wtorek, 11 września 2012

XIX

Ani dobra kawa ani domowe ciasto nie poprawiły nastroju wujostwu i Jerzemu.
Wszyscy zastanawiali się jak sobie Sonia da radę w podróży, czy będzie jej tam dobrze, czy
wróci po wakacjach czy też  zostanie.
Jerzy szykował dla Soni niespodziankę, ale  gdy napisała mu, że wyjeżdża, nie napisał o tym
ani słowa. Nie chciał by miała  przed wyjazdem jeden problem więcej do rozwiązania.
Kilka dni wcześniej podpisał umowę patronacką z biurem konstrukcyjnym mającym swą
siedzibę dwadzieścia kilka kilometrów od Warszawy. Gdy tylko skończy studia i obroni pracę
magisterską ma zapewnioną pracę w tym biurze przez kilka lat  oraz otrzyma mieszkanie
zakładowe w Warszawie, a  do czasu otrzymania tego mieszkania zakład pracy zapewni mu
lokum w wynajętym mieszkaniu.
Gdyby nie jego uczucia do Soni, byłoby mu wszystko jedno gdzie podjąłby pracę - w jego
specjalności pracy nie brakowało.
Ciotka widziała, że młodego człowieka coś gnębi, ale nie bardzo wiedziała jak zacząć na
ten temat rozmowę.
Przypomniała sobie, że Jerzy uciekał z bratem z wileńszczyzny, gdy wkroczyli tam sowieci
i zapytała się czy mógłby o tym opowiedzieć. Okazało się, że obaj chłopcy byli wtedy
zupełnie małymi dziećmi, starszy brat Jerzego miał wówczas 12 lat, a on zaledwie 4 lata.
Mieszkali wtedy na peryferiach Wilna i gdy sowieci zaczęli wysiedlać Polaków, matka
odprowadziła chłopców do znajomej  leśniczówki, mówiąc, że za kilka dni po nich wróci.
Oczywiście nigdy po nich nie wróciła. Została wywieziona niemal w pierwszej kolejności.
Została potraktowana jako wrogi element - wszyscy wiedzieli, że jej mąż był w wojsku.
Wywiezli ją, babcię staruszkę i jej młodszą siostrę.
Chłopcy ocaleli przypadkiem - leśniczyna kazała im zawsze być na skraju młodnika oddalonego
ok. 100 m od domu i nie pokazywać się na podwórku za dnia. A gdyby zobaczyli
kogoś obcego mieli wejść głębiej w młodnik, tam się schować i przeczekać.
Któregoś dnia, gdy już mieli iść do domu, Witek, brat Jerzego usłyszał warkot motoru.
Czym prędzej pociągnął małego w głąb młodnika. Przesiedzieli w nim do rana dygocąc
z zimna.  Rano Witek poszedł na zwiady - dom był pusty, wszystko pootwierane, rzeczy
splądrowane. Witek zszedł do piwniczki, która była wykopana pod komórką na
narzędzia i drewno. Było tam trochę zapasów żywności, 1 koc, kożuch. Z  duszą na ramieniu
wrócil do domu, znalazł jakąś płachtę, do której zapakował cały dobytek i pobiegł do młodnika
po Jerzego. Ruszyli głębiej w las. Las był ich domem niemal rok. Witek kierował się
na zachód. Kilka razy spotkali ludzi,  partyzantów. Bo tam istniała partyzantka, choć może mało
kto o tym wiedział.
Dzięki pomocy "leśnych ludzi" dzieciaki trafiły do Polski, do dalekiej rodziny ojca. Gdy tylko
dotarli na miejsce, Witek zawrócił  z powrotem - miał nadzieję, że może po drodze, w lesie,
 wśród "leśnych", spotka ojca. I nigdy więcej Jerzy nie widział już ani matki ani brata, ani ojca.
Po latach spotkał kogoś, kto mu powiedział, że brata złapali sowieci i wywiezli, a ojciec podobno
zginął w czasie  walki, ale nikt nie wiedział gdzie i kiedy.
Ciotka słuchając tej opowieści spłakała się serdecznie, a wujek  mruczał pod nosem: "draństwo,
czyste draństwo".
Gdy Jerzy wyjeżdżał z powrotem, został zaopatrzony w różne  rarytasy z domowej spiżarni,
a ciotka prosiła go, by pisał do niej gdy tylko znajdzie wolną chwilę. Obiecała też,  że gdy tylko
Sonia przyśle  jakieś wieści, ona mu wszystko napisze.
W trzy dni póżniej zatelefonowała do ciotki jakaś obca pani, przedstawiła się jako znajoma
Petera i Tuśki i powiedziała, że Sonia szczęśliwie dotarła na miejsce i z pewnością wkrótce
dotrze list.
Od tego dnia ciotka dwa razy dziennie zaglądała do skrzynki na listy. Było jej w domu
smutno i pusto bez Soni, brakowało jej nawet bałaganu, który Sonia ciągle robiła.
I wreszcie dotarł list z Australii, a w nim zdjęcie Soni, Tuśki, małej Ani i Petera. Wszyscy
uśmiechali się radośnie.
Sonia króciutko opisała podróż, która przebiegła bez żadnych złych przygód. Napisała, że
podoba się jej w Australii, ale musi chodzić codziennie na lekcje angielskiego dla imigrantów,
poza tym Tuśka i Peter mówią do niej w domu tylko po angielsku, by prędzej nauczyła się
języka.  Narazie mieszka w pokoju z Anią, ale mała jest pogodnym dzieckiem i nie płacze
w nocy. Jeżeli Sonia zdecyduje się zostać na stałe, poszukają większego domku.
Tuśka pracuje przez pół dnia i wtedy Anią zajmuje się młoda niania, a czasami teściowa Tuśki.
Sonia narzekała trochę na upały, ale wszystko inne było wg niej niemal wspaniałe.
W następnym tygodniu miała  rozpocząć naukę jazdy samochodem, co bardzo ją
ekscytowało. Poznała też dwie rówieśnice, ale ma trudności by się  z nimi dogadać i że
od rozmowy z nimi już ją ręce bolą, bo głównie rozmawiają na migi. Do Jerzego też już
napisała. Na końcu  napisała,  że tęskni za ciotką  i wujkiem , za Jerzym też.
c.d.n.