sobota, 18 sierpnia 2012

II c.d.

Podróż nie trwała długo, akurat tyle, by nieco się zdrzemnąć. Sonia wysiadła z autokaru nieco rozespana a gdy jechali do domu tramwajem obojętnie patrzyła w okno.
Miasto odbudowywało się  po zniszczeniach wojennych, wszędzie było dużo rusztowań, kręciło się na nich
wielu robotników.  Pomału ruiny znikały i zaczęły wyrastać nowe budynki.
Gdy Sonia weszła do mieszkania wydało jej się nieco obce. Podeszła do okna i aż jęknęła  - ulica była daleko w dole, za to wzrok jej sięgał  w stronę odległych domów. Gdy chciała zobaczyć co dzieje się pod domem, musiała przysunąć krzesło, stanąć na nim i wychylić się z okna, czyli zrobić to, czego nie wolno było robić.
Znacznie bardziej podobało się Soni w pensjonacie - tam  mieszkali na parterze i wszystko było na wyciągnięcie ręki - zawsze widziała tych, którzy przechodzili  ścieżką pod oknem, na trawniku kwitły kwiaty a listki najbliższego drzewa mozna było niemal dotknąć.
Sonia zajrzała natychmiast do swego kącika z zabawkami. Lalki siedziały rządkiem tak, jak je poukładała przed wyjazdem ciotka.Obok nich ze smętną miną siedział żółto-brunatny miś. Jedną łapkę miał obwiązaną
bandażem. Była to łapka,  z której Sonia  "pobierała krew na OB". Miś znacznie gorzej niż Sonia znosił owe zabiegi - materiał w tym miejscu był już mocno nadwyrężony.
Sonia rozwinęła bandaż, z powagą obejrzała uszkodzone miejsce i postanowiła następne zabiegi przeprowadzać cienką i ostrą igłą, a nie tępym drutem z  zaokrąglonym końcem.
Z własnych doświadczeń wiedziała, że gdy igła jest cienka i ostra to pobieranie krwi zupełnie nie boli. Krew miała pobieraną regularnie co dwa tygodnie i za każdym razem, gdy pielęgniarka szykowała jej rękę do pobrania krwi, Sonia z powagą mówiła -"proszę o cienką i ostrą igłę, żeby mnie nie bolało".
Pielęgniarki się uśmiechały, potem wyszukiwały w pojemniku właśnie taką igłę, pokazywały ją Soni, a potem mocowały w strzykawce. To były bardzo miłe panie, zawsze uśmiechnięte.
Pani doktor też była miła - zawsze z Sonią rozmawiała poważnie, tłumacząc jej dlaczego musi codziennie łykać duże ilości leków, dlaczego nie może biegać, musi zjadać to wszystko co jest na talerzu i koniecznie chodzić w  słoneczne dni w słomkowym kapeluszu z dużym rondem.
Sonia bez szemrania łykała wszystkie leki, nawet te w wielkich opłatkach, przy połykaniu których nieco się dławiła. Bardzo chciała wyzdrowieć i nie chciała być  w sanatorium. Znacznie milej było w domu, choć
ciotka wielce ją musztrowała i życie Soni składało się głównie z różnych zakazów.  Jedne wynikały ze stanu
zdrowia Soni, inne z wyobrażenia ciotki o tym, jak powinno się zachowywać dziecko.
Gdy po latach Sonia mówiła o swoim dzieciństwie określiła je tak :  "właściwie swobodnie to mogłam jedynie oddychać i przełykać ślinę, wszelkie inne procesy podlegały kontroli i regulacji, oczywiście z  uwagi
na moje dobro".
Najbliższe dni po powrocie były wielce pracowite - ciotka była zajęta praniem rzeczy i szykowaniem ich
na następny wyjazd. Lekarka kazała, by Sonia od czerwca do września była koniecznie "na świeżym
powietrzu", najlepiej z dala od miasta. I ciotka, która najchętniej siedziałaby jak rok długi we własnym
domu,  trzy miesiące letnie spędzała  poza nim.
c.d.n.