wtorek, 24 września 2024

Córeczka tatusia - 161

 Dzieciakom bardzo podobał  się pobyt  w owych  Świdrach Małych, a najstarsze  dziecię Ali i Michała  zapytało, "czy  nie byłoby  fajniej mieszkać  stale w takim  miejscu?" 

Ziuk chwilę  milczał a potem powiedział - być może, że  byłoby miło  mieszkać poza Warszawą i gdy już będziesz dorosłym człowiekiem,  z dużą ilością gotówki a do tego będziesz mógł pracować głównie w domu, to może sobie kiedyś  kupisz kawałek  ziemi i wybudujesz dom z takim  dużym ogrodem. A żebyś miał choć mgliste  pojęcie jak to jest jeździć codziennie stąd do szkoły lub do pracy do Warszawy, to ci zaprezentuję uroki życia codziennego gdy  się mieszka w pobliżu dużego  miasta i dwa razy dziennie pokonuje się tę trasę. Oczywiście będziesz  musiał wstać o szóstej rano, bo lekcje  w  szkole zaczynają się o 8,00, więc musisz  być  w  szkole o 7,45. Teraz  jest pytanie, czy znajdzie  się dla ciebie miejsce  w  szkole, w Warszawie blisko którejś ze stacji  pociągu którym przyjedziesz.  Ponieważ już teraz stosunkowo  blisko kolejki  nie ma wolnych miejsc  pod  zabudowę domów mieszkalnych ( już zupełnie  pomijam  kwestię ceny takiej inwestycji, bo zakładam, że ci pieniądze spadną z nieba)  to możemy jutro przetrenować  taką wyprawę. Obudzę cię jutro o przed szóstą rano i pojedziemy do Warszawy. Oczywiście pojedziemy kolejką elektryczną, jako że póki co to jeszcze nie  masz prawa jazdy no i poza tym jeszcze nie prowadzisz  samochodu.  Ziukowa słysząc  to wszystko wyszła  szybciutko z pokoju, żeby się spokojnie  wyśmiać. Podzieliła  się zaraz tą nowiną z mamą Andrzeja, która stwierdziła, że to świetny pomysł i teraz  już obie  dusiły  się od  tłumionego śmiechu. Wiesz - powiedziała Andrzejowa  mama - stąd jest kawał drogi do stacji, to się Mireczek nieźle  zgoni. No i dobrze - stwierdziła  Ziukowa- przynajmniej na  długo  zapamięta i o to właśnie   biega! Wiesz - w tym przypadku im  będzie  smykowi  gorzej tym lepiej. Mam tylko nadzieję, że Ziuk sam siebie tym nie  zamęczy.

I rzeczywiście następnego dnia Mireczek został obudzony  przed szóstą rano, bez  szemrania wsunął kakao i bułkę z wędliną, ubrał się i razem z dziadkiem wyszli z domu. Gdy dotarli na stację Mirkowi nieco zrzedła mina, bo pociąg przyjechał już nieźle zapchany, ale jakimś cudem jeszcze  się  zmieścili. Mirek był chyba jedynym dzieckiem w tym wagonie, a na każdej kolejnej stacji wciąż wsiadali następni chętni, ale byli to głównie dorośli, więc Ziuk go poinformował,że z powodu wakacji nie jadą do stolicy dzieci. Z wielką ulgą Mireczek opuścił kolejkę na  stacji Śródmieście , a dziadek zdecydował, że teraz pojadą komunikacją miejską na Ursynów. Wakacje  wakacjami, a  autobus też  był zatłoczony. Po drodze do domu, w którym mieszkali "młodzi", czyli Mireczek  z rodzeństwem i rodzicami  dziadek zrobił zakupy. A tak cyrklował z tymi  zakupami, by być w domu  najpóźniej o 8,30. Oczywiście Mireczek  nie miał pojęcia, że jego rodzice doskonale  byli o wszystkim poinformowani. Michał w chwilę po ich przyjściu wyszedł do pracy, a Ala zabawiła  się w nauczycielkę i pokazała  synkowi jego nowe  książki, przepytała  się jak mu się podobała jazda kolejką  do Warszawy a w Warszawie jazda komunikacją miejską. Nie da  się ukryć, że Mireczek był pół żywy  ze zmęczenia i nawet lody czekoladowe zupełnie nie wzbudziły  jego entuzjazmu. Mały  był śpiący i  zmęczony, ale gdy  się poskarżył, to zaraz  się dowiedział, że tak właśnie  mają dzieci dojeżdżające do szkoły w Warszawie. Bo nawet jeśli w którejś z miejscowości jest  szkoła podstawowa to  chodzenie do niej jest dość problematyczne, bo jakimś cudem, choć program nauczania jest taki sam dla wszystkich  szkół podstawowych, to po ukończeniu takiej poza warszawskiej podstawówki  dzieci mają problemy by dostać  się do dobrego liceum w Warszawie.

No i ja tego wcale  nie mogę pojąć - powiedziała Ala do teścia- przecież ci nauczyciela to chyba są po studiach- nie  sądzę by teraz  nauczycielem był ktoś tylko po liceum. No coś ty - licea pedagogiczne zlikwidowano w 1971r, teraz  nauczyciel  musi mieć studia pedagogiczne by uczył innych. Ale nie  da się ukryć, że przez lata dzieci w szkołach podstawowych uczyli absolwenci liceum pedagogicznego. Po 1971 roku  spora  część nauczycieli odeszła  z  zawodu, niektórzy jednak zrobili  studia. Po prostu niektórzy lubią tę pracę- tłumaczył teść.

Entuzjazm Mirka związany z  zamieszkaniem  na stałe  poza Warszawą pomału  spadł do zera. Ali było synka żal, ale Ziuk był twardy i stwierdził, że Mirek teraz  odpocznie a na letnisko wrócą nim się zacznie tłok w kolejce. Nic mu nie będzie, najwyżej wcześniej  dziś pójdzie  spać. I na pewno pomysł  mieszkania poza Warszawą szybko wywietrzeje  mu  z głowy. Wiesz- ojciec Andrzeja długo nie mógł darować swemu synowi, że ten nie  chce mieszkać z nimi na  tym koszmarnym zadupiu i dojeżdżać o różnych porach dnia i nocy do Warszawy. Teraz  już się nie może doczekać końca pobytu na tym letnisku, choć  ma  samochód, nie  musi robić zakupów ani sprzątać posesji. Już mu tęskno za  Sadybą. 

Na szczęście dla Mirka wracali na letnisko gdy jeszcze nie  było tłoku w kolejce, a Ala na otarcie  łez dała dla  dzieci domowe kruche ciastka. Całą  drogę  Mireczek  zapewniał dziadka, że na pewno nie chce już zamieszkać poza  miastem. Dziadku- tak sobie pomyślałem, że teraz jest lato, ale w  zimie to tu na pewno nie jest dobrze  mieszkać. Ta droga, którą szliśmy do stacji to nie ma asfaltu i na pewno nikt jej  nie odśnieża zimą. No fakt - zgodził się  Ziuk- to nie jest droga asfaltowa, ale myślę, że chyba zimą  jeżdżą jakieś  pługi i odśnieżają ten kawałek drogi - zimą też tu ludzie przecież mieszkają i zimą też mają tu  wczasowiczów. 

Gdy dotarli już na swoją kwaterę Mireczek z wielkim przejęciem opowiadał jaki był straszny  tłok w pociągu elektrycznym i że w tym wagonie  to on  był chyba jedynym  dzieckiem i stwierdził, że on nigdy nie  będzie  mieszkał  stale pod Warszawą, bo te  dojazdy to są straszne.  I tego dnia jakoś bardzo  szybko uporał się  z kolacją i jako pierwszy powędrował do łazienki. Był jednak bardzo  zmęczony i zasnął jeszcze  w trakcie  gdy babcia  czytała  dzieciom  bajkę na  dobranoc.

W ramach pożytecznych  zajęć Ziuk zarządził,  by  dzieci zrobiły dla siebie   zielniki. Były to bardzo nowoczesne zielniki, bowiem liście miały być utrwalone  żywicą  epoksydową. Oczywiście  najwięcej pracy mieli dziadkowie, bo to oni utrwalali liście w specjalnie  do tego przeznaczonych  płaskich pojemniczkach. Dzieciaki były zachwycone, a Ziukowa, gdy już wszystkie liście były zebrane a Mirek z pomocą dziadka dopasował liście  do karteczek z ich nazwami powiedziała do babci Piotrusia i Jacka - mam pomysł. Poproszę Michała  by dokupił żywicy i dodatkowo kupił takie  nieduże szklane płaskie  naczynka  laboratoryjne i zrobimy dla wszystkich pań w  rodzinie wisiorki z  zatopionymi wewnątrz kwiatkami. Pokombinuję  tylko jak zrobić dziurkę, żeby przewlec jakiś  ozdobny  sznurek albo rzemyk. Mam nadzieję, że kwiatki też uda  się tak utrwalić. Tylko się zastanawiam jakie kwiatki uda  się nam znaleźć. Żaden problem  z tymi kwiatkami - przejdziemy się po całym osiedlu, tu każdy ma jakiś ogródek i bez problemu  wyżebrzemy kilka kwiatków- stwierdziła mama  Andrzeja. 

Ale  wpierw trzeba zatelefonować  do Michała, żeby przywieźli pojemniczki, najlepiej  szklane. Jakieś najmniejsze  szalki Petriego. Te pojemniczki od liści  są  stanowczo za duże, no bo i liście są  wszak  spore. A w kwestii dziurek- są takie  gwoździe ze  sporym  i jednocześnie  bardzo płaskim łebkiem, to się  wpierw do naczynka  przyklei taki gwóźdź i dopiero wtedy obleje  się kwiatek żywicą. To będzie  sporo pracy przy  każdym kwiatku.  No i klej musi  mi przywieźć taki "błyskawicznie klejący. I myślę, że zacznę to robić gdy nasze skarby już będą  spały. Oni są  zbyt żywiołowi by przy  nich  robić takie precyzyjne  operacje. Z liśćmi poszło nam  łatwo, ale  z kwiatkami to będzie  więcej pracy. Gdy dzieci już spały Ziukowa  zatelefonowała  do Michała i "złożyła" zamówienie. No a ile mam przywieźć tych  szalek Petriego? - dociekał  Michał. No tyle ile  jest kobiet w rodzinie plus Marta i jej mama. A co wy chcecie w  szalkach  mieszać?- dociekał Michał. No wisiorki  chcemy zrobić dla wszystkich  pań. I pamiętaj kochany,  żeby gwoździe były z takim  idealnie płaskim łebkiem one  się  chyba  nazywają pabiaki. I wiesz - utnij im od  razu ostre końce, bo one  nie są nam potrzebne, nie będą  nigdzie  wbijane. A tych gwoździ to ile wam kupić? No tyle  samo nam ich trzeba  co szalek Petriego - dzięki nim będziemy  miały gotowe  dziurki w tym, co będzie  wylane  w szalce. No, niemal rozumiem - zapewnił Ziukową Michał. A na kiedy to wam potrzebne? Teoretycznie  na już, ale nie  musisz  z tego powodu do nas  ekstra  przyjeżdżać, przywieziesz gdy wpadniecie  do nas  w  weekend.  No to wpadniemy do was w  sobotę. A coś jeszcze  trzeba wam przywieźć?  Nie, wszystko mamy. A wasz  synek już zrezygnował z mieszkania stale  poza  Warszawą. Nieźle  dostał w kość tą wyprawą poranną  do Warszawy. 

Michał się   śmiał i powiedział - najlepiej gdy dziecko coś  wypróbuje  samo na  sobie. Mnie tak ojciec wybił papierosy z głowy. Już po wypaleniu połowy papierosa  myślałem że za moment umrę. Podobno  miałem mocno zielonkawy odcień twarzy. A mama omal go nie pobiła gdy mnie  zobaczyła w dwie godziny później. Spróbuję namówić Martę i Wojtka żeby też  przyjechali. Ale oni jeśli przyjadą to bez psa za to z ojcem Wojtka, bo Marta nie  chce  go zostawiać  samego w weekend. Ale czy przyjadą i w jakim  składzie  to dam znać w piątek wieczorem. Andrzej z Marylką też będą w sobotę, bo w niedzielę Andrzej pracuje. On celowo wziął wszystkie  dyżury niedzielne, ale  nie  zassałem dlaczego. To dla mnie  zbyt  skomplikowane.

Na podwarszawskim letnisku byli do dwudziestego  sierpnia. Jak podliczył Michał, to wydali naprawdę stosunkowo mało pieniędzy na ten pobyt - dzieciaki ucieszyły  się, że w następne  wakacje  też pewnie  tu przyjadą. Te dziesięć dni do rozpoczęcia  nowego  roku  szkolnego przydało się na uzupełnienie   garderoby, bo okazało  się, że w  wakacje  przybyło im nieco wzrostu. W końcówce  pobytu kilka  razy padał deszcz, ale dzięki niemu  pokazały  się grzyby i obaj dziadkowie nazbierali ich  całkiem  sporo. Co prawda były głównie podgrzybki, ale to wszak też  smaczne grzyby i nawet udało im  się je ususzyć. Ale na grzyby to dziadkowie jeździli  sami, bo jak stwierdzili to pilnowanie  dzieci bardzo spowalniało poszukiwania, tym bardziej, że pojechali w inne okolice.  

Kwiatowe wisiorki  powstały z.......bratków. Po prostu  bratki dawały  się bez problemu spłaszczyć nie tracąc  nic  ze  swej  urody. Oczywiście najmłodsza kobieta również otrzymała  taki kwiatowy wisiorek i  twierdziła, że jej bratek jest najładniejszy. "Rzutem na taśmę" zrobiono  również  wisiorek  dla właścicielki letniska. Była nim  wręcz  zachwycona, a  Ala zostawiła jej jedną  szalkę Petriego i dokładną instrukcję jak zrobić taki "kwiatek  zatopiony we  szkle". 

Do rozpoczęcia  nowego roku  akademickiego był co prawda  jeszcze  miesiąc ale i taki Wojtek  z Michałem mieli bardzo dużo pracy. Wojtek "podganiał" co nieco z pracą doktorską, bo nie  da  się ukryć, że  w czasie  wakacji tempo pracy wyraźnie "siadło", ale jak orzekł  "Stary"  to człowiek nie jest maszyną i nie może pracować jak rok długi z bardzo dużą  wydajnością. Poza tym stwierdził, że Wojtek ma już bardzo dużo zebranego i opisanego materiału, a pracę ma pisać trzy lata, więc jeszcze ma czas. Poza tym dobrze  wiedział, że Wojtek ma wszak godziny dydaktyczne i bardzo chciał by Wojtek nadal je miał, więc "tonował"  Wojtka by nie żyłował terminu.

 W połowie września przyjechał do Warszawy Milosz z Hanką. Zostali zakwaterowani w mieszkaniu Wojtkowego taty, lodówka była  w pełni  wyposażona, dostali plan Warszawy plus przewodnik po mieście, a przedpołudniowe godziny spędzał z nimi Wojtkowy  tata służąc za przewodnika. Milosz od października  miał przewidywane  szkolenie w zakresie fizjoterapii- kurs miał trwać rok i na szczęście dla niego zaliczono mu te 3,5 roku studiów  medycznych. Marudził nieco, że nie będzie mógł chodzić po górach, ale Marta dość brutalnie  go sprowadziła na  ziemię mówiąc, że powinien  skakać  z radości, że zaliczono mu te  studia i w związku  z tym tylko rok będzie na kursie.  

Misia wpierw dość nieufnie potraktowała gości, no ale gdy Milosz rozpłaszczył  się na podłodze i czule do niej przemawiał dała  się udobruchać, bawiła  się z nim a nawet  łaskawie pozwoliła by ją wziął na ręce. Hankę Misia  potraktowała  z większą ufnością , co Hanka skomentowała, że Misia  wie, że kobiety powinny trzymać  zgodny  front. Marta zrobiła  z racji wizyty Słowaków jeden "spęd" i był to bardzo udany wieczór. Wojtkowy tata załatwił  bilety do Opery i razem z nimi był na "Sprzedanej narzeczonej". Jedynym  rozczarowaniem Milosza była informacja, że zimą na pewno nie przyjadą warszawiacy na narty na Słowację. Wojtek podganiał doktorat, Marta z kolei pracowała nad nowym preparatem. A co do planów na lato, to jak orzekła Marta sytuacja urlopowa najwcześniej się  wyklaruje w marcu. Milosz szalenie  się zastanawiał jak Luna potraktowałaby Misię. Obie sterylizowane,  a więc bezpłciowe, więc ciekawe czy zaprzyjaźniłyby się. Marta stwierdziła, że nie  będzie tego problemu rozpatrywać doświadczalnie, bo Misia na  widok Luny mogłaby umrzeć  ze strachu. Słowacy odwiedzili też każdą rodzinę, byli zachwyceni i chłopcami Andrzeja i trójką Michała, a zwłaszcza  Irenką, która była bardzo kontaktowym  dzieckiem.

W każdym razie Milosz namawiał by wszyscy tym razem zjechali do Tatrzańskiej Łomnicy, dostaną do dyspozycji dom Milosza razem z Luną. Oczywiście na razie   wszystkie  plany były "zawieszone" do marca i umówili się, że w marcu porozmawiają o planach  wakacyjnych.

                                                                             c.d.n.