poniedziałek, 15 września 2014

Z życia, niestety, wzięte

Miałam szczęście, lub nie, że dośc często zmieniałam pracę - nie zawsze mój
wybór był właściwy - czasem wpadałam z deszczu pod rynnę.
I w ten sposób utknęłam w pewnym niedużym  biurze - pracowników umysłowych
było około 175 osób i ze 30 osób pracowników "fizycznych".
Moim przybyciem wywołałam niezłą sensację - obsada była raczej stała, rzadko
trafiał się nowy pracownik, a jeśli już, to raczej absolwent Politechniki, bo firma
miała patronat nad jednym z wydziałów.
Poza tym firma była zlokalizowana poza miastem - a dojazd , w postaci starego,
wysłużonego zakładowego  autokaru nie zawsze się sprawdzał.
W niedługi czas po mnie trafili tu również dwaj młodzi absolwenci  Politechniki.
Z jednym z nich przypadliśmy sobie do gustu - chłopak w niczym nie przypominał
typowego absolwenta Politechniki - był bardzo oczytany, można było  z nim
porozmawiac na każdy temat, miał wspaniałe poczucie  humoru, a na dodatek
wspaniale opowiadał dowcipy i miał ich niesamowity repertuar.
Nie da się ukryc, że uroda nie była jego mocną stroną, przynajmniej w moim
odczuciu. Po prostu nie przepadałam za brodaczami, których barwa włosów
brody i głowy była tabaczkowego koloru. No ale intelektualnie chłopak  był
w porządku.
Oboje nie byliśmy zbytnio obłożeni pracą, bo było to miejsce w którym się raczej
było tylko zatrudnionym , a nie za bardzo się pracowało.
Był czas na zjedzenie pierwszego i drugiego śniadania, wypicia razem kawy no
i czas na pogaduchy. Bardzo dziwił go fakt, że jestem od niego młodsza a już
jestem mężatką. Druga sprawa, która go wiecznie dziwiła, to fakt, że właściwie
możemy rozmawiac na każdy temat, że nie ma dla mnie tematu tabu, że chociaż
jestem mężatką to nie ma problemu z pójściem razem do kina lub na kawę.
Po jakimś czasie  zaprosiłam go nawet do nas do domu,  a on był zachwycony
moim mężem.
Irek , ilekroc spodobała mu się jakaś panienka z naszego biura, zaraz mi o tym
donosił. To wtedy dowiedziałam się od niego, że każdy młody facet średnio-
przeciętnie co 15 minut myśli o seksie. A u niego na myśleniu się kończyło, bo
nie miał własnego mieszkania , a wynajęty pokój dzielił z kolegą. Do tego nie
był to samodzielny pokój, a tzw. "pokój przy rodzinie"- a konkretnie pokój
wynajmowała pewna nobliwa starsza pani, która na wstępie zapowiedziała
chłopakom, że:  "żadnych dziewczyn i picia nie może tu byc". No i nie było.
Irek, podobnie jak my, oczekiwał na  mieszkanie spółdzielcze a jego spółdzielnia,
podobnie jak nasza, miała poślizg w oddawaniu mieszkań.
Co do dziewczyn - zauważyłam, że lubi ładne dziewczyny, jednak niekoniecznie
tryskające intelektem. Irek mi tłumaczył, że lepiej gdy dziewczyna jest tylko
ładna. Wg niego mężczyzna, by utrzymac przy sobie kobietę, powinien jej wciaż
 imponowac swą wiedzą, a to jest niestety bardzo męczące.
Przy okazji się dowiedziałam, że on właściwie współczuje mojemu mężowi, bo
należę do trudnych partnerek i przy mnie nie za bardzo można sobie  wiedzę
odpuścic. I dlatego on szuka mniej wymagającej dziewczyny.
Po pewnym czasie odeszłam stamtąd, ale czasami spotykaliśmy się na mieście.
Na jednym ze spotkań powiedział mi, że właśnie spotkał odpowiednią pannę-
panienka po maturze, ładna, zgrabna, zadbana, rodem  z Poznania.
Okna mogą byc przy niej szeroko otwarte, nie ma strachu, nie odleci. Poza tym
mamusia panienki jest Irkiem zachwycona. Na koniec przyznał się, że owa
panienka najpozniej za klika miesięcy dostanie mieszkanie.
Pod koniec listopada dostaliśmy zaproszenie na ślub i wesele. Odmówiłam
udziału w weselu, ale obiecałam , że na ślubie będę, chociaż nie przepadam
za takimi  uroczystościami. Ale Irek uparł się, by mi przedstawic  swą przyszłą
żonę, więc jeszcze przed ślubem spotkaliśmy się z nimi na kawie w...Bazyliszku.
Marywka była rzeczywiście ładną dziewczyną - wszystko co na sobie miała było
super modne , a w mini wyglądała świetnie. Makijaż , manicure , uczesanie-
wszystko wprost z  żurnala. "Zjadły" mnie jej upierścienione palce- dobrze, że
na kciukach nie miała  pierścionków. Poinformowała mnie, że trzy pierścionki
ma takie jak Barbara Streisand. Akurat przełykałam kawałek ciastka i mało
się nie zadławiłam - ale nie z zazdrości. Przez dwie godziny wysłuchiwałam
relacji o tym, jaką będzie miała sukienkę  na cywilnym - z tego co pokazywała
wywnioskowałam , że ja to noszę zimą tej długości swetry. Gdy wymieniła
 ilośc materiału, z którego szyto jej suknię do kościelnego, byłam bliska ataku
śmiechu. Powiedziałam tylko, że ja to miałam do ślubu  biały kostium, bo jako
osoba niewielkiego wzrostu nie widziałam siebie w  sukni.
No cóż - widziałam oba śluby . Sukienka Marywki na cywilnym była w kolorze
morskim i była długości dzisiejszych tuniczek, noszonych do legginsów.
Suknia na kościelnym była typu "biała beza", połączenie białego atłasu z szyfonem,
gipiurą i srebrnym haftem, kompletu dopełniał tren niesiony przez jakieś małolaty,
oraz wielce romantycznie upięty długi welon.
Na jakiś czas straciłam z oczu Irka - zresztą  wreszcie  otrzymaliśmy mieszkanie,
więc siłą rzeczy zmienił mi się nr telefonu.
Po kilku latach, gdy szłam ulicą, nagle ktoś chwycił mnie z tyłu za ramię - to był Irek.
Wyglądał bardzo kiepsko. Pomyślałam, że pewnie niedawno poważnie chorował - był
bardzo chudy, blady i jakiś taki mocno zgarbiony.
Buzka, niedzwiedz  i weszliśmy do pierwszej napotkanej kawiarni.
No to opowiadaj, co u  ciebie - zagaiłam zachęcająco.
Irek zaciągnął się papierochem i chwilę palił w milczeniu. Potem wyciągnął z portfela
zdjęcie  ładnego bobasa - to moja córeńka. Jedyny jasny punkt mojego życia.
Bo reszta to sama ciemnośc. Ciemnośc??? zapytałam zdziwiona.
Irek popatrzył na mnie i powiedział - jestem udupiony - mam żonę idiotkę , do tego
wprowadziła się do nas teściowa, bo Marywka poszła do pracy.A na domiar złego,
to ja, chyba w pijanym widzie, gdy dostałem mieszkanie, to nasze dwie M3
zamieniłem na M5. Powiedz mi, dlaczego ja nie wierzyłem ci, gdy mi tłumaczyłaś,
że małżeństwo musi byc na tym samym poziomie intelektualnym???
Dlaczego cię nie posłuchałem??? A w ogóle, skąd wiedziałaś, że musi by taki sam
poziom intelektualny??? Kocham swoją córeczkę, ma dwa lata, jest cudowna, ale
dostaję skrętu kiszek gdy słyszę co mówi Marywka,  czym się interesuje, o czym
paple z przyjaciółkami. To jest koszmar, wierz mi.
Wiesz, o tym  równym poziomie  to mi powiedziała moja babcia, bardzo mądra
kobieta - powiedziałam cichutko.
A ja ci tylko raz powiedziałam, że uroda szybko mija a głupota pozostaje na zawsze.
A zresztą- czy wtedy  byś mnie posłuchał?
Gdy następnym razem spotkałam się z Irkiem był po rozwodzie - córeczka była
już w ostatniej klasie licealnej.
A potem Irek wyemigrował. Teraz mieszka w Kanadzie.



czwartek, 11 września 2014

Rozsądek czy głupota- cz.III

Czas płynął, wszystko wokół się zmieniało, coraz więcej osób podróżowało w celach
handlowych,  rynek się nasycił importowaną elektroniką, powstały prywatne firmy
komputerowe, montujące całkiem dobre komputery  na importowanych podzespołach.
Heńka z "Nowym" przestali wyjeżdżac. Powodziło im się świetnie, zarobili legalnie
na dwa domy jednorodzinne i teraz "odcinali kupony".
"Nowy" wprowadził domową politykę rozdzielności majątkowej - każde z nich miało
własne  pieniądze, własne konto,własny dom.
I nagle okazało się, że właściwie nie łączy ich nic poza miłością do pieniędzy i prawdziwe
skąpstwo. W kupowaniu wszystkiego okazjonalnie i najtaniej "Nowy" stał się mistrzem.
Jeden z domów był kupiony naprawdę tanio, gdy usłyszałam cenę zakupu, to myślałam,
że zmyślają. Nie zmyślali, a gdy tam pojechałam to zrozumiałam skąd taka cena - dom
był szeregowcem, projekt był mocno nieszczególny, by z living roomu dostac się do
sypialni należało pokonac wąskie kręte, niewygodne schody, bo z parteru trzeba było
dostac się na poddasze. Był nawet  garaż na poziomie piwnicy, ale - wjechanie do niego
już było niezłą gimnastyką - nie dośc, że zjazd był piekielnie stromy to trzeba było składac
lusterka boczne. Każdy wjazd do garażu napełniał cały dom smrodem spalin, a wyjazd
zimą z garażu to był super problem -trzeba było to zrobic tyłem i na sporym gazie i
wypadało się jak z procy na uliczkę. Heńka przezornie  parkowała przed domem, co mnie
wcale nie dziwiło. Oprócz tych mankamentów dom  stał niemal w szczerym polu, za to
w niezbyt dużej odległości od miejscowej oczyszczalni ścieków i bywały dni, gdy dom
owiewały paskudne wonie. Po dwóch latach mieszkania w tym domu zakupili drugi -
też daleko od miasta, też średnio udany projekt (tego samego człowieka co pierwszy dom),
no ale chociaż daleko od smrodów oczyszczalni. Ten drugi też miał okazjonalną cenę,
prawie 400m powierzchni użytkowej, dwa garaże,ogromny ogród i był zupełnie nieocieplony.
Tę jego ostatnią cechę odkryli pierwszej zimy, gdy kaloryfery parzyły a  w domu było
lodowato.
Heńka bawiła się w panią domu, czyli sadziła  iglaki, siała byliny. "Nowy" znikał z domu
najczęściej około 10,00 rano nie zapodając kierunku, wracał popołudniu. Na pytanie:
" gdzie ty kochanie tak codziennie jezdzisz?" dał odpowiedz: " tam gdzie mam ochotę a
poza tym nie jestem psem łańcuchowym żebym siedział w domu."
Heńka miała w tym okresie sporo zmartwien - w dośc krótkim czasie straciła oboje
rodziców.Wpierw umarł ojciec, w kilka lat pózniej matka. Śmierc matki Heńka bardzo
mocno  odczuła. Przez blisko rok wciąż rozpaczała, niemal codziennie latała na grób
rodziców.
A "Nowy" nadal znikał nie wiadomo gdzie. Heńka zaczęła wieczorami, gdy "Nowy"
koczował przed telewizorem, schodzic do garażu i  spisywac stan licznika jego wozu.
W krótkim czasie okazało się, że "Nowy" codziennie przejeżdżał około 250 km.
Heńka postanowiła, że najmądrzej będzie skończyc wspólne życie. Poszukała kupca
na szeregowiec, tłumacząc "Nowemu", że skoro trafia się kupiec to trzeba się tego
niezbyt udanego domu pozbyc.
Gdy już dom był sprzedany, zapytała się grzecznie dokąd on tak codziennie jezdzi -
w odpowiedzi usłyszała, że to nie jej sprawa, a gdy nalegała na odpowiedz- wywiązała
się niezła awantura i okazało się, że "Nowy" trenuje damski boks.
Heńka niewiele myśląc zadzwoniła po policję - przyjechali, pogrozili "Nowemu",
spisali protokół. A Heńka przez kilka dni chodziła z siniakiem na twarzy.
Usiłowała namówic "Nowego" na sprzedaż tego domu i na rozwód. Ilekroc  trafiał się
ktoś chętny na kupno tego domu, "Nowy" windował cenę i nie schodził z niej ani o
dolara.
Najzabawniejsze, że jedno i drugie chce w tym domu zostac, bo podobno dobrze się
w nim mieszka.
Heńka proponuje "Nowemu", by się wyprowadził, a ona go spłaci,  to samo "Nowy"
proponuje Heńce. Z tym ,że Heńka nie ma do "Nowego" za grosz zaufania - widziała
 jak "nowy" oszukał w interesach swego kolegę. Oszukał wieloletniego kolegę, to może
również ją oszukac.
Patrzec na siebie nie mogą, ale trzyma ich te wspólne 360m kwadratowych i wzajemny
brak zaufania.
Ostatnio, gdy Heńka wylewała do mnie swe żale, powiedziałam,że ja tej sytuacji nie mogę
pojąc - jak można mieszkac z kimś, kogo nie tylko się nie kocha, ale na sam widok męczy
człowieka zgaga? Bo ja to zwyczajnie wyprowadziłabym się dawno - Heńka na to orzekła,
że nie tylko jestem głupia ale i rozrzutna.
Od zeszłego roku były mąż Heńki namawia ją, by zamieszkali razem - w końcu oboje już
są po sześcdziesiątce, jeszcze trochę a Marek przejdzie na emeryturę, więc mogli by
razem zamieszkac.
Ale Heńka twierdzi, że nigdy w życiu z Markiem  się nie zejdzie, bo  on wcale się nie
zmienił - zero inicjatywy. A przyjaznic może się z nim na odległośc, tak jak przez te
wszystkie lata po rozwodzie.
A ja co kilka dni wysłuchuję jaki ten "Nowy" jest wredny i jak to ona nie ma szczęścia w
życiu .
I gdyby nie fakt, że wiele lat temu Heńka bardzo mi pomogła i poratowała w trudnej dla
mnie sytuacji, już dawno poprosiłabym by zapomniała  numer mego telefonu.
Ona ma chyba rację, pewnie jednak głupia jestem.


wtorek, 9 września 2014

Rozsądek czy głupota? cz. II

Heńka nagle odkryła, że zupełnie nie interesuje jej praca, którą wykonuje. Na domiar
złego dyrekcja chciała powierzyc jej stanowisko kierownika działu, w którym dotąd
pracowała. Heńka czym prędzej rozchorowała się - z tym to nie miała żadnych problemów.
Wystarczyło by poszła do  zakładowego lekarza, otworzyła buzię, powiedziała; "aaa,eee"
i dziewięc dni zwolnienia lekarskiego było od ręki. Bo Heńka miała wiecznie problemy
z gardłem. Mimo leczenia mieszaniną antybiotyków i sulfonamidów w jej  gardle wciąż
wracały tajemnicze, białe lub żółtawe naloty, a śluzówka była wiecznie w stanie zapalnym.
Jakimś dziwnym cudem  żaden lekarz nie wpadł na pomysł zlecenia antybiogramu.
Heńka naprawdę  miała już dośc tych nawracających dolegliwości, nie mniej czasami były
one wielce przydatne.
Tym razem Heńka chorowała miesiąc i w tym czasie entuzjazm dyrekcji w kwestii
nominowania jej na stanowisko kierownika działu rozpłynął się całkowicie.
Stanowisko kierownika działu objął nowy pracownik, kolega naczelnego jeszcze ze szkoły.
"Nowy" wdzięczył się do wszystkich pań w dziale, "całował rączki", prawił komplementy
i wyraznie Heńka wpadła mu w oko.Ciągle wzywał ją do swego gabinetu i szybko od
spraw służbowych przechodził do snucia opowieści - głównie o tym, że praca którą teraz
wykonuje potrzebna mu jest głównie po to, by mógł "robic biznesy". Owe biznesy, które
wg niego przynosiły spore i do tego nieopodatkowane pieniądze polegały na handlu -
wszak  w Polsce były  towary, które miały wzięcie np. w ówczesnym ZSRR, poza tym
krążąc służbowo pomiędzy  krajami RWPG stawał się specyficzną centralą handlu
zagranicznego. Wystarczyło zawiezc do Kraju Rad dżinsy zakupione w Pewexie -oczywiście
nie wolno było tego robic, ale wiecie -Polak potrafi- żaden problem wcisnąc na siebie
dwie pary dżinsów a spodnie  od garnituru schowac do walizki.
Poza tym wraz ze znajomymi wyjeżdżał do Tajlandii i Indii gdzie wszyscy kupowali
bawełniane kolorowe ciuchy, które potem ze świetnym przebiciem sprzedawano w Polsce
hurtowo. Jak mawiał "Nowy" było to połączenie przyjemnego z pożytecznym - przyjemne
było poznawanie nowych krajów, pożyteczną zaś stroną zarabianie na tym - wszyscy mieli
nie tylko zwrot kosztów wycieczki ale i zarabiali na następną wyprawę i na zakupy.
Heńka, chociaż  "Nowy" zupełnie nie robił na niej wrażenie jako mężczyzna, podziwiała
jego inwencję i zaradnośc -był przeciwieństwem Marka pod każdym względem.
Zupełnie nie był urodziwy, starszy od Heńki o dobre kilkanaście lat, jej wzrostu, lekko już
łysiejący, z tendencją do tycia. No, taki sobie, ale jaki zaradny, myślała Heńka.
Po kilku miesiącach "Nowy" zaproponował Heńce wspólny, grupowy wyjazd do Indii.
Heńka promieniała - z dziką ochotą załatwiała paszport, zorganizowała pieniądze (tzn.
pożyczyła je od własnej matki i jednej z kuzynek), w pracy wyżebrała 2 miesiące urlopu
bezpłatnego zasłaniając się złym zdrowiem dziecka i koniecznością wyjazdu z latoroślą
na długi pobyt nad morzem. W czasie jej nieobecności dziecko miało przebywac u Marka,
któremu Heńka zostawiła swój samochód.
Indie - brudno, gorąco, higiena rzecz nieznana. Ponieważ wszyscy uczestnicy wycieczki
starali się minimalizowac koszty pobytu, najporządniejszym noclegiem był nocleg
w hostelu - nie wiem czy indyjskie hostele miały jakieś gwiazdki, ale gdyby miały, to ten
hostel byłby z całą pewnością bez kawałka gwiazdki.
Ale Heńka i tak była niemal zachwycona - wróciła wprawdzie z jakimś tajemniczym
zapaleniem spojówek (które ciągnęło się jeszcze przez kilka miesięcy) i ostrym nieżytem
żołądka, ale jednocześnie złapała bakcyla  podróżowania i  handlowania.
Bez trudu spłaciła zaciągnięty dług i jeszcze zarobiła na następną eskapadę.
Częśc osób jeszcze zapewne pamięta, że kiedyś nikt nie trzymał paszportu w domu, nawet
gdy był to paszport uprawniający do wielokrotnego przekraczania granicy - za każdym
razem trzeba było w tym celu kontaktowac się z Biurem Paszportów i przedstawiac zgodę
swego pracodawcy na urlop. Wobec takich obstrukcji Heńka zwolniła się z pracy - na
szczęście ówczesny prawodawca nie wymyślił nakazu pracy dla kobiet- mężczyzni mieli
wówczas obowiązek stałego zatrudnienia  do czasu ukończenia 45 roku życia.
"Nowy" natomiast, widząc że tak  świetnie układa się mu współpraca z Heńką, a handel
idzie coraz lepiej, w pół roku pózniej również odszedł z pracy  i zatrudnił się w firmie
swego kolegi. Tu przynajmniej nikt nie robił problemu z udzielania mu bezpłatnych
urlopów.
Heńka i "Nowy" zgodnie  penetrowali gdzie co kupic i gdzie to potem sprzedac by były
najkorzystniejsze zyski. Nie  da się ukryc, że najwięcej handlowali ciuchami damskimi, bo
nie od dziś wiadomo, że kobiety pod każdą szerokością geograficzną chcą byc modnie
ubrane.
W tak zwanym międzyczasie "Nowy" rozszedł się z żoną - w ramach podziału majątku
zostawił  byłej i  dziecku mieszkanie, sobie zaś zostawił stary, zdezelowany samochód.
Właściwie wyszedł z domu z dwiema  chudymi walizkami i perspektywą płacenia
alimentów  aż do chwili ukończenia przez dziecię studiów. W tym względzie miał
jednak łut szczęścia - dziecię przestało studiowac w trakcie drugiego roku studiów i
wstąpiło w związek małżeński, tym samym zwalniając tatusia z płacenia alimentów.
"Nowy" wynajął dla siebie  mieszkanie i wpadł na genialny pomysł, by Heńka wraz z nim
zamieszkała. Ponadto poprosił Heńkę by za niego wyszła. Przecież musiał mu ktoś prac
i prasowac koszule - do dnia otrzymania rozwodu robiła to jego "była".
Co do wspólnego zamieszkania to Heńka nie miała obiekcji, ale drugie małżeństwo nie
leżało w jej planach życiowych. Pranie koszul męskich i ich prasowanie też jej nie
ekscytowało. Była głęboko przekonana, że ona  nie nadaje się do trwałego związku- tak
naprawdę nie kochała "Nowego", była raczej zafascynowana wspólnymi podróżami i
interesami. Praktycznie więcej czasu spędzali w podróżach niż w Polsce.  Heńce bardzo to odpowiadało, zwłaszcza, że konto dolarowe w Banku PeKaO stale rosło, poza tym każde
z nich miało również otwarte konto w Szwajcarii - oczywiście nigdy się z tym nie afiszowali.
Nigdy nie jezdzili do Szwajcarii  docelowo lecz tranzytem i najwyżej raz do roku, by nie
wzbudzac podejrzeń  polskich władz. Po prostu raz do roku "jedyne dobre połączenie" mieli
przez Zurich. Bo każdy paszport po zdaniu do depozytu był bardzo dokładnie przeglądany.
Pomiędzy  wojażami wzięli w końcu ślub, na którym nie było rodziców Heńki.
W ramach handlowych podróży bywali w Turcji, Indiach, Tajlandii. Zrobili turystyczny
wypad do Australii, w której "Nowy" miał dalekiego kuzyna. Przez pół Australii
przejechali  samochodem i tylko raz niegroznie pobłądzili. W efekcie musieli spędzic noc w samochodzie.
W drodze powrotnej "wdepnęli" do Singapuru i to był strzał w dziesiątkę. Rozpoczęli
bardzo opłacalny handel elektroniką, a Singapur był niemal ich drugim domem. Konta im
rosły, państwo dostawało swą dolę w postaci podatków a oni kursowali w tę i z powrotem
na trasie Warszawa- Singapur via Moskwa. To były czasy, gdy należało tylko dobrze
"poczaszkowac", by legalnie zarobic naprawdę duże pieniądze.
Ale pieniądze szczęścia nie dają, jak mówili starzy ludzie.
c.d.n


poniedziałek, 8 września 2014

Rozsądek czy głupota?

Często mam wrażenie, że pomiędzy rozsądkiem i głupotą istnieje bardzo cienka granica,
którą szalenie łatwo jest przekroczyc, nie zdając sobie z tego sprawy.
Ostatnio rozmawiałam z koleżanką, która twierdzi, że ona zawsze, od najwcześniejszych
lat, kierowała się rozsądkiem  a wyszła na tym jak Zabłocki na mydle.
Ale jak to w życiu - nie jesteśmy w próżni i wszystko co nas otacza od chwili pierwszego
samodzielnego oddechu, ma na nas wpływ. Że już nie wspomnę o genach.
Henrietta, powszechnie zwana Heńką, od chwili swego przyjścia na świat była jednym,
wielkim rozczarowaniem swego ojca - w domu była już jedna dziewczynka i teraz pan
i władca oczekiwał narodzin syna. A tu, chyba jemu na przekór, żona powiła drugą
dziewczynkę. Nieważne, że zdrową, ładną i nawet mało płaczliwą - niewłaściwą płec
miała.
Na szczęście  z czasem okazało się, że dziewczynka była zdolna, nie miała w szkole
żadnych problemów z nauką a tzw. nauki ścisłe były jej ulubionymi. Gdy nadszedł
czas wyboru szkoły ponadpodstawowej, tatuś orzekł, że Heńka ma zdobywac wiedzę
w technikum o elektronicznym profilu. Liceum ogólnokształcące to mało praktyczna
szkoła, bo co komu po takich przedmiotach jak historia lub propedeutyka filozofii-
przecież szkoda na to czasu.
Były to czasy, gdy nauka w technikum wcale a wcale nie była lekka, łatwa i miła.
Oprócz przedmiotów ogólnych były również przedmioty techniczne oraz warsztaty.
Lekcje zaczynały się o 8 rano, kończyły póżnym popołudniem. Dniami, w których było
tylko siedem godzin lekcyjnych, były tylko  soboty. To mało,prawda? Równie mało
jak dziewczyn - w klasie, na 40 uczniów były tylko trzy dziewczyny.
Heńka  ukończyła technikum bez problemów i zdała egzamin na Politechnikę.
Tatuś był zadowolony, ale jakoś nie bardzo do niego docierało, że Heńka jest już
pełnoletnia - nadal Heńka musiała mówic dokąd i  z kim idzie oraz wracac do domu
najpózniej o godz.23,00. Siłą rzeczy Heńka nauczyła się pięknie kłamac, byleby tatuś
nie urządzał awantur.
Starsza siostra  Heńki zaraz po liceum wyszła za  mąż i w tym momencie wyszła spod
kurateli apodyktycznego taty. Heńka doszła do wniosku, że jedyny sposób oswobodzenia
się spod opieki taty to wyjście za mąż.
Na swym roku miała w czym wybierac, facetów było mnóstwo. Heńka szukała takiego,
który przede wszystkim zostałby zaakceptowany przez rodziców, a tatusia głównie.
Co do jej wymagań - miał byc inteligentny, w miarę przystojny, nie uganiający  się za
dziewczynami no i  miał ją kochac. Wokół Heńki kręciło się wielu chłopaków. Miała
nienaganną figurę, była wysportowana i dzięki mamie, która umiała szyc, była dobrze
ubrana.
W krótkim czasie zaczęła "oswajac" Marka.  Spełniał wszystkie jej kryteria, poza tym
często pomagał jej w trakcie sesji. Był cichy, spokojny, dobrze wychowany i wyraznie
czuł się wyróżniony jej zainteresowaniem jego osobą.
Heńka zaczęła go przyprowadzac do domu - Marek spodobał się rodzicom. Po niecałym
roku, odpowiednia  polityka Heńki przyniosła oczekiwany rezultat, czyli ślub.
Heńka już wówczas przyznawała sama przed sobą, że nie mdlała z miłości do Marka,
ale w pełni doceniała jego zalety - był taktowny, cichy, spełniał wszystkie jej życzenia.
Bardzo się ucieszył, gdy okazało się, że Heńka jest w ciąży - Heńka wykazywała w tej
materii całkowity brak entuzjazmu - wciąż czekali na mieszkanie i mieszkali tymczasem
w mieszkaniu rodziców Marka, razem z jego  matką. Jedynym zgodnym punktem Heńki
i jej teściowej był brak entuzjazmu co do faktu, że za jakiś czas pojawi się dziecko.
Heńka kazała Markowi iśc do prezesa spółdzielni mieszkaniowej, w której oboje byli
zarejestrowani i dowiedziec się, co zrobic by zamiast dwóch odzielnych mieszkań
otrzymac jedno, ale znacznie szybciej.
Marek spokojnie, lecz stanowczo odmówił, tłumacząc, że on nie ma talentu do załatwiania
takich spraw.
Heńkę z lekka wkopało - ale wyszło na to, że sama będzie musiała to załatwic.
Uzbrojona w świadectwo lekarskie, obie książeczki mieszkaniowe i mnóstwo innych
przydatnych papierków, wybrała się do prezesa. Chyba miała dar przekonywania, bo
w przeciągu kilku dni zamieniła dwie książeczki na jedną, wspólną, oraz załatwiła wpis na
listę osób oczekujących na mieszkanie typu M3 w następnym roku.
Gdy dziecko przyszło na świat Heńka wzięła urlop dziekański. Jeśli ktoś myśli, że brak
miejsc w żłobku jest dzisiejszą bolączką, to bardzo się myli.
Gdy dziecko ukończyło rok, Heńka powróciła na studia, pozostawiając dziecko pod opieką
babc. Babcie się względnie dobrze dogadywały, bo obie były zdania, że Heńka powinna
tkwic przy dziecku i dopiero gdy je odchowa wyruszyc  z powrotem na uczelnię.
Heńka ukończyła studia, podjęła pracę (były to czasy, gdy niektóre wyższe uczelnie miały
podpisane kontrakty z zakładami pracy na zatrudnianie absolwentów) i wylądowała w tym
samym zakładzie przemysłowym co Marek.
Heńka coraz częściej dostrzegała, że jakoś nie układa się jej życie z Markiem - oczywiście
był nadal kochającym mężem, dobrym ojcem, ale jednocześnie był człowiekiem z zerową
inicjatywą. Poproszony o zrobienie czegokolwiek robił to bez sprzeciwu, ale sam nigdy
niczego nie inicjował. Poza tym nie należał do osób towarzyskich, gdy wpadali znajomi
Marek siedział i milczał jak zaklęty, dobrze, że nie wyciągał książki i nie zaczynał przy
nich czytac.Rozmowy z Heńką też były  raczej "służbowe" -odpowiadał na pytania, ale
nigdy nie były to rozmowy "o  niczym", a takie Heńka ceniła najbardziej.
Coraz częściej Heńka dochodziła do wniosku, że zupełnie Marek do niej nie pasuje.
Złościła ją ta jego bezwładnośc, brak wszelkiej inicjatywy. Nawet fakt przeprowadzki do
nowego mieszkania nie wyzwolił w nim  inicjatywy. Marek kupował i robił wszystko
pod dyktando Heńki. W pracy wszyscy Marka lubili i cenili jako fachowca, ale jakoś
nie miało to odzwierciedlenia w zarobkach.
Wszyscy dookoła kręcili się wokół zdobywania większych zarobków- ale nie Marek.
Heńka doszła do wniosku, że dłużej z takim człowiekiem to ona nie wytrzyma pod
jednym dachem. Wygarnęła któregoś pięknego dnia Markowi wszystkie swoje żale i
zaproponowała by jednak się rozstali, bo ona  ma dosyc.
Marek wysłuchał wszystkiego spokojnie, po czym spakował swoje rzeczy i powrócił
do swego rodzinnego domu.
Heńka odetchnęła, ale tylko na  moment - jej ojciec, który bardzo Marka cenił i lubił,
zrobił jej straszliwą awanturę i zabronił jej przychodzic, dopóki nie pogodzi się
z Markiem. Ale Heńka naprawdę miała już dośc Marka i chociaż nadal go ceniła,
podała sprawę do sądu. Bez większych kłopotów otrzymała rozwód.
Heńka nadal utrzymywała z Markiem przyjacielskie stosunki, Marek miał  pełny kontakt
z dzieckiem, każdą niedzielę dziecko spędzało u Marka, Marek jezdził z dzieckiem na
urlopy, święta dziecko spędzało z obojgiem rodziców.
Na co dzień dziecko urzędowało u rodziców Heńki.
c.d.n.