sobota, 2 listopada 2013

Dzień Zaduszny

Taka dziwna  ze mnie osoba, że nie jeżdżę 1 i 2 listopada na cmentarz.
Z dwóch powodów - pierwszy to bardzo nie lubię wszelakich  świąt na gwizdek.
Drugi powód - zle się czuję w tłumie, który niestety zalewa wtedy warszawskie
nekropolie. Pomijam już kwestię dojazdu na większość cmentarzy.
Porzadkuję groby wcześniej, znicze zapalam dwa dni wcześniej.
Gdy byłam dzieckiem jezdziłam zawsze z dziadkami dzień wcześniej na
Powązki Wojskowe - na groby powstańców. Wprawdzie nie leżał tam nikt
z rodziny ani dziadek nie był wojskowym, ale zapalaliśmy tam zawsze znicz.

Dziadkowi bardzo się ten  cmentarz podobał - gdy został na nim pochowany
dziadka bliski kolega, dziadek po powrocie z cmentarza powiedział, że on
chciałby być też pochowany na tym cmentarzu - "to takie miłe, wesołe
miejsce, jest przestronnie, dużo słońca i taki porządek".
Dziadek i babcia byli  dla mnie najważniejszymi osobami na  świecie -
zastępowali mi rodziców od 4 roku życia. Mówiłam do Nich - mamo, tato.
Nie byłam sierotą, oboje rodzice żyli, tylko ja im nie byłam  do szczęścia potrzebna.

Dziadek był  "Człowiekiem Renesansu". Urodził się pod Poznaniem (dziś  jest to
dzielnica Poznania).W wieku 14 lat wyjechał do szkoły, potem pojechał do
Wiednia na studia  ekonomiczne, zwane wówczas handlowymi.
Pamiętam z dzieciństwa dziadkowe opowieści o Wiedniu - nigdzie indziej nie było
tak wspaniale jak w Wiedniu. Tam było wszystko naj, naj - kawa, cukiernie, teatr,
opera, koncerty, no i atmosfera. Pierwszą pracę dostał w Dyrekcji  Polskich Kółek
Rolniczych.
Po wybuchu I wojny światowej Dyrekcja  Kółek Rolniczych została przeniesiona
do Lwowa a we lwowskiej filii pracowała pewna malutka, fertyczna panienka,
która skradła mu serce.
Tak naprawdę byli swymi przeciwieństwami w wielu sprawach - dziadek był
otwarty na świat i ludzi, typowy ekstrawertyk, wyrozumiały, tolerancyjny, bardzo
uzdolniony muzycznie i manualnie. Sam nauczył się gry na skrzypcach, dobrze
rysował, wszystko potrafił w domu zrobić.
Babcia za to była  introwertyczką, mało towarzyska a do tego  miała naturę prymuski
(same piąteczki od dołu do góry przez cały okres nauki), poza tym była fanatyczką
porządku, czystości  i obowiązkowości.
W marcu 1916 roku stanęli na "ślubnym kobiercu"  - wojna szalała, był naprawdę
potężny głód, więc ślub był skromny, wesela ani podróży poślubnej nie było.
We Lwowie mieszkali do 1932 roku - dziadek  dostał bardzo intratną propozycję
pracy w Warszawie i wraz z dwójką dzieci  zjechali do stolicy. Jedno z dzieci to
był mój ojciec.
Dziadek nauczył mnie wielu rzeczy - gdy cokolwiek w domu naprawiał zawsze
mi tłumaczył i pokazywał jak to się robi. Jego hobby to było konstruowanie
lampowych aparatów radiowych, nawet obudowę  sam robił.  To dziadek nauczył
mnie  robienia zabawek choinkowych i mebelków lalczynych z pudełek po zapałkach.
Pomagałam dziadkowi gdy robił wino - wyciągałam specjalnym haczykiem pestki
z owoców róży. A wszystko to robiliśmy ku utrapieniu babci, bo zawsze przy tym
było trochę nieporządku. Gdy wyjeżdżałam z babcią na wakacje, zawsze na dwa
miesiące, dziadek wyżywał się w kuchni - robił przetwory owocowe na zimę, za co
zawsze dostawał burę zamiast podziękowania.
Poza wakacjami w każdą niedzielę gdzieś mnie dziadek zabierał - gdy nie było
pogody zwiedzaliśmy muzea, gdy nie padało robiliśmy dalekie spacery. A jesienią
jezdziliśmy obowiązkowo do lasu, ale nie zbieraliśmy grzybów. Uczył mnie
rozpoznawania  drzew i ptasich głosów.
Wyobrazcie sobie, że nigdy nie jezdziła z nami na te spacery babcia. Chciała od
nas nieco odpocząć - wtedy tego nie rozumiałam i byłam rozżalona. Przecież
w trójkę byłoby milej!
Dziadek odszedł wcześniej - byłam już wtedy dorosła, ale nie mogłam zupełnie
zrozumieć dlaczego nadal świeci słońce, dzień toczy się nadal, a w zakładzie
pogrzebowym dopytują się mnie o jakąś poszewkę na poduszkę - czy ma być
z falbanką czy bez. Pracownica zakładu skakała przede mną demonstrując różne
wzory- a mnie naprawdę było wszystko jedno.
Pochowaliśmy dziadka na Cmentarzu Wojskowym - część miejsc była tzw.
komunalna.Mankamentem był fakt, że nie można było zarezerwować sąsiedniego
miejsca dla  babci.
Ale ponieważ byłam wtedy bardzo zdeterminowana - udała mi się ta sztuka -
wykupiłam sąsiedni grób. Kosztowało mnie to jeden spacer po tym cmentarzu
z jego ówczesnym dyrektorem i wypicie jednego wyjątkowo obrzydliwego likieru
miętowego w jego gabinecie . Po każdym łyku czułam jak żołądek podchodził mi
do gardła. Dobrze, że mogłam to popijać kawą.
Babcia przeżyła  dziadka trzynaście lat. Przeżyła również mego ojca, który
zmarł na serce w 49 wiośnie  życia.
Spoglądam dookoła - jakoś tak pusto się robi - nie ma dziadków, moi rodzice też
odeszli, odeszły różne ciotki, wujkowie, odeszły też niektóre moje koleżanki
skoszone chorobą, moi teściowie, brat i bratowa męża.
Ale w jakiś sposób są wszyscy nadal ze mną. Napisałam  dla  córki krótką historię
naszej rodziny, razem zrobiłyśmy nawet drzewko genealogiczne. Zrobiłam album
rodzinny, w którym najstarsze zdjęcia są z XIX wieku - jest on dodatkiem
do rodzinnej historii.
Przeglądam często te zdjęcia i myślę sobie - no cóż teraz moja kolej.
I wcale mnie to nie przeraża ani nie boli.