środa, 3 kwietnia 2024

Córeczka tatusia - 107

 Oglądanie, dezynfekowanie i opatrywanie trwało ze trzy kwadranse, po namyśle zamiast szczepionki p.tężcowej Andrzej uparł  się na  zastrzyk  antybiotyku. Ty  chyba przesadzasz- stwierdziła  Marta- zobacz- nawet nie jest zmacerowana skóra, nie ma śladu krwi. I od  razu mi lepiej jak przeciąłeś tę skórę. Ja bym to najchętniej trzymała teraz  na  sucho. Zakryj to tą skórą i zrób mi tylko opatrunek i będzie wszystko w porządku. Zwolnienie mi się przyda, bo posiedzę lub poleżę i  szybko się to wszystko wygoi. A na jutrzejszy  zastrzyk to  mnie tata przywiezie.  Bo antybiotyku w tabletce  nie  będę  brała. Na noc to opatrunek zdejmę i  założę  cienką, bawełnianą skarpetkę żeby  to  "oddychało i  wysychało". No to ja  do was wpadnę przed południem, tak około 10,00, bo potem to mam przecież podwieczorek u starych. Obejrzę i zrobię ci osobiście zastrzyk, przywiozę go ze sobą, przywiozę  ci  zwolnienie, rano będzie Henio. A ty umiesz  robić zastrzyk domięśniowy? Wiesz w które miejsce się  wkłuć  żeby nie wbić  się  w nerw kulszowy?- spytała. Jesteś paskudnie złośliwa- jasne, że wiem. No to wracamy do domu, w nagrodę dostaniesz pyszną kolację, którą nam ojciec przygotuje, czyli wyjmie z lodówki i  wstawi do piekarnika. A ja będę "chorować" w towarzystwie trzech facetów. 

Andrzej, tak  jak obiecał, przyjechał do "swej ulubionej pacjentki"  zaraz po 13,00, a nie po 10,00 rano,  obejrzał z wielkim zadowoleniem stopę Marty - było sucho i przywiezionymi wysterylizowanymi  nożyczkami obciął  skórę i zrobił nowy opatrunek. Przy okazji  musiał wysłuchać opowieści Wojtka, jakie to mrożące w krew żyłach kłopoty ze stopami  miewała Marta, więc niech  się Andrzej  nie dziwi, że ten pęcherz to było dla niej "małe piwko", ona ma już spore  doświadczenie a on  już się uodpornił i ..... przyzwyczaił. 

Andrzej przyjechał tym razem  z  chłopcami,  którzy   z przejęciem   oglądali  ciotczyną  stopę,  bili  brawo, że ciocia nawet  nie  skrzywiła  się przy  zastrzyku. Andrzej  zatelefonował do swych  rodziców, przepytał się o najlepszy dojazd , wyściskał się  z domownikami i obiecał, że  wieczorem  zadzwoni a może nawet  wpadnie. Jakoś nie bardzo  mu się spieszyło do tej wizyty.   Dzieciaki zjadły na lunch zrobione przez  dziadka Wieśka naleśniki udające pizzę.  Wieczorem Andrzej doniósł, że  wizyta się udała a dzieci były  grzeczne. Obiecał, że  gdy skończy  wieczorny obchód to nim się położy  spać zda im  sprawozdanie z wizyty. 

No ale niestety nie zatelefonował, bo musiał zoperować przywiezionego pacjenta- niby  nic wielkiego, wyrostek robaczkowy, ale.....rozlany. Jakiś odporny był ten pacjent, bo z bólem pojechał jeszcze na  ślub kolegi  w  sobotę, a w ramach leczenia  bólu wypił  nieco i Andrzej  nie mógł  się nadziwić  jak można  wpaść na pomysł, żeby ból wyrostka leczyć wódką. No to miałeś przynajmniej zdezynfekowanego od środka pacjenta- wódka wszak też dezynfekuje -  śmiała  się  Marta. A był trzeźwy gdy go przywieźli ?- spytała. No tak - doszedł do genialnego  wniosku, że to chyba jednak nie żołądek go boli, bo po wódce to by mu przeszło gdyby to była jakaś niestrawność. Szalenie  rozbawiła Martę ta opowieść. Zrobiła prędko zdjęcie swej  stopy smartfonem i  wysłała  do Andrzeja - wygląda  świetnie- odpisał Andrzej. Goi się na  tobie  jak na psie.  Raczej jak na  suce - sprostowała Marta. I to bez nawet  jednego  kieliszka wódki! Ewenement- no nie???  Fakt - zaśmiewał się Andrzej. A o wizycie  to ci opowiem gdy  się zobaczymy- w  sumie było całkiem  sympatycznie, chłopcy  byli dobrze wysterowani przez Ewę, oglądali kolekcję samochodzików mojego ojca - bo stary od wielu lat zbiera samochodziki, ale  tylko modele  zabytkowych samochodów. Pozwolił im  nawet niektóre  wziąć  do ręki i  opowiadał ze  szczegółami o tych modelach. Nie  miałem pojęcia, że on  zbiera takie samochodziki - za mojej kadencji  w domu nie zbierał. Chłopcy byli zachwyceni. Co do Leny - powiedziałem matce jak się Lena popisała - była zdumiona. Ona im  się nie podobała głównie  dlatego, że była "zbyt swobodna", dość wyzywająco się ubierała i zdaniem  mojej matki za  bardzo  się malowała. No a  chłopcy sporo opowiadali o Ewie i rodzice  mnie nawet pochwalili, że nie posłałem ich  do przedszkola, bo to jednak jest  wylęgarnia  różnych  chorób - sprawozdawał Andrzej. A dzieci powiedziały  dziadkom, że mama jest teraz w  szpitalu, bo zachorowała z powodu palenia papierosów, a palenie papierosów jest bardzo, bardzo złe. Matka stwierdziła, że byłoby miło, gdybym ich przywoził do nich  na  weekendy. 

Trochę się  dziwiła, że ja często/gęsto pracuję w  weekendy i dopiero ojciec jej uświadomił, że przecież szpitale pracują "na okrągło", bo ludzie  chorują bez  względu na to jaki jest to  dzień tygodnia.  Trochę była  zdumiona, że nie mam własnej praktyki prywatnej, więc musiałem jej nieco oczęta otworzyć opowiadając ile  czego potrzeba do najprostszego  zabiegu chirurgicznego i ile kosztują leki, materiały opatrunkowe, narzędzia i cała najprostsza  nawet aparatura.  Jej się chyba  wydawało, że chirurg  to jak dentysta - może mieć bez problemu własny gabinet i wykonywać  najrozmaitsze operacje. A na końcu  się uśmiałem, bo rodzice chcą się z powrotem sprowadzić do Warszawy i zaczynają  studiować ogłoszenia. Bo jednak coraz  trudniej im  się tu  mieszka no i ciężko tę dużą chatę i posesję "obrobić". Powiedziałem im tylko to co wy mi  mówiliście - by nie  szli do tych prywatnych inwestorów i by raczej rozglądali  się za już wybudowanym mieszkaniem. 

Mówiłem im  o was, że dzięki  wam mam teraz  brata i siostrę i że kiedyś  was do nich przywiozę.  Dzieciaki też o was opowiadały, a o Misi tak mówili, że matka odniosła wrażenie, że to dziewczynka, wasza  córeczka  a nie piesek. Obiecałem rodzicom, że następnym  razem zaproponuję Ewie  by też z nami do nich przyjechała.  Ojciec zainteresował  się "Miasteczkiem Wilanów" i chce  się tam z matką wybrać. Na  szczęście  już dojrzeli do zwykłego  mieszkania a nie domu. Bo jednak własny dom to tyle  samo kłopotu co i radości,  a im  człowiek  starszy tym więcej kłopotu niż radości. W każdym razie było lepiej niż się  spodziewałem.  Oni już nawet oglądali te  domki na Kabatach i też  stwierdzili, że szkoda na to pieniędzy.  Przymierzali się też  do  mieszkania   w bloku  w Piasecznie, ale odpuścili, bo jak  mama orzekła to czułaby się jak w  przeludnionym ulu.  Ale z tego co mówili, to wywnioskowałem, że oglądali  mieszkania  w którymś  ze starych bloków z wielkiej  płyty, więc  może nic  dziwnego, że odnieśli takie  wrażenie. Powiedziałem im, że my  mieszkamy w bloku,  ale nie czuję  się w nim  wcale jak  w ulu, więc może niech do nas wpadną,  bo na Ursynowie ciągle  coś się buduje i często można kupić jakieś mieszkanie.  Obwiozę ich któregoś  dnia po Ursynowie, bo to osiedle z okna  samochodu świetnie  się prezentuje. A oni jakimś  cudem  nigdy tu nie  byli. W drodze  do  domu  dzieciaki  mi powiedziały, że obaj dziadkowie , czyli wasi ojcowie  są fajniejsi, a zwłaszcza dziadek Wiesiek, bo rozmawia  z nimi jak z dorosłymi i nie  mówi o nich "dzieciaczki"  tylko "chłopcy".

Marta się uśmiała z tych opowieści, a potem powiedziała, że jak  zna życie, to za miesiąc  lub  dwa, jego rodzice ogromnie się zniechęca  do myśli o przeprowadzce i niech oni, nim on ich obwiezie po Ursynowie powędrują trochę po różnych nowo budowanych osiedlach. A miasteczko Wilanów, a  właściwie mieszkania , które tam powstają  raczej  nie  zachwycą  rodziców. I opowiedziała  o  swoich doświadczeniach z wizyty  w jednym z "okazowych" budynków, w którym w mieszkaniach  projektant zrezygnował całkowicie z....drzwi w pokojach. Co gorsze, gdyby komuś  się jednak zachciało mieć drzwi to musiałby robić je na  indywidualne  zamówienie, bo "otwory  drzwiowe"  w ścianach były zupełnie niewymiarowe.  Marta zwiedziła  tylko jeden blok w tym miasteczku Wilanów i tak  się  tym "okazowym" mieszkaniem zraziła, że od razu skreśliła  całe osiedle  z listy  swych  zainteresowań.  

Opowieść o domu  z mieszkaniami bez  drzwi bardzo  spodobała  się Andrzejowi, który zaraz opowiedział, że najwidoczniej projektantowi spodobał  się  system mieszkania  w jurcie mongolskiej, w której na wspólnej przestrzeni mieszkają trzy pokolenia niczym od  siebie nie oddzielone. 

Ojciec Andrzeja  mówił, tak między  wierszami o tym, że on to by  chętnie przeprowadził  się albo na starą  część Sadyby lub Wilanowa i że teraz bardzo żałuje, że to poprzednie swoje  mieszkanie sprzedali  zamiast dać je pod  wynajem ( a tak im  wtedy  radził Andrzej)  bo gdyby ono nadal było ich to mogliby tam mieszkać, choć to było drugie piętro,  a oni woleliby parter. A najbardziej Andrzeja rozśmieszyło ojcowskie  zapytanie   "a co ty nam radzisz  synu?",  na które odpowiedział, że nie jest  w stanie  niczego im  doradzić, bo on i oni to dwie  zupełnie  różne "bajki", a każdy doradzający zawsze doradza kierując  się własnymi upodobaniami i potrzebami. Obiecał im jednak, że w miarę swych możliwości czasowych  obejrzy  to co wyda  się rodzicom interesujące. No i doradził  również  by wypisali swe  życzenia  odnośnie nowego lokum bardzo  dokładnie i skontaktowali  się z osobami zajmującymi się kupnem-sprzedażą  domów i  mieszkań. Bo tego rodzaju pośrednicy mają więcej informacji niż tylko ogłoszenia w gazecie codziennej - to firmy  żyjące z pośrednictwa w tej materii i na ogół  mają bardzo dobre  bazy  danych. 

A jak  ty sobie synku dajesz radę bez żony? Gotować to ci pewnie  gotuje  ta niania do  dzieci. Andrzej tylko się  roześmiał i powiedział - jest  mi naprawdę świetnie bez  żony - pani Ewa zajmuje  się dziećmi, uczy je wielu rzeczy, między innymi utrzymania porządku, a  ja mam w klinice świetną kantynę i tam  jem obiady  i jem  drugie śniadania, pomijam fakt, że umiem też ugotować  coś  w razie potrzeby, poza tym mam w domu takie udogodnienia jak zmywarka  i pralka.  A najważniejsze dla mnie jest to, że mam prawdziwych przyjaciół. Jedyne to, czego zawsze mam zbyt mało to - czas. Ale  już zgłosiłem w dyrekcji, że jestem teraz samotnym ojcem, więc nie  będę tak bardzo dyspozycyjny jak  dotychczas. Zawód lekarza nie jest jednak łatwy, to wielce obciążające psychikę  zajęcie, do tego trzeba być wciąż na  bieżąco z nowymi metodami leczenia, nową aparaturą.  Poza tym co jakiś  czas wyjeżdżam za granicę.  Ostatnie Boże Narodzenie spędziłem w  Londynie i moi przyjaciele, Marta i jej mąż, Wojtek,  przywieźli do  mnie chłopców. To ich właśnie uważam za swoje rodzeństwo. 

A moi chłopcy ochrzcili ojca Wojtka  swym dziadkiem - jest dla nich  wzorem i co dziadek Wiesiek powie to jest święte. A że "dziadek Wiesiek" jeszcze własnych  wnuków  nie posiada to moi chłopcy  całkiem  zawojowali jego  serce. A oni  nie tęsknią za matką? - podpytywała Andrzeja matka.  Raczej nie, bo pani Ewa nie  skąpi im  czułości, choć ich  nie  rozpieszcza.  Oni ją poprosili, by ona  spała  z nimi  w jednym  pokoju, więc przemeblowałem mieszkanie i oni mieszkają razem   z nią  w jednym pokoju. Ale bardzo możliwe, że będzie  bardzo niedługo  miała  swoje własne  mieszkanie w sąsiednim  budynku - małe, dwa pokoje  z kuchnią. Ja nadal mam  przecież  nocne dyżury, nie pracuję tylko przedpołudniami -  szpital to takie wariatkowo czynne  całą  dobę  tak jak organizm człowieka. Tak naprawdę to szalenie obciążający zawód, chirurgia zwłaszcza. Bo choć to może brzmi dziwnie, ale często życie pacjenta  jest dosłownie  w rękach chirurga. I nie  dość, że już na  starcie gdy  zaczynasz  pracować musisz  mieć wiele wiadomości, bo organizm człowieka  to szalenie  skomplikowane urządzenie, to stale  coś nowego nam, lekarzom, wpada w oczy, coraz  więcej dolegliwości można uleczyć lub przynajmniej ułatwić pacjentowi życie codzienne.

Ojciec Andrzeja głośno odchrząknął i półgłosem powiedział - zmarnowaliśmy tyle  czasu żyjąc oddzielnie zamiast ci pomagać, ale  może gdy będziemy mieszkać bliżej to  wszystko się jeszcze "wyprostuje". Na ogół  zawsze po latach niepowodzeń  przychodzi dobra passa. Zobacz, jak oni delikatnie obchodzą  się z tymi modelami.  Andrzej rzucił okiem w  stronę chłopców i powiedział - oni nigdy nie niszczyli zabawek chociaż dopytywali  się  co one  mają  w środku.

Gdy Andrzej już to  wszystko opowiedział Marcie ta powiedziała - gdy już będę mogła swobodnie  stać na nodze a ty  będziesz znał swój grafik to zrobimy "mały  spęd"- ty z dziećmi i swoimi rodzicami i może też z Ewą, jeśli już będą ją  znali.  Ojciec Wojtka będzie  w siódmym niebie bo on uwielbia takie  spędy. A twoi rodzice ?- zapytał Andrzej. Pomału  - i bez  nich to będzie zgraja ludzi, zdążymy jeszcze ich poznać z twoimi rodzicami.  Jak  się nasi "starsi" poznają i polubią to sami będą  sobie zapewne urządzać  "spędy".

                                                                           c.d.n.