poniedziałek, 1 lipca 2024

Córeczka tatusia - 140

 Mam dość zimy - tymi trzema wyrazami Marta witała każdy dzień,  a Wojtek niezmiennie  odpowiadał - nie ty jedna, wszyscy mamy  dość i wyciągał  ją delikatnie  z łóżka, otulał  szlafrokiem, zakładał ciepłe kapcie  na stopy i "meldował" - kawa już na  ciebie czeka. A w kuchni, jeśli akurat u  nich nocował, witał ją teść słowami : "witaj Słoneczko" i podsuwał jej świeżo upieczone  gofry.  Teść był niedawno  w  delegacji w krajach nieco  bardziej cywilizowanych i tam nabył dwie małe gofrownice - jedna była dla "ukochanych dzieci",   a druga była "wędrowna", bo wędrowała od  domu teścia  do domu  dzieci. Martę zawsze wzruszała ta  troska jej  teścia o  nich oboje. 

Zobacz córciu - śniegu nie  ma, wyprowadził  się  w nocy. Marta podeszła bliżej okna i rozejrzała  się po podwórku-  było świeżutko pozamiatane i rzeczywiście - śnieg  zniknął, nawet pod krzewami na trawniku go nie  było. No i dobrze, że  wreszcie  nie  dopadał nocą  świeży, to przecież  już niemal koniec lutego i jak  dla  mnie to mogłaby  się ta zima  już  skończyć  - stwierdziła Marta. Wojtek uśmiechnął  się - czy wiesz, że byłaś  jedynym dzieckiem w klasie, które nie lubiło  zimy?  A  gdy "wuefica" wpadła na pomysł by zrobić bitwę śnieżną to ciebie  zaraz  "profilaktycznie" ząb  rozbolał i poczłapałaś  do dentystki- pamiętasz?   Pamiętam - to był jakiś uparty i bardzo przywiązany do mnie  mleczak, który powinien  był już dawno wypaść i wtedy  dostałam od dentystki skierowanie  do ortodoncji. No a tam się strasznie  babka dziwiła, że przyszłam  sama a nie z matką. Obejrzała to, wyznaczyła następny termin  wizyty i kazała przyjść z matką lub ojcem.  A ja  nic oczywiście  ojcu nie powiedziałam i więcej mnie tam już  nie oglądali.  Mam tego "mleczaka" do dziś, on kiedyś  sam wypadnie a wtedy sobie wstawię w to miejsce nowy - a nasz pan dentysta mówi, że dobrze  zrobiłam wtedy. Jak widzisz jestem nieco wybrakowanym  egzemplarzem.

Zobacz  Tuśku - chyba  dziś będzie  ładny  dzień, słońce nawet wychodzi zza  chmur. I dobrze,  bo jedziemy dziś  z szefem pod Warszawę, czyli do Pruszkowa.  I jak znam życie  to pojedziemy służbowym samochodem, więc będę musiała być  tak długo jak i on. Ale  nie  sądzę żebym  z tego powodu później  dotarła  do domu, bo jedziemy tam na  jedenastą, więc nawet gdybyśmy konferowali w języku  migowym to i tak wrócimy przed siedemnastą do firmy. Szef hołduje  zasadzie  "pańskie oko konia  tuczy" i lubi kontrolować co  się w  firmie  działo gdy jego  nie  było na  miejscu. To bardzo fajny facet - oczywiście mam na  myśli jego postać od  strony zawodowej. Zero umizgów do kobiet, zawsze jest starannie ogolony, wszystko czyste, ręce zadbane, buty zawsze czyste, nigdy nie przeklina i nie opowiada  sprośnych  dowcipów i dzięki temu inni faceci też nie. 

Uważam, że  szef mi się trafił  fajny. A teraz  chce mnie przenieść  do  wydzielonego pokoju żeby mi nikt  się nie kręcił obok gdy muszę coś przemyśleć i  zarządził, by mi zainstalować zamiast  wysokiego  regału ze  schodkami to trzy niższe, żebym nie  skakała po schodkach i miała  wszystko w  zasięgu ręki. Wyraźnie awansowałam, bo mi do  tego mojego pokoju wstawią  szafę ubraniową, meblową, żebym  nie korzystała z ogólnej  szatni. No aż mnie zatkało ze  zdumienia, ale szef powiedział, że on to planował jeszcze gdy pracowała ta chemiczka, ale wtedy nie było środków, a teraz  są, więc mam sobie pomyśleć co jeszcze przydałoby mi  się. No to  sobie  zażyczyłam  stół laboratoryjny  z zamykanymi szafkami  na blacie, żebym  mogła coś zamknąć gdy wychodzę no i nową  wagę sobie  zażyczyłam, bo ta  stara to już antyk. A spryciarz tak to urządził, że mamy jedną ścianę wspólną, więc  są w niej  zrobione  drzwi. I tak jak w jego gabinecie  u  mnie jest  stolik, żebym  nie jadła przy  stole   laboratoryjnym, tylko przy tym stoliku. No i  jedna  moja ściana  jest szklana z widokiem na laboratorium. Ale gdy  siedzę to mnie nie  widać a jeśli ja mam chęć  rozejrzeć  się po laboratorium to muszę wstać, bo mi widok zasłaniają te  wymyślone przeze mnie szafki na  stole laboratoryjnym. No i szef jeśli będzie  chciał  ze mną o  czymś pogadać to będzie  wchodził  przez te nasze  wspólne  drzwi, ale,  jak go znam to   wpierw zapuka. Tylko  "chłopcy"w laboratorium nie  są tym zachwyceni, bo szef tuż obok. A przeróbkę całości ekipa  zrobiła   głównie  w czasie weekendu. Wiesz- to całe  laboratorium to są pomieszczenia przeszklone- jak  mi tłumaczono to u nas wszystkie ściany są z grubego szkła a nie z cegieł i ściany powstały albo przez oklejenie szkła płytami MDF albo przez to, że są zabudowane systemem szaf. To kiedyś była hala produkcyjna, stały tam jakieś maszyny.

Wojtek słuchał uważnie opowieści o szefie Marty, a potem powiedział - muszę o tym opowiedzieć  Michałowi - ciekawe czy nasze panie oraz studentki też tak dokładnie obserwują kadrę naukowo-pedagogiczną jak ty swoich kolegów. No jasne, że tak - powiedziała  ze śmiechem Marta.  W pewnym  momencie  nauki notatki robi  się niemal automatycznie, więc się można przyjrzeć  gościowi, który stoi lub  siedzi i gada. Tyle  tylko, że u was to dziewczyn  na studiach jest raczej  mało. Poza tym wy obaj nosicie całkiem pokaźne  obrączki i mam nadzieję, że nie szczerzycie się do tych nielicznych studentek płci żeńskiej studiujących  ten  kierunek. A panie w dziekanacie  już od  samego początku wiedzą, żeś żonaty i paskudna  żona  cię pilnuje niczym  Cerber, a jej  własny ojciec  jej  w tym pomaga.

Wojtek  się roześmiał - większość pań w naszym  dziekanacie to już  chyba jest  babciami. Kiedyś były dwie  młode dziewczyny, ale  powydawały  się  za mąż i po macierzyńskim już ich nikt u nas nie widział. Pomijam fakt, że nie należały do sympatycznych, wiecznie naburmuszone  i z pretensjami, że ciągle studenci  czegoś od  nich chcą. Michał twierdzi, że tych pań w  dziekanacie  jest po prostu za mało, bo one obsługują przecież nie  tylko studentów ale i całą kadrę naukowo- dydaktyczną i faktycznie  wydobycie  od  nich jakiegoś potrzebnego papierka zawsze człowieka  zdenerwuje.  Ja myślę, że każda  strona  dokłada  tu swoją cegiełkę - z reguły  zawsze ileś  łebków nie  złoży w wyznaczonym czasie indeksów, choć informacje  wiszą w kilku dobrze  widocznych  miejscach,  wykładowcom też  się  często  zdarza  zapomnieć by na  czas  zdać  do dziekanatu to co powinni tam złożyć, a niektórym asystentom wydaje  się, że już są profesorami z  workiem tytułów  naukowych i osiągnięć i traktują pracowników  niższego  szczebla jak parobków zapominając, że oni kiedyś  też  byli na takim  etapie. Tak z ręką na sercu muszę  się przyznać, że z wieloma asystentami nie  chciałbym pracować a już na pewno nie  chciałbym mieć  z nimi kontaktów towarzyskich.  

I wierz mi - to, że trafiłem na Michała  prosząc  go, by był moim promotorem traktuję  jak jakiś dar niebios czy losu. A do tego zaprotegował mnie u rektora  i namówił na doktorat i bardzo  często  mi podsuwa   jakieś  przydatne  materiały. Jestem pewien, że on  dobrze  wie co mi podsuwa,  ale  zawsze mówi, że "chyba  znalazł  przypadkiem"  coś co może  mogłoby mi się  przydać,  ale  nie  miał  czasu by  się temu bliżej  przyjrzeć.  Oczywiście  rzucam się na to jak dziki, zaraz  czytam i zawsze jest to strzał w dziesiątkę a potem dyskutujemy a to co on mówi w trakcie dyskusji świadczy o tym, że przeczytał to i dobrze  przemyślał  nim  mi to podsunął. 

Ja myślę, że Ziuk się na nim od razu poznał i naprawdę go kocha tak  jakby Michał był jego  synem.  I bardzo, bardzo się  cieszę, że  znów spędzimy razem urlop.  Bo tak na  co  dzień to  obaj  nie bardzo  mamy kiedy sobie  pogadać. Andrzej powiedział o Michale, że  w jego żyłach płynie  nie krew a dobroć. I to taka mądra dobroć. A Mireczek wpatrzony  w niego jak kot w księżyc i to co powie Michał to jest święte. I choć wcale nie posiada genów Michała to jest jego kopią - ta sama mimika, takie  same gesty i upodobania smakowe.

Marta pokiwała  głową i powiedziała  - Ala  się czasem śmieje, że producenta  tego rozlatującego się  wózka to ktoś powinien ozłocić - dzięki temu bublowi poznała Michała. A ja  wysnułam teorię, że to taki  znak, że Mirka  nieżyjący  tata  czuwa nad  nią i  dzieckiem. Co zabawniejsze - gdy Ala powiedziała  to Ziukowi to on  całkiem poważnie powiedział, że nie  mamy nawet  bladego pojęcia co dalej  się  dzieje po śmierci z tą energią, która nas ożywia. Powłoka  cielesna  rozpada się na miliardy atomów, ale energia  przecież nie ginie. I Ziukowie oboje kochają całą trójkę.  Ala twierdzi, że  Ziukowa,  odkąd pojawił  się  Michał, to wręcz odmłodniała, ona  po prostu  nabrała chęci  do życia.  

 I pomyślałam, że gdy  nadejdzie  wiosna to weźmiemy od Pati  adres tego domu nad Narwią i pojedziemy tam zobaczyć czy na pewno to dobra "miejscówka" - jak by nie  było to ta  Narew dość  długa  i może to być równie  dobrze w okolicach   zapory w Dębe jak i w okolicy Serocka,  bardziej na północ i nie bardzo wiadomo na którym brzegu. Tak czy inaczej to i tak będzie   bliżej niż Sopot. Słyszałam, że od  Zegrza w obu kierunkach  to się tam sporo pobudowało,  a tam gdzie my jeździliśmy na  wagary to jest teraz rezerwat przyrody i jakaś droga  turystyczna ale nie  dla samochodów.  Patrzyłam nawet  na  mapie - ten rezerwat ma takie oznakowanie  jakby tam były tereny podmokłe i to wszystko należy do Wieliszewa.  Ale  ja nie  pamiętam, żeby tam  były jakieś tereny podmokłe. I jest oznakowanie, że są tam przystanie i jakieś kąpieliska.  Ale może  my bywaliśmy  wtedy bliżej Zegrza  Południowego niż Wieliszewa.  Pomyślałam też o takiej  możliwości, że na  Słowacji to mógłby być i twój tata - tam to są pagórki a nie góry w tej  Lesnej - do gór ojciec  nie  będzie  wszak musiał dojeżdżać, no ale  z  drugiej  strony to lepiej  by  miał towarzystwo niż zostawał  sam na kwaterze. Ciekawa jestem jaka jest ta kuzynka Pati. Wojtek uśmiechnął  się - wydaje  mi  się, że  skoro Pati  jest  skłonna tam pojechać  w ramach  urlopu to ta jej kuzynka  nie jest jakąś męczącą otoczenie  niemotą. Poza tym  to do lata  jeszcze jest trochę czasu więc jak  zawsze  coś może  się zmienić w planach.  No ale  jakieś ogólne plany dobrze jednak  mieć. 

Jak  co  roku w końcu  lutego grypa szalała w  Warszawie, bo darmowe szczepienia nie  były  dostępne dla wszystkich - szczepione "za  darmo" były  dzieci i osoby starsze  65+. Marta nie  mogła  pojąć dlaczego tak mało osób się szczepiło-  szczepionka na receptę kosztowała  zaledwie  35 złotych, samo jej podanie  oraz  badanie lekarskie  przed jej  wstrzyknięciem  było usługą  bezpłatną.  Marta dopilnowała  by wszyscy w jej rodzinie zaszczepili się i nie  zapomnieli zabrać i wkleić  sobie do książeczki  zdrowia świadectwa owego  szczepienia. Dyrektor laboratorium  zwołał zebranie wszystkich pracowników i  w bardzo miły  sposób poprosił by  się wszyscy zaszczepili, by ich Laboratorium ominęła  epidemia grypy.  Prosił też, by wzmóc higienę,  ubierać  się adekwatnie  do warunków pogodowych i powiedział, że Rada Zakładowa ufunduje  szczepionki dla najmniej  zarabiających pracowników. I być może uda im  się zorganizować szczepienie w miejscu pracy- czyli lekarza by ocenił czy aktualnie  dana osoba  może  być zaszczepiona i pielęgniarkę, która szczepionkę poda. Ten pomysł podrzuciła szefowi Marta, która  przedtem porozmawiała na ten temat z  Andrzejem, a on z kolei ze swoim szefem w  szpitalu. 

Dobrze  się  składało, że Laboratorium pracowało tylko na jedną  zmianę i w pewien  piątek, około godziny 13,00 przyjechali do Laboratorium -  Maryla i lekarz internista. W podręcznej  lodówce  mieli odpowiednią ilość szczepionek. Szczepienie odbywało się w gabinecie szefa, a po szczepieniu każdy musiał "odsiedzieć" 20 minut w pokoju Marty.  Marta wszystkich bystro obserwowała i wypytywała  się jak się  czują i częstowała  "mieszanką wedlowską".  A śmiać  jej się chciało okrutnie, bo panowie tak na  co dzień bardzo odważni i  wręcz pyskaci bledli na widok strzykawki i wyglądali tak, jakby za moment  mieli stracić życie pod toporem kata.  

Gdy ostatni zaszczepiony wyszedł z jej pokoju, Maryla  zrobiła kawę dla "ekipy", szefa i  siebie. I dopiero  wtedy szef się  dowiedział, że Marta i Maryla są przyjaciółkami a mąż Maryli to świetny chirurg.  Ta ostatnia informacja wielce  zainteresowała szefa, który ponoć już dość  dawno powinien  był zawrzeć bliską znajomość z chirurgiem i uszczuplić  swe wnętrze o jeden organ, ale....... czekał nie  wiadomo na  co. W  związku  z tym Marta obiecała, że  zapisze  szefa na wizytę u chirurga - praktycznie  wyglądało to tak, że napisała maila do Andrzeja  z  zapytaniem kiedy  może bez problemu przyjąć jej  szefa, który zapewne  czeka aż mu się przydarzy taki stan, że będzie  jechać  na sygnale  do szpitala.  Odpowiedź nadeszła zaraz i było to pytanie,  czy  może przyjechać teraz, zaraz, bo Andrzej ma teraz czas.  Szef aż  zbladł z  wrażenia, ale jakoś się "ogarnął" , więc Maryla powiedziała, że w takim razie  może pojechać razem  z nimi. Marta też stwierdziła, że tak będzie najlepiej, a potem to szef po prostu zatelefonuje po kierowcę.  Szef był wyraźnie przerażony, ale Marta powiedziała, że lepiej  by pojechał teraz - zaraz bo aktualnie nie ma stanu zapalnego, więc pewnie zrobią USG i zdecydują na miejscu  co i kiedy dalej.  Szef popatrzył na nią podejrzliwie i  zapytał skąd ona wie, że nie ma  stanu  zapalnego.  Bo nie  skręca  się pan  z bólu  ani nie  wymiotuje- wyjaśniła. To tego też uczą na kosmetologii? - zapytał  zdziwiony.  Marta pokręciła  przecząco głową - nie uczą, ale ja wiem. Nie sądzę by pana od ręki zatrzymali, ale to nie jest niemożliwe, jeśli będzie szansa na  wolne łóżko. A Maryla wyjaśni panu po drodze jak to wszystko wygląda od  strony formalnej. Jeżeli się panu nie  zamarzy oddzielny pokój to wszystko pójdzie  w koszty ZUSu.  I mój mąż i ja życzyliśmy  sobie odrobinę luksusu więc płaciliśmy za pokój - a resztę pokrywał ZUS, bo wszak jesteśmy ubezpieczeni.

                                                                       c.d.n.