wtorek, 29 maja 2012

246. Następne lata...

...aż do sierpnia 1939 mijały dość spokojnie. Małżeństwo Dziadków jakoś wróciło na normalne tory, dzieci podrosły, ciocia została studentką  architektury, mój ojciec zdał na politechnikę.  Jak wiecie, dziadkowie mieli już za sobą doświadczenia z pierwszej wojny światowej i podjęli starania by na wszelki wypadek być jednak  przygotowanymi do ewentualnej wojny   Zgromadzili nieco żywności, która mogła dłużej poleżeć, zapas węgla i pomału wycofali z banku pieniądze. Pomimo wszelkich   "znaków na ziemi i niebie" nie mogli uwierzyć, że wojna  jest tuż, tuż, że po tamtej, tak wyniszczającej wojnie ludzie niczego się nie nauczyli.
Gdy rozpoczęły się naloty na Warszawę,moja ciocia spakowała walizkę i.....wyjechała do Lwowa, bo przy każdym nalocie dostawała wręcz ataku histerii.
Zostawiła rodziców, brata i narzeczonego i pojechała szukać spokoju. Długo tego spokoju nie miała, nie przewidziała,  że Lwów  wkrótce nie będzie należał do Polski. Na szczęście udało się jej i reszcie rodziny  stamtąd  uciec przed przesiedleniem w głąb Rosji.
Gdy  Warszawa skapitulowała i Niemcy wkroczyli do Warszawy, w krótkim czasie wyznaczyli dla siebie
dzielnicę niemiecką i ten kwartał ulic, gdzie stał dom, w którym mieszkali dziadkowie, został do niej zaliczony a lokatorzy musieli w krótkim czasie opuścić  budynki.
Po szybkich  poszukiwaniach znalezli mieszkanie na Mokotowie, ale i tam długo nie pomieszkali, bo Niemcom "rozszerzyła się" dzielnica, więc znów musieli szukać następnego mieszkania. Pozostali jednak na Mokotowie, znalezli kamienicę, która właśnie była  świeżo wybudowana i było w niej jeszcze kilka wolnych mieszkań. Wprawdzie właściciel już  wyjechał z Polski , ale formalności  wynajmu załatwili u jego pełnomocnika.
Z czasem okazało się,  że był to szczęśliwy wybór, bo budynek, jako jeden z nielicznych,  przetrwał.
Zaczęło  się  dziwne życie pod okupacją  niemiecką.  Ponieważ firma , w której dziadek pracował była własnością  Niemca, dziadek nadal miał pracę. Oczywiście studia mego taty  przestały istnieć, więc nadmiar
wolnego czasu spędzał z przyjaciółmi.
Nigdy nie mogłam pojąć jak można było wtedy prowadzić niemal normalne życie - to właśnie wtedy mój ojciec poznał moją matkę, zakochał się i postanowili się koniecznie pobrać. Były to czasy gdy jeszcze
można było kąpać się  w Wiśle i plażować nad brzegiem stołecznej rzeki.
Dziadkowie byli bardzo przeciwni temu związkowi, bo mama moja miała zaledwie 16 lat , trwała wojna, której końca jakoś nie było widać, na mieście były wciąż łapanki. Poza tym ukochany brat  babci poprosił ją o niesamowicie niebezpieczną przysługę -żona jego była  Żydówką . Dla niego jej narodowość zupełnie nie miała znaczenia - była piękną, bardzo dobrze wykształconą lekarką, przeszła na katolicyzm jeszcze w dzieciństwie, kochali się bardzo, wzięli ślub i mieli dwoje dzieci. W miejscowości, w której wówczas mieszkali ( brat  babci był dyrektorem szpitala), Niemcy zaczęli organizować getto. Jeden z pacjentów, Niemiec,  uprzedził wujka, że jego żona jest na liście osób, które będą przesiedlone do getta, więc niech lepiej ją gdzieś wyekspediuje. I wujek wysłał ją do Warszawy, do swej siostry. W tym samym czasie siostra babci przysłała do niej swojego pasierba, bo była w bardzo ciężkiej sytuacji życiowej - świeżo owdowiała i miała na głowie swego malutkiego synka, a była bez pracy i mieszkała kątem u swojej przyjaciółki.
Nic dziwnego, że dziadkowie nie pałali żądzą posiadania dodatkowo nieletniej synowej. Wiadomo było, że młodzi będę musieli być na utrzymaniu swych rodziców. Ale żadne rozsądne argumenty nie trafiały do głowy mego zakochanego taty.

c.d.n....



piątek, 25 maja 2012

245. A potem....

...potem wcale nie było lepiej. Babcia za nic w świecie nie chciała brać udziału w życiu szkoły- ani syna, ani córki.  Ówczesne szkoły też korzystały z pomocy  rodziców, gdy młodzież szła  do teatru lub jechała na
wycieczkę. I do teatru chodził Dziadek, a wszystkie koleżanki cioci kłóciły się o to, która z nich będzie koło niego siedziała. Bardzo im się mój Dziadek podobał, poza tym zwracał się do nich per  "panno  XY", co bardzo  się gimnazjalistkom podobało.
Gdy Babcia opowiadała mi o  życiu pozaszkolnym  swych  dzieci, to prawdę mówiąc bardzo im zazdrościłam.
Oboje posiadali najnowszy wówczas sprzęt sportowy, zimą jezdzili na obozy narciarskie, latem na 2 miesiące razem z Babcią nad Bałtyk, najczęściej do Jastarni, czasami do Juraty.
A Babcia pomału popadała w depresję. Była w tak kiepskim stanie, że nawet nie chciała pojechać  do Lwowa na pogrzeb własnej matki, mówiąc, że nie jest w stanie patrzeć na  Lwów, wiedząc, że za chwilę będzie musiała go opuścić. Przestała chodzić z Dziadkiem na wszelkie spotkania towarzyskie (których było sporo), nie była w stanie zorganizować również nic we własnym domu. Odmawiała pójścia do teatru i opery, choć była miłośniczką muzyki.
Snuła się po domu sprawdzając czy kolejna służąca dobrze sprzątnęła mieszkanie, ścierała niewidoczny kurz
zaraz po tym, gdy był już wytarty przez służącą, doprowadzając tym dziewczyny do białej gorączki. Podejrzewam, że była w Warszawie osobą  najczęściej zmieniającą  pomoce domowe.
Zaczęła się pomału zmieniać  w "kobietę w szlafroku" - całymi dniami snuła się nieubrana i nieuczesana, nie wychodziła z domu  ani na zakupy ani nawet z ulubionym psem.
W pewnym momencie małżeństwo  stanęło na krawędzi  - naprawdę niewiele brakowało, by wszystko się rozpadło.
Pewnego dnia, ciocia wracając do domu zobaczyła na mieście własnego ojca z obcą kobietą, która trzymając
 go pod rękę cały czas do  niego ćwierkała, śmiała się i co chwilę przytulała twarz do jego ramienia.
Jak burza  ciocia wpadła do domu, zmusiła  babcię do ubrania się, wyciągnęła ją z domu do fryzjera i kosmetyczki, a potem na spacer po mieście. Oszołomiona babcia nawet nie protestowała, ale chyba taka kuracja wstrząsowa była jej potrzebna.  Gdy wróciły do domu, ciocia dość brutalnie  wytłumaczyła babci, że jeśli w dalszym ciągu będzie taką zaniedbaną "kobietą w szlafroku" to jej małżeństwo się skończy. Bo jakby na to nie patrzeć, dziadek jest przystojnym  panem i z całą pewnością jakieś zaradne kobiety zakręcą się koło niego, skoro nigdzie nie chodzi z żoną.
Tego samego wieczoru porozmawiała z dziadkiem by więcej się interesował własną żoną, która z całą pewnością   czuje się  opuszczona i zaniedbana.
Dzięki determinacji cioci, małżeństwo jej rodziców zostało uratowane. Myślę, że jak na szesnastolatkę to postąpiła  bardzo rozsądnie i odważnie.Całe to wydarzenie nie zmieniło oczywiście babci w duszę towarzystwa, ale przynajmniej zaczęła chodzić  z dziadkiem na oficjalne przyjęcia oraz do teatru i opery.
C.d.n

czwartek, 24 maja 2012

244. c.d.-Awans

Zycie płynęło spokojnie, Dziadek zakupił działkę letniskową w Brzuchowicach pod  Lwowem  i od wiosny do jesieni, gdy dzieci jeszcze nie chodziły do szkoły, Babcia emigrowała na działkę. Wprawdzie okolica była ładna, ale ponoć nudno tam było straszliwie. Dziadek przyjeżdżał tam w niedzielę i cały dzień zajmował się
ogrodem. Uwielbiał siać, pielić, przesadzać, hodować, zbierać - Babcia natomiast nie lubiła  "grzebać się w ziemi" jak mawiała i bardzo dobrze Ją rozumiem. Ja też za tym nie przepadam, widocznie te geny po Niej.
Poza tym, że było nudno to Babcia najzwyczajniej bała się sama mieszkać na tym letnisku. Wprawdzie sporo było i innych  pań z dziećmi, no ale wieczorami to się zawsze  bała.
Około roku 1929 Dziadek dostał b. ciekawą i intratną propozycję zmiany pracy -objęcie stanowiska dyrektora ekonomicznego dużej firmy , której właścicielem był Niemiec. Panowie  znali się jeszcze z czasów wiedeńskich i ów przemysłowiec odszukał Dziadka. Ale ten awans wiązał się z przeniesieniem się do
Warszawy.
Póżną wiosną dziadkowie z dziećmi zjechali do Warszawy.Wcześniej Dziadek  wynajął duże mieszkanie. Było naprawdę duże, 5 dużych pokoi  (wysokich  na 4 m), kuchnia i służbówka. Budynek miał  nawet tzw. kuchenną klatkę schodową. Goście i domownicy wchodzili inną klatką schodową niż służąca i ewentualni dostawcy.
To pierwsze lato w Warszawie zle wspominała i moja babcia i dzieci. Mieszkali blisko Łazienek, więc codziennie byli w tym parku, gorzej, bo Babcia prowadziła  je zawsze w jedno i to samo miejsce - na malutką górkę usytuowaną tuż za Teatrem na Wodzie. Na szczycie stały 2 ławki i było malutkie oczko wodne, więc bez przerwy napominała,by nie powpadali do wody, a to były już dość duże dzieci - 9 i 12 lat.
Ta górka nadal jest w Łazienkach, w takim samym kształcie jak wtedy, a gdy byłam tam kiedyś z ciocią, to powiedziała -" niecierpię  Łazienek, a na sam widok tej górki dostaję mdłości, spędziłam tu upiorne wakacje".
Dla Babci przyjazd do Warszawy był nawet gorszy niż samotne wakacje w Brzuchowicach.
Przyjechała do bardzo obcego miasta, w którym nikogo nie znała. Nie podobała się  Jej  Warszawa, brakowało lwowskich przestrzeni, ludzi uśmiechniętych i życzliwych nawet dla obcych. Do tego wszystkiego
jako "pani dyrektorowa" musiała brać udział w wielu spotkaniach towarzyskich, a za tym to już zupełnie nie
przepadała. Czuła się wiecznie zagubiona, a wyglądała tak:

Dziadek miał nadzieję, że gdy zacznie się rok szkolny Babcia nawiąże jakieś kontakty z mamami innych dzieci.
Niestety, Babcia nie umiała a i chyba nie chciała z nikim nawiązać kontaktu. Dobrze, że ja tych genów nie
odziedziczyłam,   "poszłam" w dziadka.
c.d.n.

środa, 23 maja 2012

243. A życie płynęło

Życie pomału wracało  do normy, Polska  wreszcie zaczęła istnieć na mapie i jadąc z Lwowa do Poznania nie trzeba było mieć paszportu. Ponieważ na ślubie nie było rodziców dziadka ( pamiętacie- to był rok 1916, więc była wojna) Dziadek z babcią i roczną córeczką pojechali z wizytą do rodziców dziadka. Rodzice i dwie siostry dziadka   czekali  niecierpliwie na ten przyjazd, by powitać (i oceniać zapewne) wybrankę dziadka.
Jak już pisałam, babcia nie należała do osób otwartych. łatwo nawiązujących kontakty.Nie mniej została przyjęta bardzo serdecznie, a mała H. była systematycznie rozpieszczana.
Zresztą jak nie kochać takiego pulpecika?
                                                              Babcia z siostrą mego ojca.
Niestety zmiana sposobu odżywiania odbiła się na zdrowiu dziecka, które załapało ostrą biegunkę. Wszyscy
byli pewni, że dziecko umrze ( co wtedy było dość częstym przypadkiem), ale jednak mała jakoś wydobrzała.
Gdy lwowianie  wracali już do domu, w ramach pożegnania teściowa tak się odezwała do  babci :  "wiesz,
bardzo się bałyśmy, że mała umrze, bo to byłby straszny kłopot ze znalezieniem takiej małej trumienki".
 Po tych słowach moja babcia  wykreśliła rodzinę dziadka z kręgu osób godnych przyjazni, miłości itp. Gdy mi to  opowiadała to choć minęło od tamtego czasu z pół wieku, nadal nie mogła pojąć, że ich obawy sprowadzały się do ewentualnego kłopotu związanego z pochówkiem a nie z tego powodu, że śmierć dziecka  byłaby dla rodziców nieszczęściem. Nigdy więcej tam nie pojechała, dziadek zawsze sam jezdził do swej rodziny.
                                                             A to jedna z sióstr dziadka
Ja jej nie pamiętam, wiem, że była starsza od dziadka. Ale zawsze z przyjemnością na nią spoglądam, była ładną kobietą.
Dni we Lwowie płynęły spokojnie, kolejnym nowym lokatorem został owczarek niemiecki,o wdzięcznym
imieniu Lord.
Z opowieści o Lordzie wynikało,że po pierwsze był baaaardzo mądrym psem a poza tym uwielbiał "swoje"
dzieci, które całymi dniami się z nim bawiły.  Ulubioną zabawą było jeżdżenie na grzbiecie leżącego na podłodze Lorda, tłamszenie się z nim po podłodze, dokarmianie go tym, czego się nie chciało samemu zjeść,
zaglądanie mu do pyska i uszu. Lord znosił wszystko ze stoickim spokojem, a jeśli ktoś z domowników
usiłował przerwać te zabawy, z dezaprobatą mruczał ostrzegawczo.
c.d.n

wtorek, 22 maja 2012

242. Kolejny odcinek, V.

A więc mamy rok 1917 - i tak już duża rodzina powiększyła się o dwie "nowe" postacie- męża mojej Babci i ich malutką córeczkę.Nowy, czyli mój Dziadek, z miejsca stał się ulubieńcem wszystkich domowników. I nic dziwnego- był naprawdę wspaniałym człowiekiem- otwarty, komunikatywny, o szerokich zainteresowaniach,
uzdolniony manualnie i muzycznie a do tego wielce tolerancyjny i wyrozumiały dla ludzkich słabości. I miał jeszcze jedną cechę - był naprawdę bardzo zakochany w swej żonie, która była osóbka wielce apodyktyczną i raczej zamkniętą w sobie.
Mój  dziadek W. nie był lwowiakiem - urodził się pod Poznaniem (dziś jest to już jedna z dzielnic  tego miasta), gdy miał 14 lat opuścił rodzinny dom i zamieszkał na stancji w Poznaniu. Po maturze wjechał do Wiednia na studia. Wiedeń był jego miastem ulubionym , które zawsze wspominał, którym się zachwycał. I tak rosłam słuchając z jednej  strony, że nie  ma piękniejszego miasta niż Lwów, a z drugiej, że nie ma piękniejszego miasta niż...Wiedeń. Uzdolnienia manualne dziadka przejawiały się głównie tym, że wszystko w domu umiał naprawić lub zrobić od nowa. Talent do muzyki - nigdy nie uczył się muzyki, był samoukiem, ale kupił sobie skrzypce i sam nauczył się na nich grać.
A więc mamy już rok 1917. Na świecie jest już moja ciocia, za kilka miesięcy wybuchnie Rewolucja  Pażdziernikowa, w mieście głód, a dziadek W., z 2 przyjaciółmi robią "interes życia" - jeden z nich  miał
kontakty w którejś z fabryk porcelany-  za tzw. "psie pieniądze" panowie zakupili wagon porcelany użytkowej,
zastawy  obiadowe i śniadaniowe. Ot, wymyślili sobie, że przecież gdy tylko skończy się wojna będzie popyt
na te artykuły.Wagon z zakupioną porcelaną, która doskonale zniosła podróż (sprawdzili) stał na jednej
z bocznic dworca kolejowego we Lwowie.  Panowie już widzieli w wyobrazni jak wszystko "na pniu" sprzedadzą, babcia  nawet wybaczyła dziadkowi, że zainwestował pieniądze w tę porcelanę, wszyscy już
czuli, że wojna ma się ku końcowi, gdy nagle i niespodziewanie nad dworzec kolejowy nadleciał niemiecki
samolot i zrzucił kilka bomb na stojące tam wagony -  na te stojące na dworcu  i  na  bocznicy. Takiego traktowania porcelana  nie zniosła - cały transport  diabli wzięli.
Nalot bombowy wzbudził w pewien sposób entuzjazm mego pradziadka  - był spełnieniem jego rozważań o tym, jak byłoby dobrze, gdyby ludzie wynalezli maszyny cięższe od powietrza, a jednak unoszące się nad ziemią. Był zachwycony widokiem samolotu, nie mniej oburzony, że siał zniszczenie.
W trzy lata pózniej na świat przyszedł mój  ojciec. Niewiele brakowało,by pierwszy dzień jego życia był również i ostatnim. Dziadek przyprowadził do pokoju, gdzie leżała babcia z noworodkiem, swą trzy i pół roczną córę,by zobaczyła jakiego ma wspaniałego braciszka. Mała trzymała w  rękach dużego, wypchanego trocinami misia, spojrzała na niemowlę ze złością, wyszeptała- "paskudny" - i cisnęła w dziecko swym dużym, ciężkim misiem, po czym wybiegła z pokoju. I taki kontakt pomiędzy rodzeństwem utrzymał się do końca życia. Nie kochali się, nie rozumieli , choć różnica wieku była tak niewielka.
c.d.n.

poniedziałek, 21 maja 2012

241.. I jeszcze kilka zdjęć


Moja prababcia Julia i pradziadek  Michał, rodzice mojej  Babci.
Julia była drugą żoną Michała.
A to ojciec mojej prababci Julii z jednym z synów.
Zdjęcie jest bardzo  stare i ciężko  je powielać.
 Bardzo lubię oglądać te stare zdjęcia. Cieszę się, że choć kilka takich starych zdjęć ocalało.

240. cz.IV

Dziś kilka starych, a nawet bardzo starych zdjęć. Niektóre bardzo zniszczone, gdyż leżały porozrzucane
w piwnicy, wyciągnięte z albumu.
Tak prezentowała się  babcia w 15 wiośnie życia.

A tak dziadek gdy jeszcze studiował w Wiedniu.

Wspólne zdjęcie w okresie narzeczeństwa

Zaglądajcie na tę stronę sami, bo ciąg dalszy na pewno będzie.





sobota, 19 maja 2012

239. Ciag dalszy, III

Tak naprawdę Babcia była introwertyczką, niełatwo było dowiedzieć się czegoś z czasów jej dzieciństwa. A ja nie mogłam sobie wyobrazić jak  jest w domu, gdy masz  rodzeństwo. A o dzieciństwie  Babci to wiedziałam tylko tyle, że była bardzo wątłym dzieckiem i że najstarszy brat bardzo był do  Niej przywiązany i bardzo o Nią dbał, a Babcia wpatrywała się w Niego jak w  słońce i bardzo kochała. Posłusznie wypełniała jego wszystkie zalecenia zdrowotne, łącznie z piciem tranu, dbała o higienę i zawsze spełniała  jego wszystkie prośby, choć czasami spełnienie ich mogło zle się skończyć. Ale o tym napiszę pózniej.
Poza tym miała naturę prymusa, piąteczki w szkole od góry do dołu,  na dodatek była pedantką i niesamowicie
obowiązkową osóbką. Z wiekiem owa obowiązkowość sięgała zenitu, wszystko było jednym, wielkim obowiązkiem.
Jako wielce dramatyczne przeżycie Babcia zawsze uważała moment, gdy postanowiono, że należy jej przekłuć uszy, by mogła nosić kolczyki. Tłumaczono, przekonywano, proszono, grożono, wreszcie  sąsiadka przytrzymała wyrywające się dziecko i jedno ucho udało się przekłuć. Ostatkiem sił biedna dziecina wyrwała się z rąk "oprawców" i pognała do toalety, gdzie się zamknęła. Po kilku godzinach udało się ją stamtąd wyciągnąć i dokończyć dzieła. Przez 2 tygodnie jedno ucho ropiało i bolało. Pierworodny syn zrobił
w domu awanturę, wyzwał wszystkich od dzikusów, no ale uszy już były przekłute.
I nic dziwnego,że ja nigdy nie wpadłam na pomysł przekłucia sobie uszu.Nosiłam klipsy.
Lwów był miastem wielonarodowym - mieszkali obok siebie  Polacy, Żydzi, Ukraińcy i  mieszkańcy dzisiejszej Białorusi. Podobno ludzie byli dla siebie mili, serdeczni.
 W szkole powszechnej, bezpłatnej, Babcia uczyła się  języka ukraińskiego, w podobnym wymiarze godzin jak polskiego.Twierdziła zawsze,  że przynajmniej w  szkole nie było żadnych animozji narodowościowych. Gdy pózniej trafiła do tzw. "Handlówki"  (mam wrażenie, że był to odpowiednik dzisiejszego liceum ekonomicznego) oprócz podstaw ekonomii i handlu uczyła się języka niemieckiego. I właśnie po owej  "handlówce" poszła do pracy.
Gdy Babcia miała 13 lat, na świat przyszedł ostatni  Jej brat. Stał się  z miejsca pupilkiem trzech sióstr.
Sytuacja polityczna tuż przed wybuchem I wojny światowej sprawiła, że do Lwowa zjechali pracujący
w Wiedniu pracownicy Dyrekcji Kółek Rolniczych, a wśród nich przyszły mąż Babci.
Zabijcie mnie, ale nie mam pojęcia co ten przystojny młody człowiek dostrzegł w tej młodziutkiej urzędniczce.
Bo nie była to żadna piękność, niziutka, drobniutka, dziewczyna. No  a Dziadek to było na ówczesne czasy  "ciacho".
Wojna szalała w najlepsze, a w marcu  1916 roku odbył się  ślub.Czasy były ciężkie, głód, z góry zrezygnowano z sukni ślubnej i  wesela.
Ciężko było o wynajęcie samodzielnego mieszkania, więc młodzi zamieszkali u  moich pradziadków. Mieszkanie było wielopokojowe , więc jeden pokój przeznaczono dla młodych. Wiem tylko, że dom stał przy
ulicy Zbaraskiej, a mieszkanie było na pierwszym piętrze.
W styczniu następnego roku przyszła na świat dziewczynka- siostra mego ojca.
C.d.n...a będzie trochę i o Dziadku.

piątek, 18 maja 2012

238. C.d.n

Jak już wiecie  moja Babcia urodziła i wychowała się we Lwowie. Dla Niej było to najpiękniejsze miasto na kuli ziemskiej. Nie muszę  chyba dodawać,  że na świat przyszła pod koniec XIX wieku. Były to czasy, gdy rodziny były wielodzietne i moja biedna prababcia Julia przetrwała 11 porodów. Nie wiem jak dla Was, ale w moim odczuciu - koszmar. Z tych jedenaściorga dzieci przeżyło tylko sześcioro. Przeważnie umierały tuż po porodzie lub wskutek infekcji wirusowych. Jedna z sióstr  Babci zmarła w wieku 15 lat, bo zachorowała na gruzlicę. Aż dziwne, że nie  "rozdała" choroby rodzeństwu. Rozpiętość wiekowa pomiędzy dziećmi była spora.
Wieku dorosłego dożyły trzy dziewczynki i trzech chłopców. Cała szóstka dostała wykształcenie, chłopcy
wyższe, dziewczyny kończyły edukację na poziomie liceum.
Najwięcej zawsze słyszałam opowieści o najstarszym z braci, który poszedł na medycynę. Rodzina była
liczna, studia płatne, a na całą rodzinę pracował tylko jeden człowiek, mój pradziadek Michał. Pradziadek Michał miał wykształcenie techniczne i był maszynistą parowozu.
 "Twój pradziadek pracował zawsze w mundurze i białych rękawiczkach" - mawiała Babcia. Nie mogłam tego pojąć, bo maszyniści, których widywałam w parowozach byli raczej brudni, niechlujni i żaden z nich nie nosił żadnych  rękawiczek, a zwłaszcza białych. W każdym razie pradziadek jakoś dawał radę  utrzymać tę całą liczną gromadkę.
A chluba rodziny, student medycyny, otrzymywał niewielkie stypendium, poza tym w okresie wakacji zawsze pracował jako medyk u bogatych ludzi, którzy wymagali stałej opieki pielęgniarskiej. Uczelnia pomagała  swym najlepszym studentom w znalezieniu takiej pracy.
Nie miałam szansy poznać tego babcinego brata,  zmarł,  gdy byłam niemowlakiem. Z dwóch sióstr  Babci jedną uwielbiałam, drugiej wprost nie trawiłam.
 Ta uwielbiana przeze mnie, ciocia Giga, była uosobieniem łagodności i ciepła. Ukończyła seminarium nauczycielskie, wiele lat pracowała na "zapyziałej" wsi (obecnie Białoruś), po II wojnie światowej była dyrektorką  liceum w Katowicach, gdy  nosiły jeszcze nazwę Stalinogrodu. Była znacznie starsza od  Babci, kochała wszystkie dzieci, a co najważniejsze rozumiała je doskonale. Uwielbiałam Ją i choć znałam dość krótko, (zmarła nagle, na serce) zawsze jest w mej pamięci jako wzór dobroci.
Przeważnie raz do roku jezdziłyśmy z Babcią do Katowic, gdzie oprócz mojej ukochanej cioci  Gigi, razem z Nią mieszkała ta mniej lubiana przez mnie.
Z opowieści Babci wynikało, że ciocia J. pozostała samotna do końca życia, bo mężczyzna którego kochała i z którym była  tzw. "po słowie", zmarł na kilka tygodni przed  wyznaczoną datą ślubu.
Na ten temat miałam własną teorię - ciocia J. była osobą męczącą, wiecznie się czegoś czepiała, do wszystkiego dorzucała swoje trzy grosze, więc może nie tylko ja to widziałam, ale inni też i nie bardzo
wyobrażali sobie wspólne życie z taką osobą?
Drugi z  babcinych braci rozpoczął  studia prawnicze, niestety wybuch I wojny pokrzyżował te plany.Tak naprawdę to nikt nie wie, co się z Nim stało. Wiadomo tylko, że był w pewnym okresie tajnym emisariuszem polskiego rządu, w związku z czym zmienił nazwisko, by chronić swą rodzinę. Ostatnia wiadomość od Niego była z Kamczatki, około roku 1920.Wiem, że długo rodzina Go poszukiwała,
ale to nie dało żadnych efektów.
C.d.n.

czwartek, 17 maja 2012

237. Opowieści mojej Babci

Dla mnie  babcia była mamą. Wychowywała mnie od 4 roku życia, a ja nazywałam Ją Mamą. Oczywiście
automatycznie Dziadek był Tatą.
Jeżeli ktoś myśli, że Babcia mnie rozpieszczała, to jest w wielkim błędzie  - byłam bardzo wytresowanym
dzieckiem. Zakazów przeróżnych  było więcej niż moich włosów na głowie.
Dopiero gdy miałam własne dziecko zrozumiałam jakim byłam dla mych Dziadków kłopotem.
Zabawne, a może nawet dziwne, w jakich okolicznościach, zupełnie niespodziewanie, przypomina mi się
Babcia i jej opowieści.
Gdy czytałam   "Cudzoziemkę" zastanawiałam się poważnie, czy aby moja Babcia nie była pierwowzorem
głównej bohaterki. Podobne losy, podobne zachowania.
Wczoraj, gdy rozpakowałam świeżo zakupione węgierskie  salami, przypomniała mi się opowieść babcina o tym właśnie przysmaku. Opowieść dotyczyła okresu, gdy Babcia, jako młoda osóbka, pracowała we lwowskim oddziale Kółek  Rolniczych, na stanowisku  "kontrolera korespondencji". Miała obowiązek
sprawdzania, czy na każde pismo, które wpłynęło do  biura,  udzielono odpowiedzi. Jeżeli odpowiedzi nie
było,  musiała sprawdzić dlaczego i sporządzić odpowiednią notatkę. Współczułam tym wszystkim, którzy
nie udzielili odpowiedzi, bo byłam pewna, że to Babcia udzielała im nagany, a dobrze wiedziałam z własnego doświadczenia jakie to  musiało być przykre. I wtedy następowała opowieść  o drugim śniadaniu - w owym
biurze był bufet, w którym można było kupić albo gotowe kanapki, albo poprosić o "coś specjalnego".
Tym czymś specjalnym było właśnie węgierskie salami,w omszałej białej cieniutkiej skórce, pachnące i niepodobne w smaku do innych wędlin. Do tego były świeże, chrupiące malutkie kaizerki, a pani
bufetowa kroiła salami cieniutko, tak cieniutko, że plasterki były niemal przezroczyste. Dobrnąwszy do tego
momentu opowieści Babcia milkła, ciężko wzdychała, a potem zawsze mówiła : "nie sadzę byśmy miały
szanse kiedykolwiek jeszcze zjeść bułeczkę z salami".
Jak wiecie młoda nie jestem, pół swego życia spędziłam w PRL  i  po raz pierwszy prawdziwe węgierskie
salami  jadłam  w latach 70-tych będąc u "bratanków", ale Babci już nie było.
I ilekroć  kupuję węgierskie salami wracam pamięcią do tej opowieści.
Pewnie  się zastanawiacie, dlaczego kojarzę własną Babcie z  " Cudzoziemką"  - to proste - też była z Kresów i też musiała zostawić rodzinne miasto, całą ,  liczną rodzinę  i zamieszkać wraz z mężem i dwójką dzieci
w Warszawie.
c.d.n