wtorek, 24 grudnia 2019

VII - Zupełnie zwyczajne życie

Droga powrotna z sanatorium była dość męcząca , do Warszawy dotarli późno i tę
noc Maria  przespała w mieszkaniu Jerzego.
Mieszkanie było odmalowane, w kuchni stał nowy stół, zamiast taboretów były nowe,
całkiem wygodne krzesła.
Jerzy, gdy tylko dowiedział się, że Maria ma jeszcze 7 dni zwolnienia lekarskiego, wziął
tydzień urlopu. Miał bardzo  dużo zaległego urlopu, bo jak twierdził, częste wyjazdy,
z których większość była poza PRL, z powodzeniem zastępowały mu  urlop.
Zaproponował Marii, by na ten czas pojechać do "znajomej leśniczówki" - pospacerują
trochę po lesie, pooddychają zdrowym leśnym powietrzem, Maria będzie mogła jeszcze
trochę poleżeć w ciągu dnia, on spędzi miło czas z leśniczym.
Ale ten projekt nie przypadł Marii do gustu- po pierwsze musiała nieco zmienić swą
garderobę, bo miesiąc , w którym spędzała wiele godzin leżąc oraz dieta typu "chudo
i słodko" spowodowały, że przybrała na wadze aż 10 kg. Nie mieściła się w to wszystko, co
nie było wykonane z dżerseju. A i te wszystkie dzianiny, teraz zbyt opięte na niej, sprawiały
niemiłe (głównie dla jej  oczu) wrażenie. Przed wyjazdem ważyła 48kg,  gdy teraz spojrzała
na wagę - omal nie  zemdlała i aż trzy razy się  ważyła- niestety waga uparła się by wciąż
pokazywać równe 58 kg. Nic dziwnego -w sanatorium musiała codziennie pochłaniać
glukozę, jedyne  ciastka, które były dozwolone w sanatoryjnej cukierni to były bezy a do
tego sanatoryjne wyżywienie  to było 5 posiłków dziennie. I albo się siedziało przy stole
i coś konsumowało albo  spędzało czas w pozycji horyzontalnej, na zabiegach lub na
zwykłym leżakowaniu. Spacery po parku zdrojowym, po którym wszyscy dostojnie krążyli,
nie były w stanie zrównoważyć ilości pochłoniętych kalorii.
Maria musiała teraz zająć się bieganiem po sklepach by zmienić swą garderobę bo tylko
dres na niej dobrze leżał, ponieważ poprzednio na niej wisiał. No ale niestety w dresie nie
chodziło się do pracy. Jerzy dzielnie towarzyszył jej w wędrówkach po sklepach, z wielkim
spokojem wysłuchiwał narzekań, że nie ma nic ciekawego ani ładnego w tych sklepach i
na okrągło powtarzał Marii, że ona i tak najładniej to wygląda we własnej skórze.
Na wszystkie uwagi Jerzego, że trzeba pomyśleć o ustaleniu terminu ślubu Maria miała jedną
stałą odpowiedź: "nie jestem jeszcze gotowa, nadal ci nie ufam w stu procentach, możemy
na razie być bez ślubu, mnie się nie spieszy."
Tak naprawdę to Maria sama chwilami nie bardzo wiedziała co ma  zrobić - jej uczucie do
Jerzego mocno ochłodło, faktycznie straciła do niego zaufanie. Zastanawiała się ile razy ją
zdradził, bo był facetem dla którego seks był lekarstwem  na wszystko - na zmęczenie pracą,
na kłopoty w pracy, na nudę a także na okres dużej prosperity i dobrego humoru. Zupełnie
tak jak gryzak dla ząbkującego dziecka.
W obowiązkowych godzinach leżakowania w sanatorium wiele razy zastanawiała się z kim
Jerzy "sypia" gdy ona jest daleko od niego, jak zniesie te duże ograniczenia zalecone przez
lekarza i czy jest jakikolwiek sens wychodzić za niego za mąż. Była sama na siebie zła, że
wciąż tęskni za jego dotykiem i obecnością dającą swoiste poczucie  bezpieczeństwa.
Tydzień minął szybko, Maria zaczęła pomieszkiwać na dwa domy- trochę u rodziców, trochę
z Jerzym.
Zatelefonowała do Rafała i on natychmiast zaproponował by się spotkali i porozmawiali, bo
przez telefon nie jest jednak wygodnie o wszystkim rozmawiać. Spotkali się w kawiarni, która
była niedaleko mieszkania Rafała a dostatecznie daleko od mieszkania Jerzego i absolutnie
nie na jego trasie. Przesiedzieli w dymie papierosowym trzy godziny, z oczami utkwionymi
w sobie i Maria powiedziała co nieco Rafałowi o swych rozterkach, mówiąc, że nie oczekuje
żadnej porady w tej kwestii, ale jakoś musi to z siebie wyrzucić i najłatwiej jest gdy rozmówca
jest osobą bezstronną. Przymiotnik zastosowany w tym zdaniu nieco rozbawił Rafała - chyba
nie był tak naprawdę osobą bezstronną.
Na początku grudnia zachorował niespodziewanie ojciec Marii i trafił do szpitala. Codziennie
po pracy Maria przychodziła do szpitala i siedziała tam do późnego wieczora. Oczywiście
poinformowała Jerzego co się stało i że teraz musi zajmować się ojcem, bo mama bardzo źle
znosi całą sytuację i w szpitalu bywa sporadycznie. W ramach "wsparcia" Jerzy kilka razy
odprowadził ją wieczorem do szpitala, ale nie przekroczył jego progu.
Gdy się  sytuacja pogorszyła i trzeba było zostać na noc, Rafał , nie proszony o pomoc, został
z Marią na noc w szpitalu. Gdy stan zaczął zagrażać życiu pacjenta zdecydowano się na operację -
był to akurat Sylwester, ludzie szli na zabawę a Maria z Rafałem siedzieli  na korytarzu pod salą
operacyjną czekając na wynik operacji. Po kilku bardzo długich godzinach, gdy pielęgniarki
wytoczyły wózek z sali operacyjnej Maria doznała szoku, a ordynator, który operował jej ojca
powiedział Rafałowi by natychmiast zabrał Marię ze szpitala, bo on nie potrzebuje w tę noc
następnego pacjenta do ratowania, w postaci nawet tak miłej osoby jaką jest Maria.
Rafał zabrał Marię, która chwilami nie bardzo wiedziała co się do niej mówi, do swego kolegi,
który zaprosił na Sylwestra kilkanaście osób. Maria została dość szybko "znieczulona"
jednym kieliszkiem wódki, siedziała zdrętwiała objęta ramieniem Rafała i cały czas powtarzała-
jest źle, tata umrze, bo nie leżał po operacji spokojnie, cały czas drżał, to źle rokuje.
Rafał milczał tylko chwilami mocniej ją przytulał i gładził delikatnie po policzku, zastanawiając
się jak ją  uspokoić, wlać w nią nieco otuchy.
Dookoła wszyscy tańczyli, co chwilę  spełniano toasty a Maria tkwiła mocno w swej rozpaczy.
Około ósmej rano oboje poszli do szpitala. Ojciec żył i chyba nawet lepiej wyglądał niż Maria.
O szczegółach tej operacji Maria dowiedziała się kilka dni później. Na razie było lepiej - przed
pacjentem był jeszcze jeden dzień krytyczny , dzień w którym z reguły roztapiały się szwy
wewnętrzne. Był to 9 dzień po operacji - Maria od rana siedziała w szpitalu, ale dzień minął
bardzo spokojnie, ojciec nadal czuł się dobrze.
Tego dnia po południu wpadła do mieszkania  Jerzego by zabrać stamtąd swoje rzeczy, które
akurat były jej potrzebne. Jerzy był już w domu. I wtedy, tak nieco niespodziewanie dla
siebie samej, Maria powiedziała mu, że nie wezmą nigdy ślubu, choć on pozostanie dalej w jej
życiu bardzo ważną osobą, ale ich związek nie uda się, czego dowodem jest to, że nie dał jej
wsparcia teraz, gdy tak bardzo tego potrzebowała.  Natomiast cały czas eksponował fakt, że
 czuje się samotny, bo ona nie przychodzi. że ani razu nie wpadł do jej ojca do szpitala.
W odpowiedzi usłyszała, że on daje jej trzy miesiące na zdecydowanie się kiedy wreszcie
będzie ten ich ślub. Maria wyszła z mieszkania teatralnie trzasnąwszy drzwiami wyjściowymi.
Cud , że nie  rozpadły się.
Niestety  szesnastego dnia po operacji ojciec Marii dostał krwotoku wewnętrznego.Rozpuściły
się szwy na niemal nie zrośniętej tętnicy i pomimo natychmiastowej interwencji chirurgicznej
nie udało się uratować ojca. Pielęgniarka, gdy potem rozmawiała z Marią powiedziała, że tuż
przed śmiercią  jej ojciec wzywał zapewne swego syna, bo wołał  "Rafał, Rafał, synku".
Maria była wstrząśnięta.
Na pogrzebie był i Rafał i Jerzy, ale Maria szła z matką i nawet nie bardzo wiedziała kto był
na tym pogrzebie. W kilka dni później widziała się z Jerzym i podziękowała mu za obecność
na pogrzebie i usłyszała, że mogła mu oszczędzić widoku siebie  w objęciach swego nowego
faceta. I Maria słysząc to dostała ataku śmiechu, bo tym "facetem" był ....siostrzeniec jej
matki, który przytulał płaczącą Marię, czekając aż  ta się nieco pozbiera i opanuje.
W odpowiedzi usłyszała, że czas biegnie do przodu i  zostaje jej coraz mniej czasu na podjęcie
decyzji. Maria nic nie odpowiedziała i wyszła - tym razem oszczędzając drzwi, wszak nie były
niczemu winne.
Była u  Jerzego jeszcze dwa razy, za każdym razem redukując swe rzeczy i mówiąc, że musi
je wziąć do prania lub wyrzucić bo z nich "wyrosła w poprzek".
Złośliwie zostawiła w szafce łazienkowej swoje kosmetyki- dobrze wiedziała, że każda z kobiet, która będzie korzystała z łazienki zajrzy do tej szafki - tak robiła  większość kobiet.
Spędzała teraz dużo czasu w domu z matką - jednego wieczoru, zupełnie niespodziewanie
przyszedł Jerzy.  Posiedział ze dwie godziny a na koniec powiedział, że wyjeżdża na 10 dni,
wraca na 3 dni i zaraz znów wyjeżdża i jeśli coś trzeba Marii lub jej mamie  przywieźć
z Zachodu to on z chęcią przywiezie. Maria stwierdziła, że chyba niczego nie potrzebuje,
poza tym zaczęła się odchudzać, to nawet nie wiadomo jaki rozmiar by miała zamówić.
Zostawił Marii klucze od swego mieszkania zupełnie nie wiadomo po co- w tym mieszkaniu
nie było ani pół kwiatka do podlewania.
Rafał miał sesję egzaminacyjną, bazowali  głównie na krótkich rozmowach telefonicznych
w godzinach pracy. Rozmawiali codziennie. Rafał był zmęczony.
W pracy dostał do realizacji nowy temat, który jego zdaniem mógłby być pracą magisterską.
Zależało mu by jak najszybciej uwinąć się z sesją i zabrać się za pisanie  pracy magisterskiej,
bo szef wyraził ochotę by być jego promotorem.
W czasie tej sesji Maria wpadała  do niego na uczelnię by go po egzaminie wyciągnąć na
krótki spacer.
Na dzień przed powrotem Jerzego z pierwszej części delegacji zrobiła mu zakupy by miał
co zjeść na kolację i śniadanie i ugotowała nawet obiad, do którego dołączyła "instrukcję
użycia". Oddała do pralni jego koszule i jeden z garniturów (przejrzawszy uprzednio
kieszenie), zadzwoniła do znajomych studentów by przyszli pomyć okna.
Poprane i uprasowane koszule tworzyły w szafie na półce zgrabny stosik, przy nich
zostawiła Jerzemu kartkę z informacją w której pralni były prane i że ma on tam swój
numer, pod którym będzie mógł zawsze zostawiać swoje pranie. Jednego popołudnia
zostawi koszule do prania, następnego poprane i poprasowane odbierze.
Pod stosikiem koszul zostawiła kopertę z króciutkim listem, w którym pisała, że zawsze
będzie miał miejsce w jej sercu, bo pewnych rzeczy nie można wyrzucić z serca i umysłu,
ale nie będą dobrym małżeństwem. Mogą  się tylko przyjaźnić, bo przecież dużo ich
kiedyś łączyło.
Chciała by ten list Jerzy znalazł tuż przed wyjazdem w drugą delegację i celowo jego
koszule w ulubionym błękicie nie leżały na samym wierzchu.
Wiedziała, że tchórzy, że to ucieczka przed rozmową w cztery oczy, ale bała się, że nie
oprze się jego namowom, prośbom i  perswazjom. Sama rozumiała, że 22 lata różnicy
wieku to nic gdy ona ma lat 20 a on 42, ale  to wszystkie stanie ością w gardle gdy oboje
będą o 20 lat starsi. Jak słusznie zauważyła jej matka,  to jest różnica pokolenia.
                                                         c.d.n.