poniedziałek, 12 sierpnia 2024

Córeczka tatusia -149

 Wojtek z  Michałem uzgodnili, że na wizytę u Starego pojadą jednym samochodem  ( z uwagi na foteliki dziecięce  zainstalowane w  samochodzie  Michała) czyli  samochodem Wojtka. No a  skoro pani domu z jakichś  względów miała unikać  słodyczy, to Marta  zakupiła (po cenach hurtowych) orchidee w doniczce i oczywiście dołączyła  do  nich dokładną instrukcję obsługi.

Dobrze, że mieli  ze  sobą świstek z nagryzmolonym planem. Panowie przestudiowali  dokładnie  plan miasta przy okazji odkrywszy, że podany  adres to wcale  nie Marymont Ruda, ale część Marymontu o innej nazwie, więc pojadą do placu Wilsona, skręcą  w Mickiewicza i "jak po sznurku" dojadą pod  wskazany  adres. Coś się Staremu pokićkało z tymi nazwami- już  gdy mówił, że to Marymont  Rudy to mi coś  się kołatało we łbie, że tam to jest jakieś  paskudne osiedle olbrzymich wieżowców takich  w typie  tych pobudowanych na  osiedlu  za Żelazną  Bramą. A kiedyś były tam ogródki działkowe. I wiesz- nie pojedziemy Wisłostradą, bo w sobotę  to ona  będzie  bardziej obłożona  niż city. Pojedziemy przez miasto. Kurczę-  coraz  większa ta Warszawa, z jednego  końca na  drugi to jest jednak  kawał drogi- niezbyt odkrywczo stwierdził Wojtek.

"Stary"  mieszkał na pierwszym piętrze w tak  zwanej  wielorodzinnej dwupiętrowej  willi, sądząc po wyglądzie  wybudowanej najprawdopodobniej tuż  przed II wojną światową. Jak  informowała tabliczka na murku przy  furtce, na parterze był prywatny gabinet stomatologiczny, a pierwsze i drugie  piętro zajmowali dwaj  bracia. Pierwsze piętro "Stary", a  drugie  jego brat.   Na całej  uliczce sąsiednie  domy też  były jeszcze  sprzed wojny, wszystkie  dwupiętrowe,  ale bardzo wyraźnie różniły  się od  siebie. Każdy dom był inny.Jedno co je  w pewien  sposób łączyło to  fakt, że  wszystkie miały duże okna, trzy lub nawet cztero częściowe. I  chyba  wszystkie   niedawno przeszły remonty, bo ich  tynki, niezależnie od  barwy były bardzo czyste, a okalające posesje ogrodzenia wyglądały na   niedawno odmalowane.  Na drzwiczkach  furtki przed którą  stali wisiała skrzynka  na listy i to na  tyle duża, że bez trudu  mogła pomieścić kopertę formatu A-4. Ogródki od  strony ulicy były właściwie  symboliczne,  po prostu nieduże trawniki, na  niektórych rosły jakieś krzewy ozdobne. Partery większości domków były  dość wysoko nad poziomem gruntu, wchodziło  się do nich po  siedmiu schodkach.  

Popatrzcie- powiedział Wojtek- na  Sadybie  niemal  wszystkie posesje mają ogrodzenia obrośnięte żywopłotem, a tu całkiem "goło". No  cóż- stwierdziła Ala- żywopłot w pewnym  sensie daje większą intymność  posesji, ale ma ten minus, że trzeba go regularnie strzyc, a to wcale  takie fajne  nie jest. Pamiętam, jak  Ziuk  zawsze  narzekał, że panowie  od  strzyżenia to tylko strzygą,  a on  to ma potem masę sprzątania. No to co - stoimy tu dalej, czy  dzwonimy do nich? - spytała  Marta.  Popatrzcie- zaraz  za tymi domami są te obrzydliwe smutne ściany  płaczu. W życiu bym nie chciała  mieszkać w takim wieżowcu. Wojtek popatrzył na nią i powiedział - gdybyś nie miała  gdzie  mieszkać  a   dostałabyś pracę  w Warszawie to na pewno mieszkałabyś w takim  "mrówkowcu".  Przecież Ursynów to też fura wieżowców i Ziukowie mieszkają w  wieżowcu. No fakt, że te ursynowskie  to jakoś lepiej się prezentują, są po prostu mniejsze, nie mają po 20 pięter i są mniej  "rozrośnięte"  w poprzek. A to osiedle jest podobno najbrzydsze w  całej  Warszawie. Popatrz  w  lewo- tam ludziom rosną jakieś  dwa wysokie iglaki- one to chyba  też jeszcze przedwojenne. Nawet z  daleka wyglądają na stare. 

W tym momencie z budynku wyszedł "Stary" mówiąc:  " zastanawiacie  się czy wejść czy może  lepiej zawrócić?". Pomyślałem, że może  dzwonek nie  działa  więc po was  wyszedłem.  Wszyscy  się roześmieli a Michał powiedział - obgadujemy teren - bo nikt  z nas  tu jeszcze nie  był. I, o ile podobają się nam te stare domy to  ich tło w postaci  tych wieżowców rozrośniętych we  wszystkie  strony jakoś nas nie  zachwyca. Tamte bloki przytłaczają swym ogromem. Teraz  wiem,  dlaczego wszyscy nazywają ten kawałek Marymontu najbrzydszym placem budowy w Warszawie. 

No fakt - stwierdził Stary - nie  można nazwać tamtego osiedla ładnym. Plus jest tylko taki, że  są tam już  sklepy spożywcze, więc nie trzeba wszystkiego ciągać z poza osiedla. Ale my tu bywamy tylko latem, a cała posesja jest właściwie  własnością mojej bratowej, a że brat ma  z nią wszak wspólnotę  majątkową  to należy też do niego. I parter jest wynajmowany pewnemu    dentyście - on tu ma gabinet i mieszka. Nie mam nawet  bladego pojęcia jaki z niego  fachowiec, ale ma facet  sporo pacjentów. Brat z żoną  byli tu na Boże  Narodzenie i wtedy  bratowa stwierdziła, że ona woli mieszkać  w Niemczech.  Otworzę wam bramę i wjedźcie do środka. Miał być  garaż,  a jest tylko zadaszenie. A na jesień i  zimę są dopinane brezentowe "ściany". Brat siedzi już od  dość długiego  czasu w Niemczech  i nie wiem nawet czy  wrócą do Polski. Więc my  sobie  tu pomieszkujemy  głównie w  weekendy a  w lecie to  nawet cały  czas. Jadwiga to  pewnie  zaraz   mnie ochrzani, że  zamiast  wziąć  was  szybko do  chałupy to tu  z  wami gadam. Jakaś nerwowa  się zrobiła. 

Chwilę trwały powitania  i "prezentacja", potem żona   "Starego" oprowadziła gości po mieszkaniu, a Ala  powiedziała- poczytałam  wczoraj o Marymoncie. Kiedyś, kiedyś a tak dokładnie  w 1412 roku był tu duży folwark o nazwie  Ruda i płynęła  rzeczka  Rudawka i nad  nią  stały  młyny. A w 1639 roku Król Władysław IV Waza przekazał wieś  Ruda wraz  z młynami klasztorowi  Kamedułów, co było nawet  wyszczególnione  w  akcie darowizny.  W XVII  wieku Król  Jan   III Sobieski zbudował dla  swej ukochanej  żony  Marysieńki pałacyk na planie  krzyża . Z pałacyku  był widok na Wisłę, na młyny nad  rzeczką  Rudawką i na Lasek  Bielański, a  przypałacowy ogród  miał wiele  pięknych rzeźb. A w 1771 roku,  w listopadzie  konfederaci porwali króla Stanisława Augusta i uwięzili  w jednym  z młynów. W roku 1818 wieś Ruda przeszła  na własność Instytutu Agronomicznego. W  roku 1916 wieś  Ruda została  włączona do Warszawy a od 1994 roku  cały ten teren  należy do gminy Bielany.  Kiedyś  były tu tak zwane  ogródki działkowe, no a teraz jest paskudne ale pojemne osiedle  mieszkaniowe. I teraz  niektórzy mówią, że  mieszkają  w Warszawie na końcu ulicy Mickiewicza, bo ona  dochodzi do tego osiedla.  Ale jakoś nie doczytałam  się nigdzie czy nazwa Marymont funkcjonowała już za czasów Sobieskiego , bo być może on  znał angielski i ochrzcił ten teren Góra Marii. Bo Wisła , w  stosunku do tego terenu to wszak była i jest  w dole. 

Pani Jadwiga była  zachwycona, że do orchidei  dołączona jest "instrukcja  użytkowania" i wyraziła nadzieję, że tym razem nie straci orchidei  w  czasie  jednego  miesiąca. Bo dotychczas to niestety ani razu  nie udała  się jej hodowla  orchidei. "Stary" pokręcił głową z  dezaprobatą - a co w  tym dziwnego, że te orchidee źle  się  hodują  w Polsce- przecież  one pochodzą  z dżungli, gdzie jest zupełnie inny klimat niż u nas.  To tak jakbyś nasze rumianki nagle  posadziła w polarnym klimacie i  dziwiła  się, że  ci się hodowla ich  nie udaje. Poza tym  to gdy je kupujesz  w kwiaciarni to wiedz, że w kwiaciarni też  są dla nich na pewno lepsze  warunki niż w mieszkaniu. A do kwiaciarni też nie trafiają z jakiegoś zwykłego mieszkania  ale są hodowane  w  szklarni, gdzie jest  cały  czas kontrolowana  temperatura i wilgotność a nawet poziom naświetlenia.  

Marta przywołała na twarz najbardziej  słodki uśmiech i powiedziała- ma pan rację  - w szklarni i kwiaciarni to one  zdecydowanie mają lepsze  warunki  bytowania. Nie mniej prawda wygląda tak, że orchidee, a tak naprawdę storczyki,  rosną  dziko nieomal na  całym świecie  a nie  tylko w kwiaciarniach i rozpoznano już ich 25 tysięcy gatunków. W Polsce rośnie ich ponad 50 gatunków. Storczyki  są trudne  w hodowli  z uwagi na fakt, że nie każdy owad  zapylający jest  w stanie je  zapylić - można powiedzieć, że nie  dają się byle komu zapylić,  mają swoje  wybrane  gatunki  "zapylaczy". A w Polsce  najokazalsze są obuwiki pospolite, które  przypominają  wyglądem miniaturowe pantofelki.  Storczyki rosną  w wielu miejscach w lasach, na łąkach, na torfowiskach, preferują podłoże  bogate w węglan wapnia. Nie  da  się jednak  ukryć, że najpiękniejsze  storczyki rosną w klimacie  tropikalnym i często są pasożytami bo rosną na pniach drzew, z których  przy okazji  pobierają potrzebne im  do istnienia składniki.  W Polsce to tylko te obuwiki najbardziej  przypominają  swym  wyglądem  jeden  z  gatunków tych orchidei z dżungli, ale on to rośnie  "normalnie", w  gruncie, nie pasożytuje.  Bo inne storczyki niż obuwiki to dla "zwykłego Kowalskiego" są tylko "kwitnącym  chwastem",  choć niektóre  z nich ponoć bardzo ładnie pachną.  Jak na razie  to nigdzie  nie  spotkałam dzikiego  storczyka  w Polsce, no ale  tak naprawdę  gdybym chciała ich  szukać to musiałabym  mieć jakiś  dobry atlas botaniczny. Bo  w  szkole nikt z nami na  łąki nie chadzał i nie pokazywał nam co tam  rośnie. Za to wymagano od nas  teoretycznego rozróżniania roślin odkryto-  od  nagonasiennych, a nie jak odróżnić liść  brzozy od liścia buka gdy leżą obok  siebie. A ja to wszystko wiem dlatego, że moja mama jest właścicielką kwiaciarni i  ma  sporo książek o hodowli kwiatów, choć ich sama nie hoduje, ale wyszła z  założenia, że dobrze jest wiedzieć  czym  się handluje. 

"Stary" poklepał Wojtka po ramieniu i powiedział półgłosem - masz  szczęście  "brachu" bo nie  tylko ładna  ale i mądra ta twoja  żona.  I ma rację - szkolnictwo podstawowe i średnie powinno przejść wiele zmian, bo programy  są przeładowane, tyle  tylko że  często wcale nie  tym co ważne, a  w domu też się większość niczego nie  nauczy, bo zdaniem  rodziców od uczenia  dzieci to jest  szkoła.  Obawiam się  tylko, że nikt  we władzach  kraju   tak naprawdę nie jest  zainteresowany tym tematem. A Wojtek uśmiechnął  się i powiedział do "Starego" -  z jednej  strony  mnie to cieszy, że to taka  mądra dziewczyna, ale  z  drugiej to  szalenie podwyższa mi poprzeczkę. Nie mogę ot tak,  bez  zastanowienia   "wypluć  coś  z  siebie", bo  ona  zawsze  wszystko wyłapie  jeśli coś "lapnę". Jak na  razie  to mam  szanse  błyszczeć tylko w temacie informatyki, bo ten temat jakoś  zupełnie nie  nie pociąga  mojej żony.  więc  go nie  zgłębia.  Powiem ci tak w sekrecie, że najbardziej to lubię słuchać  jak  moja żona dyskutuje z naszym przyjacielem lekarzem chirurgiem.  Zawsze mam wtedy wrażenie że za moment  staną razem przy stole operacyjnym i żeby nie  był  pusty to mnie na nim rozłożą. On twierdzi, że powinna była  zdawać po raz  drugi na medycynę,  ale ona po moim, a potem i po swoim pobycie  w szpitalu stwierdziła,  że jednak dobrze  wybrała kierunek bo praca każdego lekarza  jest jednak bardzo ciężka i trudno ją połączyć z życiem prywatnym, a  ona należy  do tych osób, które jeśli coś  robią to  nie na pół gwizdka ale na sto procent. 

Tymczasem panie wróciły  z "obchodu"  miniaturowego ogródka, który  był z tyłu  domu, a tam podziwiały konstrukcję altany w której  był mały  stolik i cztery  krzesełka A było bowiem co podziwiać, bo altana była  "wynalazkiem" jednego  z kuzynów  pani Jadwigi. Konstrukcję nośną stanowiły... drzwi, drewniane  razem z  futrynami i altana była  sześciokątem. Jak wyjaśniała pani Jadwiga część z nich  to były drzwi kuchenne ale o  dość nietypowych wymiarach z dużymi ongiś  szklanymi  szybami, które  zostały zastąpione żaluzjami z tworzywa. Kuzyn pani Jadwigi  ukończył wydział Budownictwa  Lądowego i w ramach "odpoczynku od  zawodu" projektuje różne  dziwne obiekty całkowicie odmienne od  tych, nad którymi pracuje  w biurze projektów. W sumie owa  altanka  wyglądała jak  domek dla nieco mocno  wyrośniętych  krasnali.  Marta bardzo  skrupulatnie oglądała konstrukcję  owego "wynalazku", w końcu stwierdziła - to nie futryny drzwi są konstrukcją nośną a sześć  umieszczonych w podłożu belek do których zostały przymocowane futryny. To w  sumie mocna konstrukcja. Pani Jadwiga  tylko wzruszyła ramionami - Zbyszkowi i tak  się to nie podoba, uważa, że to wygląda  cudacznie i wcale  tu nie pasuje. A ja lubię  tu latem posiedzieć i poczytać. W ubiegłym roku siedziałam tu cały  czas  sama, bo Zbyszek nie  chciał tu być bo mu za daleko  stąd  do Uczelni.  

Marta uśmiechnęła  się delikatnie - bo to prawda- to tak  zwany kawał drogi  a w czasie poza urlopowym to jeżdżenie  dwa razy  dziennie samochodem bez  względu na  pogodę wcale nie jest  zabawne. My dziś jechaliśmy do państwa nie Wisłostradą a przez   miasto i nawet  gładko to poszło, no ale  dziś dzień wolny od pracy. A w dzień powszedni w godzinach porannych i tych, w których  wszyscy wracają z pracy  to wcale nie jest  wesoło. Ja przez pięć lat jeździłam na prawobrzeżną Warszawę, bo tam  była  moja uczelnia  i te dojazdy czy to komunikacją  miejską  czy też swoim  samochodem to jednak  dawały mi w kość. Teraz to mam luksus, bo do pracy jadę zaledwie kwadrans a do tego nie obciążoną trasą. Trzeba  jeszcze  brać pod  uwagę fakt, że codziennie do Warszawy dojeżdża samochodami cała masa ludzi mieszkających w promieniu do 100 kilometrów od miasta. I wszystkie  drogi dojazdowe  do Warszawy  są  rano z reguły zawalone samochodami, więc  się wcale nie  dziwię, że pani mąż nie jest zachwycony dojazdami stąd do pracy. Według przeprowadzonych badań to codziennie do Warszawy przyjeżdża do pracy ponad milion  osób. Część swoimi  samochodami,  część pociągami i potem po mieście   jeżdżą  miejskim transportem.  Nie  da  się ukryć, że w dużym  mieście jest po prostu praca, której  brak w małych  miejscowościach.  My mieszkamy na starym Mokotowie a gdy byłam dzieckiem to nikt nie  słyszał o dzielnicy zwanej Ursynów. Warszawa tak jak i inne stolice na świecie  staje  się pomału molochem. 

Pani Jadwiga patrzyła na Martę z niedowierzaniem, a potem  westchnęła i powiedziała- jakoś nie miałam pojęcia  o tym, że tyle osób codziennie  dojeżdża  do Warszawy. Marta uśmiechnęła  się - ja to się o tym dowiedziałam  dopiero będąc na studiach, bo tam była masa  dziewcząt spoza  stolicy. Niektóre  dojeżdżały codziennie bo ktoś z ich  rodziny  dojeżdżał do pracy to się z nim zabierały. Większość jednak mieszkała na prywatnych kwaterach. 

                                                                                    c.d.n.