środa, 3 lipca 2024

Córeczka tatusia - 141

 "Końcówka"  tegorocznej zimy to  było pogodowe  pomieszanie  z poplątaniem  - na przemian  deszcz  ze śniegiem i słońce zamieniające mokry śnieg w paskudne  kałuże. Najbardziej  chyba  z powodu pogody  to cierpiała  Misia - w efekcie końcowym to była  nie  tyle wyprowadzana   na krótki spacer co wynoszona, bo postawiona  na mokrym i  zimnym chodniku natychmiast robiła w tył zwrot, ale  ci uparci  ludzie brali wtedy psa na ręce i wynosili psinkę  na trawnik, który też się jej  nie podobał i, jak   to określili rodzice , usiłowała  na  nim nauczyć  się  chodzenia na dwóch łapkach, by choć dwie  nie były zamoczone  w brudnej i  zimnej brei.

Pan  szef  laboratorium, po badaniach w klinice czekał teraz  na koniec epidemii grypy, bo intensywność zachorowań  spowodowała, że we wszystkich szpitalach  raczej pozbywano  się  pacjentów   a planowane  hospitalizacje wstrzymano, przyjmując  tylko nagłe przypadki.  Andrzej cierpliwie  tłumaczył facetowi, że na 90% operacja przebiegnie bez problemu, bo poza tą jedną dolegliwością to nie jedna  osoba  mogłaby panu szefowi pozazdrościć  zdrowia - wszystkie wyniki badań miał bardzo  dobre i zdaniem  Andrzeja on ten zabieg przeprowadzi w pełnej narkozie ale laparoskopem, bez  otwierania  powłok brzusznych, więc jeśli  wszystko będzie tak jak  Andrzej przewiduje to  pacjent opuści szpital najdalej  trzeciego  dnia po operacji, a  ósmego  dnia po operacji przyjedzie  na  zdjęcie maksymalnie  czterech szwów, które będą  zamykały cztery cięcia wokół pępka, a każde  z nich będzie  miało długość 1 centymetra. 

Od chwili, w której  szef  dowiedział  się że jednak musi być operowany  zamęczał Martę wypytywaniem się o różne  szczegóły- mało tego - kilka  razy wysłuchał opisu operacji Marty i Wojtka.  Marta  się śmiała, że  tyle  razy opowiadała  o tych zabiegach, że chyba  mogłaby już  sama  stanąć  ze skalpelem przy  stole operacyjnym. Oczywiście  wszyscy  "znajomi i krewni "  szefa już  byli poinformowani o tym jakie to rozkosze  go oczekują  w niedługim  czasie.  Gdy już epidemia niemal minęła  Andrzej  osobiście zatelefonował do szefa i wyznaczył dzień, w którym  ma  się  zgłosić do Kliniki. Miał się  zgłosić   rano w poniedziałek, zostanie  przyjęty na oddział,  będzie  miał jeszcze  zrobione  EKG, we  wtorek rano będzie operowany, a do  domu będzie  wypisany  w czwartek lub  w piątek rano, a  w tydzień lub osiem  dni od  chwili operacji przyjedzie  na  zdjęcie  szwów. Marta się śmiała, że szef  to już pewnie  testament  spisał i zapewne  będzie mocno rozczarowany faktem, że pobyt w  szpitalu  będzie taki krótki.

Tak jak przewidywał Andrzej operacja szefa Marty przebiegła bez  żadnych komplikacji, o  czym Andrzej osobiście ją poinformował  i że  w tej chwili szef jest na sali pooperacyjnej pod kroplówką i jeszcze  śpi. I że  operacja była  " na ostatni moment", bo  sytuacja krytyczna mogła nastąpić  w każdej  chwili. No  ale wszystko już opanowane i jej szef wygląda teraz  jakby  był w ciąży, bo ma brzuch napompowany dwutlenkiem  węgla, ale to  wkrótce  "zejdzie". I że gdyby był  kilkanaście lat  młodszy to już następnego  dnia mógłby iść do  domu.  A wziął facet ze  sobą chyba pół biblioteki, a ja mam zamiar wyrzucić  go do  domu już w czwartek, o ile  już jelita  zaczną mu pracować.  No i mi powiedział, że powinnaś  była jednak  studiować medycynę, więc  go pocieszyłem, że wiem o tym. No i jeszcze  mi opowiedział o twoim wypadku i że omal zawału nie  dostał  wtedy, no to go pocieszyłem że ja też byłem  zagrożony  zawałem gdy cię  zobaczyłem  gdy do  mnie dojechałaś.  On, biedaczek,  okrutnie  bał się tej  operacji i łudził  się, że jeżeli będzie przestrzegał diety to mu się kamienie.....rozpuszczą, lub jakoś  same wyjdą- wszak kamienie  nerkowe jak malutkie to mają  czasem taki zwyczaj. Jutro się pewnie  biedaczek  zmartwi, że  nadal będzie  musiał jednak uważać na to co je żeby mu się nowe  kamyki nie osadziły w przewodach żółciowych, bo ma  człowiek  do tego  predyspozycje.  Maryla  mi  mówiła, że to bardzo  sympatyczny facet i że załoga  go lubi, bo oczywiście  z waszymi  pracownikami trochę  rozmawiała - po prostu jak  się w trakcie   zastrzyku odwróci uwagę pacjenta od strzykawki to mniej wkłucie  boli.

No fakt, zgadzam  się z opinią  Marylki - jest dobrym szefem- traktuje ludzi po przyjacielsku i nie  wyżywa  się na nich - stwierdziła  Marta.  No i pod względem  zawodowym też jest dobry. I naraił mi bardzo fajnego promotora, bo nie  dość, że facet  jest  OK jako profesor, to  jest  poza tym szalenie  sympatycznym człowiekiem a  nie jakimś zarozumialcem  i świetnie  mi się  z nim współpracowało.  Poza tym   mi wiele  rzeczy wytłumaczył, a  twoja  znajoma dermatolog nazywa  go człowiekiem poczciwym. A ja takiego  człowieka  nazywam - życzliwym- jakoś mi to określenie  bardziej  się podoba,  zresztą są dla  siebie  synonimami.  Andrzej, a jak się sprawdza czy jelita  już pracują, skoro przed operacją pacjent  miał przecież  głodówkę więc  chyba nie mają  nic  do roboty. 

Sprawdza  się osłuchowo, stetoskopem. A nawet gdy nie jesz to pracują, tylko na zwolnionych obrotach.  No popatrz- roześmiała  się - o tym nie  wiedziałam. Andrzej zaśmiał  się i powiedział - no to już  wiem  co dostaniesz ode mnie w prezencie na tak  zwanego "zajączka wielkanocnego". Już  cię widzę  w wyobraźni jak osłuchujesz Wojtka i Misię a może i resztę  rodziny. 

To na  Wielkanoc  też się daje prezenty?- zdziwiła  się Marta.   U nas to  z reguły prezenty są  głównie bez okazji - jak widzę  coś, co wiem, że sprawiłoby frajdę  tacie  albo Wojtkowi  to kupuję  tę rzecz i wsadzam pod poduszkę by znalazł po całym  dniu, na  dobry  sen. Wojtek i jego tata też tak robią, gdy coś mi kupią  w ramach "niespodzianki bez okazji ".  A  z tymi  prezentami pod  choinkę to jest  różnie  - czasem  się umawiamy co każde z nas  chce pod choinkę, ale wiem , że i Wojtek i tata  lubią niespodzianki, choć to  w pewnym  sensie  nie są takie całkiem  niespodzianki. Bo czasem któreś z  nas mówi, że chciałoby jakąś  rzecz kupić, ale jeśli nie kupi w ciągu kilku dni sam, to znajdzie to któregoś  wieczora  pod  poduszką.

Wszystko  mija, czasem szybko,  czasem  wolniej, minęła też epidemia grypy zabrawszy  ze  sobą jakiś procent chorych. Wielkanoc  w tym roku wypadała na początku kwietnia, ale  nie było wcale kwitnąco. Co prawda  śnieg  już nawet  nie padał,  ale nocą temperatura spadała w okolice  zera. Marta z Alą regularnie przeglądały internet   przepatrując obuwie trekkingowe, a w którąś sobotę obie wyruszyły "na  miasto" do sklepów z ekwipunkiem  turystycznym i sportowym - Marta dzierżyła  wkładki wyciągnięte z butów Andrzeja i Maryli,  Ala natomiast miała odrysowaną na kartoniku  stopę Michała. Umówiły  się z resztą towarzystwa, że jeżeli będą fajne  buty  pasujące  do stóp Michała, Andrzeja i Maryli to oni przyjadą do sklepu i je przymierzą i ewentualnie  kupią.  Pojechały  " w miasto bryczką Marty" i odwiedziły kilka galerii handlowych. Ala przed ta  wyprawą "zdjęła  wymiary" z Michała, bo pan wykładowca jakoś wcale nie posiadał sportowej odzieży.  Poza tym nie  da  się ukryć, że Michał  był  wiecznie  zapracowany, więc w weekendy wolał pobyć  z  dziećmi niż odwiedzać sklepy. Wzbudziły nawet cień  uśmiechu, gdy obie starannie sprawdzały centymetrem rzeczywiste  rozmiary swetrów, dresów i kurtek. Ala  się śmiała,  że choć raz  Michał będzie  miał dobrze  dobrane  rozmiarem ciuchy, bowiem nawet gdy  sam osobiście coś   dla  siebie  kupował to......nie  miał zwyczaju przymierzenia  tego w przymierzalni. A garnitury to miał szyte na  zamówienie, a że  od lat szył u tego samego krawca, to ten tylko  się dopytuje przy  kolejnym  zamówieniu czy Michał nie przybrał na  wadze, najczęściej wystarcza jedna miara i jest spokój. Teraz to  się śmiały, że w końcu tak się śmiesznie  złożyło, że "chłopcy z paczki" niewiele się różnią wzrostem i tuszą, poza tym lubią te  same kolory, więc zawsze coś się do któregoś z nich dopasuje. A jak nie to delikwent dostanie  do ręki ciuch, paragon i adres sklepu i pojedzie albo wymienić, albo zwrócić. I żaden nie  będzie protestował, bo ma wtedy do "obskoczenia" tylko jeden konkretny  sklep, a nie  gonitwę po kilku sklepach. Dla  Michała to Ala  miała w  planie  zakup dwóch par  dresów -jedne "wyjściowe" a  drugie do użytku domowego, bo te aktualnie "domowe dresy" to  się już nadają zdaniem Ali tylko na śmietnik.  A letnia kurtka to musi mieć 1500 kieszeni i koniecznie kaptur, a gdyby do tego  była szara, taka w mysim  kolorze to nawet  by  się nie  zorientował, że to nowy  ciuch. Byłby najszczęśliwszy gdyby wszystkie  koszule, koszulki "polo", swetry i wszelkie okrycia  zewnętrzne miały mnóstwo kieszeni. Ten krawiec  co mu  szyje garnitury to mu robi w marynarce  jakieś dodatkowe   kieszenie i to z zapięciem. Bo Michał nienawidzi teczek, saszetek, raportówek, poza tym  zawsze narzeka że i bez tego  wciąż coś  dzierży w łapach.

Marta trąciła Alę  w łokieć mówiąc -  popatrz- te nasze  chłopy to jakby z jednej prywatki - ten  sam typ urody i niemal jednakowe upodobania. Rzuciło mi  się to  w oczy gdy byliśmy w Turcji. I oboje  z Wojtkiem  już  się cieszymy na ten pobyt  z wami na Słowacji i  na  Bukowinie.  Ala, ja  mam sklerozę, muszę pamiętać  by  swojemu kupić ze  dwa podkoszulki, najlepiej ciemne- jeden  z długim a drugi z  krótkim  rękawem i może jakąś wytworną flanelową  koszulę. Wiesz - w górach  to  się  człowiek ubiera  "cebulowo"  potem kolejne  warstwy  albo zdejmuje  albo dokłada. Bo w górach  to nawet  jak  wychodzisz na  szlak w upał to musisz  mieć też  ciuchy nawet na śnieg i deszcz. A Tatry to już jednak góry. Ja to już  się nauczyłam, że nawet spacer do pobliskiej dolinki może człowieka przyprawić o ból głowy jeśli się nagle pogoda zmieni. I to, że jesteś raptem kwadrans zaledwie od chałupy nie uratuje  cię przez zmarznięciem i przemoknięciem.

W Galerii Handlowej na  Mokotowie, w jednym  z droższych  sklepów z odzieżą  sportową obkupiły swych mężów w bardzo dobre gatunkowo  brakujące  części garderoby, ale nim  poszły  zapłacić upewniły  się, czy możliwa  będzie wymiana z uwagi na  rozmiar, a pan sprzedawca  tak  się  wzruszył tym pytaniem, że nawet na odwrocie paragonu napisał, że uzgodniony z nim jest ewentualny zwrot  towaru lub  zmiana  rozmiaru.  Marta, bez uzgadniania z Marylą lub Andrzejem zakupiła kurtkę , flanelową  koszulę i dresy  dla Andrzeja, oraz  dresy dla Maryli. Potem jeszcze  pojechały do sklepu, w którym  czasem  bywały  buty trekkingowe i dowiedziały  się, że......będzie nowa partia za tydzień, wzięły  numer telefonu  do  sklepu by  się dowiadywać,  czy już dotarły  buty  trekkingowe. A ponieważ ów  sklep  był niedaleko Politechniki, to Ala stwierdziła, że  Michał dostanie od niej "nakaz" zaopatrzenia ich w obuwie, a Marta wymyśliła, że buty dla Andrzeja i Maryli kupi Wojtek - po prostu ich mężowie  wybiorą  się do sklepu na  zmianę. Zadowolone ze  zrobionych  zakupów  wybrały  się jeszcze na kawę. Gdy już wychodziły  z kawiarni "ścignął"   Martę telefonicznie  Wojtek zaniepokojony, że  jej tak długo  nie ma.  Marta spojrzała na  zegarek i stwierdziła, że nie ma jej  raptem około trzech  godzin, a one "obleciały" pół miasta i właśnie już  wracają do domu. A poza tym to ona w  drodze  do domu, gdy odstawi Alę pod jej dom, to jeszcze wpadnie do cukierni po coś  słodkiego  do kawy, bo nie  chce  się jej  samej coś w domu piec.   Nie trzeba  nic  kupować, idziemy dziś na obiad  do rodziców to na pewno Pati upiekła  coś  do kawy - stwierdził Wojtek, więc  wracaj już do  domu. Ojciec już  się nie może  ciebie doczekać, już cztery  razy pytał się mnie  kiedy  wreszcie  wrócisz. No dobrze, dokończymy z Alą kawę i  pojedziemy.

Wracając do domu po odwiezieniu  Ali Marta zatelefonowała do  Andrzeja, że ma dla nich kilka drobiazgów, więc je "podrzuci" po drodze na Sadybę, ale  Andrzej  stwierdził, że on zaraz  wychodzi  z kliniki  i ma  w planie zahaczenie o kwiaciarnię, bo w niedzielę  są urodziny jego mamy, więc  chce jej kupić kwiatki  i przy okazji wpadnie na moment do nich do  domu.

Dwadzieścia minut później spotkali  się na podwórku przed domem Marty. A w mieszkaniu Andrzejowi na moment  "odebrało mowę", tak ogromnie  poczuł się  wzruszony tym, że Marta zakupiła dla niego i Maryli sportowe  ciuszki. Szukał  metek z  ceną, ale ich nie  było, a gdy się  zaczął dopytywać ile jest Marcie  winien za te rzeczy to dowiedział się od  Wojtka, żeby szybko przymierzył to co mu Marta kupiła  i nie  zadawał głupich  pytań. 

                                                                        c.d.n.