środa, 25 czerwca 2014

Dla dobra dziecka

"Dla dobra dziecka"  ludzie robią różne, czasem zupełnie dla mnie niepojęte rzeczy.
Fakt, że wiele spraw ocenia się z własnego punktu widzenia, na który składa się
wiele elementów  jak :  nasz wiek, to co wynieśliśmy z domu, poziom wykształcenia a
nawet miejsce zamieszkania.
Mam w rodzinie kuzynkę, którą, dla jej dobra, rodzina pozbawiła rodziców.
Otóż cioteczna siostra mojej matki  wdała się w romans z  żonatym człowiekiem.
Żonatym a do tego, w moim odczuciu,  mało odpowiedzialnym facetem.
Po pół roku okazało się, że dziewczyna jest w ciąży. Sprawa wydała się na tyle wcześnie,
że można było jeszcze ciążę usunąć gdyby nie fakt, że rodzice mojej kuzynki mieszkali
w niewielkim miasteczku,  w którym, na domiar złego mieszkali od dawna i byli dość
znanymi osobami, no a wiadomo, że w takiej niewielkiej społeczności sprawa z całą
pewnością byłaby przedmiotem przeróżnych plotek.
To było miasteczko, w którym każdy  wiedział o swoim sąsiedzie więcej, niż o samym
sobie.
Gdy tylko ciotka mojej matki zorientowała się, że coś zbyt długo Marysia nie zgłaszała
zapotrzebowania na podkładki, natychmiast wzięła dziewczynę na spytki i pojechała
z nią niemal w drugi koniec Polski do ginekologa na badanie. No cóż, niestety Marysia
była w ciąży.
Po powrocie zwołano ściśle tajną naradę rodzinną i postanowiono, że Marysia, tak jak było
postanowione, rozpocznie studia w jednym z miast wojewódzkich, w którym mieszkała
rodzina jej ojca. Będzie studiować aż do chwili rozwiązania,a po porodzie dziecko trafi do
adopcji - a zaadoptuje je starsza siostra Marysi, która wciąż mieszkała u rodziców. Tym
sposobem dziecko pozostanie w rodzinie, a Marysia, która jest tak nieodpowiedzialną
osobą, że nie można jej powierzyć tak ważnego zadania jak wychowanie dziecka, spokojnie
skończy studia i ułoży sobie potem życie z kimś innym.
Może nie mam racji, ale dla mnie to był diabelski plan  -  zamiast pomóc córce w
maksymalny sposób, oni jej zabrali dziecko.
A poza tym to była ich wina, że Marysia  nie była odpowiednio przygotowana do życia.
Oczywiście gdy Marysia już powiła niemowlę płci żeńskiej, przeprowadzono wszystkie 
formalności i mała Kasia wylądowała w mieszkaniu dziadków i swej cioci. Były to czasy, gdy
adopcje przebiegały sprawniej, zwłaszcza, że Marysia od razu zrzekła się praw do dziecka,
a jedna z kuzynek, prawniczka ,  przepilotowała całą sprawę.
Marysi zabroniono poinformowania ojca dziecka o fakcie, że został ojcem. Ukryto też
przed nim miejsce pobytu Marysi. A Kasia nie mówiła nigdy jako małe dziecko tych tak
miło brzmiących słów : mama i tata.
Mniej więcej w połowie szkoły podstawowej Kasia zaczęła się interesować, dlaczego ona
nie ma mamy i taty.
Pytania te zasiały  mały zamęt  - wytłumaczono tylko Kasi, że jej mamusia nie mogła jej
wychowywać, więc ciocia wzięła ją na wychowanie.
Poza tym, że rodzina pozbawiła Kasię rodziców, spisywała się "na medal" -  Kasia była
kochana, pieszczona,dbano o nią w sposób wielce prawidłowy.
Ale w liceum, Kasia znów zaczęła dociekać kim byli jej rodzice - tym razem dowiedziała
się, kim była i jest jej matka, ale oni nie wiedzą kim był jej ojciec. 
Tę sprawę musi jej wyjawić matka.
Wyobrażacie sobie chyba, co Kasia przeżywała - z jednej strony cieszyła się, że pozna
matkę, z drugiej strony czuła do niej szalony żal, że matka ją w jakiś sposób porzuciła.
Kasia poznała swą matkę już jako osoba pełnoletnia - to było dla niej i dla Marysi bardzo
trudne spotkanie.
Kasia przekonała się wtedy, że nie istnieją więzy krwi, że znacznie silniejszy od nich jest
fakt przebywania z kimś pod jednym dachem.
Nieużywane dotąd słowo "mama" jakoś nie przechodziło Kasi przez gardło, więc zwracała
się do Marysi po imieniu. Marysia , tym razem nie posłuchała dobrych rad swej rodziny i
dokładnie opowiedziała Kasi jak to było z jej adopcją. Pokazała również Kasi zdjęcie jej
ojca - Kasia była do niego bardziej podobna niż do Marysi.
Obie zgodnie postanowiły, że nie przedstawią mu Kasi - przecież on nawet nie wiedział, że
Marysia urodziła jego dziecko.
Kasia przez resztę życia Marysi utrzymywała z nią kontakt jedynie listowny - Marysia
nie była na jej ślubie, nie widziała nigdy swych wnuków "w naturze".
Nigdy nie przepadałam za tamtym "kawałkiem" rodziny - kontakt miałam dość ograniczony,
była to  bowiem rodzina mojej matki, a małżeństwo moich rodziców  zakończyło się
rozwodem  gdy byłam małym dzieckiem.
Jak widać ludzie w bardzo różny sposób dbają o dobro dzieci - ale jedno ich łączy -
narzucenie dzieciom własnego pomysłu na ich życie.