piątek, 12 maja 2023

Lek na wszystko?- 112

 Nad strumykiem Teresa dość intensywnie obserwowała  swoją przyjaciółkę i w końcu powiedziała do niej - patrzę  na  ciebie i cieszę  się, bo widzę, że  wreszcie  zaczynasz  wracać do formy. I popatrz- jak fajnie  się tu czują nasze  dzieciaki.  Nie podejrzewałam, że takie nic, nitka  wody może dać dziecku tyle  radości. Twój spaceruje  od jednego dziadka do drugiego, mój wpatrzony w wielkiego tatę, który sprawił, że strumyk  zmienił się w mini  zalew, a do tego na tej łące obok rosną  zimowity. Kiedyś myślałam, że to są nieco przerośnięte  krokusy.

Wiesz - powiedziała Alina-  miałam indywidualną sesję terapii. I to chyba  mi bardzo pomogło. Zryczałam się przy okazji, ale wreszcie  wiele rzeczy zrozumiałam. Bo gdy po raz  pierwszy usłyszałam diagnozę to się chyba jednak załamałam i starałam przekonać  sama siebie, że to nie jest prawda. Te grupowe  terapie  to jakoś  wcale  mi nie pomogły. Bo w moim odczuciu fakt, że nie ja jedna mam dwubiegunówkę wcale nie był dla mnie pocieszeniem, to raczej mnie dołowało, bo skoro tyle osób  choruje, to chyba  nic pocieszającego w tym  nie ma. Pan Wojtek, to nowy terapeuta, na pierwszej sesji powiedział mi, że on nic mi nie powie o mnie, o mojej chorobie - on będzie tylko słuchał tego co ja mu zechcę powiedzieć o swoim życiu i o tym co mnie zawsze  dołuje, co sprawia  radość, co bym chciała w życiu  zmienić i dlaczego. I to wszystko jest nagrane, bo będziemy do tego jeszcze  wracać. W każdym  razie  facet  sprawił, że stałe branie leku już nie jest dla mnie stygmatyzujące. Cukrzycy, którzy biorą insulinę mają zdecydowanie  gorzej  niż  ja. Tak przy okazji  dowiedziałam się, że jest wiele osób, które muszą  całe  życie brać  "na  dzień dobry" jakiś lek, żeby prawidłowo  funkcjonować.  I żyją.  I powiedział, bym nieco ograniczyła obecność pani Marii w domu i więcej mam się sama zajmować domem, bo to mi pozwoli  wrócić na właściwe tory i podniesie mi  samoocenę. I żebym nie była nadopiekuńcza  dla Tadzia. I mogę za którymś razem przyjść razem z małym. I żebym przestała  się trząść nad nim. Nie mówię do małego, bo Kris  się  ze mnie  wtedy śmieje, że gadam jak dziad  do obrazu.

Muszę sobie  wiele spraw w domu ustawić, więc pewnie nie jeden raz  zdziwią cię moje pytania. Jeśli tylko pozwolisz, to będę często wychodzić razem z tobą i Alkiem na  spacer. Nie ma problemu - tyle  tylko, że ostatnio  bardzo  często Alek idzie na  spacer z dwoma dziadkami a ja siedzę w domu z Zikiem. Ale  nie ma problemu byś szła  razem z nimi na spacer. Jacek jest już całkowicie wkomponowany w naszą rodzinę, ja to go traktuję jakby był moim teściem - stwierdziła Teresa. Z kolei, żeby było dziwniej ale i śmieszniej, syn Jacka, Paweł, traktuje  mnie jakbym  była jego matką, no a on przecież jest niewiele ode mnie i od  ciebie  młodszy, dopiero dobiega  trzydziestki.  Kazik jest bardzo przywiązany do Jacka, a tata i Jacek są niczym papużki nierozłączki. 

Zobacz!- Alek po raz pierwszy pozwolił Tadziowi "uczepić" się siebie by dziecko mogło wstać.  Dotąd  zawsze  odsuwał  się od  Tadzia. Idą do nas - patrz, Alek aż zesztywniał z wrażenia, bo Tadzio się go trzyma kurczowo.  Alina chciała wstać i podejść do dzieci, lecz Teresa ją powstrzymała - zostaw- wszyscy trzej faceci są gotowi w każdej chwili ruszyć  dzieciom z pomocą. Oni zaledwie z piętnaście dorosłych kroków mają do nas. Pochwal małego gdy tu  dotrze,  ja  swojego pochwalę za pomoc. Dotarło do niego, że jest  większy od Tadzia i na pewno jest dumny z siebie. Pójdziemy razem z nimi obejrzeć z bliska te zimowity. Ciekawa jestem czy mogłyby rosnąć w skrzynce na balkonie. Ostatni metr dzielący dzieci od mam Tadzio pokonał "rzutem na taśmę", bo przestał się trzymać Alka. Teresa pochwaliła wpierw obu, potem Alka, że tak pięknie prowadził  swego młodszego braciszka. 

Wyprawa na łąkę była pełna  wrażeń, bo w pewnej chwili  spod nóg Aliny wyskoczyła ropucha i zaraz zamarła w bezruchu. Co to? - zapytał nieco wystraszony Alek. To jest ropucha - pewnie mieszka nad strumykiem. Mały rozejrzał się i zaraz stwierdził głośno, że tu nie ma żadnego domu. Więc teraz Teresa musiała wysilić swą pamięć i dziecku opowiedzieć o ropuchach, o tym, że są pożyteczne i że nie wolno ich łapać i dotykać. Na  szczęście uroda ropuchy nie  wywarła na Alku wrażenia i powiedział - ona jest bzydka i nie zapragnął jej pogłaskać. A pożyteczność ropuchy nie zrobiła na  dziecku  żadnego  wrażenia i nadal mówił, że jest "bzydka". Bardzo się zimowity podobały Alkowi i  Teresa obiecała  dziecku, że przed  wyjazdem do Warszawy wykopią razem z  ziemią jedną kępę zimowitów i  zabiorą  do Warszawy. Łąka nie była terenem chronionym, więc można  było to zrobić. Teresa dość  szybko pożałowała decyzji o wyprawie na łąkę, bo mały bez przerwy wypytywał ją o nazwy wielu roślin i wyraźnie był rozczarowany, że Teresa nie  zna nazw wszystkich roślin.  W międzyczasie dotarł do nich tata Teresy, ale i on nie  zaspokoił ciekawości Alka odnośnie nazw różnych  roślin.  A tata przyszedł do nich, by powiedzieć, że chyba Kris ich  szuka, bo przed  chwilą przejechała  szosą czarna toyota, więc to pewnie był Kris.  Teresa zaśmiała  się - tak  to jest gdy się ma fumy w nosie. Ciekawe dokąd pojedzie, bo ten strumyk to długi chyba jest, tyle  tylko że niedaleko stąd to już go nie  widać, leci skrajem lasu. No przecież mógł zatelefonować - stwierdziła Alina. Ja co prawda  nie wzięłam swej komórki, no ale on ma telefony do wszystkich. A może to nie był on? E, chyba on, bo wolniutko jechał, ale chyba nas z  szosy nie było widać. Alina  wzruszyła  ramionami- no to przynajmniej rozprostował kości dochodząc do parkingu  i obie z Teresą wybuchnęły śmiechem.

Ruszyli razem z powrotem nad  strumyk, Alek  szedł za rękę z dziadkiem a Tadzia trzymały za rączki Alina i Teresa. Zobacz Alinko, jak dzielnie tupta twój syn - według mnie to każdy wyjazd działa na takie małe dziecko pozytywnie, poszerza mu horyzont. Widziałam  to zwłaszcza gdy wróciliśmy z Niemiec. A najmłodszy z trójki chłopców  był dla Alka istnym  guru. 

Przejrzę  w domu książeczki dla  dzieci- bo teraz to już nie wystarczają Alkowi same obrazki, musi być jeszcze tekst do odczytania,  więc te  z samymi obrazkami powędrują do Tadzia. Ale musisz  mu wszystko opowiadać, pokazywać i nazywać. I nie  słuchaj tego co pieprzy twój mąż- nawet do najmniejszego dzieciaczka trzeba wciąż mówić i objaśniać mu świat. Ja mówiłam  do Alka już następnego  dnia po porodzie, Kazik  też. On to już pierwszego  wieczoru do niego mówił. Ja to tylko uważałam żeby za głęboko nie odetchnąć, za energicznie  się nie poruszyć, tak  mnie  wszystko bolało. I to pewnie z histerii, bo przecież to było dość małe  cięcie. A Kazik to wszystko bohatersko znosił. Ja to  podziwiam Kazika  - pisze ten doktorat, ale zawsze znajdzie  czas dla Alka, często Alek układa swoje klocki w jego gabinecie gdy on pracuje. Alek wie, że musi być  cicho, bo tata pracuje, a mimo tego chętnie tam siedzi. Kazik twierdzi, że mu się lepiej pracuje gdy oboje z Alkiem jesteśmy na wyciągnięcie  ręki. No i często coś pisze trzymając mnie na kolanach, napisze i daje  mi do przeczytania czy to jest do "ogarnięcia". A ja przecież się na tym nie znam, no ale on wie, że to będzie z czasem podręcznik, więc chce by to było jasno napisane.

No popatrz- rodzeni bracia a tak różni- stwierdziła Alina. I tylko pięć  lat różnicy między nimi. No a między naszymi dziećmi tylko 15 miesięcy, ale nadal to jeszcze  dużo.  Wiesz, ja się na tym nie  znam, ale mam wrażenie, że Kris był znacznie bardziej rozpieszczony niż Kazik- stwierdziła Teresa. Dla mnie, gdy miałam 7, 8 lat to oni byli ogromnie atrakcyjni - tacy duzi chłopcy, którzy uczyli mnie różnych gier a na dodatek byli stawiani za przykład. Z tym, że odkąd pamiętam to dla mnie zawsze liczył się głównie Kazik. Uwielbiałam z nim tańczyć i nadal tak jest.  I wiesz  co - Jacek tańczy super!!! Tańczyłam z nim boogie-woogie. Tańczyliśmy to razem pierwszy raz  w życiu i tak prowadził, że wiedziałam co mam robić. Widać, że zawsze lubił tańczyć. A Kazik powiedział, że się "przyłoży i nauczy". I wyobraź  sobie, że tańczyliśmy to solo, aż cud że mi się nogi nie pokręciły.  Alinko, pomyśl nad tym, żebyśmy gdzieś się wybrali razem potańczyć. Pawełek też nieźle tańczy, ale Jacek to najwyższa półka. Chodzimy do klubu, w którym gra amatorski zespół, taki w stylu News Orleans Stompers. 

Ostatnie kilkanaście metrów do miejsca, w którym siedział Kazik i Jacek  Alek pokonał biegiem i zaraz zaczął opowiadać o kwiatkach, że pojadą  do Warszawy, o tym, że była brzydka ropucha i że mama nie wiedziała jak się wszystkie kwiatki i krzaczki na łące nazywają. Teresa się śmiała, że  straszliwy "papla" zrobił się z ich  synka. A Kazik wytrzeszczył oczy i powiedział do Aliny- jestem zdumiony, że twój malec przedreptał taki kawał na  własnych  nóżkach. A w jeszcze  większe  zdumienie  wprowadził mnie fakt, że moja żona nie  zna nazw wszystkich kwiatków  na łące. Ale zgadzam się z Alkiem, że ropuchy są brzydkie. I całkiem niedawno przejeżdżał tędy chyba mój brat, ale z tego co zdołałem wypatrzeć to pojechał do Baligrodu -może myśli, że jesteśmy tam gdzieś na obiedzie. Albo po prostu pojechał się najeść.  A ja myślę, że pojechał nad ten sam  strumyk ale koło tego dużego domu wczasowego, bo tam już raz byliśmy, tam gdzie były krzaki jeżyn - powiedziała Teresa. A Alina powiedziała - jak nas  znajdzie to zaraz będzie  miał do mnie pretensje, że zostawiłam  swoją komórkę na stole. No ale wie, że nie poszłaś sama tylko z nami, to może zatelefonować do kogoś z nas - powiedziała  Teresa. No nie wiem- on się ostatnio zrobił  "zero-jedynkowy" - powiedziała Teresa. Nie wychodzi ta  spółka, każdy ma własną wizję jak to powinno wyglądać i nie mogą się dogadać. Gdy powiedziałam, żeby może zaczęli od czegoś małego, co się może  z czasem rozrosnąć, to się dowiedziałam, że  się na niczym nie znam, więc przestałam się w to wcinać. 

Bo jego zdaniem to ma być taka kancelaria, żeby robiła wrażenie, a nie małe, dwuosobowe "nie wiadomo co". No to się nie odzywam, niech robi co chce. Mam tylko jedną prośbę do was wszystkich - nie pożyczcie mu przypadkiem pieniędzy, bo wtedy się szarpnie na  coś dużego a wcale nie jest to taki pewny biznes. Zwłaszcza, że pod  tą szerokością geograficzną to żaden biznes nie jest pewny. Coś o tym wiem, bo tata miał przecież własny biznes. I najlepiej to funkcjonowało gdy działał sam, a gdy dokooptował wspólnika to zaczęły  się dziać  cuda na kiju. I dobrze, że mamy rozdzielność majątkową i dostęp do mojego konta ma w  dalszym ciągu Tesia. Oj, zupełnie o  tym zapomniałam- stwierdziła Teresa.

A Kris wie o tym koncie i o  tym, że mam do niego upoważnienie?-spytała  Teresa. Nie, nie mówiłam nic o tym koncie, bo po prostu o  nim nie pamiętałam odkąd przestali mi przysyłać  wyciągi tylko trzeba po wyciąg jechać  do banku. A na przychód z wynajętego mieszkania to założyłam w innym banku konto i do niego ma Kris upoważnienie. Ale to  są za małe  pieniądze by mu wystarczyły na stworzenie kancelarii jego marzeń- z wieloosobową obsadą, meblami na  wysoki połysk i może z portierem u drzwi. Teresa parsknęła śmiechem - zapomniałaś  dodać, że portier musiałby sterczeć w liberii i mieć śnieżno białe rękawiczki, a na otoku czapki napis Kris - Kancelaria- Prawnicza.  Nie wiem tylko, czy znalazłby się ktoś z takim obwodem głowy by ten napis  się zmieścił na otoku czapki. Jacek podniósł się z maty, wyprostował i powiedział - o wilku mowa   i wilk jest. Szosą idzie Kris i rozgląda się na boki. Pozwolisz Alinko, że mu pomacham?  No to weź na ręce Tadzia i obaj mu pomachajcie - powiedziała Teresa. Jacek schylił się po Tadzia, posadził go sobie na ramionach  i trzymając go za rączki robił "kosi, kosi łapci". Teresa i Kazik dusili się  ze śmiechu , bo to śmiesznie wyglądało. Oczywiście Alek też chciał tak jak Tadzio być wziętym na ramiona taty i teraz  stało dwóch facetów  z dzieciakami na ramionach i zawzięcie machało ich rączkami.

Kris, gdy wreszcie przyczłapał, miał pretensję, że nie mógł ich znaleźć, a specjalnie w tym celu wsiadł do samochodu, którym pojechał kilka kilometrów poza ośrodek. A nie przyszło ci do głowy, że my z dwójką małych  dzieci to raczej  będziemy blisko ośrodka? Jesteśmy pewnie  ze 600 metrów od ogrodzenia. Przecież na parkingu stoją nasze  samochody, Tadzik jechał w parasolkowcu, a Alka niosłem, więc trudno byłoby nam iść kilka kilometrów. I jak widzisz jesteśmy nad strumykiem, tak jak ci mówiliśmy - tłumaczył  bratu Kazik.  Dzwoniłem do ciebie, ale mi wyszedł komunikat, że jesteś poza  zasięgiem.  No bo pewnie mam wyłączony telefon - stwierdził Kazik. Wyłączam go tutaj, bo nie  chcę by mi zawracano głowę gdy jestem na urlopie. A ci co mają sprawy prywatne to jeśli coś pilnego to mają numer Tesi. Jacek zdjął z ramion Tadzika, który chwilkę stał kiwając  się i nagle  niemal biegiem ruszył do Krisa i złapał go za nogawkę.  Ojej,  wreszcie sam ruszył!- zachwycił  się Kris. Kazik trącił łokciem brata i powiedział - widzisz tę łąkę z tymi fioletowymi kwiatami? On stamtąd przydreptał na  własnych nóżkach. Daj mu rękę i pochodź z nim troszkę, będzie szczęśliwy. A jak z nim troszkę pochodzisz to pójdziemy  do ośrodka, zjemy jakąś  zupę i coś z grilla, a  wasze dziecko zje  coś słoiczkowego,  a nasze pewnie trochę zupy i kurczaka z grilla. A co będziemy robić po obiedzie?- zapytał Kris. 

Zapewne będziemy trawić obiad, ale jeszcze nie wiem  gdzie. Może pojedziemy na  Małą  Pętlę Bieszczadzką. Tam jest sporo ładnych widokowo  miejsc. Do przejechania jest około 100 kilometrów, jeśli chcemy  zrobić ją  całą. Kiedyś nią jechaliśmy, jeszcze z  rodzicami. No ale wtedy  a dziś to spora  różnica.  Teraz  to  się nawet  można powspinać na Kamień Leski z liną i przewodnikiem - zrobili na  nim  stałe punkty asekuracyjne i ponoć to miejsce ma mnóstwo amatorów. Ale nie  wiem czy w adidasach da radę, a wibramów  nie mam ze  sobą. Zresztą nie jestem entuzjastą wspinaczek. Bo dużą pętlę to  zrobimy w dniu wyjazdu, taki rzut oka na  Bieszczady w ramach żegnania   się z nimi w te wakacje.  

A ja to bym spróbowała takiej  zabawy razem z przewodnikiem - powiedziała Alina. To takie ewidentne pokonanie własnych lęków. Jedna z moich koleżanek w pracy była w klubie wysokogórskim i  się wspinała w Tatrach. Twierdziła, że boi  się za każdym razem, że za każdym razem jest to dla niej szalone wyzwanie a potem gdy już pokona ścianę to wpada w wielką radość. Po moim trupie tam pójdziesz- stwierdził Kris. Masz małe dziecko i męża - to nie jest zabawa  dla osób z rodziną. No chyba przesadzasz- powiedziała Teresa- większość wspinaczy , alpinistów czy też himalaistów ma żony i dzieci.  Ale gdyby Alina  była amatorką takiego sportu to bym nie był jej mężem - oświadczył Kris. 

                                                               c.d.n.