sobota, 6 marca 2021

Wszystko jest........10

 Dobrze, że rodzice Andrzeja przylatywali w niedzielę, więc Julita nie musiała się martwić z ich rozpoznaniem w tłumie pasażerów. Okazało się, że Andrzej jest niesamowicie podobny do swego ojca, choć jeszcze nie pobłyskiwał siwizną. Ponieważ samolot był nieco spóźniony Andrzej zmusił Julitę, by posiedziała w kawiarni i tam na ich poczekała. Miał rację, bo dwoje starszych ludzi z trzema walizami lecący aż z Nowej Zelandii zmobilizowało panów celników do działania. No ale niestety nie mieli nic do oclenia ani nie wwozili rzeczy zakazanych no i jeszcze zasilili strefę bezcłową kupując dwa różne koniaki. Mina celnika gdy oglądał ten wolnocłowy zakup była zgorszona - koniak zamiast wódki- istna głupota.

Gdy podchodzili do kawiarni Julita z daleka rozpoznała swego teścia i ruszyła im na spotkanie, a że Andrzej stwierdził -o, Julita tu leci- to Julita wpadła wprost w ręce teścia, który odstawił walizę. Wyściskana i wycałowana przez teścia  znalazła się w objęciach teściowej. Jeju - nie deprawujcie mi kobiety, bo się jej w głowie przewróci od tego przytulania, całowania i mówienia jaka jest  śliczna.

Teściowa w samochodzie  cały czas  głaskała Julitę po ręce i mówiła jak się ogromnie cieszy,że wreszcie Andrzej ma przy sobie właściwą kobietę. Pomiędzy zachwytami nad osobą Julity dopytywała się, czy nie będzie jednak lepiej gdy będą mieszkać w  hotelu, aż Julita powiedziała- jeżeli mamuś dojdziesz do wniosku, że wam w hotelu będzie wygodniej to wtedy jutro będziemy się rozglądać za  zmianą lokum. W grę wchodzi jeszcze dom moich rodziców nieomal pod Warszawą albo rzeczywiście hotel. Dziś już nic nie będziemy zmieniać, ale mam nadzieję, że będziecie jednak zadowoleni. Mari, przestań marudzić, podobno jesteś stęskniona za dziećmi, więc siedź cicho! - niemal warknął ojciec Andrzeja. 

Robiąc w domu "klar na  pokładzie" Julita powynosiła do służbówki wiele rzeczy z szafy sypialnianej, żeby tylko teściom było wygodnie. Co prawda Andrzej stwierdził, że przesadza, ale ona mu wytłumaczyła, że to jest najlepsza pod słońcem okazja by zrobić w domu remanent. Po wyjeździe teściów przejrzą razem różne rzeczy, miedzy innymi "1500" koszul i podkoszulek Andrzeja które przywędrowały razem z nim, a których wcale nie używa, bo niektóre były prezentami od  "byłych". Przejrzą co sobie  zostawi a resztę  spakują do PCK lub Monaru. I w ogóle muszą pomyśleć nad zrobieniem ze służbówki tzw. "garderoby".

Zaraz od wejścia teściowa wpadła w zachwyt - to było naprawdę bardzo ładne mieszkanie . Z małego przedpokoiku zaraz przy wejściu, gdzie była wnęka z wieszakami i miejscem na górze na kapelusze, a na dole na obuwie, w którym się przyszło, wchodziło się do właściwego przedpokoju łączącego pozostałe pomieszczenia. Stała tu komoda z  długim lustrem i ławeczką, która była schowkiem na buty. Z boku lustra wisiał worek z jednorazowymi kapciami dla gości.

Andrzej pokazał rodzicom, w którym pokoju będą spali a teściową zachwycił fakt, że byli tuż nad koronami drzew. Teraz co prawda  drzewa były nagie, ale nietrudno było sobie wyobrazić jak to może wyglądać latem. Potem z zainteresowaniem obejrzeli gabinet Andrzeja i living room, już z nowymi fotelami.  Teściowa się skarżyła na Andrzeja, że ilekroć prosiła go o jakieś wymiary Julity, to zawsze jego odpowiedzi były enigmatyczne z gatunku: właściwe, cudne, takie w sam raz, więc zupełnie nic nie mogła jej przywieźć z ciekawych ciuszków. Julita się śmiała- to takie męskie, każdemu facetowi własna żona  najbardziej się podoba goła i bosa a cudza mocno wydekoltowana. Ale gdy żona błyśnie  dekoltem to zaraz  go zazdrość łapie, bo się jeszcze innym spodoba. Córeńko, a  co mogę pomóc w kuchni.? Nie ma w czym pomagać, wszystko mam przygotowane. Proszę, idź  do Andrzeja, bo ja wiem, że bardzo za tobą tęsknił. Naprawdę? Naprawdę, wiem co mówię. A poza tym- dziękuję ci, mamuś, za niego. Wrócił mi chęć do życia. Ogromnie go kocham. A ja ci dziękuję, że go mimo wszystko chciałaś. Mamuś, my po prostu byliśmy sobie przeznaczeni. A jak gdzieś w gwiazdach jest zapisane, że mamy być razem to tak się staje. Czasem nie od razu, bo pewnie trzeba do tego dojrzeć emocjonalnie. 

Teściowa pożeglowała do living roomu, a Julita wyciągnęła ze służbówki najnowszy patent - stolik na kółkach, odkupiony przez Jacka w szpitalu. Stolik chyba się gdzieś źle prowadził, bo zgubił kółko, długo  stał bezczynnie aż wreszcie któraś z pań "kuchennych" go "zezłomowała" i Jacek odkupił go za grosze. Dał do naprawy a potem przywiózł do Andrzeja, bo  jak stwierdził latanie u niego do i z kuchni to niemal pół maratonu. Julita do istniejącego metalowego blatu dokręciła nowy, drewniany, na dole dodała jeszcze drugi  blat z  boczkami i stolik służył do wożenia talerzy,  półmisków oraz potraw z kuchni do salonu. 

Julita wyciągnęła  upieczonego indyka z piekarnika,szybko poporcjowala, ułożyła na półmisku, obok niego również upieczone kartofle. Do ozdobnego garnka wlała podgrzany barszcz czerwony, na dolnym blacie już miała przygotowane sztućce , talerze,  szklane kubki do barszczu, sól, pieprz,  miseczki z sałatką sosjerkę z sosem.

Gdy tylko otworzyła drzwi kuchni natychmiast pojawił się Andrzej i zabrał wózek do salonu. Stół, z uwagi na barszcz czerwony był dziś nakryty kolorowym obrusem, by nie  stresować gości, że kropla barszczu może spaść na obrus i go zniszczyć.

Teściowa z niejakim przerażeniem patrzyła na talerz Julity, na którym było tylko mięso i sałatka. Niewiele więcej było na talerzu ukochanego syna, ale był przynajmniej jeden pieczony kartofel. Nie wytrzymała i spytała- a czemu wy tak maleńko jecie? Bo my chcemy jak najdłużej wyglądać młodo i zgrabnie. Mamo, to jest naprawdę wystarczająca kalorycznie porcja dla dorosłego człowieka  dobiegającego czterdziestki. Mam za mało ruchu by jeść więcej. Do pracy i z pracy siedzę za kierownicą,  w pracy też nie ganiam po bieżni ale siedzę a badanie pacjentów też  nie jest pracą dla mięśni ale dla mózgu. Dobrze, że Julita nie chce sama wychodzić na spacery, więc  muszę ją wyprowadzać. Ja ją rozumiem, mnie też nie chciałoby się samemu łazić po ulicy. A tak to się staramy każdego wieczoru, jeśli tylko nie pada albo nie jest  wściekle zimno - spacerować.  Ona też siedzi większość czasu  w pracy za biurkiem. Ale spacery są jej niezbędne - spacery a nie bieganie. A jak z jej serduszkiem? Lepiej mamo, dużo lepiej. Nawet ta zastawka lepiej funkcjonuje. Jest pod bardzo dobrą opieką a poza tym nauczyła się już dbać o to, żeby mnie nie doprowadzać do rozpaczy i dba o siebie. Nie ma  chodzenia  w zimne pory z gołą głową  "bo przecież włosy mi klapną",  nie ma spacerów z gołą szyją, nie ma wybiegania z domu  do sklepiku bez kurtki lub z bosymi nogami. Co z tego, że do sklepiku jest od bramy ze 20 metrów, ale zimą lub późną jesienią jest to o te 20 metrów za dużo, plus  zimno na klatce schodowej. Ta zrujnowana zastawka  to nie  jest u niej wada wrodzona, to częste anginy, ropne migdały, zapalenia zatok. 

Synku, pisałeś mi, że chodziliście razem do podstawówki, a ja  Julity nie pamiętam. A pamiętasz jak kiedyś wróciłem ze szkoły z rozbitym piszczelem? I jak lekarz na dyżurze w szpitalu dziecięcym zachwycał się jak ładnie mam nogę opatrzoną? No pamiętam. A ten opatrunek to właśnie mi Julita zrobiła. Byliśmy wtedy parą. To z nią chodziłem wtedy do kina, z nią się uczyliśmy całować, to na spotkania  z nią wyciekałem wieczorami z domu. Potem jakimś cudem przez całe liceum spotykaliśmy się na wagarach, bez umawiania. A na zdjęciu maturalnym nie było mnie dlatego, bo na swoim balu maturalnym nie byłem, ona też nie była na swoim. W tym czasie mieliśmy swój prywatny bal maturalny w motelu pod  Warszawą.  

Mama słuchała tej opowieści w wielkim zdumieniu i cichutko spytała- a co było dalej. Ja zdałem na  medycynę, pojechałem na wakacje do Was, jej list do mnie nie dotarł. A ona robiła studium hotelarskie i wyjechała na praktykę do Włoch, bo kilka najlepszych osób od razu wysyłali. Uczyły się na miejscu języka i zawodu.  No i tam wyszła za Włocha.  Był tu niedawno, nawet sympatyczny, choć nie polecałbym go na męża. A ja się łajdaczyłem tutaj. Ona rozeszła się z Włochem, wróciła do Polski i załapała kolejne ropne zapalenie gardła. No i  trafiła do mnie, bo to był jej rejon. Gdy zobaczyłem w stosiku kart pacjentów jej imię i nazwisko to zdębiałem. Była ostatnią pacjentką tego dnia. A gdy ją osłuchiwałem i usłyszałem to  tak tragicznie pracujące serce myślałem, że umrę. I wiem , jestem mocno przekonany o tym, że jesteśmy sobie przeznaczeni. A że trafiliśmy znowu na siebie po niemiłych dla nas doświadczeniach to może było konieczne byśmy na siebie spojrzeli od nowa.

A tak przy okazji - podjęliśmy decyzję, że nie będziemy mieć dzieci. Nie wiadomo jak długo  będzie tak dobrze z jej serduszkiem jak teraz. Na razie bije  ładnie równo i niech nic  tego nie zaburza. Jest pod opieką przychodni kardiologicznej w Instytucie Kardiologii. A imiennie opiekuje się nią mój kolega ze studiów, też już z doktoratem.

W trakcie tych opowieści Andrzeja Julita przyniosła  własnej roboty sernik wiedeński- czyli same zdrowe składniki - jak go zareklamował Andrzej. Sernik był oblany gorzką czekoladą. Julitko, to strasznie pracochłonny wypiek, stwierdziła  mama. Julita uśmiechnęła się- najgorsze dla mnie jest wysmarowanie tortownicy masłem - nie lubię tego robić. A reszta to samograj, bo wszystko robię  mikserem. Chyba tylko raz w życiu ucierałam ser ręcznie, no a raczej dwa razy - pierwszy i ostatni.

A może chcecie wyjść na mały spacerek z nami? Ja wyjdę - zgłosił swą kandydaturę ojciec.  Tylko ubierzcie się ciepło, to jednak styczeń, a więc zima. A wzięliście jakieś ciepłe rzeczy? Ja powinnam  sobie kupić ciepłe botki, stwierdziła mama. No to chyba będzie lepiej jeśli zostaniecie dziś w domu, a  jutro rano zobaczymy co wam potrzebne i zawiozę was na zakupy. A my z Julitką wrócimy za pół godziny.

                                                                        c.d.n.


Wszystko jest....9

Dni mijały niepostrzeżenie. Prywatna przychodnia, w której pracował Andrzej zaproponowała mu jeszcze pół etatu w szpitalu do którego należała. Po krótkim namyśle i naradzeniu się z Julitą Andrzej przyjął tę propozycję, zwłaszcza, że pracowałby wtedy znacznie bliżej domu, skończyłyby  się jazdy na drugi  brzeg Wisły. Co prawda  tu też raz na jakiś czas miałby nocne dyżury, ale ten szpital przyjmował głównie zaplanowane przypadki a nie  działał niemal jak  pogotowie. Tu nikt w noc w noc nie operował pacjentów kardiologicznych. W sumie i tak zarabiał tu więcej a  miał znacznie więcej spokoju. Jacek co prawda był niemal  obrażony, ale w końcu powiedział, że gdyby szukali  w ich szpitalu lub przychodni  kardiologa, to niech wtedy Andrzej przypomni sobie o nim. W instytucie wciąż trwała cicha wojenka pomiędzy kardiologami a kardiochirurgami. Kardiochirurdzy  mieli o sobie świetne mniemanie i jeżeli jakiś pacjent powiedział o kardiochirurgu  "kardiolog" to miał niemal przechlapane.  Nie mniej Julita została nadal pod opieką  przychodni kardiologicznej Instytutu, a tak imiennie to pod opieką Jacka.

W połowie listopada do Warszawy zjechał na kilka dni...Mauricio.Tak naprawdę Julita miała  największą ochotę wziąć zwolnienie lekarskie na ten czas, ale  zdawała sobie  sprawę z faktu, że ich drogi mogą się jeszcze nie jeden raz skrzyżować, bo pracowali w tej samej branży. Gdy tylko dowiedziała się, że on przyjeżdża powiedziała o tym Andrzejowi, który stwierdził, że on nie widzi problemu, może go nawet Julita zaprosić do nich do domu na kolację.  A jeśli to będzie przyjęcie u Julity w firmie razem z  drugimi połówkami personelu, to on oczywiście przyjdzie. Skończyło się na krótkiej wizycie Mauricia u nich w domu- chciał poznać obecnego męża Julity.  Trochę był zaskoczony, gdy  dowiedział się, że Julita z Andrzejem znają  się jeszcze ze szkoły podstawowej. Żeby było śmieszniej na tę kolację Julita zaprosiła Jacka z Sylwią, żeby Sylwia mogła podziwiać, że język włoski nie jest problemem dla Jacka. Mauricio po rozwodzie z Julitą nie ożenił się ponownie. Gdy Julita z Sylwią coś szykowały w kuchni, Sylwia  stwierdziła, że,  fajny ten Mauricio, ale  Julita powiedziała - tak fajny, o ile któraś  chce na okrągło się skrobać lub na okrągło rodzić ewentualnie na okrągło brać tabletki. I dziwnym trafem przestała się nim Sylwia zachwycać.

Jacek wziął sobie do serca przymierzanie Sylwii do różnych ról. Mieszkali raz u Sylwii, a raz u Jacka, ciągle nie mogąc się zdecydować u kogo mieszkać. Częściej mieszkali u Jacka, który mieszkał bliżej  instytutu. Ale tak naprawdę życie na dwa domy zaczynało oboje nieco denerwować. 

Gdy Jacek zaczął Andrzeja wypytywać jak to było  u nich z oświadczynami, ten się bardzo zdziwił-  my  po prostu od razu wiedzieliśmy, że się pobierzemy, bo musimy być razem. I to tyle. No wiesz, jeśli stale ty mówisz dziewczynie, że ją kochasz i to samo słyszysz od niej to właściwie jakieś oświadczyny nie są potrzebne. Zapytaj się między jednym a drugim  gryzem  kanapki jak się ona zapatruje na to, żebyście wzięli ślub. A jeśli chcesz by było romantycznie   to zapytaj o to w trakcie pieszczot. Jacek był zdziwiony - a pierścionek, kwiaty itp?  To tylko dekoracja, raczej postaraj się o naprawdę dobry seks i wtedy zapytaj.

Jacek, my z Julitą nie jesteśmy dobrym ani typowym przykładem.Ona już była po rozwodzie, ja się dopiero do drugiego rozwodu przymierzałem, z nas nie ma co brać przykładu. Poza tym oboje nie lubimy jakichś formalności, zadęcia, pompy. Julita już raz miała ekskluzywny ślub, więc wiedziała, że  extra oświadczyny z klękaniem, różami, pierścionkiem super suknią i dzwonami w kościele niewiele w sumie znaczą. Podpytaj Sylwię  co lubi. Patrz, przecież my nawet obrączek nie mamy. Masz temat do podpytania Sylwii co o tym myśli. Jesteś prawie czterdziestolatkiem a błądzisz niczym dziecko we mgle.

Zastanów się sam nad tym czego chcesz dla siebie, zastanów się też nad tym ile siebie możesz i chcesz  dać Sylwii, co w niej lubisz, czego nie lubisz, czy  czujesz dyskomfort psychiczny gdy jej nie ma obok ciebie. Tylko nie pomyl dyskomfortu psychicznego z tym fizycznym. A jeśli ci odmówi to wypytaj się dokładnie dlaczego nie chce a nie zwijaj natychmiast żagli. Bo może są to tylko obawy, które masz szanse wytłumaczyć rozwiać. Wiesz, nam się często wydaje, że już wszystko komuś przedstawiliśmy, wytłumaczyliśmy, ale trzeba brać od  uwagę, że druga strona wychowywała się  na innej ulicy, w innym domu, miała dotąd inne doświadczenia. 

Jeden z naszych profesorów mówił nam, że gdy chcemy dobrze leczyć to nie tylko wiedza merytoryczna jest nam potrzebna ale i nieco wyobraźni- musimy zrozumieć pacjenta, brać pod uwagę jego nikłą znajomość funkcjonowania organizmu ludzkiego, nikłą wiedzę  o medycynie, brak jego akceptacji słabości własnego organizmu itd, itp. Ty się urodziłeś i wychowałeś w dużym  mieście, a Sylwia chyba przyjechała tu dopiero po maturze. Tak naprawdę to w ludziach tkwi swego rodzaju regionalizm- mam kuzyna w Trójmieście, studiował w Gdańsku a chwilami ma takie odzywki, że się zastanawiam czy wychował się w mieście czy gdzieś w ziemiance pod lasem. Ostatnio słyszałem opowieść o pani polonistce, którą, jak określiła pani która to opowiadała, z językiem polskim łączy tylko i jedynie to, że skończyła ten  kierunek, bo pani nadal posługuje się językiem regionalnym, w miejsce litery "i" na końcu wyrazu wymawia "y". I uczy dzieci w podstawówce warszawskiej języka polskiego.

Nadszedł  list od rodziców Andrzeja- wykupili już bilety lotnicze do Polski i mieli przylecieć do Warszawy 5 stycznia.  Ojeju, jęknął Andrzej, będę musiał uporządkować nieco swój gabinet. Julita się  śmiała- primo- pomogę ci, secundo- wreszcie kupimy do niego porządną dwuosobową sofę z funkcją spania. My się przeniesiemy do twego gabinetu na czas ich pobytu, a rodzicom oddamy sypialnię. I zamówimy sobie do sypialni szybciutko dużą szafę, a tu wstawimy tę, która tam jest. Stanie na drzwiach, tylko klamkę z nich wymontujemy. Albo zrobimy tę szafę na zamówienie  taką, żeby stała w tym  świetle futryn i była na dwie  strony, a ja wreszcie przestanę drżeć o te szyby w  drzwiach między pokojami. Jutro zatelefonuję  po  człowieka od tych szaf. Zobaczymy co się nam wiecej opłaci.Muszę tylko rozrysować sobie ten pokój w skali. Wiesz, pokój ma te drobne 24 metry kwadratowe - w końcu kiedyś  budowali mieszkania a nie klatki dla królików. I w jednej części szafy zrobimy półki na twoje notatki, skrypty itp. Forsa na to jest. Pół lancii nam sfinansowało  "japonkę", forsa od rodziców wystarczyłaby na nowe umeblowanie living roomu, ale ja to bym tam chciała tylko mniejsze i lżejsze fotele mieć,  bo przesunięcie każdego jest dla mnie za dużym problemem- nie wiem czemu są takie ciężkie- zupełnie jakby je ktoś nafaszerował ołowiem. No fakt- zgodził się Andrzej. Gdyby były jeszcze przedwojenne to bym podejrzewał, że są w nich ukryte  jakieś skarby. Julitko, ale jesteś pewna, że chcesz by rodzice tu z nami byli? Bo wiesz, można by ich ulokować np. w hotelu-pensjonacie lub u Twoich rodziców. Ale spojrzenie którym Julita obrzuciła męża zamknęło mu całkiem usta. Kochany  wyślij jutro rodzicom wiadomość by przypadkiem niczego sobie w Warszawie nie rezerwowali, bo będą u nas.

Jeszcze tego wieczoru Julita zabrała się za rysowanie planu pokoju,  zagoniła Andrzeja do wymierzenia w nim wszystkich meli, więc nawet podnóżek wymierzył. Potem  sama wszystko narysowała na kartonie w odpowiedniej skali, napisała co który kartonik przedstawia, wszystko powycinała i zaczęła zabawę w meblowanie gabinetu na papierze. Najbardziej się Andrzejowi podobał  fakt, że będzie teraz w jego gabinecie podwójna sofa, a gdy będzie musiał nad czymś popracować wieczorem, to Julitka  będzie mogła być z nim w jednym pokoju a światło przy biurku będzie przysłaniał piękny drewniany parawan, który kupili kiedyś tylko dlatego, że się im ogromnie podobał.  

Parawan był podobno zabytkowym  meblem  hinduskim. Zobaczyli go w DESie - na początku wyceniony był tak,  jakby był cały z drogocennego kruszcu, ale po roku, w ramach "zwalniania miejsca na wystawce" jego cena już nie budziła ich  zastrzeżeń.  Co prawda nie był im potrzebny, ale po prostu się obojgu podobał. Stwierdzili, że nie wydają wcale pieniędzy na jakieś alkohole, nie chodzą  do restauracji, nie tracą pieniędzy  na gry hazardowe, więc zdarzało im się kupować rzeczy, które nie były im niezbędne a tylko się podobały. Tym sposobem kuchnię zdobiły porcelanowe słoje na mąkę, cukier, sól, kaszę. Stały puste, bo były tylko ozdobą. Kiedyś przeglądając coś na internecie Julita zobaczyła  zabytkowy stetoskop lekarski- był tak zabawnym przedmiotem, że kupiła go dla Andrzeja. Nieźle się pośmieli, gdyż przypominał  metalową trąbkę, ale jego rozszerzenie nie było okrągłe ale podłużne.

W połowie grudnia gabinet Andrzeja już był przemeblowany. Udało się zamówić nieco nietypową szafę, której połówki stały w dwóch różnych pokojach, a wnętrze było dostosowane do ich potrzeb. Próbę generalną zrobili w  święta. 

Wigilię, która ku wielkiemu zdziwieniu gości, czyli rodziców Julitki oraz Sylwii  (Jacka to nie zdziwiło) wcale nie była postna spędzili  w mieszkaniu swoim i gościli "Jacków" przez  całe święta. Pierwszy dzień świąt byli  w czwórkę u rodziców Julity, a drugi dzień  świąt obaj panowie ... pracowali. A Sylwia i Julita pół dnia przegadały, potem Sylwia czuła się w obowiązku pomóc Julicie  w poświątecznych porządkach, czyli zdjąć używaną przez nich pościel i wrzucić do pralki pobiegać z odkurzaczem po mieszkaniu. 

Wieczorem Jacek wpadł po Sylwię, a Andrzej nie mógł się nadziwić dlaczego ludzie, którzy wiedzą co im szkodzi robią wszystko by  mieć wszystkie niemiłe objawy chorobowe, łącznie z zawałem. No wiesz- tłumaczyła mu Julita-nie każdy ma w najbliższej rodzinie lekarza, który dniem i nocą czuwa, nawet podczas najgorętszych pieszczot, zawsze sprawdza co jest  na talerzu, wyprowadza na  spacery, sprawdza ubranie, czasem kołysze do snu. Andrzej popatrzył jej w oczy- no bo może nie każdy lekarz tak obłędnie kocha swą żonę. Uwielbiam słuchać jak pracuje twoje serduszko, bo zawsze mi mówi, że mnie kochasz-mnie i to co w danej chwili robię.Nawet nie wiesz jakie to cudowne! No popatrz, jakie to dziwne, wcale nie podsłuchuję twego serca a doskonale wiem co ci sprawia największą przyjemność, ja cię po prostu odbieram dotykowo i to w różnych miejscach, odbieram cię  każdym centymetrem  swego ciała, nawet tymi częściami nigdy nie widocznymi. Wiem, skarbie i to jest cudowne.

Sylwestrową noc spędzili w denerwującym huku petard ciesząc się, że nie posiadają psa lub kota. Andrzej twierdził, że w tym hałasie to nawet rybki w akwarium mogłyby ogłuchnąć lub zejść na zawał.

Jacek z Sylwią szaleli gdzieś na zabawie w jakimś klubie, a oni  słuchali swoich ulubionych płyt.

                                                                        c.d.n.