niedziela, 18 listopada 2012

Migawka III

Bogdan był bardzo miłym, porządnym chłopakiem. Gdy był kilkuletnim dzieckiem, jego ojciec popełnił samobójstwo. Pan E. był dyrektorem dużego zakładu przemysłowego, należącego  wówczas do
kluczowych i przez to zakład był pod specjalnym nadzorem. Były to czasy dość głębokiego PRL-u
i naprawdę niewiele było trzeba by znależć się w więzieniu.
Z tamtego okresu Bogdan tylko zapamiętał, że  wieczorem ktoś do ojca zatelefonował, ojciec ubrał się i mimo bardzo póżniej pory pojechał do zakładu.
A on i jego 2 lata młodszy brat zostali zaprowadzeniu do swego stryja, który mieszkał w sąsiednim domu.
 Rano przyszła po nich zapłakana matka i powiedziała tylko, że  ojciec nie  żyje.
Szczegóły tego tragicznego wydarzenia poznał, gdy już był w technikum.
Osoba, która telefonowała wieczorem to był zastępca pana E., który stwierdził, że w sejfie brak jest
bardzo ważnej dokumentacji wyrobu, który właśnie  miał wejść w najbliższym czasie do produkcji.
Dokumentacja była opatrzona wszelkimi możliwymi znakami i stopniami tajności i brak jej był na owe czasy
istna tragedią - dyrektor mógł być posądzony o  wrogie działanie wobec ojczyzny,  czyli  sprzedanie
dokumentacji któremuś z wrogich państw, np. Stanom  Zjednoczonym.
Pan E, doskonale wiedział, że z całą pewnością owe "wrogie państwa" już od pewnego czasu produkują
ten ich nowy wyrób, tyle tylko, że pewnie w mniej  skomplikowany sposób.
Poszukiwania w gabinecie i w sejfie nie dały żadnego rezultatu i pan E. wrócił zrozpaczony do domu.
Powiedział  żonie, że zaginęła tajna dokumentacja, a on zawiadomił w związku z tym odpowiednie
służby i musi się liczyć z tym, że trafi do więzienia. Postanowił przygotować się na wizytę milicji i  UB, więc poszedł do łazienki przygotować podręczne drobiazgi.
 Gdy w kilka godzin pózniej przyjechali oczekiwani goście, pan E. wisiał martwy w toalecie.
Byli naprawdę wstrząśnięci, zwłaszcza, że wpierw pojechali do zakładu, gdzie przerzucili wszystko
"do góry nogami"  i..... znalezli dokumentację w jednej z  szaf, w której leżały jawne dokumenty.
Te tajne były pod nimi upchnięte.
 Na zawsze pozostało zagadką, kto i dlaczego tam schował dokumentację.
Matka Bogdana rok spędziła w zakładzie dla nerwowo chorych, chłopcami opiekował się stryj.
Bogdan  skończył technikum, wyjechał do Krakowa na studia politechniczne. Pilnie studiował,
 nie był bywalcem studenckich klubów ani zabaw. Na tym samym wydziale studiowała pewna
 dziewczyna. Nie była  ładna ani zgrabna, miała jedną nogę sporo krótszą, co spowodowało, że
z czasem kręgosłup się mocno wykrzywił i utworzył się garb. Ale była to bardzo miła i zdolna
dziewczyna, uczyła się świetnie i Bogdan  często z nią rozmawiał, wymieniał się notatkami,
czasem chodził  na kawę lub na Planty. Lubił ją, a przede wszystkim było mu jej okropnie żal.
Gdy byli na trzecim roku studiów dziewczyna zaprosiła go w którąś niedzielę do swoich
rodziców na imieniny swej matki. Bogdan nie za bardzo miał ochotę tam jechać, ale  ona tak
gorąco prosiła, że w końcu się zgodził.
Rodzice dziewczyny mieli spore gospodarstwo ogrodnicze, bardzo duży dom, dużo hektarów
 ziemi uprawnej i byli bardzo sympatyczni. Ojciec dziewczyny był wyraznie ucieszony, ze córka
przyjechała z chłopakiem. Oprowadzał Bogdana po gospodarstwie, opowiadał co gdzie rośnie,
jakie osiąga zyski z produkcji, opowiadał o planach na przyszłość. Bogdan miło spędził
dzień a na pożegnanie został zaopatrzony w jedzenie  co najmniej na tydzień i ojciec odwiózł
ich do Krakowa. Od tej pory przynajmniej raz na miesiąc bywał gościem w podkrakowskiej
wsi.
Oboje bardzo szybko napisali swe prace magisterskie i jako pierwsi z tego roku je obronili.
Gdy bronił swej pracy, na ławce koło ich wydziału czekała dziewczyna razem ze swymi rodzicami.
Wszyscy razem pojechali na uroczysty obiad.  Po obiedzie  ojciec dziewczyny poprosił Bogdana
o chwilę rozmowy na osobności.
Bez ogródek powiedział mu, że  chce z nim "ubić interes" - niech Bogdan ożeni się z jego  córką,
 a będzie miał wszystko - mieszkanie w Krakowie, samochód a do tego kawałek ziemi.
Bogdana zatkało - lubił dziewczynę, przyjaznił się z nią, ale nie kochał.
Tłumaczył to ojcu dziewczyny w sposób taktowny, ale ten miał jeden argument - ona Cię kocha do szaleństwa, złamiesz jej serce gdy się teraz przestaniecie widywać.
Bogdan wił się  jak piskorz, ale ojciec powiedział, żeby nad tym spokojnie pomyślał, bo przecież
skoro się lubią, to gdy będą razem i miłość przyjdzie. On też się  żenił z rozsądku, nie z miłości,
 a z czasem pokochał żonę i nie wyobraża sobie  życia bez niej.
Bogdan wrócił do Krakowa zupełnie zdezorientowany.
Fakt, lubił dziewczynę, zaprzyjaznili się bardzo, ale nie była to chyba miłość. Bogdan nawet nie
wiedział jak to miłość wygląda, bo przez całe technikum i studia jakoś nie zakochał się w  żadnej dziewczynie. Wydarzenia z dzieciństwa jednak miały duży wpływ na jego młodość.
Bogdan ożenił się z dziewczyną.  Wszyscy jego znajomi, dalsza rodzina nie mogli się nadziwić,
że wziął za żonę tak nieciekawą osobę.
W pięć lat po ślubie, gdy na świecie już było dziecko, Bogdan  popełnił samobójstwo. Wśród
jego papierów znaleziono list do żony - pisał w nim, że poznał co to miłość, bo zakochał się
w innej kobiecie. I że nie  umie dokonać wyboru, więc...odchodzi.
No cóż,  widać takie geny.

wtorek, 13 listopada 2012

Migawka II

Zofia i Jan byli oboje bardzo urodziwi.  Na swym ślubie Zosia wyglądała wręcz zachwycająco,
dziewczyny skręcały się z zazdrości. Suknię ufundowała Zośce stara ciotka, która  wiele lat
mieszkała w  zachodniej Europie i stamtąd ją przywiozła.
Suknia była z  wzorzystej żorżety w bladoróżowe i blado niebieskie kwiaty, podkreślająca
smukłą sylwetkę Zosi. Włosy miała  Zosia upięte wysoko, ozdobione sztucznymi kwiatami takimi
samymi jak  na sukni, w ręce trzymała jedną, białą różę. Jan był w garniturze szaro-perłowym.
Wyglądali pięknie i robili wrażenie szczęśliwych.
W opinii większości znajomych należeli oboje do  szczęściarzy. Zosia zaraz po studiach
podjęła pracę w handlu zagranicznym i w krótkim czasie dochrapała się całkiem dobrego
stanowiska. Jan był bardzo zdolnym konstruktorem, kilka swych projektów opatentował, a przede wszystkim udało mu się je  wdrożyć do produkcji, więc  miał z tego profity.
W kilka lat po  ślubie urodziła się dziewczynka, niedługo po niej chłopczyk. Dzieciaki były
 ładne,  miłe, grzeczne. W szkole oboje nie mieli  problemów, przez wszystkie lata szkolne mieli
świadectwa "z czerwonym paskiem".
Oczywiście taki sielski obraz rodziny nie każdemu się podobał -  no bo jak to - dzieciaki nie dość,
że  ładne to do tego mądre i grzeczne. To podejrzane i denerwujące, jak dla  naszych rodaków.
Córka, gdy tylko skończyła studia, spakowała manatki i wyprowadziła się z domu rodziców
w drugi koniec Polski, nie podając adresu.
Zosia odchorowała ten krok córki. Jan tylko wzruszył ramionami - "jest dorosła, ma wolny
wybór".
Junior nie miał na ten temat zdania . Był na studiach i w jakimś klubie studenckim poznał
śliczną dziewczynę. Junior był okrutnie zakochany, świata poza swą wybranką nie widział,  ale
nie zaniedbywał studiów.
Wreszcie pewnego zimowego dnia przyprowadził Ewelinę do  swego domu by rodzice mogli
poznać ów cud. Ewelina  spodobała się Zosi i Janowi. Miała  właśnie urlop  dziekański,
bo ktoś jej obiecał pracę w Anglii. Ale  Junior i jego rodzice serdecznie odradzali jej wyjazd,
a Jan załatwił jej nawet pracę w  firmie swego znajomego.Ewelina stała się częstym gościem
w domu Zosi i Jana.
Junior postanowił się ożenić z Eweliną, a  plan ten zyskał poklask jego rodziców.   Odkupili
mieszkanie od starej ciotki, wyremontowali je i po ślubie młodzi mieli tam zamieszkać,
 a ciotka  - z  rodzicami Juniora. Była już bardzo stara i potrzebowała opieki, więc była to
transakcja dobra dla obu stron.
Przygotowania do ślubu szły pełną parą, Junior był bardzo  zalatany. Pewnego dnia, gdy już niemal
dotarł na uczelnię, okazało się że nie wziął swego projektu, który miał tego dnia złożyć.
Klnąc brzydko sam siebie, wrócił do domu. Gdy wszedł do mieszkania zdziwiły go odgłosy
dobiegające z pokoju  ojca. Drzwi były uchylone, więc je otworzył szeroko. Jego oczom
ukazał się niesamowity obrazek - jego ojciec zabawiał się w jednoznaczny sposób z kobietą.
 -Przepraszam tato- powiedział Junior- ale drzwi były otwarte więc....nie dokończył zdania,
bo spoza ramienia ojca  wyjrzała twarz Eweliny. Junior zmartwiał, a dziewczyna z cichym
okrzykiem uciekła do łazienki.
Jan obejrzał się przez ramię i wydusił z siebie : "musiałem ją mieć  przed tobą !"
Junior rzucił się w stronę ojca z pięściami. Ale Jan był od niego znacznie silniejszy, cięższy,
wyższy i odepchnął Juniora,  powalając go na podłogę.
Tymczasem Ewelina ubrała się i cichutko wymknęła  z mieszkania.
Oczywiście do ślubu nie doszło. Junior zamieszkał w mieszkaniu ciotki, ani on  ani Jan nie wyjaśnili
Zosi całej sytuacji.
Junior w krótkim czasie wpadł w alkoholizm upijał się codziennie, do tego zaczął  ćpać. Po kilku
miesiącach  Zosi udało się dowiedzieć od syna co się stało.
Zmusiła Jana do opłacania synowi kuracji odwykowej.  Walka o Juniora trwała kilka lat. Dziś
czterdziestoletni  Junior wygląda na lat  sześćdziesiąt, nie może  znalezć pracy, nie  skończył
studiów.
Praktycznie  Junior jest na utrzymaniu rodziców, którzy nadal mieszkają razem, bo jak twierdzi Zosia, 
tylko w ten sposób ma szansę pilnowania by Jan  płacił na syna.
Z córką nadal nie mają kontaktu, a  Zosia podejrzewa, że córka wyprowadziła się z domu
właśnie przez Jana.
A Jan - nie ukrywa wcale, że  jest stałym bywalcem pań z agencji towarzyskich.


niedziela, 4 listopada 2012

Migawki

Migawka I

"Łasiczka" siedziała skulona za gęstwiną krzaków malin. Głowę  miała  mocno opuszczoną , dotykając nią do objętych kurczowo kolan. Kołysała  się miarowo w tył i w przód, wzdrygając się ilekroć dobiegało
głośne wołanie-   Łasiczkaaaa, Łasiczkaaa, choooodz!
Nie widziała mnie, mocno zaciśnięte oczy, zacięta mina i cała jej postawa sygnalizowały, że nie chce nikogo widzieć ani słyszeć, chce by ją pozostawiono w spokoju.
 Wycofałam się cichutko i poszłam w stronę domku letniskowego, z którego dobiegał płacz dziecka.. Na ganku  stała Maria i co jakiś czas wołała córkę.
Nie ma jej na terenie - skłamałam z pełną świadomością- pewnie pobiegła do lasu. Przewietrzy się trochę, odpocznie od dziecka i wróci.
A czemu mała płacze? - zapytałam uprzejmie, choć tak naprawdę wcale nie byłam ciekawa.
Albo głodna, albo chce pić, albo  trzeba zmienić pieluchę - zawyrokowała Maria.
No to zobacz,  przecież to wszystko leży w zakresie Twoich możliwości - warknęłam niemile, bo bardzo mnie denerwował płacz małej.
Maria spojrzała na mnie jak na idiotkę.
" Ale to Baśki dziecko, do jasnej cholery, to ona powinna przy nim
siedzieć, pilnować, karmić, poić, przewijać"- wrzasnęła.
No ale każda matka może być chyba zmęczona takim ciągłym siedzeniem z dzieckiem, więc....  Nie dokończyłam zdania.
Maria popatrzyła na mnie i wysyczała:
"ty nic a nic nie rozumiesz, ona wcale się nie zajmuje dzieckiem. Nie wiem co się stało, przecież tak bardzo chciała dziecka. Tyle lat, systematycznie starała się o to dziecko, za każdym poronieniem wpadała w histerię i czarną rozpacz. Ilekroć udawało się jej być w ciąży, szalała z radości.  Tym razem  udało się i Baśka całą
ciążę była w euforii. Rozmawiała z własnym brzuchem, szykowała pokoik dla dziecka, razem z mężem
robili  do niego zakupy, zgromadziła wszelakiego dobra  jakby na  świat miały przyjść sześcioraczki.
Przez pierwsze trzy miesiące było nawet całkiem dobrze - potem zaczęła kombinować, by choć trochę mniej czasu spędzać z dzieckiem. Wpierw zaczęła chodzić na gimnastykę - chciała szybko wrócić do formy. Przychodziłam, siedziałam z małą, a Baśka  coraz dłużej siedziała na tej gimnastyce. W dni, gdy nie ćwiczyła robiła zakupy - oczywiście bez dziecka. Potrafiła stać w sklepie koło domu 3 godziny gadając z ekspedientką, a ja na górze dostawałam obłędu. Gdy tylko jej mąż wracał do domu, Baśka czekała by zjadł i wymykała się z domu pod różnymi pretekstami - a to musi iść do dentysty, a to do kosmetyczki, czasem
wmawiała mu, że ja się zle czuję i ona musi iść do mnie.
Wybrałam się z nią na tę działkę by nie byłaby tu sama z dzieckiem, no ale to nie znaczy, że ona będzie tylko czytać a ja  mam wszystko koło dziecka robić i jeszcze szykować dla nas obu jedzenie. Ona tylko na zakupy jezdzi. I zapowiedziała, że od sierpnia wraca do pracy. A dziecko albo odda do żłobka, albo znajdzie jakąś opiekunkę."
Wszystko to Maria opowiadała przewijając małą, potem usadowiła ją na moich kolanach i zabrała się za pranie pieluch.
"Łasiczka" była niewiele młodsza ode mnie, tak ze 3 lata,  a ja nawet nie myślałam o dziecku - raczej byłam skłonna w ogóle nie  "bawić się  w te klocki".  Nie mogłam pojąć jak można wpierw  z uporem maniaka raz za razem zachodzić w ciążę, a gdy już jest dziecko - tak od niego uciekać.
Siedem lat póżniej sama urodziłam dziecko. Zdecydowałam się wcale nie dlatego, że rozpierał mnie instynkt
macierzyński - zdecydowałam się na dziecko, bo stanęłam pod ścianą-  albo teraz, albo ze względów
medycznych wcale.
Pamiętałam historię Łasiczki", bałam się, że może ja też będę uciekać przed dzieckiem skoro nawet tak bardzo  go nie  pragnęłam
 Ale psychika ludzka jest wciąż tajemnicą.Lata spędzone z małą w domu były dla mnie cały czas radosne, nigdy nie miałam ochoty uciec od niej choćby na  pięć minut.
A wracając do "Łasiczki"- dwa lata pózniej rozeszła się z mężem, mała wychowywała się u Marii a ona
wyjechała na stałe z Polski. Mieszka w Paryżu, nie wyszła za mąż.