej pretensje, że nie
przynosi samych piątek i czwórek, że na lekcji jest zbyt mało skoncentrowana, że lekcje
odrabia godzinami, że za mało ćwiczy grę na fortepianie a język francuski w jej wymowie
bardziej przypomina "chiński lub murzyński".
W liceum Lusi było już nieco lepiej, odpadła szkoła muzyczna i lekcje francuskiego.
Zaczęła śpiewać w szkolnym chórze, z czego była bardzo zadowolona. Cztery lata liceum
minęły szybko, Lusia bez większych problemów zdała na Akademię Medyczną. Najstarsza
z jej sióstr już ukończyła tę uczelnię i była zdania, że to zbyt ciężkie studia dla nadal słabej
fizycznie Luśki.
Ale Luśka była bardzo uparta - na sali operacyjnej dodawała sobie wzrostu stojąc na
schodkach ułatwiających zwykle pacjentom  schodzenie ze stołu zabiegowego.
Miała tzw. "lekką rękę", zaopatrywane przez nią rany operacyjne goiły się szybko i ładnie.
Ale na dłuższą metę prowadzenie operacji stojąc na schodkach było jednak niemożliwe.
Z bólem serca Lusia rozstała się z salą operacyjną i zrobiła specjalizację na internie.
Przez  lata studiów Lusia zupełnie nie prowadziła życia towarzyskiego - była tak bardzo
pochłonięta studiami, że nawet nie zauważała płci męskiej.
Gdy któryś  z kolegów proponował jakiś wspólny wypad do klubu, patrzyła na niego jak
na wariata, że ma czas na takie rzeczy - ona go nie miała.
Skończyła studia, zaczęła pracę w szpitalu, często brała dyżury na Izbie Przyjęć. Pracę
w tym miejscu traktowała jak dodatkowe szkolenie - trafiali się pacjenci z bardzo dziwnymi
dolegliwościami, z którymi zapewne nie zetknęłaby się w codziennej pracy na oddziale.
Luśka była niska, ale miała naprawdę miłą buzię, bardzo niebieskie oczy i piękne, długie
blond włosy. Splatała je w warkocz, który sięgał jej do pasa. Mycie tej burzy włosów było
wielce pracochłonnym zajęciem. Czasami upinała spleciony warkocz niczym kok na
czubku głowy i zdaniem sióstr wyglądała wtedy najlepiej.
Na weselu swej starszej siostry Luśka poznała kuzyna swego szwagra, Darka. Darek był
ze 3 lata młodszy od Luśki, kończył studia politechniczne. Podobała mu się ta nieduża
dziewczyna, która włosy miała upięte wysoko na czubku głowy w modny wówczas kok,
w zaskakujący sposób zakończony luzno skręconymi, zwisającymi na plecy pasmami.
Oczywiście nie miał pojęcia, że układanie tych włosów zajęło fryzjerce sporo czasu a
całość trzymała się na wielu  spinkach, które w miarę upływu czasu coraz bardziej Luśce
przeszkadzały.
Po północy Luśka miała  dość - była bardzo zmęczona i postanowiła wrócić już do domu.
Darek zaproponował, że ją odprowadzi, a ona przyjęła tę propozycję. Gdy tylko wyszli
z restauracji, w której było przyjęcie weselne,  Luśka przystanęła i zaczęła wyjmować
z włosów wszystkie spinki. Do dziś pamięta to wielkie uczucie ulgi, gdy wreszcie wszystkie
usunęła i misternie ułożony kok się rozpadł, a włosy utworzyły swego rodzaju pelerynę.
Luśka szybko je zagarnęła na jeden bok i zaplotła warkocz.
Na całą tę "operację" Darek patrzył szeroko otwartymi oczami - jeszcze nigdy nie widział
dziewczyny z tak długimi i gęstymi włosami. Chciał by Luśka  z powrotem rozplotła
warkocz i rozpuściła włosy. Ale  Luśka stwierdziła, że to koniec przedstawienia i nie
będzie powtórki.
Wprawdzie Lusia nie dała Darkowi swego numeru telefonu, w kilka dni potem on do niej
zatelefonował.
c.d.n.