czwartek, 5 września 2024

Córeczka tatusia - 157

 Okazuje  się, że gdy człowiek jest na urlopie, to zarwanie kawałka  nocy nie  zostawia żadnego śladu- choć  wszyscy  położyli się spać około trzeciej nad  ranem bez najmniejszego problemu wstali sześć godzin później, zdziwieni  bardzo, że jak na  razie to nikomu nie  chce  się  spać.  

To znaczy, moi drodzy, że już się zregenerowaliśmy - orzekł Andrzej. Ruch i świeże powietrze świetnie regenerują organizm.  Nie da  się ukryć, że odkryto to już bardzo, bardzo  dawno. Zastanówmy  się jeszcze kiedy wracamy - w piątek czy w  sobotę. Ja do pracy to idę dopiero w poniedziałek i zaczynam wieczorem.  Ale chętnie bym wyjechał  w sobotę - wtedy będziemy mieli niedzielę z  dziećmi. A Marylka idzie w poniedziałek rano. 

Ala z Michałem i Marta  z Wojtkiem  stwierdzili, że  im to jest całkiem obojętne, byleby zdążyli Michał z Wojtkiem  w poniedziałek na dziewiątą rano do pracy. Ja też  idę jak zwykle na dziewiątą - stwierdziła Marta. Obiecałam szefowi, że mu przywiozę ze dwa oscypki. Muszę kupić  ich kilka, chyba kupię z pięć  sztuk. Muszę się w tym układzie  dowiedzieć od Ondreja gdzie je najlepiej kupić, żeby nie  było w nich więcej mleka krowiego niż owczego. Gdy przyszedł Ondrej Marta od  razu zapytała  go gdzie najlepiej kupić takie prawdziwe oscypki.  A dużo ich chcesz- to pierwsze pytanie, a drugie na kiedy. No na  sobotę, bo chcemy wyruszyć mniej więcej w sobotę, ale nie o świcie, a  sztuk to tak z sześć albo siedem, albo najlepiej dziesięć. 

Ondrejowi aż  szczęka opadła - a co, sklep będziesz  otwierać? Te dobre to są cholernie  drogie. Trudno - powiedział Wojtek, ale dla nas potrzebne  są na trzy rodziny , poza  tym Marta chce dla  swojego szefa, bo ją nawet o to poprosił a ona chce też  dla  swojego zespołu chłopaków w pracy, bo ona nieco w nich ostatnio orała.  A jak  wróci to znów pewnie co nieco roboty im  zwali, bo ostatnio coś wielce zamyślona chodziła  i chyba  coś kombinowała. Jak moja kobieta  chodzi z głową w  chmurach to pewne, że  coś obmyśla. I na pewno nie układa  wtedy wierszy.

A kiedy wy  wyjeżdżacie - bo odbiór to będzie  pewnie  w Zakopanem, ale   może  uda  się na na Łysej Polanie spotkać z producentem. Jeśli macie  miejsce w samochodzie to bym  się z wami zabrał, a potem bym wrócił jakąś okazją.

Uzgodniliśmy, że pojedziemy  w sobotę po śniadaniu - po prostu  wstaniemy wcześniej niż dotąd. Udało nam  się  wstać skoro świt by się  wywlec  na Rysy to i na  wyjazd możemy świtkiem  wstać.  No dobra - za moment zacznę  załatwiać -  zapewnił ich  Ondrej.  Jessu, aleście  mnie  zadziwili.  Ale wasze oscypki to jeszcze małe piwko - mój kolega ciągnął ze Smokowca, z restauracji smażone......pstrągi. Do Krakowa je  ciągnął. Wszyscy w kuchni padali ze  śmiechu, bo co jak co, ale  w krakowskich  dobrych knajpach to zawsze można dostać  smażonego pstrąga.  One  wszystkie z hodowli i tu i tam. Ale  kwestię oscypków to rozumiem - są oscypki i oscypki - w  tym wypadku to kwestia proporcji składników i uczciwości producenta.  A Milosz to wami zachwycony -  spełniliście  jego marzenie.  Dziś  rano telefonował bym  zbyt rano po jajka nie przyszedł, bo na pewno odsypiacie  wizytę u niego. Hanki mama  też zachwycona. I jak mówi to psica jest niezwykle piękna i mądra, a  wyście im  pomagali ją "umeblować".  

A tam- strasznie pomagaliśmy - pozbijaliśmy po prostu deski do kupy, wyszła nawet niezła buda na ich ganku i Luna ją zaanektowała. Deski były równe, nawet  wygładzone, piła  spalinowa, małe odcinki do cięcia -  zero problemów- wyjaśnił  Wojtek.  Wiesz- jakby na to nie  spojrzeć  były przecież cztery pary  rąk do roboty, a  dziewczyny poszyły z koców pokrowce na  materace. A  teściowa Milosza  to szalenie  miła i serdeczna osoba - stwierdziła  Marta. Miałam wrażenie, że znam ją "od  zawsze". 

Godzinę później zatelefonował Milosz - pozachwycał się Luną, że to przecież jeszcze  szczeniak a mądra niesamowicie. I zgadnijcie dokąd idę w poniedziałek. Bo podobno w poniedziałek będzie ostatni dzień pogody. Potem  już ma  być kilka  dni deszczowych. 

Na Łomnicę, bo  nowy turnus zjechał - powiedział Wojtek. Nie, zero punktów. Idę na Rysy. Ze starszym małżeństwem, którzy doczytali  się w przewodniku, że od nas droga na  Rysy krótsza i łatwiejsza, bo jest mniej ekspozycji. Noo, to prawda,  ale boją  się iść sami. Oni już dziś wieczorem przyjadą do  nas, prosili o nocleg, więc ich  skierowałem do rodziców Hani. Ja  nie  chcę Luny rozpraszać.  I tak ma za  dużo  wrażeń odkąd  ją sprzedali. Dziś  się uczy aportowania.  Trochę jej  ciężko pojąć, że nie zagryza  się na  śmierć tego co się  ma  w pysiu przynieść. Ona jest przesłodka!  Przy nodze chodzi bardzo porządnie i dziś chodziliśmy po  Tatrzańskiej Łomnicy -  nawęszyła się okrutnie. Na  wszelki wypadek  na razie  to ją prowadzam na  smyczy. I wszyscy  mi jej  zazdroszczą, ale nie powiedziałem, że ona z Zakopanego ale że z Bieszczad. No i każdemu  mówię, że dostałem ją  w prezencie od przyjaciół.  Jeszcze  wiele nauki przed nią - muszę  dość  szybko ją nauczyć by się nie  wydzierała na każdego mijanego psa. A we  wtorek  jadę  z nią do weterynarza i kupię jej jakiegoś  dużego misia, bo tej  nocy to spałem z jedną  ręką wystawioną poza łóżkiem. Jeden  pies a w  sumie dwie  rodziny  mają   furę  radochy!  Teściowa już  zapowiedziała, że  gdy ja i Hanka będziemy poza  domem to ona  u nas w domu posiedzi z Luną, tak samo w poniedziałek, gdy pójdę  na Rysy. A jak im ktoś kiedyś  proponował psa to nie  chcieli go wziąć, bo to straszny kłopot i obowiązek. A teraz teściowa to chyba  startuje  do odznaki psiej matki  zastępczej. Już zamówiła gdzieś mięso dla Luny i taką dużą kość, którą ma  zamiar starannie obgotować i oczyścić i coś wspominała o jej uwędzeniu,  żeby Luna miała ją do zabawy. Hania się ze mnie śmieje, że powinienem nauczyć Lunę  by mnie  goliła  zębami.  No i   nie  wiem, czy aby  nie  kupić  jej jakiegoś kagańca, bo po raz  pierwszy do mnie  dotarło, że ona  może chapsnąć  jakieś paskudztwo leżące po drodze. Nie  sposób przecież  cały czas iść i patrzeć czy tylko węszy  czy  może  coś chwyta do pysia. No i silna jest, a przecież  to jeszcze  szczenię. Ciekawe kiedy  mnie  zamkną w jakimś psychiatryku bo cały czas  do niej gadam. 

Wiesz - w tym gadaniu do psa to nie ma nic  a nic niezwykłego- zapewniła go Marta. U nas  każdy w  rodzinie zawsze rozmawia z naszą Misiunią. I każdy z nas jest pewien, że ona go doskonale  rozumie. Pies ma  tę zaletę, że nie przekaże  dalej  tego co mu powiesz. I na pewno  cię nie obgada do znajomych. Jak widzisz  pies w domu to bardzo pozytywna  zmiana, bo poza tym nawet jak nie masz ochoty to i tak musisz ruszyć  tyłek  z domu, żeby z nim  wyjść. Podejrzewam, że nasza Misia   to zna mnóstwo przepisów kulinarnych, bo tata Wojtka na pewno jej ze  szczegółami opowiada o tym  co robi  w kuchni gdy u nas gotuje. Ja to  dość  rzadko  dostępuję przywileju gotowania co najwyżej mogę być tatową podkuchenną. Bo gdy studiowałam to tata nam gotował, bo ja dość późno docierałam do domu i wtedy tata stwierdził, że on przed południem  się nudzi, więc będzie dla nas gotował. I tak zostało. Poza  tym on należy do osób, których obecność jest zupełnie  nie krępująca, natomiast  bardzo miła. Nie nadaje  tekstów  z gatunku "a w moich  czasach", nie usiłuje nam  narzucić  swoich porządków. A ponieważ czasem mu  serducho ciutkę nawala, bo miał kiedyś   nierozpoznany i nie leczony zawał  serca, to gdy tylko nieco  gorzej się  czuje to nocuje u nas w  swojej "kajucie" - ma u nas  swój pokój i część  rzeczy. Nieco z trudem, ale udało  mi się  go nauczyć, że ma  mi zawsze donosić każdą zmianę  samopoczucia,  bo wtedy można  szybko zapobiec  większym  problemom  zdrowotnym. I gdy przyjedziecie do nas to wtedy będziecie mieszkać w jego mieszkaniu, które jest  "aż"  kilometr od naszego, a tata będzie  wtedy u nas. A ten jego pokój u nas to rzeczywiście  jak kajuta- duże łóżko, szafa , mały stolik, nieduży fotel. Chcieliśmy by spał w  większym pokoju, ale on woli w tym.  Śmiejemy się z Wojtkiem, że ojcowie  to się nam trafili fajni - w przeciwieństwie  do matek, które nie sprawdziły  się w  swoich  rolach- zwłaszcza  moja bo nie była ani dobrą matką  ani żoną.  Rozmawiałam z kardiologiem u którego ojciec Wojtka jest pacjentem, a on mi powiedział, że bardzo ważne dla ludzi w wieku 60+ by  się nadal czuli potrzebni a  nie odrzuceni i że ojciec nie potrzebuje  nadmiernego odciążania go od obowiązków i taki tryb życia jaki prowadzi jest  dla niego w  sam raz. Kombinowaliśmy nad wakacjami, żeby nadal był "pod nadzorem"- pobyt tu byłby raczej nonsensem, bo siedziałby sam na kwaterze, był pomysł by pojechał z resztą naszej "paczki" nad  morze, ale w  wersji końcowej tata Wojtka jest z moimi  rodzicami nad rzeką, stosunkowo blisko Warszawy, bo poniżej 100km. Blisko do rzeki, blisko do lasu no i jest  wśród przyjaciół, bo nasi ojcowie  się znają od wielu lat i poza tym  się przyjaźnią. A żeby  było zabawniej to Marta opowiedziała, że gdy pracowali w tej samej instytucji to się osobiście  nie  znali- poznali się bliżej i zaprzyjaźnili dopiero gdy Wojtek trafił do tej samej szkoły i klasy co Marta.

Ostatni wieczór na Słowacji spędzili wszyscy u Milosza. Luna została "wymiziana", wyściskana w 200% i aż  dziwne, że jej od tego głaskania i podrapywania nie  wypadła sierść a nosek od  całowania nie  zmienił kształtu  ani nie spuchł. Hania miała oczy w  mokrym miejscu podobnie jak jej mama i zapadła decyzja, że w następnym  roku przywiozą  ze  sobą Wojtkowego tatę, który będzie miał lokum w  domu rodziców Hani. A co do Milosza - uznano wszystkie jego dokumenty a w jednym  ze  sanatoriów regularnie  szkolą  się fizjoterapeuci i Milosz już jest na liście kursantów,  szkolenie  zacznie  się 1 września.  Oczywiście wszyscy nowi  znajomi zostali zaproszeni do Warszawy. Oprócz listy nowych przyjaciół warszawiacy wieźli do Warszawy kilkanaście oscypków, 3 woreczki suszonych prawdziwków zbieranych przez  mamę Milosza. Poza tym Marta dostała kilka przepisów na te potrawy, które  tu jej bardzo smakowały i serdak z jagnięcego futerka oraz 2 dywaniki pod łóżko z koziej skóry - to był prezent dla jej rodziców. Do tego  wszystkiego zapewnienie, że każdy z nich zawsze będzie  bardzo pożądanym gościem.

Następnego dnia do Zakopanego ruszyła kawalkada czterech  samochodów, bo w ostatniej chwili Ondrej postanowił jednak jechać  swoim samochodem. Pożegnanie  z Ondrejem w Zakopanem  też było rzewne. On oczywiście  również został  zaproszony do Warszawy. On z kolei zapewniał, że zawsze dla nich będzie miejsce w jego domu. A ponieważ, jak się zorientował to oni  wszyscy należą do tych, którzy planują dokładnie to co zamierzają, to na pewno  zawsze uda im  się "dogadać".  I bardzo  się ucieszył, że będzie  mógł przyjechać do Warszawy.

Za Krakowem "wycieczka" zatrzymała  się by zjeść lunch. Pogoda  była  dobra, ruch na  drodze był umiarkowany- nie był to po prostu jeszcze czas  wakacji szkolnych, które już wkrótce miały  się zacząć.

Mógłbym  się przenieść na Słowację - stwierdził  Andrzej sącząc poobiednią kawę. Podobał mi  się Smokowiec. Takie uzdrowiskowe  miejscowości żyją innym rytmem i znacznie  bliżej natury. A ta "zwykła  chałupa" jak Milosz nazywa dom swoich rodziców to fajne miejsce. Milosz  chce tam jeszcze urządzić suchą łaźnię. Co prawda  jeszcze  nie  wie w którym miejscu- czy w którymś z pomieszczeń piwnicznych czy rozbudować w tym celu garaż. Ja  co prawda nie wiem na co mu sucha łaźnia, ale  nie wykluczam, że gdy się cały  dzień nadrepcze w górach to taka sucha łaźnia może dobrze  działa na  cały organizm.  Jestem ogromnie  ciekawy jak to będzie z tym jego wyszkoleniem  się na  fizjoterapeutę. A czy ktoś z was  wie, czym na  co dzień  zajmuje się Hanka? 

Hanka jest tak zwaną  "pomocą  dentystyczną" w gabinecie swego własnego ojca - powiedziała  Marta. Jest normalnie  zatrudniona na etacie, ale jak  stwierdziła to ma już tego dość i zastanawia się nad zajściem w  ciążę, z tym, że jak twierdzi to do dzieci też jej nie spieszno. Po prostu nie  da  się ukryć, że u tatusia robi  nie  tylko za pomoc dentystyczną  ale i  za  sprzątaczkę i  za zaopatrzeniowca, za księgową, czyli jest na  etacie "przynieś, podaj, pozamiataj." Ale jak mi powiedziała,  to jeszcze  wytrzyma dopóki Milosz  nie zostanie fizjoterapeutą. Ale ma  żal do ojca, że ani jej,  ani jemu nie powiedział o tym, że te trzy i pół roku studiów medycznych  mogą mieć  znaczenie dla Milosza i że można  to wykorzystać. 

A ja mam wrażenie, że skoro on w połowie czwartego roku rzucił te  studia, to tak naprawdę nie był wcale zainteresowany medycyną. Oczywiście dobry fizjoterapeuta musi dobrze być obeznany z medycyną a ci fizjoterapeuci po Krakowskiej AWF są dobrymi  w swoim fachu. Ciekawy jestem  jak to  wszystko  się  rozwinie - powiedział Andrzej. Ja  w każdym razie  będę go dopingował, bo jako fizjoterapeuta  wcale nie  musi pracować na etacie, może być po prostu "wolnym  strzelcem" i  brać  zlecenia  prywatne- np. rehabilitację w domu pacjenta- a to często jest bardziej opłacalne niż etat. Z tym, że nie wiem jak to wygląda na prowincji, słowackiej  zwłaszcza. W Warszawie to miałby prywatnych pacjentów na pęczki bo każdy woli zapłacić by do połamanego  dziadka  czy babci przychodził rehabilitant  do  domu niż żeby pacjenta  wozić na  zabiegi gdzieś  do  przychodni, bo to już jest bardziej kłopotliwe. Poza tym państwowo to dostanie z 10 do 20 zabiegów na  rok,  a to jest  zdecydowanie  za mało w starszym wieku. Bo to, że  się kość zrośnie to dopiero początek, zwłaszcza  w  starszym wieku potrzebny jest stały, kontrolowany  ruch. Będę się do niego  dość  często  się odzywać  i może naślę mu  zimą kolegę który jest fizjoterapeutą. Facet nie jest tak  napalonym narciarzem żeby jechać na Chopok i szlifować  śnieg od  świtu do nocy.  Jemu wystarczą okoliczne wyciągi, zwłaszcza, że  będzie pewnie  z  dzieciakami.

Od tego "przystanku" za  Krakowem jechali do Warszawy już bez żadnej przerwy.

                                                                         c.d.n.