Nowy nabytek bardzo podobał się tacie i Patrycji. Oczywiście każde z nich "przymierzyło się do samochodu i tata z lekkim zdziwieniem stwierdził, że chociaż samochód optycznie jest mały, to jest w nim bardzo wygodnie, zwłaszcza gdy się siedzi za kierownicą lub obok kierowcy. Patrycja stwierdziła, że ponieważ powinna już wymienić swój samochód, dopóki jeszcze można jeszcze za niego dostać "jakieś pieniądze" to jest gotowa rozejrzeć się za jakimś małym samochodem, bo jej "cytrynka" już ma swoje lata. Wojtek obiecał tacie, że skontaktuje go Arturem, który tak po cichu , w ramach zajęć uzupełniających oficjalnie zwanych jako "jazdy doszkalające", często pośredniczy w transakcjach "kupna-sprzedaży" samochodów i jest dobrze zorientowany co się opłaca kupić. Poza tym jego kuzyn ma pod Warszawą, a może i nawet w granicach Wielkiej Warszawy jakiś warsztat samochodowy i Artur spędza sporo czasu w tym zakładzie, więc się nieźle orientuje w stanie technicznym samochodów.
Co do jazd doszkalających dla Marty, Wojtek stwierdził, że nie ma potrzeby by je brała, przez pierwszy miesiąc , gdy będzie bardzo zła pogoda to Wojtek będzie jeździł razem z Martą. Bo tak naprawdę to Marta świetnie sobie radzi. A Marta ze zdziwieniem stwierdziła, że.....bardzo lubi prowadzić samochód. Przez pierwszy tydzień, gdy Marta wysiadała przed uczelnią Wojtek wracał do domu, był cały czas "pod telefonem" i przyjeżdżał po Martę i drogę do domu Marta pokonywała siedząc za kierownicą. Tata był pełen podziwu dla swego zięcia a Patrycja stwierdziła, że takie "poświęcenie się dla żony" to nieomal curiosum w dzisiejszych czasach.
Ojciec Wojtka dał znać, że już wrócili z Tajlandii i on osobiście na pewno już drugi raz nie pojedzie, bo: jak dla niego to było za gorąco, a jedzenie mu nie pasowało, nawet to, które zdaniem miejscowych było całkiem europejskie. Dobrze, że chociaż zdrowie mamy Wojtka nie uległo pogorszeniu, bo była na tyle przytomna, że nie brała udziału we wszystkich atrakcjach, których było sporo. Spędzała dużo czasu w pozycji horyzontalnej w cieniu. Jej również nie zachwyciła tajlandzka kuchnia. Wojtek wysłuchał te ojcowe opowieści, ale nie komentował - przecież wiadomo, że każdy inaczej odbiera pobyt w tak bardzo odległych stronach. Marta stwierdziła, że już nie jeden raz się przekonała, że w życiu sprawdza się stare przysłowie "wszędzie dobrze gdzie nas nie ma", a to, że ktoś się czymś zachwycał nie jeden raz ją też wprawiło w spore zdziwienie, gdy sama poznawała owe "cudowności".
Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok minęły im w rodzinnym ciepełku. Nie były to "białe święta" ale raczej błotnisto- deszczowe. Misia bardzo nie lubiła deszczu i błota i swe potrzeby załatwiała na najbliższym domu trawniku - za nic w świecie nie chciała pójść na spacer, chociaż miała na sobie lekki, ale cieplutki "kubraczek" z polaru. Wojtek stwierdził ze śmiechem, że jeszcze trochę, a Misia wystartuje w balecie, bo łapki stawiała nieomal tylko na samych pazurkach, a na hasło "idziemy na spacer" udawała, że jest kompletnie głucha a na dodatek kompletnie nie zainteresowana wyjściem z mieszkania. Jak się z Martą naśmiewali Misia podkreślała całą swą postawą, że jest pokojowym , domowym pieskiem a nie jakimś włóczykijem.
Gdy Marta była na wykładach a Wojtek akurat w domu to wpraszała się na jego kolana i spała z noskiem wtulonym pod jego sweter. A gdy Marta docierała do domu po wykładach -Misia wybierała spanie na jej kolanach, co ogromnie oboje śmieszyło. Marta stwierdziła, że widocznie zdaniem Misi musi być sprawiedliwość w rodzinie i nie można pozbawiać Marty takiej atrakcji jak spanie Misi na ludzkich kolanach. W kwiaciarni Misia bez protestu "lądowała" w swojej "zagrodzie" i spała w budce.
Marta nadal przeżywała rozterki związane ze swoimi studiami, którymi dzieliła się głównie z Wojtkiem i tatą. Po omówieniu kilku scenariuszy w domu i z doradcą na uczelni postanowiła, że napisze pracę na zakończenie licencjatu i dopiero wtedy zdecyduje czy będzie studiować dalej, czy na tym zakończy studia. Uzyskała zapewnienie, że gdy podejmie decyzję o dalszym studiowaniu nie będzie miała żadnych przeszkód ze strony uczelni. Na tych studiach nie ma ograniczeń wiekowych.
Wszyscy rozumieli jej rozterki i jakoś nikogo nie dziwiło ani nie gorszyło, że ona ma ambicję by zostać pełnoetatową mamą, jeśli zdecyduje się na dziecko. Nie chce by jej dziecko hodowało się w jakimś żłobku i na pewno przez pierwsze trzy lata będzie z dzieckiem w domu. Być może jest osobą "opóźnioną w rozwoju a do tego mało ambitną", ale ona nie widzi nic uwłaczającego w fakcie, że przez jakiś czas będzie "kurą domową." Bo wbrew pozorom prowadzenie domu i wychowywanie dziecka wcale nie jest prostym zadaniem.
Gdy rozmawiała o tym z Wojtkiem i rodzicami nie ukrywała, że wpływ na jej decyzję miało jej własne dzieciństwo spędzone w towarzystwie matki, która nie akceptowała jej istnienia. A i Wojtek i rodzice i jego i jej rozumieli ją doskonale. No i właściwie to dobrze, że chce urodzić dziecko jeszcze nim dojdzie do trzydziestki. Teściowie Marty już utworzyli "fundusz wnuczątka", ciesząc się, że młodzi chcę zostać w pełni świadomymi i odpowiedzialnymi rodzicami. Teściowa to już się nawet przyznała, że wyzbyła się "chciejstwa", czyli oczekiwania określonej płci dziecka- najbardziej się cieszy z tego, że Marta chce zostać matką gdy zrobi licencjat.
Wojtek zapewniał Martę, że dla niego jest najważniejsze by to ona sama zdecydowała o swej dalszej drodze zawodowej w taki sposób, który będzie ją satysfakcjonował. Co do płci dziecka, to dla niego płeć dziecka jest sprawą obojętną. Tak samo będzie kochał córeczkę jak i synka. Ma tylko jedno życzenie, by to nie była ciąża mnoga, ale z tego co wie w jego bliższej i dalszej rodzinie nie było "takich ekscesów". W rodzinie taty też nie, więc raczej nie powinno to Marcie grozić. Z tym, że nie idzie mu o ilość posiadanych dzieci ale o to, że to zawsze jest większy problem dla zdrowia i matki i dzieci przy ciąży mnogiej. Marta się śmiała, że na uczelni większość jej koleżanek bardzo uważnie się jej przygląda, bo zdaniem większości wychodzenie za mąż w trakcie studiów jest związane z nieplanowaną ciążą.
No bo teraz takie czasy, że seks jest jednym z nałogów, tak jak palenie papierosów lub picie wódki i wszelkie imprezowanie. One mi się wiecznie przypatrują tak jakbym miała ze trzy nogi i chodziła mimo tego nie przewracając się i nie potykając. I nie wierzą, że nie mam żadnych zdjęć ze ślubnej sesji u fotografa. Aż ściągnęłam jedno zdjęcie z komórki taty i pokazałam im, żeby się wreszcie ode mnie odczepiły. Bardzo się im podobasz, zresztą mój tata też. Tata się ogromnie zdziwił, gdy go poprosiłam esemesem by mi to zdjęcie podesłał na komórkę. I, wyobraź sobie, że im to się nawet podobała moja sukienka. No i nie wiem kto jest bardziej dziwny - one czy ja.
Mnie - to mówiąc nieelegancko - wisi i powiewa co one robią ze swoim życiem, czy wychodzą za mąż czy nie, czy się rozmnażają czy nie i nie bardzo rozumiem co je obchodzi moja osoba. Mam z nimi kontakt tylko na uczelni, nigdy po zajęciach się z nimi nie spotykam, nie czuję takiej potrzeby. Tak mi one do funkcjonowania potrzebne jak piąte koło do wozu drabiniastego. No i poza tym one wszystkie są mocno zainteresowane kosmetyką czynną, czyli przeprowadzaniem zabiegów upiększających - tym co "daje pieniądze", żadna jak dotąd nie wyraziła zainteresowania pracą w laboratorium, bo to "nie przynosi kokosów". A jakie nieszczęśliwe, że na tych studiach zupełnie nie ma facetów, oprócz nielicznych a do tego już żonatych i dzieciatych w kadrze wykładowców. Na razie jeszcze nie odkryły, że dojeżdżam samochodem - bo te, które dojeżdżają własnym transportem do starają się zaparkować jak najbliżej budynku, żeby zaszpanować. Dwie ze starszego roku też parkują na tym parkingu, a nie w pobliżu budynku.
Ucieszyłam się, że mogę w razie czego po urodzeniu dziecka wrócić na uczelnię i robić magisterkę. Dzięki temu nie czuję żadnej presji. No widzisz kochanie? - też ci mówiłem, że będziesz mogła z powodzeniem wrócić na studia i to nawet wtedy, gdybyś nie napisała pracy licencjackiej. A wiem, że gdy ją napiszesz to na pewno na nie wrócisz. I pamiętaj, proszę, że dla mnie nie jest ważne to byś miała tytuł magistra ale to żebyś była zadowolona z tego co robisz. I wiesz - ja też mam założone dodatkowe konto, na nas oboje i wpłacam tam to co zarobię i na nim są też pieniądze ze sprzedaży mieszkania. A jak znam swego ojca, to on na wieść, że nadal studiujesz to na pewno się uprze i będzie cię dofinansowywał. Bo on cię naprawdę bardzo ceni - sam mi nawet o tym powiedział. Czasem mnie maksymalnie wpienia, ale w sumie nie mogę mu nic zarzucić. A to, że mają z mamą jakieś tajemnice przed sobą to raczej nie jest groźne, dopóki nie jest to z powodu osób trzecich.
Termin obrony pracy magisterskiej Wojtka przesunął się na drugą połowę lutego. Wojtek był z tego niezbyt zadowolony, ale dość niespodziewanie okazało się, że to bardzo dobrze. Pewnego wieczoru, po ćwiczeniach w siłowni, Wojtek w trakcie wieczornej kąpieli stwierdził, że "coś mu wyskoczyło" w prawej pachwinie" i skonsultował to z Martą. Nic go nie bolało, ale faktycznie było widoczne lekkie wybrzuszenia a pod ręką Marta wyczuła "coś" wielkości cytryny. Wojtek - ubieraj się - nie ma na co czekać- jedziemy z tym na ostry dyżur- to chyba przepuklina- trzasnęły, a raczej rozeszły ci się mięśnie brzucha - ciągnąłeś za duży ciężar. Przypomnij sobie, czy nie miałeś w dzieciństwie jakichś kłopotów. Nie mam pojęcia - stwierdził Wojtek, ale jeśli zatelefonuję do matki to ona natychmiast tu przyjedzie a tego to bym nie chciał. I myślisz, że co trzeba z tym zrobić?- spytał. Zoperować- poinformowała go Marta. Ty się pomału ubierz, ja zadzwonię do taty, żeby wzięli dziś do siebie na noc Misię. Pojedziemy do tego prywatnego szpitala, w którym mamy prywatne ubezpieczenie.
Poważnie? Dziwił się Wojtek. Poważnie. Ale mnie nic nie boli. Bo to nie boli- zapewniła go Marta. Gdyby to był wyrostek w stanie zapalnym to by cię bolało.
Marta zatelefonowała do taty, który przyszedł po Misię. Tata też był zdania, że to przepuklina. Zabrał Misię i poprosił by Marta do niego zatelefonowała co powiedział lekarz. Gdy wychodzili z domu zaczynał prószyć drobniutki śnieg. Marta zmełła w ustach dość brzydkie przekleństwo, ale usiadła za kierownicą - była maksymalnie zmobilizowana. Nie jechała szybko, ale w 10 minut później już parkowali koło szpitala. Na izbie przyjęć nie było żadnych pacjentów- wszak był to szpital prywatny. Po dwudziestu minutach poproszono Martę do lekarza dyżurnego - okazało się, że jej podejrzenie było słuszne, Wojtek zostanie w szpitalu i rano lub około południa będzie operowany, a może nawet następnego dnia, bo muszą mu porobić badania. Będzie miał znieczulenie zewnątrzoponowe. Nie muszą tego operować "od ręki", ale bardzo dobrze, że od razu przyjechali. Pokój ma jednoosobowy. Marta odprowadziła nieco przerażonego Wojtka do jego pokoju, pomogła mu się rozebrać i choć ledwie mówiła z przerażenia (bo za oknem padał śnieg) stwierdziła, że już pojedzie, nim porobią się zaspy ze śniegu. Przyrzekła, że gdy tylko dowlecze się do parkingu to do niego wyśle sms, że dotarła. Śnieg padał z pełnym rozmachem, a wsiadając do samochodu Marta powiedziała sama do siebie- "dam radę, mam zimowe opony, pojadę pomału".
Gdy dojechała do parkingu była nieomal spocona z nadmiaru emocji. Zaraz wysłała jeden sms do Wojtka że dojechała w całości i drugi do taty, pisząc tacie, że już jest na parkingu domowym. Tata napisał, że zwróci jej Misię gdy Wojtek już wróci do domu. A Misia śpi już w ich małżeńskim łóżku wtulona w Patrycję.
Marta wzięła prysznic, popłakała sobie nieco z nadmiaru emocji i poszła spać.
c.d.n.