Cichy ślub był nie tylko cichy ale i bajecznie krótki i jak zauważyła Marta o dość wczesnej godzinie czyli o 10,00 przed południem. Ale pogoda za to była naprawdę piękna, był ciepły a do tego słoneczny dzień. Niezbyt już młodzi "państwo młodzi" byli bardzo własną decyzją i przejęci i wzruszeni.
No to trzeba wprowadzić nowe pojęcie do słownictwa - stwierdziła Marta. Skoro jest "obiado-kolacja" to u nas będzie "śniadanio-obiad". Misia was zamęczy z radości - prorokowała Marta. No to zróbmy może tak- zaproponowała Pati- podjadę do domu by wskoczyć w bardziej uniwersalne ubranie niż ten jasny,beżowy kostium na którym ślad zostawia nawet samo spojrzenie a nie tylko dotyk i pojedziemy wszyscy razem gdzieś w plener by się trochę nacieszyć pogodą i weźmiemy ze sobą Misię i potem wrócimy na obiad.
Oczywiście, to fajny pomysł, mama się przebierze a Misia do reszty zgłupieje z radości, bo na spacerku będzie się starała każdemu z nas wejść pod nogi- pomyślała Marta. No to się spotykamy za pół godziny na parkingu - zadecydował Wojtek.
W domu Wojtek zapytał się Marty czy on też ma mówić do Pati "mamo", a Marta stwierdziła, że to byłoby logiczne, skoro to jest żona jego teścia no i Marta mówi do niej per "mamo". Ale wiesz, chyba nie zaszkodzi, jeśli się o to zapytasz Pati. A ten prezent ślubny to im wręczymy przed obiadem, w domu, gdy już będziemy z powrotem. Mnie się wydaje, że tata odkąd jest z Pati to znacznie zdrowiej wygląda - bo dieta dietą, leki też pomagają, ale spore znaczenie ma stan psychiki. Nerwy na pewno pogarszają stan pacjenta przy każdej chorobie. Przejrzałam leki, które ma zapisane - gdy skończy je brać to po czterech tygodniach od zakończenia ich brania będzie miał kontrolę. Akurat wrócą wtedy z sanatorium.
Do pospacerowania, z uwagi na Misię, wybrali Konstancin- niedaleko, spory park z wstępem dla piesków i mnóstwo uliczek. W drodze do Konstancina Misia była spacyfikowana na kolanach Marty siedzącej obok Wojtka prowadzącego samochód. A gdy wysiedli na miejscu zaraz jej uwagę przykuły...... uganiające się po parku wiewiórki, które niestety nie doceniły towarzystwa Misi. Po raz pierwszy Misia zaczęła ujadać - widać bardzo ją zdenerwowały wiewiórki biegające poza jej zasięgiem. Gdy Misia zaliczyła już załatwienie swych potrzeb naturalnych Wojtek wziął ją na ręce i niósł, bo towarzystwo wiewiórek wyraźnie źle na nią działało, ale gdy była niesiona na rękach wiewiórki straciły nią zainteresowanie. Ooo, westchnęła Marta - jak to dobrze, że na naszych drzewach i trawnikach osiedlowych nie ma wiewiórek. Może one były nią zainteresowane dlatego, że to taka mała psina? Nie mam pojęcia- stwierdził tata. Ale fakt, że obie strony zaczęły nagle świrować.
Gdy już skończyli obchód części Konstancina i przechodzili w pobliżu naleśnikarni ogromnie zdziwiła ich całkiem spora kolejka chętnych do budki z naleśnikami i pełna klientów salka. A Pati zaśmiała się - tu stoją pacjenci sanatorium, w którym pobyt ma wyszczuplić kuracjuszy. Moja znajoma, właścicielka sporej nadwagi, trafiła do tego sanatorium - okazało się, że większość kuracjuszy dożywia się w naleśnikarni pożerając naleśniki z dżemem a potem idą na ciacha z kremem do kawiarni. A po zakończeniu turnusu wszyscy mówią, że odchudzanie nic im nie dało. Podobno niektórzy to nawet przybrali na wadze. Wychodzi na to, że takie sanatorium powinno stać na jakimś szalonym pustkowiu a najbliższy punkt z jakimkolwiek jedzeniem powinien być oddalony o wiele kilometrów a na dodatek stać na szczycie jakiejś góry, by nie było do niego dojazdu. Może wtedy byłyby jakieś efekty- śmiała się Pati. Podobno niektórzy, już dobrze zaprawieni w bojach z nadwagą to przyjeżdżają do takich sanatoriów z walizą pełną jedzenia, np. z kilkoma kilogramami kiełbasy suchej myśliwskiej lub kabanosów. Ja tylko nie mogę pojąć po co w ogóle jadą do takiego sanatorium, skoro już z góry nastawiają się na dożywianie poza menu sanatoryjnym- przecież to nonsens - stwierdziła Marta. No wiesz - idziesz do lekarza, bo się szybko męczysz i obwiniasz za to swe wątłe serce a tu się okazuje, że masz od licha i trochę nadwagi, lekarz wpierw ci tłumaczy, przepisuje dietę, a ty nadal nic nie zmieniasz w swym modelu żywieniowym to lekarz -wypisuje ci skierowanie do sanatorium, realizacja skierowania to czasem i kilka miesięcy oczekiwania a pacjent w tym czasie nadal je i tyje.
Znałaś Pati pana Jurka T.? - spytał tata. No jasne, ale dawno go nie widziałam. No to go nie zobaczysz - serce nie wytrzymało jego słodkiego ciężaru a na dodatek używania wina zamiast kompotu i wódki zamiast herbaty. A jadał same zdrowe rzeczy - boczek był zawsze chudy a wino to dobrej jakości Tokaj - powiedział tata. No coś podobnego - zmartwiła się Pati - to był taki miły człowiek. No fakt, że gdy ostatni raz go widziałam to zdecydowanie był szerszy niż dłuższy. No właśnie - dobrze to ujęłaś - był szerszy niż dłuższy. Też był raz w takim sanatorium by schudnąć, ale go z niego wyprosili, bo urządził w swoim pokoju ucztę. I pani sprzątająca doniosła. Bo jej pewnie nie zaprosił - dodała ze śmiechem Marta. A może wolała jakieś inne jedzenie.
Po powrocie z Konstancina, nim usiedli do obiadu Wojtek wręczył obojgu ich kwity na dwutygodniowy pobyt w sanatorium w Polanicy Zdroju. Powiedział, że jest opłacony pobyt i następnego dnia rano jest już wyznaczona wizyta lekarska, dla obojga. I na pewno nie będzie to turnus odchudzający, ale wiadomo, że jedzenie dla taty będzie pod kątem jego dolegliwości. A Pati będzie po prostu okazjonalnie przebadana. Poza tym Polanica ma bardzo ładne okolice, jest się dokąd wybrać. Sanatorium, które im wybrał to najlepsze sanatorium holistyczne w Polsce, łączące medycynę z kuchnią mikrobiotyczną. Jeśli nie czują się na siłach jechać sami, to Wojtek ich odwiezie a potem po nich przyjedzie. Oczywiście oboje gorąco zaprotestowali, bo wszak oboje są kierowcami i w ciągu 5 godzin na pewno dojadą. Pojadą przez Łódź, Wrocław, Kłodzko i jeśli utrzymają cały czas prędkość 100 km na godzinę to dojadą na miejsce w cztery i pół godziny. Ale dlaczego wpadliście na pomysł by nas umieścić w sanatorium?- dopytywał się tata.
Przecież to proste, odpowiedział Wojtek - tata ma wrzody żołądka, więc musi być na diecie a w zwykłym domu wczasowym nie ma żadnej diety. To ja jutro wpadnę do swojego lekarza i wezmę od niego "rozpiskę" dotyczącą tego owrzodzenia. I zobaczę, czy nie da się tego pobytu wrzucić w zwolnienie lekarskie - oświadczył tata. A od kiedy jest ten pobyt? Marta zerknęła na wykupiony pobyt - za pięć dni od jutra licząc. Czyli już musicie się szykować do wyjazdu. Pati, a mój mąż ma do ciebie romans - ale to on sam musi z tobą porozmawiać. Tata, chodź ze mną do kuchni, bo mam do odkręcenia wek a skaleczyłam się nieco w palec. A Wojtek w tym czasie poflirtuje z Pati.
W kuchni tata obejrzał palec Marty, przemył go jeszcze raz, przyłożył maść propolisową i zabandażował. A czemu nie dałaś słoika do odkręcenia Wojtkowi? - on ma silniejsze palce niż ty. W końcu mu dałam gdy już się skaleczyłam. Tata, a dlaczego już nie podmuchałeś mi na palec - zawsze mi kiedyś dmuchałeś i wtedy od razu się goiło- przypomniała mu Marta. Tata się zaśmiał - no fakt, dmuchałem ci na paluszek. Dzieci bardzo cenią sobie takie dodatkowe czynności - po prostu czują się wtedy bardziej zadbane. To tyle samo pomaga co pocałowanie rozbitego kolana żeby przestało boleć. To taki chwyt psychologiczny.
Tata, a Wojtek chce tak samo jak ja mówić do Pati "mama". Jak myślisz, Pati pozwoli mu? Na pewno- zapewnił Martę tata. Teściowie to druga para rodziców. Ty jego rodziców też tytułujesz mamą i tatą. Tato, a jak wrócicie, to będę musiała z tobą porozmawiać na temat moich studiów - bo w trakcie tego roku muszę podjąć decyzję czy robić magisterkę czy poprzestać na licencjacie. Zaraz na początku roku akademickiego musisz dać odpowiedź? - spytał tata. No nie, po zakończeniu I semestru. Stwierdziliśmy z Wojtkiem , że się rozmnożymy ale wtedy to ja wezmę wpierw ustawowy macierzyński a potem wychowawczy, bo nie chcę dziecka hodować w żłobkach albo z jakąś niańką. Więc może po prostu poprzestać na tym licencjacie, po którym i tak dostanę pracę w tej firmie co się opiekuje naszą uczelnią, ewentualnie w którymś z gabinetów odnowy biologicznej. No to masz jeszcze kochanie trochę czasu do podjęcia decyzji- stwierdził tata. Wojtek też tak mówi. Ja w każdym razie tak czy owak napiszę pracę licencjacką. Wojtek mówi, że mogę nawet po licencjacie spróbować popracować w odnowie biologicznej i wrócić na uczelnię by dorobić magisterium. Zaraz na początku roku postaram się zdecydować na coś konkretnego.
W czasie obiadu Patrycja się śmiała, że wygrała los na loterii zwanej życiem, bo ma teraz córkę i syna i to bez chodzenia w ciąży i rodzenia w bólu i męce. No i najważniejsze, że ma męża którego jedynym nałogiem jest czytanie książek. To pewnie nagroda za to, że byłego nie zabiłam tylko się z nim rozeszłam- stwierdziła.
To ostatnie zdanie szalenie rozbawiło Martę, która była świadkiem jak Pati "przemawiała" kiedyś do tuszy indyczki, którą szykowała do upieczenia w piekarniku - wpierw było ubolewanie nad faktem, że biedna indyczka została pozbawiona życia a potem zapewnianie, że zostanie tak doprawiona i upieczona, by wszyscy przy stole byli nią zachwyceni. Po obiedzie, gdy panowie zaprowadzali w kuchni "klar" tata powiedział do Wojtka, że następnego dnia przeleje na jego konto sumę za te wczasy sanatoryjne, bo przecież Wojtek jeszcze nie pracuje, więc są to pieniądze, które mu ojciec przesyła na utrzymanie się. Wojtek, uzyskawszy wpierw od teścia przyrzeczenie, że nikt poza Martą i Pati nie pozna treści ich rozmowy przyznał się, że od drugiego roku studiów regularnie zarabiał robiąc różne projekty i właśnie z tych pieniędzy wpłacił wkład na mieszkanie na Ursynowie( o czym jego rodzice nie wiedzą) a poza tym ma pieniądze ze sprzedaży mieszkania swemu ojcu- oczywiście mniej niż gdyby sprzedał je na wolnym rynku komuś obcemu, ale w zamian za zachowanie tajemnicy przed matką ojciec przysyła mu oficjalnie pieniądze i będzie je przesyłał dopóki Wojtek nie zacznie regularnie pracować po obronie magisterki. A my z Martunią nie wydajemy na żadne głupoty i Marta to co dostaje z wynajmowanego swego mieszkania odkłada w banku. Więc jakikolwiek zwrot za pobyt w sanatorium absolutnie odpada. Tato- moi rodzice wzajemnie przed sobą ukrywają swoje dochody -matka ma prywatną firmę w Polsce o której ojciec nie ma bladego pojęcia i wszystkie przyjazdy do Polski były głównie po to, żeby sprawdzić jak działa firma i zgarnąć pieniądze, ale pretekstem była zawsze moja osoba. Ta ostatnia wizyta, gdy braliśmy ślub z Martunią to było właśnie po to, by ojciec kupił ode mnie to mieszkanie - ale mama wie, że ja je tylko dałem pod wynajem, a nie że sprzedałem je własnemu ojcu. Mam szczęście, że oni oboje bardzo kochają Martusię - dla niej każde z nich oddałoby własną krew. Aż boję się wyobrazić sobie co by było gdyby oni jej nie lubili. Ja już się nawet nie zastanawiam po jakie licho oni są razem - mam wrażenie, że po prostu z przyzwyczajenia i wygody, bo każda zmiana w naszym życiu wymaga wysiłku przystosowywania się do nowej sytuacji. A im człowiek ma więcej lat tym mu trudniej dostosowywać się do otoczenia.
No to może szkoda, że nie zawiadomiliśmy ich o naszym ślubie - zastanawiał się na głos ojciec. Nie ma problemu - wyślecie im swoje wspólne zdjęcie i zawiadomicie, że wzięliście cichy ślub, tylko wy i świadkowie (nie podając danych osobowych świadków), między wierszami dodacie, że w tej wiośnie życia nie ma z czego robić sensacji - tłumaczył tacie Wojtek. I to moi rodzice znakomicie zrozumieją.
c.d.n.