poniedziałek, 29 stycznia 2018

Michalina-cz.VII

I było tak jak  w porzekadle- święta,święta i po świętach. Do Warszawy wracali
już "normalnie", czyli pociągiem.
Przez całe święta Michalina czuła się nieco  bajkowo, bo nie da się ukryć, że
bardzo różniły się one od świąt, które dotąd spędzała w domu.
Nie było żadnych narzekań na przedświąteczne  trudy przygotowań, nikt nie ględził
z przekąsem o podtrzymywaniu tradycji a ojciec Michała , nim zasiedli do stołu,
złożył wszystkim  bardzo zwyczajne życzenia-niech się spełnia wszystkie marzenia.
Kolacja wigilijna nie była tradycyjna, czyli postna .
Ale największe wrażenie zrobiła na Michalinie choinka- choinka "robiła" za stojak
ze słodyczami- wisiały na niej pierniczki, różne cukierki w kolorowych celofanach,
bardzo małe, czerwone jabłka, suszone figi, kruche ciasteczka, czekoladki. Pod
choinką stał niski stolik, na którym na małych  tackach można było znależc to
wszystko co na niej wisiało oraz różne domowe ciasta oraz "normalne " jabłka, bo
te choinkowe były tylko ładne, niestety nie były smaczne.
Te kilka  godzin jazdy pociągiem przygotowały Michalinę na spotkanie z domową
rzeczywistością- skwaszoną miną  mamy i chłodnym spojrzeniem ojca.
Witając się z babcią Michalina szepnęła jej tylko, że było cudownie i wieczorem
opowie.
No- zagaiła  mama- i jaką będziesz miała świekrę?
Cudowną, bezkonfliktową, już ją polubiłam - Michalina z rozkoszą wetknęła matce
szpilkę.
Mamo, chyba byłoby  dobrze, gdybyście się wszyscy razem poznali.Planujemy
z Michałem, żeby oni przyjechali do Warszawy gdy skończy się Michałowi
sesja.
Nie będę  się spotykał z jakimiś wieśniakami- warknął ojciec.
Michalina, choć ją z lekka zatrzęsło, bardzo spokojnie odpowiedziała- zrobisz jak
zechcesz, ale szkoda, że nie jesteś tak kulturalny jak mój przyszły teść-wieśniak.
To może tam zamieszkacie, skoro to tacy wspaniali ludzie- no bo przecież chyba
nie tutaj?  a ślub to już był czy jeszcze nie? - w pełnej gotowości bojowej matka
szybko wsparła ojca.
Michalina popatrzyła się tylko na rodziców, wzruszyła ramionami i wyszła
z pokoju. Chciało się jej płakać i krzyczeć, wykrzyczeć im całą swą złość i żal,
które w niej od lat tkwiły.
Zamiast tego poszła do swego pokoju i przekręciła klucz w drzwiach.
Stanęła w oknie i bezmyślnie patrzyła na przejeżdżające tramwaje i samochody.
Po pół godzinie usłyszała delikatne pukanie do drzwi- to pukała babcia, która
jako jedyna w tym domu uważała, że do pokoju dorosłej już wnuczki nie wchodzi
się bez pukania.
Michalina szybko podbiegła do drzwi , przekręciła klucz w drzwiach i je otwarła.
Babcia weszła i  mocno przytuliła dziewczynę.
Wszystko słyszałam, choć głucha jestem. Wrzeszczą jakby mieli nieboszczyka
obudzić. Przyjdz do mnie na herbatkę za półgodziny, porozmawiamy u mnie,
ta moja kotara na drzwiach dobrze tłumi  rozmowy- zaśmiała się babcia.
W babcinym pokoju, na ścianie z drzwiami wisiała dwuczęściowa bardzo
gruba kotara, która znakomicie wyciszała wszelakie domowe dzwięki i te,
które wydobywały się z pokoju gdy babcia słuchała swych płyt jak i te, które
dobiegały do pokoju babci.
Babcia z ciekawością wysłuchała dość długiej opowieści o wszystkim co
spotkało Michalinę od chwili wyjazdu z domu. Gdy dziewczyna skończyła
swą opowieść, babcia zamyśliła się. Po dłuższej chwili milczenia spytała-
a czy ty go Michasiu kochasz?  czy wyobrażasz sobie z nim wspólne życie,
posiadanie dziecka i wszystkie trudy z tym związane? Czy jesteś na to gotowa?
Babciu, ja nie wiem czy go kocham.Nigdy dotąd nie kochałam żadnego
żywego chłopaka.
O Boże- przerwała  babcia - chyba nie powiesz, że kochałaś się w umrzykach!
Oj nie, tylko chciałam powiedzieć że były to osoby, które sobie wymyślałam.
Chociaż może ze dwa razy to byli istniejący faceci, jak choćby nasz pan od
fizyki, jeszcze w podstawówce. Przez cały rok miałam wtedy piątkę z fizyki.
A potem ten dermatolog, do którego chodziłam z tymi swoimi alergiami.
On oglądał moje wypryski a ja sobie wyobrażałam różne niemożliwe rzeczy.
Szkoda, że nie zakochałaś się w jakimś dentyście - może z miłości nie
unikałabyś tak skutecznie gabinetu dentystycznego, czekając aż do zapalenia
okostnej- skonstatowała spokojnie babcia.
No to powiedz mi teraz szczerze- tęsknisz  za Michałem gdy go dłużej nie
widzisz?Lubisz, gdy jest bardzo blisko ciebie, gdy cię dotyka, przytula?
Michalina zamyśliła się - brakowało mi go trochę gdyśmy się nie spotykali. On
jest dla mnie dobry i łagodny, jest bardzo cierpliwy a ja czasem jestem bardzo
niecierpliwa, często się złoszczę. I on to wszystko spokojnie wytrzymuje.
Michał to trochę fantasta, nie mamy przecież pieniędzy, jeszcze nie zarabiamy,
nie mamy mieszkania a on już chce się żenić.
Wiesz Babciu, jego siostra mówiła, że Michał  zakochany we mnie po uszy, ale
ani razu mi nie powiedział, że mnie kocha. Tylko raz powiedział, że gdyby nie
był we mnie zakochany to nie łaziłby wciąż za mną i nie zaręczał się i nie mówił
o ślubie.......
No i nie wiózłby cię przez pół Polski do swych rodziców angażując w to
swego szwagra - dokończyła  babcia.
Babciu, jego siostra powiedziała, że jestem jakby z innej epoki i to bardzo się
Michałowi podoba.
A co, pokazywałaś mu zdjęcia swojej prababci Julii ? Jesteś do niej podobna i
czeszesz się właśnie tak jak ona.
Babcia wstała z fotela i podeszła do komody, w której trzymała zdjęcia i po
chwili podała Michalinie stare, pożółkłe i wyblakłe zdjęcie.
Rzeczywiście dziewczyna ze zdjęcia miała takie samo uczesanie i taką samą
oprawę oczu i wykrój ust jak Michalina, ale  czoło, owal twarzy i bardzo
mocno zarysowany podbródek zakłócały to podobieństwo.
No tak- powiedziała cicho Michalina- kto dziś nosi włosy długie do połowy
pleców, czesze się z przedziałkiem po środku, splata włosy w warkocze i na
dodatek upina je na głowie  zwijając w obwarzanki? Chyba tylko ja.
To dziwne, bo ja tego zdjęcia nigdy nie widziałam.
Michasiu, powiedz mi, czy  wyście podjęli jakąś decyzję odnośne swej wspólnej
przyszłości?  Wiem, jesteście zaręczeni i co dalej. A właściwiej byłoby zapytać
a kiedy następny krok?
Babciu, Michał chciałby już, natychmiast, bo pracuje na 1/2 etatu i wydaje mu
się, że krocie zarabia.A ja myślę, że najprędzej za rok bo wtedy już oboje
będziemy zarabiać i będzie nas stać na wynajęcie jakiegoś pokoju.
Ja wam wynajmę swoje mieszkanie, pod warunkiem, że słowa nie piśniecie
nikomu, że to moje. Twój ojciec udusiłby mnie własnymi rękami ze złości,
że zamiast się wyprowadzić a jemu zapisać to mieszkanie nadal tu będę
mieszkać a nowe mieszkanie zapiszę darowizną na ciebie- spokojnie, niczym
kwestię na scenie powiedziała babcia.
A jak mnie zezłości  i to mieszkanie zapiszę tobie, wykluczając go z testamentu.
Jest taka możliwość i mogę z niej skorzystać.
Naprawdę nam wynajmiesz te dwa pokoje z kuchnią, które dostaniesz?
Dziecinko, ja już je dostałam, tylko stoi puste bo nie mam siły się za to wszystko
zabrać. Pomyślałam,że może w czasie wakacji Michał mógłby tam razem
z kolegą trochę popracować. Jest niezłe ale maleńkie- kuchnia jest bardzo
mała, ale jest już zlewozmywak i kuchnia gazowo-elektryczna. Jest miejsce na
blat i szafki wiszące.
Jest też imitacja łazienki - jest wanna, umywalka i wc i chyba nic więcej się
tam nie zmieści.  I osobliwy wynalazek - jeden wspólny kran do umywalki
i wanny. Przedpokój też dla  krasnoludków, nie ma miejsca  na  szafę, nie
wiem czy się zmieści normalny wieszak na cztery płaszcze.
W mniejszym pokoju zmieści się podwójny tapczan, płytki regał i dwudrzwiowa
szafa.
Pomiędzy dużym pokojem a kuchnią jest kawał okna, jak postawicie pod nim
w pokoju stół, to będziesz mogła podawać jedzenie nie wychodząc z kuchni.
Na wprost tego kuchennego okna jest ściana z jednym wąskim oknem niemal
pod sufitem i drzwiami balkonowymi bez balkonu.Kaloryfer jest na jednej
z bocznych ścian, zupełnie bez pojęcia. Podłoga jest z niby parkietu.
I ja wam to mieszkanie wynajmę, a to co z was zedrę, wpłacę na PKO,
żebyś miała jakiś swój rezerwowy fundusz. Dam ci  upoważnienie na tę
książeczkę oszczednościową.
I to się w tej nomenklaturze nazywa mieszkanie - parsknęła ze zgorszeniem
babcia.                         
                                   c.d.n.


sobota, 27 stycznia 2018

Michalina- cz.VI

Wspomnienie drogi  do rodziny Michała wracało do Michaliny niczym  zły sen.
Całą drogę padał mokry śnieg, było ślisko i prowadzenie samochodu wymagało
naprawdę skupienia.
Rozmowa sprowadzała się do narzekania obu mężczyzn na opieszałość służb
drogowych, na bardzo złą widoczność i na niedostatki starego samochodu.
Z rozmowy wynikało, że odbiór nowego samochodu miał "poślizg" i nawet fakt,
że połowę kosztów szwagier Michała uiścił w dewizach nie miał właściwie
żadnego wpływu na to, by odbiór nastąpił w terminie.
Michalina pocieszyła ich, że "poślizgi" są również w budownictwie -jakaś jej
znajoma z kursu niemal rok temu miała odebrać klucze do nowego mieszkania,
ale sądząc po stanie w jakim  jest budynek, to będzie dobrze gdy mieszkanie
będzie do odbioru za rok.
Michalina była już zmęczona tą jazdą, zmarzły jej nogi, chciało  się pić, ale
myśl, że każdy postój to "strata czasu" powstrzymywała ją przed mówieniem
o swych potrzebach i gdyby nie pytanie Stefana, czy nie jest jej przypadkiem
zbyt chłodno, cierpiałaby dalej.
Postanowili zrobić krótką przerwę w podróży w najbliższej miejscowości.
Stefan zatrzymał się koło zajazdu, przy którym parkowało wiele TIRów.
Przekonał się bowiem, że jeżeli w którymś zajezdzie dobrze karmią, to
zawsze pełno przy nim TIRów.
Postanowili zjeść solidną, gorącą zupę i tradycyjnego schabowego, a do kawy
Michał sobie i  Michalinie dodał po pół kieliszka koniaku. Gdy wsiadali do
samochodu Stefan wyciągnął z torby gruby, wełniany koc i razem z Michałem
opatulili nim Michalinę, zdjąwszy jej wcześniej buty. Po ciepłym posiłku
i wzmocnionej kawie Michalina zasnęła jak niemowlę.
Została obudzona dopiero na podwórku domu siostry Michała. Niewiele
brakowało a byłaby wysiadła bez butów.
 Siostra Michała bardzo serdecznie powitała Michalinę, śmiała się radośnie,
że "przyjechały dwa  Michały", potem zaprowadziła Michalinę do pokoju
na piętrze, pokazała co gdzie jest, powiedziała, że Michalina może używać
wszystko co jest w łazience, łącznie ze szlafrokiem i powiedziała, że zaczeka na
nią na dole. A Michał chyba chyba pójdzie do rodziców, nie wiadomo po co bo
przecież oni przyjdą za dwie  godziny na  kolację.

Pokój miał wystrój w tonacji delikatnej, jasnej zieleni, narzuta na  tapczanie,
poduszki , dywan, zasłony - wszystko jaśniało bladą zielonością i podkreślało
prostotę jasnych mebli rodem  z  ŁADu lub Cepelii.
Pokój był przytulny a okno wychodziło na  wielką , białą, okrytą śniegiem
płaszczyznę, za którą widać było nieduży zagajnik.
Michalina kontemplowała przez dłuższą chwilę krajobraz, wreszcie poszła do
łazienki, odświeżyła się nieco i zmieniła  ubranie.
Potem, nieco stremowana, zeszła na dół.
Okazało się, że nie ma  Michała i Stefana , obaj poszli po choinkę do ogrodnika.
Basia, siostra Michała, usadziła w kuchni Michalinę, zrobiła jej herbatę, podała
do niej domowe ciasteczka i z uśmiechem powiedziała- cieszę się, że będziesz
 w naszej rodzinie. Jesteś taka  jakaś inna, jakby z nieco innej epoki. Nigdy się
nie malujesz?
Michalina roześmiała się - chciałabym się malować, ale niemal wszystko mnie
uczula. Włosy myję szamponem dla dzieci , używam dziecięcego mydła a
kremem  przeciw odparzeniom smaruję twarz. To jest dość męczące, niestety.
Chciałabym móc umalować oczy, wytuszować rzęsy, ale zamiast się upiększyć
wyglądałabym jak ropucha, bo zaraz bym była cała opuchnięta. Chciałabym też
móc ufarbować włosy, ściąć je, mieć trwałą ondulację. Ale nie zrobię tego, boję
się uczulenia.
Basia objęła ją i leciutko uścisnęła- ale tobie wcale nie jest potrzebna zmiana
koloru włosów, masz taki ładny popielaty blond! I tak stylowo zaplatasz włosy!
Uważam, że  wyglądasz  świetnie, mój brat ma dobry  gust.
O, zobacz, nasi panowie wracają. Stały we dwie przy oknie, obserwując jak
panowie manewrują w furtce z bardzo dużą i zapewne ciężką choinką, którą
ponieśli za dom, znikając z pola widzenia.
Chyba nieco zaszaleli, to jest ogromna  jodła, nie wiem jak ona się zmieści
w salonie- martwiła się Basia.
No ale to będzie ich zmartwienie, nie nasze - pocieszyła ją Michalina.
Pomożesz mi trochę w szykowaniu kolacji? -zapytała Basia.
Michalina szybko skinęła głowa- tylko mi powiedz co mam robić, bardzo
chętnie pomogę.
Co cztery ręce to nie dwie. Basia stwierdziła, że kolację zjedzą nie w salonie a
w kuchni, bo tu jest wygodniej, wszystko jest pod ręką. Włączyła piekarnik
i ze spiżarni przylegającej do kuchni wyjęła olbrzymią blachę wypełnioną
jakimiś składnikami. Potem Michalina miała stopniowo polewać zawartość
blachy śmietaną z żółtkami i gdy piekarnik osiągnie 220 stopni wstawić blachę
do piekarnika. Tymczasem Basia kroiła  składniki sałatki warzywnej, układała
w koszyku kromki pieczywa, zdobiła masło listkami  natki. Zapiekanka miała
spędzić w piekarniku 30 minut, czyli wyjmą ją z piekarnika równo w pięć minut
po przyjściu rodziców i młodszego brata.
Oni są straszliwie punktualni- jak powiedzieli, że przyjdą o siódmej, to mur-beton
wejdą co do sekundy o siódmej, zobaczysz- informowała Michalinę Basia.
Mama ma lekkiego fioła na punkcie punktualności, co czasami jest straszliwie
denerwujące nas wszystkich. Bo nie żyjemy przecież na bezludnej wyspie,
w wielu przypadkach zależymy od działania innych osób, a ludzie są przecież
bardzo różni- perorowała Basia.
Michalina roześmiała się - każdy z nas ma jakiegoś fioła, który innym przeszkadza.
Ja się wcale nie mogę dogadać ze swoimi rodzicami, wszystko według nich robię
zle. Gdyby nie babcia to bym chyba się powiesiła. Basia kiwnęła ze zrozumieniem
głową - w wielu domach tak  bywa.
Gdy zegar pokazał siódmą zabrzmiał dzwonek przy furtce, Basia nacisnęła guzik
domofonu i wyszła do przedpokoju. Po  chwili do kuchni weszli rodzice Michała
i jego młodszy brat, który otrzymał od  Basi polecenie odszukania Stefana i
Michała. Matka Michała podeszła do Michaliny i mówiąc "witaj dziecino" mocno
ją objęła. Jesteś taka, jak cię opisywał Michał.
Przyszły teść uśmiechnął się , wydobył Michalinę z objęć swej żony , też ją objął
i powiedział - witaj w rodzinie.
Po chwili wpadł jaki burza młodszy brat i  to  wprost na Michalinę omal jej nie
wywracając, za co został skarcony przez Basię.
Ja jestem Tomek, brat  Basi i Michała, czy to prawda, że zostaniesz moją bratową?
Żywiołowy młody człowiek został spiorunowany wzrokiem mamy, spiekł raka
i szybko wyjąkał- przepraszam, ale  nie powiedziałem przecież nic złego.
Całe  to powitanie  wzruszyło i  rozśmieszyło Michalinę. W kilka minut pózniej
wrócili Stefan i Michał a Basia poprosiła by wszyscy usiedli do stołu.
Michalina siedziała obok Michała, który  promieniał, dopytywał się czy wszystko
Michalinie smakuje, co chwilę zaglądał w jej oczy a Michalina  "topniała".
Minęła trema, nie czuła się tu obco, co ją w pewien sposób zdziwiło.
Żałowała, że nie ma tu babci, której z całą pewnością spodobałaby się rodzina
Michała.
Przy deserze ojciec zapytał Michała  o ślub- kiedy planują, jaki i gdzie, czy chcą
mieć  wesele. Michał zerkając na Michalinę powiedział, że ze ślubem jeszcze
nieco poczekają, że nie chcą brać ślubu kościelnego  a  wesele to im raczej nie
jest potrzebne. Bo wesele to  tylko duży wydatek, lepiej będzie gdy najbliższa
rodzina obojga  spotka się na wspólnym obiedzie w którejś restauracji.
No i chyba jasne, że ślub odbędzie się w Warszawie.
No dobrze, ale co o tym sądzi twoja narzeczona? Może jednak chce mieć swoje
przysłowiowe pięć minut i wystąpić w pięknej, białej sukni , posłuchać
w zadumie pieśni Ave Maria a potem przetańczyć w twych ramionach całą noc?
Michasiu, powiedz proszę, co  ty o tym sądzisz.
Michalina zarumieniła się i bardzo cicho powiedziała- ślub chyba odłożymy do
czasu, aż oboje zaczniemy  pracować, żeby móc wynająć mieszkanie. I zupełnie
wystarczy mi ślub cywilny, bo nie jestem katoliczką. Babcia brała ślub w cerkwi,
moi rodzice tylko cywilny ja nie jestem ochrzczona,  więc odpada ślub kościelny,
bo żeby go dostąpić musiałabym wpierw się ochrzcić, potem przyjąć  pierwszą
komunię, potem mieć bierzmowanie  i wcale nie mam takiego zamiaru.
I nie jest to sprawa pieniędzy a tylko i jedynie poglądów.
A na białej sukni i weselu to mi  wcale nie zależy. Może byłoby miło gdzieś
pojechać zaraz po ślubie ale nie jest to wcale konieczne.
Bardzo trzezwo myślisz dziecino - powiedziała matka Michała.
Prawdę mówiąc, my się zgodzimy na wszystko co wy w tej materii sobie
wydumacie - to wasz ślub i ma być taki jaki wam odpowiada, nawet gdybyście
 mieli go brać  w kopalni 500 metrów pod ziemią.
Ale jak widzę aż tak ekstremalnego ślubu nie będzie- dokończyła z uśmiechem.
                                                   c.d.n.

Michalina - cz.V

Niewiele się zmieniło w życiu codziennym Michaliny od dnia zaręczyn.
Oczywiście nic rodzicom nie powiedziała, za to babcia starała się przekazać
Michalinie mądrości życiowe dotyczące małżeństwa.
Michał marzył, by ten fakt nastąpił jak najprędzej, zapewne mając na myśli
konsumpcję z tym związaną, natomiast  Michalinie nie spieszyło się do ślubu.
Bo babcia w ramach edukacji najmniej mówiła o przyjemnych stronach tego
stanu, znacznie  więcej mówiła o obowiązkach i problemach, które często
zatruwają związek.
Michalina widziała w małżeństwie jedną, wielce pozytywną rzecz- nie będzie
musiała wysłuchiwać tego wszystkiego, co jej mówią  rodzice. W jej oczach
małżeństwo było wyzwoleniem się od  nich. Oni widzieli w niej same wady,
a Michał niemal same zalety.
Zastanawiała się nad stanem swych uczuć  do Michała - uczciwie mówiąc
miał w jej sercu dopiero trzecie miejsce po babci i...psie.
Lubiła gdy ją przytulał i mówił czułe słowa, gdy czuła jego podniecenie, ale
jakoś nie  mogła sobie wyobrazić jego i siebie w bardziej intymnej sytuacji.
I wcale o czymś takim nie marzyła.
Poza tym babcia w rozmowach z Michaliną ani słowem nie wspomniała
o mieszkaniu. Tak jakby fakt, że Michalina przestała studiować automatycznie
przekreślał możliwość kupna dla niej mieszkania.
Na razie regularnie  uczęszczała na kurs i starała się zdusić w sobie myśl, że ta
księgowość wcale nie jest ciekawa.
W gruncie rzeczy nie miała  żadnych problemów z przyswajaniem tej wiedzy,
a jej wrodzone zdolności do kopiowania i odtwarzania wzorów były wielce
pomocne. Bo Michalina nie miała natury twórcy, za to znakomicie potrafiła
coś odtworzyć wg  podanego wzorca.
Nigdy niczego sama  nie zaprojektowała, ale z niebywałą dokładnością umiała
obrazek skopiować. Jak złośliwie mawiał jej ojciec Michalina miała naturę
Japończyka, była mistrzem kopiowania.
Wykonywane przez nią karty bilansów mogły być stawiane innym za wzór-
nagłówki były pisane  bardzo ładnym pismem, litery wszystkie były idealnie
równe, kolumny  cyfr idealnie równe, idealnie pionowe. Opanowane przez nią
formułki z zakresu prawa brzmiały identycznie co do słowa jak w skrypcie.
Może czasem gorzej było z ich interpretacją, ale jeśli Michalina  zdążyła zapisać
sobie  to co mówił wykładowca- nie było problemu.
Co jakiś czas Michał nalegał by się już pobrali, ale Michalina studziła jego zapał
tłumacząc, że przecież on jeszcze studiuje, ona się uczy, nie zarabiają i nie mają
gdzie mieszkać.
Sam akt ślubu nie spowoduje, że będą razem zasypiać wieczorem i razem budzić
się rano. Będą mieszkać  oddzielnie bo wprawdzie mieszkanie, w którym mieszka
Michalina. jest czteropokojowe ale jej pokój ma raptem 10 m kwadratowych. Jej
rodzice zajmują dwa pokoje mały i duży,  a babcia drugi duży pokój. Jest jedna
łazienka, przedmiot wiecznych kłótni i spora kuchnia, wykorzystywana jako
jadalnia. Mały pokój rodziców jest gabinetem ojca, który b. często pracuje do
póznej nocy, a większy służy im za sypialnię i living room.
Już jest im ciasno a jedna osoba więcej raczej nie poprawi komfortu.
Dyskusje w temacie ślubu kończyły się najczęściej kłótnią, Michał zarzucał
Michalinie, że ona go wcale nie chce, więc powinna mu to powiedzieć wprost.
Po jednej z takich sprzeczek Michalina powiedziała, że powinni się chyba
przestać widywać, bo ostatnio ciągle się  sprzeczają. Może jak Michał przemyśli
to wszystko w samotności zrozumie, że jak na razie ślub nie ma sensu. Jeśli jego
uczucie jest prawdziwe a nie wydumane pod wpływem chwili to spokojnie
poczeka do chwili aż skończy studia, zacznie pracę, a fakt ten  zbiegnie się
z terminem ukończenia kursu przez Michalinę.
Będą oboje pracowali i albo on dostanie mieszkanie z puli instytutu, albo
będą mogli sobie wynająć gdzieś pokój.
Bo pokój w akademiku to mrzonka- gdyby oboje studiowali i mieli dziecko to
wtedy mieliby cień szansy, bo takich studenckich małżeństw z dzieckiem jest
jednak sporo, a mieszkań mało. No i co to za mieszkanie ze wspólną kuchnią
i łazienką. To po prostu pokój bez wygód. Zresztą nie mają dziecka.
I Michalina postawiła na swoim.
Przestali się widywać, ale czasami rozmawiali telefonicznie. Michał telefonował
najczęściej pózno wieczorem z recepcji akademika, gdy  dyżur miał pewien
sympatyczny portier, który za udostępnienie telefonu pobierał haracz w postaci
butelki wina- na szczęście gust miał kiepski w tej materii i nie było to drogie
wino.
Portier był zaradnym i usłużnym człowiekiem, za odpowiednim prezentem nie
rozróżniał płci osoby odwiedzającej któregoś  ze studentów i nie brał od niej
dowodu osobistego, więc co jakiś czas dziwne rzeczy działy się w akademiku.
Czasami, gdy była niespodziewana kontrola, przemycane panienki opuszczały
pokoje swych przyjaciół przez okna łazienek, opuszczane na linach., czyli
ćwiczyły klasyczny zjazd na linie.

Michalinie nie raz wydawało się, że widzi po drugiej stronie ulicy, na przeciwko
swego okna, Michała ale w ciemności, jak mówią, wszystkie koty czarne.
Może to był on, a może ktoś inny, ale nigdy nie zapytała się go  podczas
rozmowy, czy to on się czaił wieczorem w bramie budynku po drugiej stronie
ulicy.
Na kursie zwiększono dzienną ilość godzin lekcyjnych, bo zaplanowano, że kurs
będzie trwał tylko rok.Okrojono też mocno materiał, kładąc większy nacisk na
praktykę niż teorię, co się  Michalinie spodobało.
Obsługa maszyn do księgowania nie stanowiła dla niej problemu.
Egzamin końcowy przewidziano na koniec maja.
Podczas kolejnej  rozmowy telefonicznej poinformowała o tym Michała, mówiąc,
że po egzaminie zaczną się spotykać, jeżeli on  nadal jest nią zainteresowany
i nie oświadczył się kolejnej dziewczynie.
Tę drobną złośliwość Michał zignorował, a w najbliższą sobotę , po południu,
"upolował" Michalinę gdy wysiadała z autobusu wracając do domu. Było zimno,
więc Michalina zaproponowała, by weszli do niej i napili się gorącej herbaty,
bo rozmowa na  zimnie i wietrze raczej nie ma sensu.
W domu urzędowała tylko babcia, która ucieszyła się na widok Michała. Sama
zrobiła młodym herbatę, z zapasów domowych położyła  na talerzyki torcik
wedlowski i w chwilę potem  zajrzała do nich, mówiąc, że musi wyjść, bo jest
umówiona  za swą znajomą, ale wróci za dwie lub trzy godziny i będzie jej miło,
gdy Michał jeszcze  będzie.
Michał przeprosił Michalinę za to, że "zapolował" na nią, ale na święta BN
jedzie do domu i bardzo, bardzo chce, by  ona pojechała razem z nim i poznała
jego rodziców.
A w jakim charakterze mam jechać?-zapytała.
Jak to w jakim? przecież się zaręczyliśmy i chcę byś poznała moich rodziców.
To, że ty mnie nie przedstawiałaś swoim to nie powód byś nie poznała moich.
Same święta będą w domu mojej siostry, bo tam jest więcej miejsca, tego
lata ukończyli budowę własnego domu. I siostra zaproponowała, że chętnie
Cię u siebie przenocuje, żebyś miała wygodnie no i żeby się  z Tobą nagadać.
Sama wybierzesz miejsce gdzie będziesz wolała te kilka dni spać - u niej czy
u moich rodziców. Mam wrażenie, że się polubicie.
Michał, a ja nie lubię świąt. U nas to zawsze jakaś parodia te wszystkie święta.
Zawsze jest ponuro, matka zła, że musiała się narobić, ojciec, który za każdym
razem tłumaczy, że on podtrzymuje tylko tradycję z przyczyn patriotycznych
i babcia wspominająca ze łzami czas, gdy jeszcze żył dziadek. Do tego ja,
czekająca chwili gdy wszyscy wreszcie dobrną do kompotu, którego nie lubię.
Naprawdę, nie mam pojęcia czy ja się nadaję jako gość akurat na święta.
Czego się obawiasz? U nas to też tylko tradycja, ale nie taka mocno katolicka.
To jedyny dzień w roku gdy jesteśmy wszyscy razem  w mocno ścisłym gronie
rodzinnym. Z  resztą rodziny spotykamy się  w pierwszy lub drugi dzień świąt.
I ja często wcale nie biorę w tym udziału , nie mam obowiązku kochać i lubić
wszystkich członków  mojej rodziny.
Michalina obracała na palcu swój zaręczynowy pierścionek, ale Michał ze
wzrokiem utkwionym w jej twarzy jakoś tego nie widział.
Wreszcie westchnęła, nieco teatralnie i spytała: a co twoi rodzice powiedzą na to,
że mnie ze sobą przywieziesz? Może nie takiej synowej oczekują?
Misiuniu, to są normalni ludzie i zawsze uważali, że każde z nas ma w tej materii
wolny wybór. To ja będę z tobą spędzał kolejne lata, nie oni.
A więc? Pojedziesz ze mną?
Pojadę, ale tuż przed wyjazdem powiemy moim, żeśmy się zaręczyli. To będzie
mój prezent świąteczny dla nich.Ciekawe jak to zniosą- odpowiedziała
z uśmiechem.
W kilka dni pózniej Michał wraz z Michaliną stanęli przed jej rodzicami i ona
lakonicznie poinformowała rodziców, że się zaręczyli , a na święta ona jedzie
poznać jego rodziców.
Ojciec  zapytał się tylko czy już podjęli decyzję co do terminu ślubu. Krótkie
"nie"  Michaliny w jakims sensie go usatysfakcjonowało i powiedział- no
to macie  jeszcze  trochę czasu do namysłu.
Matka tylko pokręciła głową i  powiedziała - miło, że nam teraz o tym mówicie
a nie dopiero po ślubie.
W dwa dni pózniej do Warszawy przyjechał swym samochodem szwagier
Michała by ich zabrać do swych teściów.
                                                  c.d.n.





środa, 24 stycznia 2018

Michalina - cz.IV

Rozpoczął się nowy akt w życiu Michaliny. Kurs księgowości nie wzbudził
w niej zachwytu, ale rozumiała, że z samą maturą to pracy raczej nie znajdzie,
 no chyba że gdzieś na taśmie produkcyjnej, w cyklu dwuzmianowym.
Spotkania z Michałem były teraz przeniesione głównie na  niedziele, bo
w tygodniu Michalina miała zajęcia popołudniami, a Michał miał zajęcia
głównie do godz. 16,00. Poza tym nawiązał kontakt z instytutem,  w którym
koniecznie chciał pracować i teraz coś dla nich, w ramach kawałka etatu
projektował, co wymagało jego obecności  3 lub 4 razy w tygodniu od
godz.17,00 do 21,00.
Ogólnie rzecz biorąc chłopak był dość niezle osadzony w rzeczywistości i
dobrze wiedział, że znalezienie pracy która  będzie dawała satysfakcję a na
dodatek pieniądze wcale nie jest łatwe, chociaż wtedy jeszcze panował mit
pełnego zatrudnienia i każdy w dowodzie osobistym musiał mieć pieczęć
swego zakładu pracy. Bycie zatrudnionym było obowiązkowe dla mężczyzn
do chwili ukończenia 45 roku życia.
A milicjanci w tych czasach bardzo chętnie zaglądali,  głównie facetom,
w dowody osobiste. Bez pracy  można było być co najwyżej 3 miesiące.
Kobiety niezamężne i bezdzietne też podlegały tym przepisom.
Pewnej niedzieli , na początku listopada, gdy Michalina i Michał wędrowali
Krakowskim Przedmieściem, Michał zapytał się, czy Michalina zgodziłaby
się zostać jego żoną.
Nie były to typowe oświadczyny - nie było "kocham cię", nie było kwiatów
ani klęczenia - ot takie zwykłe, acz  bardzo konkretnie pytanie.
Niewiele różniło się od pytania - "a może poszlibyśmy do kina?".
Michalina milczała dłuższą chwilę i wreszcie wydusiła z siebie - "a bo co?,
coś się stało?".
Nie tak sobie wyobrażała oświadczyny - oczywiście nie musiał Michał klękać,
ani rujnować się na jakiś pierścionek, no ale mógł coś o uczuciu napomknąć!
Michał przystanął, rozejrzał się i pociągnął ją do pobliskiej ławki.
Noooo, nic się nie stało, jesteśmy ze sobą długo i pomyślałem, że moglibyśmy
się pobrać i stale być ze sobą, bo teraz to się zbyt rzadko widujemy.
Już zacząłem pisać magisterkę, będzie oparta o ten projekt, który robię i przez
to będę miał jeszcze mniej czasu dla nas. Pomyśl - razem kończylibyśmy każdy
dzień i razem go zaczynali, przecież to świetna perspektywa!
I to cała  twoja argumentacja?- zapytała Michalina.  Nie sądzisz, że czegoś tu
jeszcze brakuje? Na przykład uczucia?
Jak to brakuje uczucia? - oburzył się Michał. Przecież gdybym się w tobie nie
zakochał to nie łaziłbym z tobą niczym pies  na smyczy  i nie mówiłbym nic
o ślubie!
No dobrze, a może mi powiesz z czego byśmy żyli i gdzie mieszkali?
Ty jeszcze nie masz dyplomu, ja się jeszcze uczę tej cholernej księgowości,
czyli oboje nie pracujemy.
 O ile się nie mylę to mieszkania też nie mamy. Nie sądzę byśmy mogli mieszkać
razem z moimi rodzicami i babcią!
Mieszkanie - no tak, ale najprawdopodobniej moglibyśmy dostać pokój
w akademiku, jest  pula pokoi dla małżeństw i wiem, że z moimi wynikami
w nauce mamy to prawie pewne.
Teraz za ten kawałek etatu dostaję całkiem niezłe pieniądze,a po dyplomie mam
zagwarantowaną pracę i oczywiście dobrą pensję.
No i instytut  w końcu roku będzie miał jakieś mieszkania.Jeśli się pobierzemy
to  pewnie się załapiemy.
Misiunia, ja po prostu nie umiem mówić o miłości, ale wiem, że cię kocham.
Nie wyobrażam sobie bym mógł być z inną kobietą!
Michalina uśmiechnęła się- cały  czas mówisz tylko o sobie- ty kochasz, ty
ty chcesz być ze mną ale jakoś mało cię interesuje czy ja cię kocham,  czy
ja marzę o tym by być z Tobą  na zawsze.
Jak mnie tak kochasz, to chodzmy do mnie i powiesz moim starym, że chcesz
się ze mną ożenić, niezależnie od tego czy  cię kocham, czy nie . I albo się
uśmieją, albo usłyszysz coś niemiłego na temat swego rozwoju umysłowego.
Dobrze- zgodził się Michał - zaraz pójdziemy, ale odpowiedz mi czy na tyle
mnie kochasz, że wyjdziesz za mnie?
Michalina westchnęła- no cóż, nie wiem na ile tego kochania, ale chyba wyjdę
za ciebie.
No to świetnie, jedziemy teraz do ciebie do domu, tylko po drodze kupię
różę dla Twej babci- Michał chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę wyjścia
z parku.
Po drodze rzeczywiście wstąpił do kwiaciarni, kupił dla babci  jedną żółtą różę,
dla Michaliny doniczkę  kwitnących cyklamenów i w bardzo dobrym nastroju
zaciągnął Michalinę na postój taksówek.
Na protesty Michaliny odpowiedział z uśmiechem - spieszy  mi się, poza tym to
ważny moment, nie będziemy się tłuc autobusem bo kwiatki nam padną.
Przez cały czas jazdy Michalina się zastanawiała jaka będzie reakcja rodziców.
Była w końcu pełnoletnia i tak naprawdę nie zależało jej na ich zgodzie.
Już dawno sobie wymyśliła, że  gdy kiedyś, kiedyś wyjdzie za mąż to  zrobi to
bez wiedzy i zgody rodziców i po fakcie  to im ogłosi.
Taki malutki odwet za to, że nigdy nie czuła ich miłości do siebie.
Gdy stanęli pod drzwiami mieszkania Michalina wyciągnęła własny klucz  i dość
cicho otworzyła drzwi . Z kuchni dobiegł ją głos matki - to ty, co tak rano?
Tak, to ja, - odpowiedziała.
Pociągnęła Michała do swego pokoju nakazując mu milczenie.
W pokoju powiedziała- widzisz  jak bardzo ich interesuję? Nawet nie wyjrzy gdy
wracam.
Chodz,  wejdziemy wpierw do babci.  Delikatnie zapukała do pokoju, z którego
sączyło się delikatnie różowe światło.
Wejdz, kotku, wejdz, dobiegł  ich głos starszej pani.
Michalina weszła pierwsza, za nią wsunął się Michał.
 Babcia siedziała w swym ulubionym fotelu, na kolanach leżała książka.
Babciu my w ważnej sprawie.
Michał, powiedz babci to, co chciałeś powiedzieć moim starym.
Chłopak wprawnym ruchem uwolnił różę z opakowania  a potem  cmoknął
z szacunkiem podaną mu rękę i podał różę, mówiąc: jedna, tak jak pani kiedyś
mówiła.
Oj, jaka piękna, moja ulubiona  - zachwyciła się babcia. I pachnie cudnie!
Michał tymczasem wysupłał doniczkę z papierów i podał ją Michalinie- a to dla
ciebie, ma dużo pączków, będzie długo kwitł. Tylko nie  lej wody na  bulwę, tak
mówiła ta pani w kwiaciarni.
Babcia wzięła wazon i wyszła z pokoju po wodę.  A Michalina powiedziała
półgłosem- babci powiedz o tym małżeństwie, dla mnie jest ważniejsza niż starzy.
Gdy starsza pani wróciła i zapytała co będą pili, Michalina powiedziała - babciu,
potem będziemy coś pili a teraz Michał ma sprawę do Ciebie.
A co się stało?- zapytała się lekko zaniepokojona babcia.
Michał głośno przełknął ślinę  i wyjąkał - bo ja, bo ja (w tej chwili zaczął nerwowo
grzebać w kieszeni bluzy) kocham Misiunię i chcę by pani wyrazila zgodę na nasz
ślub i właśnie chcę się z nią zaręczyć - w tej chwili niczym iluzjonista wyciągnął
z kieszeni malutkie otwarte pudełeczko, chwycił rękę dziewczyny i wcisnął jej na
palec pierścionek.
Uff -odetchnął z ulgą- pasuje!
Michalina zdębiała a babcia podeszła do Michała i powiedziała- chodz, uściskaj 
staruszkę i witaj w rodzinie. Od dziś będę ci mówiła po imieniu.
A teraz Michalinka pójdzie zrobić nam coś do picia. Gdybyście choć coś pisnęli
wcześniej, to upiekłabym ciasto, a tak to są tylko kupne herbatniki- zmartwiła się
babcia.
W kuchni matka zauważyła, że Michalina szykuje trzy  herbaty i zapytała-  a co, 
masz gościa?  Tak,  Michał ze mną przyszedł. Matka była zajęta rozwiązywaniem
jakiejś krzyżówki i nawet okiem nie rzuciła na córkę.
A gdzie  ojciec?- zapytała. Michalina.
Nie wiem, może na dziwki gdzieś poszedł- niby żartem odpowiedziała matka.
Michalina  wzięła tacę ze szklankami i  talerzyk z herbatnikami  i wyszła z kuchni.
                                         c.d.n

poniedziałek, 22 stycznia 2018

"Michalina" - cz.3

W sobotę rzeczywiście rodzice Michaliny wyjechali wczesnym rankiem, ojciec
miał być po południu na jakiejś konferencji naukowej, a matka chciała spotkać się
z dawno nie widzianą kuzynką.
Michalina spotkała się z Michałem i  zaledwie po półgodzinie stwierdziła, że musi
jechać do domu bo czegoś zapomniała. Oczywiście  jeśli Michał chce, to może
jechać z nią. Przy okazji zobaczy jej  ukochanego psa.
Jak było do przewidzenia Michał chętnie przystał na propozycję zobaczenia psa,
on też lubił zwierzęta, ale rodzice nigdy mu nie pozwolili na wzięcie psa lub
kota do domu, więc pod tym względem Michalina ma o wiele lepiej od niego.
Czaruś stanął na wysokości zadania, skrupulatnie obwąchał gościa a potem
przewrócił się na grzbiet eksponując swój brzuszek i dając chłopakowi do
zrozumienia, że teraz należy się psu porcja  pieszczot.
Gdy Michał był zajęty pieskowym brzuszkiem z kuchni śmiejąc się cichutko
wyszła babcia, mówiąc, że Czaruś poznał się na gościu Michaliny, skoro tak
chętnie dał brzuszek do pieszczot.
Między Bogiem a prawdą to Czaruś był niesamowitym pieszczochem i każdemu
 gościowi dawał do głaskania swój brzuszek.
Wystarczało powiedzieć "o, jaki ładny piesek" i ładny piesek wywalał się na
grzbiet oczekując porcji pieszczot.
No ale Michał o tym nie wiedział.Czym prędzej wstał z przysiadu, z szacunkiem
cmoknął babcię w rękę i się przedstawił.
A babcia powiedziała obojgu, że ma ochotę na kawę i cieszy się, że oni przyszli,
bo kawa zawsze  smakuje lepiej, gdy jest wypita w miłym  towarzystwie.
Do kawy była podana świeżo upieczona szarlotka , a babcia zaczęła Michałowi
zadawać mnóstwo pytań. Dopiero teraz Michalina dowiedziała się, chłopak ma
starszą siostrę i młodszego brata, że jego mama jest pielęgniarką a tata inżynierem,
że Michał stara się część egzaminów zdawać w terminie zerowym, że stara się
zostać stypendystą jednego z instytutów bo tam powstają bardzo ciekawe rzeczy
i po skończeniu studiów chciałby tam właśnie pracować.
Michalina patrzyła na  Michała zdumiona - nigdy jej nic o rodzinie  nie opowiadał,
jego elokwencja sprowadzała się głównie do zachwytów nad walorami Michaliny
i narzekania, że ma wciąż zbyt mało czasu na naukę i na spotkania, że wszędzie
pełno ludzi a on chciałby być z nią sam na sam.
Podziwiała  babcię, która zadając kilka niewinnych pytań wyciągnęła z niego
tyle informacji.
W pewnym momencie  Czaruś uznał, że dość tego gadania, on musi wyjść.
Gdy poderwał się również Michał, babcia powiedziała - niech pan zostanie, to
psi spacer  będzie krótszy. Czaruś to towarzyskie zwierzę i szybko wróci wiedząc,
że gość jeszcze jest w domu.
I rzeczywiście, po dwudziestu minutach Michalina już była z powrotem. Nigdy nie
dowiedziała się o czym babcia przez ten czas rozmawiała z Michałem.
Michał siedział całe popołudnie i  wieczór, pomógł nawet Michalinie zrobić
kolację, z pełnym poświęceniem krojąc warzywa do sałatki.
Około godziny dwudziestej pierwszej z lekka oprzytomniał, przeprosił, że tak się
bez umiaru zasiedział. Na pożegnanie babcia zapewniła Michała, że zawsze będzie
mile widzianym gościem.
Michalina obrzuciła babcię nieco zdziwionym spojrzeniem. Po tej wizycie Michał
dość często wpadał  na krótkie wizyty.
Sesja letnia nie poszła dobrze Michalinie. Do jednego egzaminu podchodziła trzy
razy i gdy za trzecim razem znów  zle poszło postanowiła, że nie będzie więcej
zdawać.
Jak było do przewidzenia ojciec wpadł w szał, zwymyślał Michalinę od debilek
i leni do kwadratu, oświadczył, że ma iść natychmiast do pracy, a skoro niczego
nie umie to  może przecież być sprzątaczką, do tego żaden dyplom nie jest
potrzebny. I niech nie  myśli, że ojciec będzie jej dawał pieniądze.
Gdy już się ojciec nawrzeszczał, wyszedł z domu trzasnąwszy solidnie drzwiami.
Matka odgrywała w tym dniu rolę dobrego policjanta i spokojnie zaczęła z córką
rozmawiać. Zaproponowała by Michalina zrobiła np. kurs kreślarski, którego
koszty pokryją rodzice. A może wolałaby jakiś inny kurs zawodowy? Jest sporo
kursów zawodowych, po których  bez trudu znajdzie  pracę. W końcu nie każdy
musi mieć ukończone studia. A może chciałaby ukończyć kurs maszynopisania?
A może kurs bukieciarstwa? W ciągu tygodnia powinna coś dla siebie wybrać,
zastanowiwszy się nad zawodem dla siebie.Koszty pokryją rodzice  a gdy już
będzie pracować zwróci im w ratach pieniądze za kurs.
Babcia nie  brała udziału w tej dyskusji, zamknęła się w swym pokoju,  a gdy
nadeszła pora kolacji szybko przygotowała dla siebie kolację i wzięła ją do
swego pokoju mówiąc, że chce posłuchać radiowej transmisji koncertu.
Nie było to nic wyjątkowego, babcia często słuchała różnych transmisji, ale tym
razem była to transmisja koncertu skrzypcowego a babcia nie była wielbicielką
tego instrumentu.
Ale czasem lepiej posłuchać nawet niezbyt lubianego koncertu niż domowej
awantury.
Za to Michałowi sesja letnia poszła znakomicie. Był zmęczony, ale bardzo
zadowolony. Jedynie martwiła go myśl, że będzie musiał choć na trochę wpaść
do domu i znależc sobie  na wakacje jakąś pracę. Koledzy kombinowali by
założyć własną smażalnię  placków lub naleśników i zainstalować biznes albo
nad morzem albo nad jakimś jeziorem czy zalewem.  Jeden z nich zrobił kurs
tzw. "gospodnika" i tym sposobem miał uprawnienia  do prowadzenia mini baru.
Michał w pierwszej kolejności pojechał na tydzień do domu z żalem rozstając
się z Michaliną. A ona tymczasem poszukiwała dla siebie jakiegoś kursu . Nie
miała zamiaru  zostać ani kreślarką  ani maszynistką odrzuciła wszelkie kursy
związane z kucharzeniem, była o krok od zapisania się na kurs bukieciarstwa,
ale zobaczywszy pokaleczone ręce pani pracującej w kwiaciarni zrezygnowała
i z tego kursu.
W końcu wybrała dwuletni kurs księgowości - był o tyle interesujący, że już nie
wszystko zapisywało się  "na piechotę", były już "maszyny księgowe" i na kursie
uczono posługiwania się nimi.
Poza tym kurs  zaczynał się w połowie września, więc miała jeszcze przed sobą
nieco wakacji.
Rodzice  łaskawie zaakceptowali wybór Michaliny, a babcia powiedziała, że
w takim razie wyjedzie razem z Michaliną i psem do swojej przyjaciółki, która
ma dom w okolicy Piwnicznej. Ma też ogród i sad  i potrzebuje nieco pomocy
przy pracach ogrodowych i w sadzie, więc Michalina może ze sobą zabrać
koleżankę lub kolegę, chętnych do pomocy i zarobienia  " kilku groszy".
Pomocnicy dostaną wyżywienie, ale sami będą sobie gotować a spać będą
w przybudówce, w której co prawda nie ma łazienki, ale  będą mogli korzystać
z łazienki w domu.
Michalina postanowiła powiedzieć o tym Michałowi. Może będzie wolał różne
prace ogrodowe i przy domu niż smażenie placków ziemniaczanych?
Niezależnie  od  tego co wybierze Michał ona i tak pojedzie z  babcią.
Nietrudno się domyśleć co chłopak wybrał.
Ponieważ było jeszcze jedno wolne miejsce zaproponował je swemu najlepszemu
koledze z innego wydziału.
Obaj studenci pojechali pod wskazany adres starym samochodem, zabierając ze
sobą wszystkie bagaże, a babcia i Michalina pojechały pociągiem, z minimalnym
bagażem w postaci kanapek na drogę i picia. Gdy panie zajechały na miejsce, na
stacji już czekali obaj młodzieńcy.
To były bardzo udane wakacje. Pracy nie było wiele, a chłopcy sami wynajdywali
co jeszcze mogą zrobić poza tymi zleconymi pracami.
Przyjaciółka  babci była zachwycona i zaprosiła  "panów studentów" na zimowe
ferie na  narty.
Michalina pod kierunkiem babci gotowała dla wszystkich.
Chodziła z chłopakami na wycieczki. Wieczorami wszyscy grali w karty lub
w jakieś gry planszowe albo słuchali jak na pianinie gra gospodyni. A grała
świetnie, bo była absolwentką średniej szkoły muzycznej.
Słuchali też z zaciekawieniem wspomnień starszej pani z lat młodości.
Przed powrotem do Warszawy "panowie studenci" narąbali drewna tyle, żeby
starczyło  niemal na całą zimę i ułożyli  je w naprawionej przez siebie wiacie.
                                                          c.d.n.

niedziela, 21 stycznia 2018

"Michalina"- cz.2

Rodzice Michaliny byli zdumieni, że się jednak dziewczyna dostała na studia.
Co prawda ojciec twierdził, że na tak niepopularny wydział to nawet osła by
przyjęto, żeby tylko wydział funkcjonował.
Michalina była rozczarowana studiami. Jak na razie to głównie traciła czas na
przejazdy pomiędzy wykładami, koczowała na korytarzach bo nie miała co ze
sobą zrobić, a wrzesień tamtego roku do ciepłych nie należał. Dostawała od
babci niewielkie kieszonkowe, ale nie tyle by codziennie móc spędzać czas
w jakiejś kawiarence.
Poza tym nikt przed nimi nie ukrywał, że  po ukończeniu tego kierunku  nie
będzie łatwo znalezć pracę.
Pierwszy semestr jakoś zaliczyła. W drugim,zaczęła się zastanawiać co ze sobą
począć dalej. Nauki było sporo, ale wysiadywanie na korytarzach lub w szatni
nie należało do przyjemnych. No i zostawał problem co dalej? Czy jak wiele
innych panienek po różnych filologiach wyląduje sfrustrowana w okienku na
poczcie?
Nie ona jedna przeżywała takie rozterki.
Podczas tych "korytarzowych koczowań" jedna z koleżanek namówiła ją, by
przejechać się na Politechnikę, bo tamtejszy bufet studencki jest tani i
całkiem niezle zaopatrzony. Michalina chętnie skorzystała z propozycji,
zwłaszcza, że dzień wcześniej dostała od  babci pieniądze na uzupełnienie
swej garderoby, a głównie bielizny. Michalina była bardzo szczupła i dość
niska i bardzo często kupowała różne części garderoby w "Domu Dziecka".
Rzeczywiście, bufet  na tej uczelni był niezły- można było za niewielkie
pieniądze zjeść coś gorącego lub wypić kawę (dość lurowatą) i zjeść do niej
olbrzymią drożdżówkę z serem lub z budyniem. O ile kawa był kiepska,  to
dróżdżówki był świetne - świeże, duże i...tanie.
Niemal wszystkie stoliki w bufecie były zajęte, ale dziewczyny wypatrzyły,
że przy jednym stoliku są trzy wolne miejsca a jedno zajęte przez bardzo
pochłoniętego jedzeniem chłopaka.
Podeszły, zapytały czy mogą się dosiąść i wraz ze swoimi drożdżówkami i
kubkami kawy usiadły. Rozejrzały się po sali- tu prawie wcale nie było
dziewcząt. Chłopak, pomiędzy jednym a drugim kęsem pochłanianego
naleśnika nadziewanego serem i polanego jakimś sokiem zapytał:
a na jakim wydziale koleżanki studiujecie?
Dziewczęta spojrzały po sobie i Michalina niemal szeptem powiedziała -
my tu nie studiujemy, ale byłyśmy głodne i w  drodze na zajęcia tu weszłyśmy.
My jesteśmy ze slawistyki.
No tak- student uśmiechnął się szeroko - tak myślałem, że jesteście  tu raczej
przypadkiem. Tu mało dziewczyn studiuje. A ta slawistyka to coś ciekawego?
Ciekawego?- Michalina powtórzyła jak echo. No, średnio jak na razie i pracy
po tym raczej nie będzie.
Student  zerknął na zegar wiszący nad barem- muszę lecieć, a tak miło się
z wami rozmawia. Może spotkajmy się jutro, około 18-tej w "Hacjendzie",
przyjdę tam z kolegą to sobie razem porozmawiamy. Mam na imię Michał.
O to fajnie, ja jestem Michalina, a ona to Basia- odpowiedziała Michalina.
Ale zbieg okoliczności! - dodał chłopak,   zebrał brudne naczynia i powędrował
w stronę wyjścia.
To spotkanie w Hacjendzie było pierwszą randką Michaliny. Nigdy dotąd  nie
była na spotkaniu z chłopakiem.
Nieistotne, że było to spotkanie w czwórkę, do czasu ukończenia liceum nigdy
nie była w kawiarni w towarzystwie chłopaka.
A tak naprawdę to jeszcze nigdy nie była w prawdziwej kawiarni.
Po powrocie do domu zastanawiała się, czy powinna pójść z Basią na to spotkanie
z obcymi wszak  chłopakami.
Myślała i myślała, w końcu poszła po poradę do babci. Babcia stwierdziła, że
Michalina powinna się  spotykać również i z chłopakami, że przecież idzie do
kawiarni w centrum miasta a nie sam na sam z chłopakiem do lasu.
Boże, co oni z tego dziecka zrobili- westchnęła  babcia nie zważając na to, że
Michalina  to słyszy- wychowali dzikuskę, jak ze wsi zabitej dechami!
Następnego dnia razem z Basią, dziesięć minut po umówionej godzinie wspólnie
pchnęły ciężkie drzwi "Hacjendy". Nim zdążyły się rozejrzeć po sali, dopadł
je Michał i zaprowadził do stolika, przy którym już czekał jego kolega.
Dziewczęta zaraz na początku zastrzegły, że one płacą za siebie w myśl bardzo
wówczas modnego powiedzenia " każda dama płaci sama". Młodzieńcy też
nie należeli do bogatych i nie nalegali by dziewczyny zmieniły zdanie w tej
materii.
Wieczór minął szybko, za szybko jak na gust Michaliny. Michał postanowił,
że odprowadzi Michalinę do domu. W autobusie  cały czas obejmował ją
delikatnie ramieniem, podobno po to, by nie uderzyła się w ramię gdy autobus
zarzucał na zakrętach.
Po drodze Michał już snuł plany odnośnie ich dalszych spotkań, wpatrywał się
dość nachalnie w oczy Michaliny, szeptał do ucha komplementy dotyczące
jej urody. A jej robiło się gorąco i przenikał ją dreszcz gdy szeptał jej do ucha
i niby niechcący  dotykał go wargami.
W domu długo nie mogła zasnąć i rano wstała pół żywa  z niewyspania.
Chyba Michałowi  wpadła w oko  Michalina- spotykali się niemal codziennie.
Michał mieszkał w akademiku. Studiował  automatykę i miał naprawdę dużo
nauki. Michalina była skłonna raczej rzucić studia - ale na razie dalej chodziła
na wykłady, zwłaszcza, że  babcia zaczęła szukać dla niej mieszkania.
Kawalerka była nieosiągalna, ale okazało się, że dwa pokoje z  ciemną kuchnią
były niemal w cenie kawalerki.
Kupno dla wnuczki mieszkania wywołało wściekłość jej rodziców.
Jakoś nie dotarło do nich, że mieszkanie w którym mieszkają jest tak naprawdę
własnością babci i oni mieszkają u niej, a nie ona u nich. Robili jej cały
czas wymówki, że zamiast kupić dla siebie mieszkanie a to zapisać dla syna, ona
kupuje mieszkanie dla Michaliny, jako darowiznę.
A babcia postawiła sprawę jasno - cicho, ale dobitnie powiedziała - przecież
mogliście się zapisać do jakiejś spółdzielni mieszkaniowej, jeśli  wam tu ciasno
ze mną. Mieszkanie jest moje, to ja je kiedyś dostałam.Wy macie trzy pokoje,
ja jeden. I wiedzcie- ja się stąd  nie wyprowadzę, chcę umrzeć w tym mieszkaniu
i mam do tego prawo. To jest moje mieszkanie i nawet nie wiem, czy je wam
zapiszę w testamencie. Może dostanie je Michalina.
Atmosfera w domu stawała się coraz cięższa i Michalina z chęcią przebywała
poza domem.
Sesja letnia zbliżała się wielkimi krokami. Michał miał wciąż jakieś zaliczenia,
narzekał  na brak czasu  i brak snu.
Michalina stwierdziła, że może w takim razie ograniczą swe spotkania, bo jakby
na to nie spojrzeć, to egzaminy coraz bliżej i są znacznie ważniejsze niż ich
spotkania. Zresztą ona też chyba musi pobuszować nieco w książkach i pobłądzić
palcem po mapie. W szkole nie błyszczała na lekcjach geografii, więc teraz musi
nieco więcej popracować.
Spotykali się nadal,  ale teraz zaledwie 2 razy w tygodniu, w czwartki i soboty.
Michał przy każdym spotkaniu przepytywał Michalinę co robiła, z kim się
w tym czasie widziała i nie chciał uwierzyć, że ona naprawdę spotyka się tylko
z nim.
Po kilku takich rozmowach Michalina się rozzłościła i zwróciła mu uwagę, że on
nie ma prawa negować tego co ona mu mówi , poza tym ona  nie jest jego
narzeczoną i ma prawo spotykać się z kim chce a jemu nic do tego.
I nim się Michał zorientował obróciła się na pięcie i poszła na przystanek.
Michał stał i zastanawiał się co zrobić, by nie wyjść  na idiotę, tymczasem
nadjechał tramwaj i Michalina do niego wsiadła, choć nie był to ten, którym
zwykle  jezdziła do domu.
A Michalina na następnym przystanku przesiadła  się  do autobusu i pojechała
do domu. Zaraz po powrocie wzięła na długi spacer Czarusia , czyli efekt
psiego mezaliansu.
Gdy wróciła po dwóch godzinach niemal w progu padło pytanie babci - kto to
jest Michał, bo ten człowiek już trzy razy tu dzwonił i chciał  koniecznie
rozmawiać z Michaliną. 
Michalina zaczerwieniła się i wyjaśniła, że to tylko kolega, ale się trochę
"przemówili" i on pewnie dlatego wciąż  telefonuje. I to jest właśnie ten, z którym
się kiedyś umówiła w Hacjendzie.
Babcia poprosiła by Michalina zrobiła im obu kawę i przy kawie i ciasteczkach
Michalina jej wszystko opowie "o tym ich przemówieniu się".
Kawa i ciastka  niemal zawsze koją nerwy o czym  babcia dobrze wiedziała.
Michalina opowiedziała  całą historię swej znajomości z Michałem. Babcia    się
nieco zamyśliła i potem powiedziała - przyprowadz tu tego młodzieńca, chcę
mu się przyjrzeć. W przyszłą sobotę twoi rodzice jadą do Katowic, więc od  rana
będziemy same w domu.  Tylko mu nie mów, po co ma przyjść, bo się jeszcze
chłopaczyna wystraszy.

"Michalina"

Michalina, dziś osoba po sześćdziesiątce,  wciąż się zastanawia po co właściwie
się urodziła, bo od najmłodszych lat, przez całe życie czuła się niepotrzebna.
I to głównie niepotrzebna rodzicom.
Nie była tzw. "dzieckiem z miłości", owocem chwili wielkiej namiętności lub
wielkiego zauroczenia. Była wynikiem zwykłej pomyłki w liczeniu dni
płodnych i niepłodnych, niespodziewanym  zupełnie wybrykiem organizmu
swej matki, który nagle uległ rozregulowaniu.
I zapewne gdyby nie lęk jej matki przed zabiegiem aborcji nie ujrzałaby tego
świata.
W tym czasie  jej rodzice mieszkali razem z matką jej ojca, która chętnie zdjęła
z bark synowej trudy opieki nad niemowlakiem.
To babcia się  opiekowała Michaliną, szyła dla niej sukienki, wychodziła
na spacery, opowiadała bajki, tłumaczyła jej świat.
Ojciec Michaliny był naukowcem i z wyżyn swego wielkiego intelektu nie
dostrzegał małej, chudej blondyneczki. Wraz z żoną prowadził "światowe
życie", w którym niemal nie było miejsca na dziecko, zwłaszcza dziecko płci
żeńskiej.
Nie wiadomo co prawda, czy gdyby Michalina była Michałem jego stosunek
do dziecka byłby lepszy.
Oboje rodzice uważali, że dziecku nie są potrzebne zabawki, powinno samo
sobie znalezć coś do zabawy. Bo dziecko powinno być kreatywne.
Kreatywność to było ulubione słowo w tej rodzinie. Patykiem znalezionym na
spacerze przecież też się można pobawić- może być strzelbą, ołówkiem do
rysowania na piasku, a połączenie patyka i pokrywki z  garnka  to przecież niemal
perkusja.
Ubranie - minimum, żeby się czasem dziewczynce w głowie nie przewróciło.
Ale sukienki nie kupne- co najwyżej te, które babcia sama uszyła.
Gdy Michalina  miała pięć lat została wysłana na "kolonie letnie" - prywatne.
Nie były to żadne oficjalne kolonie, po prostu pewien leśniczy przyjmował na
okres letni  " miastowe dzieci" do swojej leśniczówki.
Michalina  z początku bardzo się z tego wyjazdu cieszyła. Lubiła wyjazdy do
lasu,wyobrażała sobie jak to będzie pięknie, bo w leśniczówce będą psy. koty,
kury i może nawet sarenka. Obecność  sarenki w leśniczówce to był wymysł
matki, żeby małą zachęcić do wyjazdu.
Pobyt w leśniczówce był jednak rozczarowujący - oczywiście nie było sarenki,
 kury były w ogrodzonym dużym kojcu, psy na uwięzi, a dzieci państwa
leśniczych były starsze od Michaliny i wcale nie chciały się z nią bawić.
Michalina włóczyła się trochę po podwórku i codziennie coraz dalej odchodziła
od domu.
Stosunkowo niedaleko od leśniczówki był staw. Brzegi były porośnięte tatarakiem,
 w jednym miejscu był pomost, nieco zdewastowany, który dość daleko wchodził
w staw. Michalina zostawiała buty na  brzegu stawu i siadała na pomoście- gdy
było gorąco to zanurzała stopy w wodzie, ale najczęściej kładła się na deskach
pomostu  na brzuchu i obserwowała co się dzieje w wodzie.
Gdy znudziło się jej obserwowanie  narybku wracała  na podwórko leśniczówki
zbierając po drodze kwiatki i różne liście, kawałki kory, patyki.
Nikomu nie przyszło do głowy, by zainteresować się dokąd ona chodzi.
Pewnego dnia, przed południem, zupełnie niespodziewanie przyjechali rodzice
Michaliny, którzy nagle przypomnieli sobie, że trzeba sprawdzić jak sobie radzi
na koloniach ich dziecko.
Dość szybko okazało się, że nikt nie wie gdzie się mała podziała. Trójka dzieci
pana leśniczego, on i jego żona rozpoczęli poszukiwania. Po lesie niosły się
echem wołania. Nikomu nie wpadło na myśl, że mała może siedzieć  nad stawem,
ponieważ dzieci nigdy jej tam nie zaprowadziły - staw był głęboki i nie wolno
im było się tam bawić.
Michalina leżała na pomoście, słyszała nawet te wołania, ale nie chciała by
ktokolwiek jej przeszkadzał.
Dobrze zawsze wyczuwała porę  zbliżania się posiłku, bo informował ją o tym
jej własny, kurczący się z głodu żołądek.
Gdy znów usłyszała wołania i tym razem rozpoznała wołający ją głos ojca
szybko powróciła do rzeczywistości- pożegnała maleńkie rybki, ostrożnie
wróciła na brzeg stawu, włożyła tenisówki i pobiegła w stronę leśniczówki.
Po drodze spotkała jedno z dzieci, które czym prędzej chwyciło ją za rękę i
pociągnęło za sobą. Gdy Michalina dotarła na podwórze stanęła wystraszona-
matka była zapłakana, pani leśniczyna coś jej tłumaczyła i obie doskoczyły
do Michaliny wypytując, gdzie była.
Michalina, bardzo zdziwiona tym wszystkim wyjąkała, że nad stawem, na
pomoście wśród szuwarów, bo codziennie tam siedzi  i  podgląda małe rybki.
Oj działo się wtedy, działo. Matka Michaliny wrzeszczała na panią leśniczynę,
że nie pilnowała powierzonego jej opiece dziecka, pani leśniczyna tarmosiła
swą starszą córkę, że nie pilnowała małej, po chwili do ogólnej awantury
dołączył ojciec Michaliny, który zarządził natychmiastowy powrót dziecka
do Warszawy.
Ponadto zażądał zwrotu pieniędzy, które zapłacił z góry za miesiąc pobytu
i zagroził, że jeśli tych pieniędzy zaraz nie  dostanie to zgłosi na  milicję fakt,
że leśniczy prowadzi nielegalne kolonie letnie.
I tak wyglądały pierwsze kolonie letnie Michaliny.
Gdy poszła do szkoły regularnie  jezdziła na kolonie letnie, ale nie była
z tego faktu zadowolona. Była przyzwyczajona do samotności, zle się czuła
w dużej grupie.
Właściwie to nigdzie  nie czuła się dobrze- w domu nadal czuła się jak
piąte koło u wozu, wiecznie słyszała od ojca, że jest nieukiem bo ma słabe
oceny, miała żal, że inne koleżanki  mają po kilka ładnych, wyjściowych
sukienek, a ona ma jedną. Któregoś dnia zwierzyła się babci, że chciałaby
wreszcie pójść do teatru w czymś innym niż "szkolny strój  galowy", ale
jedyna sukienka zrobiła się za ciasna i zbyt krótka.
Wtedy  babcia zakupiła materiał na dwie spódnice i dwie  różne bluzki i w kilka
dni uszyła dla niej jedną spódnicę wąską a drugą rozkloszowaną i dwie bluzki.
Trud babci nie został doceniony  przez rodziców Michaliny- zdaniem matki babcia
robiła wszystko, żeby się Michalinie zupełnie przewróciło w głowie.
Gdy Michalina była w liceum została wysłana na obóz młodzieżowy w Tatry.
Wróciła zachwycona, ale przywiozła ze sobą psa. Biała puszysta kulka miała           
być owczarkiem podhalańskim, ale w ciągu  trzech miesięcy  pies zżółkł i
wyglądał jak mieszanka szakala z podhalanem. Zapewne dlatego baca nie wziął
za niego ani grosza.
Ale piesek był bardzo przywiązany do Michaliny i nawet podbił serce jej matki.
Nie jeden raz futro psa było zraszane łzami Michaliny a pies zlizywał z jej
policzków słone łzy.
Cztery lata liceum minęły dość szybko, z trudem, na trójeczkach przeszła
Michalinie  matura.
Oczywiście musiała wysłuchać monologu ojca, w którym usłyszała jaka to z niej
głupia dziewczyna, że wstyd ojcu, że ma taką córkę, że lepiej będzie jeśli pójdzie
do jakiejś pracy lub wyjdzie za mąż i wyprowadzi się z domu.
Matka radziła jej, żeby koniecznie poszła do pracy, bo z takimi stopniami
z całą pewnością nie dostanie się na studia.
A babcia, wysłuchawszy kazań wygłoszonych przez oboje rodziców
powiedziała Michalinie, że  najlepiej będzie gdy jednak zrobi jakiś dyplom
i jeżeli się dostanie na studia to babcia kupi dla niej mieszkanie- kawalerkę, bo
na większe to jej nie stać. Ale na razie niech Michalina poszuka jakiś wydział,
na który nie ma wielu chętnych i oczywiście niech nie mówi rodzicom nic
o tym, że babcia kupi jej mieszkanie.
Michalina wynalazła mało "obłożony" kierunek - slawistykę. Postarała się nawet
o stare skrypty, poczytała je, uzupełniła nieco swej wiedzy i ku zaskoczeniu
rodziców została przyjęta na studia.
Nie wiadomo co za geniusz układał plan wykładów, ale składał się on głównie
z tzw. "okienek". I tak naprawdę to była strata czasu, bo np. pierwszy wykład był
o 9,00 rano, a następne 2 lub  trzy godziny pózniej. Jeżeli ktoś mieszkał blisko to
spokojnie mógł spędzić ten czas w domu, ale Michalina mieszkała daleko od
uczelni. Poza tym część zajęć odbywała się w różnych miejscach stolicy, część
w śródmieściu, część  na Mokotowie a nawet na Ochocie.
                                                      C.D.N.


czwartek, 11 stycznia 2018

Dom Elizy

Siedziałyśmy w piątkę w "Gongu" i czekałyśmy  na Elizkę.  I gdybyśmy nie były
tak  zagadane dotarłoby do naszej świadomości, że właściwie powinna być już
od niemal godziny.
Tydzień wcześniej Elizka  zwołała nas na to spotkanie, mówiąc, że  musimy się
wreszcie spotkać, bo ma nam coś ważnego do zakomunikowania.
Nie widziałyśmy się wszystkie niemal rok bo każda z nas była pod  tak zwaną
kreską czasową. Doba była wyraznie za krótka, rozmowy telefoniczne zastępowały
nam spotkania.
Zastanawiałyśmy się co Eliza wymyśliła, bo przez ostatnie trzy miesiące nie było
z nią żadnego kontaktu. Gdy dzwoniłam do niej do domu, zegarynka zapewniała
mnie, że "nie ma takiego numeru".
Byłam niemal pewna, że wyjechała razem z Markiem do swej ciotki do Holandii.
No ale przecież mogła o tym powiedzieć którejkolwiek z nas.
Sączyłyśmy herbatę z mlekiem pogryzając jednocześnie słodkie, maleńkie
biszkopciki i  snułyśmy przypuszczenia.
Wreszcie zjawiła się Eliza. Wyglądała super - widać było, że kosmetyczka
i fryzjer dobrze wykonali swą pracę.
Zmieniła kolor włosów i uczesanie, obszerne bluzki "poszły precz" ich  miejsce
zajął obcisły sweterek, dół sylwetki okrywała czarna, wąziutka i dość krótka
spódniczka, na nogach zamiast nieodłącznych pół szpilek tkwiły wysokie,
matowe, czarne szpilki.
Całości dopełniała czarna, elegancka skórzana torebka. Eliza wyglądała świetnie!
Nic nie pozostało z kasztanowo -  rudej czupryny, o dwa numery za  dużej
bluzy o sportowym charakterze, długiej spódnicy oraz torby typu worek, mogącej
spokojnie służyć za nosidełko dla dziecka, gdyby takowe Eliza posiadała.
Tym razem nie było tradycyjnej wymiany pocałunków i uścisków - Eliza
oświadczyła, że ma raptem 10 minut czasu, wyciągnęła z torebki kilka kartek,
rozdała je nam i wyjaśniła: macie tu mój nowy adres, rysunek jak do mnie trafić,
ogonów w postaci mężów  i dzieci nie bierzcie, samochodów też nie bo będzie
szampan., a do przejścia od stacji jest ze 2 km. Telefonu jeszcze nie mam  ale
będzie lada dzień. Więc czekam na was w niedzielę, tak około dwunastej. Tylko
nie  zapomnijcie! A obiad zjecie u mnie. No to pa, lecę  bo już pózno! Mąż
czeka na mnie na parkingu koło dworca, przywiózł mnie samochodem.
Okręciła się  na szpilce i drobnym krokiem, lekko kołysząc biodrami poszła do
wyjścia.
Patrzyłyśmy na jej oddalające się plecy, nieco zdumione i lekko obrażone.
Adres napisany na kartce wskazywał  jedną z podwarszawskich  miejscowości.
Na starannie wykonanym planiku były nawet nazwy ulic, którymi należało
dojść do domu  Elizy.
Zwariowała - stwierdziła  autorytatywnie  Ewa.
I ciekawe który to mąż, bo gdy ostatnio z nią rozmawiałam, to stwierdziła, że
się rozwodzą.
Może się pogodzili, bo Marek to taki ugodowy facet jest - dopowiedziała Iza.
No to będzie  ciekawe spotkanie - stwierdziła Alicja.
Dorota zaczęła się śmiać - ciekawe co to za obiad, bo przecież ona  nigdy nic
nie gotowała a nie sądzę by zrobiła jakiś kurs  gotowania. Już widzę ten jej
obiad - grzanki z serem i pieczarkami albo kiełbasiane miseczki z pieczarkami.
Roześmiałyśmy się teraz wszystkie, bo Eliza rzeczywiście nie umiała i nie
chciała gotować.
No tak- wycedziła  wolno Ewa - znaczy się trzeba zjeść coś solidnego w domu,
żeby tam z głodu nie zejść. Nie znoszę tych grzanek z serem i  nieśmiertelnych
"miseczek z  szynkowej z pieczarkami".
Alicja dodała  - zastanawiam się co jej odbiło, że się przeniosła pod Warszawę.
Wiem, że Marek marzył o domku pod Warszawą, więc może oni przeżywają
renesans uczuć?
Dorota znów się  zaśmiała- renesans uczuć po czterdziestce? Po kilkunastu
latach małżeństwa? Bredzisz Alka. Poza tym nie  sądzę by nagle Elizka stała
się romantyczną kobietą.
Milcząca dotąd Barbara  rzuciła: a pamiętacie jak Elizka dołączyła do naszej
klasy?  Spojrzałyśmy na Barbarę i  wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Elizka przyszła do naszej szkoły w połowie roku szkolnego. To była już ostatnia
klasa podstawówki, siódma.
Do klasy przyprowadziła ją sekretarka dyrektorki, gdy już się rozpoczęła
lekcja polskiego. Jedyne wolne miejsce w klasie było obok Wojtka.
Nauczycielka podeszła do Elizki, objęła  ją ręką i zaprowadziła do ławki,
w której siedział Wojtek.
Rozgość się tutaj i przedstaw się klasie- powiedziała. Elizka wstawiła swój
"regularny worek" pod ławkę, nabrała powietrza i głośno powiedziała :
 nazywam się Eliza Waligórska.
Oooo,  na ust koral pani od polskiego wypłynął uśmiech. Eliza, Eliza to bardzo
ładne imię! - jej głos dzwięczał entuzjazmem.
W tej chwili Marek. odwrócony do nauczycielki plecami czknął i wygłosił:
"Eliza, waliza, można taką zapakować i wynieść".
Oczywiście cała klasa gruchnęła śmiechem, Eliza też się roześmiała a pani
od polskiego zawołała- "Marek, proszę przeprosić nową koleżankę za
idiotyczny żart  a następnie iść się pochwalić pani dyrektor jaki jesteś
dowcipny".
Chyba nikt wtedy nie podejrzewał, że za ileś  lat  Eliza i Marek zostaną
małżeństwem.
Po podstawówce większość z nas trafiła do tego samego liceum , które
powołano w ramach tej szkoły  i  nasza kilkunastoosobowa paczka  nadal
trwała. Byliśmy ze sobą dość mocno zżyci i spotykaliśmy się nadal, pomimo
upływu lat.
Były trzy małżeństwa, rodem jeszcze z podstawówki, a żony i mężowie
członków naszej paczki nie wywodzący się  z  naszej podstawówki musieli
zdobyć akceptację "starej gwardii".
Dwa razy w roku spotykaliśmy się "wszyscy obowiązkowo" w pewnej kawiarni,
która wynajmowała salę na różne okazje.
Poza tym płeć piękna starała się spotykać na zwyczajnych babskich pogaduchach.
Tylko czasu było  coraz mniej bo z latami przybywało dzieci a tym samym
obowiązków.
Umówiłyśmy się, że w niedzielę spotkamy się na dworcu podmiejskiej kolejki
i razem pojedziemy,  to porozmawiamy jeszcze po drodze.
Postanowiłyśmy też, że na nowe miejsce  sprezentujemy Elizce "komplet na
ławę" czyli  cepeliowski bieżnik  z małymi serwetkami.
Bo przecież serwet, bieżników i  małych serwetek nigdy w domu za wiele.
W piątek przed "wyprawą" do Elizki,  Ewa która nie lubiła improwizacji,
przejrzała rozkład jazdy podmiejskiej kolejki i poinformowała nas telefonicznie,
że pasująca nam kolejka odjeżdża o godzinie 10,00 , wlecze się  około godziny,
więc skoro jeszcze  musimy się od  owej kolejki  jakiś kawałek drogi przejść, to
musimy właśnie tym pociągiem  pojechać a nie  następnym.
W związku z tym musimy być z 15 minut wcześniej, bo przecież jeszcze trzeba
kupić bilety.
W tym czasie ta podmiejska linia przechodziła modernizację - odcinkami
wymieniano tory i tabor. Część już była wymieniona, ale my miałyśmy
pecha - trafił nam się stareńki skład - nie dość, że jechało "toto" wolno, to całą
drogę wydawało jakieś przedziwne dzwięki , na każdym zakręcie miałyśmy
nieodparte wrażenie, że zaraz wagonik wypadnie z szyn a ponadto na każdym
złączeniu szyn wagonik dziwnie podskakiwał.
Cholera ! złościła się Dorota- szybciej byśmy się doturlały piechotą. A może
to draństwo wcale nie jedzie po szynach tylko po podkładach i dlatego tak
trzęsie, piszczy i się wlecze????
Za oknem wolno przesuwały się domy i ogrody, mijane stacyjki nie błyszczały
urodą, na niektórych nie było nawet normalnych peronów tylko usypany i
utwardzony wał ziemny.
Po ponad godzinie dotarłyśmy na docelową dla nas stację. Ta miała nawet coś
jakby peron, ale był zupełnie niedostosowany do schodków wagonu kolejki.
Każda z nas wykonała "skok w przepaść" jak określiła to Dorota i każda
cieszyła się w duchu, że założyła pantofle na płaskim obcasie.
Obejrzałyśmy dokładnie swe  planiki- wyglądało na to, że na razie to musimy
przekroczyć tory i iść drogą/ulicą  o wdzięcznej nazwie "Konwaliowa".
Chodnik z cementowych płyt skończył się chyba po 100 metrach i dalej
szłyśmy tzw. drogą bitą.
Wyobrażacie sobie jak tu musi być fajnie wiosną, jesienią i zimą gdy ta  "ulica"
rozmięknie?- zapytała Baśka.
Wyobrażałyśmy sobie - "jedynym obuwiem  zapewne  muszą być kalosze, albo
filcaki oblane wysoko gumą" - odpowiedziałyśmy niemal chórem.
Ewa rozejrzała się dookoła. No ale popatrzcie jak tu jest  jednak ładnie, tylko czy
my naprawdę dobrze idziemy? Strasznie tu pusto nie ma zupełnie zabudowań!
Nie nudz- uciszyła ją Ala- mamy iść do pierwszego skrzyżowania i skręcić
w lewo, w ulicę Polną. I na tej  Polnej stoi dom  Elizki i  Marka.
Albo i nie Marka, ale jakiegoś pana "XYZ" - dodała Baśka.
Nieco rozbawione i nieco zaniepokojone tym odludziem doszłyśmy w końcu do
skrzyżowania dróg, czyli ulic. Bo na skrzyżowaniu stał słup  z tabliczką, która
głosiła, że poprzeczna ulica nosi nazwę Polna.
Nazwa była adekwatna do topografii, bo teraz szłyśmy pomiędzy polem kartofli
i polem obsadzonym równymi rzędami jakichś zielonych roślin.
Dziewczyny, niech ja padnę,  ale tu rośnie groszek zielony! wykrzyknęła naraz
Alicja. Taki sam jak u mojej teściowej na działce! No a skoro tu rośnie groszek,  a
tu kartofle to i jakieś domy zaraz będą.
Domy  rzeczywiście były, ze 100, 150 metrów od drogi. No ale dom Elizy miał
stać przy drodze i miał mieć tabliczkę z numerem 27.
Po 10 minutach dalszego dreptania polna droga  zaczęła udawać ulicę, bo po
obu jej stronach stały domy- jedne nowe, inne niezbyt nowe, po lewej numery
nieparzyste,  po prawej parzyste.
Już go widzę, zawołała Ewa- to ten otynkowany na różowo, po lewej stronie.
To ty już tu byłaś?- Dorota wdrożyła śledztwo. Ewa uśmiechnęła się - nie
byłam ale obliczyłam na podstawie mijanych numerów.
I rzeczywiście duży piętrowy dom, w kolorze fuksji, otoczony był dużym
ogrodem. Pod budynkiem był wjazd do garażu.
Stanęły przed furtką  i któraś nacisnęła dzwonek. Dość długo nic się nie działo,
ale z domofonu dobiegł głos Elizki- moment, moment już idę, tylko wezmę
smycz.
Po chwili otworzyły się drzwi domu i stanęła w nich Elizka  z ogromnym
psem, którego trzymała za obrożę.
O Boże- wyszeptała Baśka- to wilczarz,  prawdziwy wilczarz!!! Piękny!
Cudny!
Pies był wielkości cielaka ale  wyglądał niewinnie.
Wciąż trzymając psa za obrożę Elizka podeszła do bramy- wchodzcie pomału,
 pojedynczo i dajcie  się psu spokojnie obwąchać. On musi was poznać, a ja
mu w tym pomogę, mówiąc przy każdej z was "to przyjaciel".
Za 10, 15 minut będzie się do was łasił jak szczeniak, bardzo lubi być nie
tylko głaskany ale i w centrum uwagi. Mówcie mu, że jest piękny- to jest
słowo-klucz do niego.
Zapewnianie psa, że jest piękny  nie sprawiło nam  najmniejszego kłopotu,
bo rzeczywiście był piękny.  Każda została obwąchana, polizana, poszturchana
nosem i psisko uznało nas "za swoje".
Teraz Eliza zdjęła mu obrożę, powiedziała "idziemy do  domu" i pies zaczął
nas zaganiać do domu.
W holu domu pies został odesłany na swoje miejsce, a nam Eliza zaproponowała
odświeżenie w  łazience dla gości, skąd miałyśmy wziąć sobie również "kapcie
gościnne".
W łazience dla gości było całe mnóstwo cienkich  filcowych klapek, na olbrzymiej
rolce były jednorazowe ręczniki.
Potem Eliza zaprosiła nas do salonu- niedużego, raptem 42,5 metra.
Tu stały dwa ekspresy do kawy, elektryczny czajnik  , w szafce - gablotce stały
filiżanki, szklanki, talerzyki. Łyżeczki i widelczyki tkwiły jeszcze w  pudełkach.
Salon był urządzony w stylu "niejako nowoczesnym", bo po prostu jeszcze nie
 był urządzony.
Eliza wyjaśniła nam, że na razie to urządzone są pokoje na górze, czyli sypialnia,
dwie łazienki i pokój gościnny, a na dole tylko kuchnia.
A gdzie jest Marek? zapytała nagle Alicja.
A skąd ja mogę wiedzieć?-  odpowiedziała z uśmiechem Elizka. Od dawna nie
jesteśmy małżeństwem- chciał rozwodu to mu ten rozwód dałam.
W separacji byliśmy ponad rok, od pół roku mam już innego męża i nie interesuje
mnie co robi Marek.
A ten dom jest Twojego męża? - zapytała Dorota. Nie, nie mojego męża tylko
mój. Dom dostałam od rodziców gdy umarła babcia. Mieli dosyć mieszkania
na tym zadupiu i przeprowadzili się do Warszawy.
A mnie i mojemu mężowi podoba się tutaj. Zaraz Wam pokażę nasze  zdjęcia
ślubne. Wyszła na chwilę i powróciła ze sporym albumem.
Eliza, ale dlaczego właściwie się rozeszłaś z  Markiem? Ja przepraszam, że Cię
o to pytam , ale jakoś nie mieści mi się to w głowie- Alicja była bardzo
zmieszana zadając to pytanie, a w jej oczach błyskały łzy.
Eliza spojrzała na nią, podeszła do niej i mocno objęła.
Ala, nie  przejmuj się tak - po prostu Marek zapragnął w pewnej chwili dziecka,
ale ja go uprzedzałam jeszcze przed ślubem, że ja dziecka nie chcę i on się na
takie warunki zgodził. Ja po prostu jestem pozbawiona instynktu macierzyńskiego.
Nigdy nie pragnęłam dziecka, nigdy mnie  dzieci  nie interesowały i nadal mnie
nie interesują.
Zamyśliłam się - fakt, Elizka nigdy nie przychodziła obejrzeć kolejnego potomka
z naszej paczki. Gdy któraś z nas była w ciąży starała się wtedy nie przychodzić
na spotkania- a to musiała wyjechać, a to miała grypę lub katar.
Muszę wam jeszcze coś powiedzieć - oznajmiła Elizka.Mój mąż jest ode mnie
sporo młodszy, ale ma dobrze poukładane w głowie i wie, że ja mu dziecka nie
urodzę ani nie adoptuję.
Sięgnęła do albumu i wyciągnęła z niego zdjęcie.  Oto on.
Ze zdjęcia  spoglądał na nas bardzo atrakcyjny facet.
Ojej, pisnęła  Dorota. Ja go już gdzieś widziałam!
Eliza uśmiechnęła się- no pewnie, że widziałaś, bo  był modelem.
Zrezygnował z tej pracy po dwóch latach. Bo to bardzo ciężki zawód i chyba na
dość krótko. Nie idzie w parze utrzymywanie  niskiej wagi i jednocześnie
budowanie umięśnionej sylwetki.
Wyciągnęłam go z tego wybiegu bez trudu, skończył studia, jest informatykiem,
ma własną firmę consultingową. I ma jeszcze dodatkowe zalety- jest naprawdę
cudownym kochankiem i.....świetnie gotuje.
Będzie tu za dwie godziny, więc chodzcie teraz na górę, pokażę wam naszą
sypialnię i nasze łazienki.
Sypialnia była nieco mniejsza niż salon, Z tyłu,  za olbrzymim łóżkiem była
wielka garderoba z ukrytymi drzwiami.
Po obu stronach  małżeńskiego łoża, za ścianą z luksferów każde z nich
miało własną łazienkę. W każdej była wanna ,  kabina prysznicowa, umywalka
i  wydzielone  wc, oraz szafa w ścianie na ręczniki.
W łazience Elizki dodatkowo była funkcjonalna toaletka z trójdzielnym
lustrem i mnóstwem szufladek oraz.....  leżanka.
A po licho  ci ta leżanka !- zawołała Ewa.
No jak to po co? Nie mogę siedzieć  z maseczką z ogórka na twarzy, bo ten
ogórek spada przecież! Muszę leżeć wtedy. Przecież nie będę leżeć w sypialni.
A poza tym czasem bierzemy kąpiel w mojej wannie  bo ma bąbelki, jakieś takie
pobudzające i leżanka bardzo się wtedy przydaje.
To pokrycie tylko wygląda jak aksamit ale jest nieprzemakalne, dostosowane do
łazienki.
W pół godziny pózniej przyjechał mąż Elizki.W naturze wygladał mniej atrakcyjnie
 niż na zdjęciu, za to okazał się bardzo sympatycznym facetem.
I praktycznym - w 10 minut po nim przyjechał obiad - catering z jednego z hoteli,
 w którym pracował kolega Emila.
Do Warszawy wracałyśmy wieczorem. Każdej z nas co innego się podobało.
Mnie osobiście najbardziej sama Elizka i jej postawa życiowa- bardzo lubię i cenię
konsekwentne kobiety.