sobota, 7 października 2023

Córeczka tatusia - 22

 Cichy ślub był nie  tylko cichy ale i bajecznie krótki i jak zauważyła Marta o dość wczesnej  godzinie czyli o 10,00 przed południem. Ale pogoda za to  była naprawdę piękna, był ciepły a do tego słoneczny dzień. Niezbyt już młodzi "państwo młodzi"  byli bardzo własną  decyzją i przejęci i wzruszeni.

No to trzeba wprowadzić  nowe pojęcie do słownictwa - stwierdziła  Marta. Skoro jest "obiado-kolacja" to u nas  będzie  "śniadanio-obiad".  Misia was zamęczy z radości - prorokowała Marta. No to zróbmy może tak- zaproponowała Pati- podjadę do domu by wskoczyć  w bardziej uniwersalne ubranie niż ten jasny,beżowy kostium na którym  ślad  zostawia  nawet samo spojrzenie a nie tylko  dotyk i pojedziemy  wszyscy razem gdzieś  w plener by się trochę nacieszyć  pogodą i weźmiemy  ze sobą Misię i potem  wrócimy na obiad. 

Oczywiście, to fajny pomysł, mama się przebierze a Misia do reszty  zgłupieje  z radości, bo na spacerku będzie  się  starała każdemu z nas wejść  pod  nogi- pomyślała Marta. No to się spotykamy za pół godziny na parkingu - zadecydował Wojtek. 

W domu Wojtek  zapytał się Marty czy on też ma mówić do Pati "mamo", a Marta stwierdziła, że to byłoby  logiczne, skoro to jest żona jego teścia no i Marta  mówi  do niej per "mamo". Ale wiesz, chyba nie  zaszkodzi, jeśli się o  to zapytasz Pati. A ten prezent  ślubny to im  wręczymy przed obiadem, w domu, gdy już będziemy z powrotem. Mnie  się wydaje, że tata odkąd  jest z Pati to znacznie  zdrowiej wygląda - bo dieta dietą,  leki też pomagają,  ale spore  znaczenie  ma stan psychiki. Nerwy na pewno pogarszają stan pacjenta przy każdej chorobie. Przejrzałam leki, które ma  zapisane - gdy  skończy je  brać to po czterech tygodniach od zakończenia ich  brania będzie miał kontrolę. Akurat wrócą wtedy z sanatorium. 

Do pospacerowania, z uwagi na  Misię, wybrali Konstancin- niedaleko, spory park z wstępem dla piesków i mnóstwo uliczek. W drodze do Konstancina Misia  była  spacyfikowana na kolanach Marty siedzącej obok Wojtka prowadzącego  samochód. A gdy wysiedli na  miejscu zaraz jej uwagę przykuły...... uganiające  się  po parku wiewiórki, które niestety  nie doceniły  towarzystwa  Misi.  Po raz pierwszy Misia zaczęła ujadać - widać bardzo  ją zdenerwowały wiewiórki biegające poza  jej  zasięgiem. Gdy Misia zaliczyła  już załatwienie swych potrzeb naturalnych Wojtek wziął ją  na ręce i niósł, bo towarzystwo wiewiórek wyraźnie źle  na  nią działało, ale gdy była niesiona na rękach  wiewiórki straciły  nią  zainteresowanie. Ooo, westchnęła Marta - jak to dobrze, że  na naszych drzewach i trawnikach  osiedlowych nie ma  wiewiórek. Może one były nią zainteresowane dlatego, że to taka mała psina? Nie mam pojęcia- stwierdził tata.  Ale fakt, że obie  strony zaczęły nagle świrować. 

 Gdy już skończyli obchód  części Konstancina  i przechodzili w pobliżu naleśnikarni ogromnie  zdziwiła ich całkiem  spora kolejka chętnych do budki z naleśnikami i pełna klientów salka. A Pati  zaśmiała  się - tu stoją pacjenci sanatorium, w którym pobyt ma wyszczuplić kuracjuszy. Moja znajoma, właścicielka sporej nadwagi, trafiła  do tego sanatorium - okazało się, że większość kuracjuszy  dożywia  się w naleśnikarni pożerając naleśniki z dżemem a potem idą na ciacha z kremem do kawiarni. A po zakończeniu turnusu wszyscy mówią, że odchudzanie nic im  nie  dało.  Podobno niektórzy to nawet przybrali na  wadze. Wychodzi na  to, że takie sanatorium powinno stać na jakimś szalonym pustkowiu a najbliższy punkt z jakimkolwiek jedzeniem powinien  być oddalony o wiele kilometrów a na dodatek stać na szczycie jakiejś góry, by nie  było do niego dojazdu. Może  wtedy byłyby jakieś  efekty- śmiała  się Pati. Podobno  niektórzy, już dobrze   zaprawieni w bojach z nadwagą to przyjeżdżają  do takich  sanatoriów z walizą pełną jedzenia, np. z kilkoma  kilogramami kiełbasy suchej myśliwskiej lub kabanosów.  Ja tylko nie  mogę pojąć  po co w ogóle jadą do takiego sanatorium, skoro już  z góry nastawiają  się na  dożywianie poza menu sanatoryjnym- przecież to nonsens - stwierdziła Marta. No wiesz - idziesz do lekarza, bo się szybko męczysz i obwiniasz  za to swe wątłe serce a tu się okazuje, że masz od licha i trochę nadwagi, lekarz  wpierw ci tłumaczy, przepisuje  dietę, a ty nadal nic  nie  zmieniasz w  swym modelu żywieniowym to lekarz  -wypisuje ci skierowanie do  sanatorium, realizacja  skierowania to czasem i kilka  miesięcy oczekiwania a pacjent  w tym czasie nadal je i tyje. 

Znałaś Pati pana Jurka T.? - spytał tata. No jasne,  ale dawno go nie  widziałam. No to go nie  zobaczysz - serce nie wytrzymało jego słodkiego ciężaru a na dodatek  używania wina zamiast kompotu i wódki zamiast herbaty. A jadał same  zdrowe  rzeczy - boczek był zawsze  chudy a wino to dobrej jakości  Tokaj - powiedział tata.  No coś podobnego - zmartwiła  się Pati - to był taki miły człowiek. No fakt, że gdy ostatni raz  go widziałam to zdecydowanie  był szerszy niż dłuższy.  No właśnie - dobrze to ujęłaś - był szerszy niż dłuższy. Też był raz  w takim sanatorium by  schudnąć, ale go z niego wyprosili, bo urządził w  swoim pokoju ucztę. I pani sprzątająca doniosła. Bo jej pewnie  nie  zaprosił - dodała  ze śmiechem Marta. A może wolała jakieś inne jedzenie.

Po powrocie z Konstancina, nim usiedli do obiadu Wojtek wręczył obojgu ich  kwity na dwutygodniowy pobyt w sanatorium w Polanicy  Zdroju. Powiedział, że jest opłacony pobyt i następnego  dnia rano  jest już wyznaczona  wizyta lekarska, dla obojga.  I na pewno nie będzie to turnus odchudzający, ale  wiadomo, że jedzenie  dla taty będzie pod kątem jego dolegliwości. A Pati będzie po prostu okazjonalnie przebadana. Poza tym Polanica  ma  bardzo ładne okolice, jest się dokąd  wybrać. Sanatorium, które im  wybrał to najlepsze sanatorium  holistyczne  w Polsce, łączące medycynę z kuchnią mikrobiotyczną. Jeśli nie  czują  się na  siłach jechać  sami, to Wojtek ich odwiezie a potem po nich przyjedzie. Oczywiście oboje gorąco zaprotestowali, bo wszak oboje są kierowcami i  w ciągu 5 godzin na pewno dojadą. Pojadą przez Łódź, Wrocław, Kłodzko i jeśli utrzymają  cały  czas prędkość 100 km na godzinę to dojadą na miejsce w cztery i pół godziny.  Ale dlaczego wpadliście  na pomysł by nas  umieścić  w sanatorium?- dopytywał się tata. 

Przecież to proste,  odpowiedział Wojtek - tata ma  wrzody żołądka, więc musi być na diecie a w zwykłym domu  wczasowym nie ma żadnej diety. To ja  jutro wpadnę  do swojego lekarza i wezmę od niego "rozpiskę" dotyczącą tego owrzodzenia. I zobaczę, czy nie  da  się tego pobytu wrzucić w zwolnienie lekarskie - oświadczył tata. A od kiedy jest ten pobyt?  Marta  zerknęła na  wykupiony pobyt - za pięć  dni od jutra licząc. Czyli już musicie  się szykować do wyjazdu.  Pati, a mój mąż ma do ciebie  romans - ale to on sam musi z tobą porozmawiać. Tata, chodź ze mną do kuchni, bo mam do odkręcenia wek a skaleczyłam  się nieco w palec. A Wojtek w tym  czasie poflirtuje z Pati.

W kuchni tata obejrzał palec Marty, przemył go jeszcze raz, przyłożył maść propolisową i zabandażował. A czemu nie  dałaś  słoika do odkręcenia  Wojtkowi? - on ma silniejsze palce  niż ty. W końcu mu dałam gdy już się skaleczyłam. Tata, a dlaczego już nie podmuchałeś mi na palec - zawsze mi kiedyś dmuchałeś i wtedy od  razu się  goiło- przypomniała mu Marta.  Tata się zaśmiał - no fakt,  dmuchałem ci na paluszek. Dzieci bardzo cenią  sobie takie  dodatkowe czynności - po prostu  czują  się  wtedy bardziej  zadbane. To tyle  samo pomaga  co pocałowanie rozbitego kolana żeby przestało boleć. To taki chwyt psychologiczny.
Tata, a Wojtek chce tak  samo jak ja  mówić do Pati "mama".  Jak myślisz, Pati pozwoli mu?  Na pewno- zapewnił Martę  tata.  Teściowie  to druga para rodziców. Ty  jego rodziców też tytułujesz mamą i tatą.  Tato, a jak wrócicie, to będę  musiała z tobą porozmawiać na temat moich studiów - bo w trakcie  tego roku muszę podjąć  decyzję  czy robić magisterkę  czy poprzestać na licencjacie.  Zaraz na początku roku akademickiego musisz dać odpowiedź? - spytał tata. No nie, po zakończeniu I semestru. Stwierdziliśmy z  Wojtkiem , że  się rozmnożymy ale wtedy to ja wezmę wpierw  ustawowy macierzyński a potem  wychowawczy, bo nie  chcę  dziecka hodować w  żłobkach albo z jakąś niańką. Więc może po prostu poprzestać na tym licencjacie, po którym i tak  dostanę pracę w tej firmie co się opiekuje naszą uczelnią, ewentualnie  w którymś z gabinetów odnowy  biologicznej. No to masz jeszcze kochanie  trochę  czasu do podjęcia  decyzji- stwierdził tata.  Wojtek też tak mówi. Ja w każdym razie tak czy owak napiszę pracę licencjacką.    Wojtek mówi, że mogę nawet po licencjacie spróbować popracować w odnowie biologicznej i wrócić na  uczelnię by dorobić magisterium. Zaraz  na początku roku postaram  się zdecydować na coś konkretnego. 

W czasie obiadu Patrycja się  śmiała, że wygrała los na loterii zwanej życiem, bo ma  teraz córkę i syna i to bez chodzenia  w ciąży i  rodzenia  w bólu i męce. No i najważniejsze, że ma  męża którego jedynym nałogiem jest czytanie książek. To pewnie nagroda za to, że byłego nie zabiłam tylko się z nim rozeszłam- stwierdziła.

To ostatnie  zdanie  szalenie  rozbawiło Martę, która była  świadkiem jak Pati "przemawiała" kiedyś  do tuszy indyczki, którą szykowała  do upieczenia  w piekarniku - wpierw  było ubolewanie nad faktem, że  biedna  indyczka  została pozbawiona życia a potem zapewnianie, że zostanie tak doprawiona i upieczona, by wszyscy przy  stole  byli nią  zachwyceni. Po obiedzie, gdy panowie zaprowadzali w kuchni "klar" tata powiedział do Wojtka, że następnego  dnia przeleje  na jego konto sumę za te wczasy sanatoryjne, bo przecież Wojtek jeszcze  nie  pracuje, więc  są to pieniądze, które mu ojciec przesyła na  utrzymanie  się. Wojtek, uzyskawszy  wpierw od teścia przyrzeczenie, że nikt poza Martą i Pati nie pozna treści ich rozmowy przyznał  się, że od  drugiego roku studiów  regularnie zarabiał robiąc różne projekty i właśnie  z tych pieniędzy wpłacił  wkład na  mieszkanie na Ursynowie( o czym jego  rodzice  nie  wiedzą) a poza tym ma pieniądze ze sprzedaży  mieszkania swemu ojcu- oczywiście  mniej niż gdyby sprzedał je na wolnym  rynku komuś obcemu,  ale w  zamian  za  zachowanie tajemnicy przed matką ojciec przysyła mu oficjalnie pieniądze  i będzie je przesyłał dopóki Wojtek nie zacznie regularnie  pracować po obronie magisterki. A my z Martunią nie  wydajemy na  żadne głupoty i Marta to co dostaje z wynajmowanego swego mieszkania odkłada  w banku. Więc jakikolwiek zwrot za pobyt w sanatorium absolutnie odpada. Tato- moi rodzice wzajemnie  przed sobą ukrywają swoje dochody -matka  ma prywatną firmę w Polsce o której ojciec nie ma  bladego pojęcia i wszystkie przyjazdy do Polski były głównie po to, żeby sprawdzić jak działa  firma i zgarnąć pieniądze, ale pretekstem  była  zawsze moja osoba. Ta ostatnia wizyta, gdy braliśmy ślub z Martunią to  było właśnie po to, by ojciec kupił ode mnie  to mieszkanie - ale mama wie, że ja je tylko dałem pod  wynajem,  a nie że  sprzedałem je własnemu ojcu.  Mam szczęście, że  oni oboje bardzo kochają Martusię - dla niej każde  z nich oddałoby własną krew.  Aż boję  się wyobrazić  sobie co by było gdyby oni jej  nie lubili.  Ja już  się  nawet nie  zastanawiam po jakie  licho oni są razem - mam wrażenie, że po prostu z przyzwyczajenia i wygody, bo każda zmiana w naszym życiu wymaga wysiłku przystosowywania się do nowej sytuacji. A im  człowiek ma  więcej lat tym mu trudniej dostosowywać się do otoczenia.

No to może szkoda, że nie zawiadomiliśmy  ich o naszym  ślubie - zastanawiał  się na głos  ojciec. Nie ma problemu - wyślecie im swoje wspólne  zdjęcie i zawiadomicie, że wzięliście cichy  ślub, tylko wy i świadkowie (nie  podając danych osobowych  świadków), między wierszami dodacie, że w tej wiośnie życia  nie ma  z czego robić  sensacji - tłumaczył tacie Wojtek. I to moi rodzice znakomicie zrozumieją.

                                                                   c.d.n.