czwartek, 24 maja 2012

244. c.d.-Awans

Zycie płynęło spokojnie, Dziadek zakupił działkę letniskową w Brzuchowicach pod  Lwowem  i od wiosny do jesieni, gdy dzieci jeszcze nie chodziły do szkoły, Babcia emigrowała na działkę. Wprawdzie okolica była ładna, ale ponoć nudno tam było straszliwie. Dziadek przyjeżdżał tam w niedzielę i cały dzień zajmował się
ogrodem. Uwielbiał siać, pielić, przesadzać, hodować, zbierać - Babcia natomiast nie lubiła  "grzebać się w ziemi" jak mawiała i bardzo dobrze Ją rozumiem. Ja też za tym nie przepadam, widocznie te geny po Niej.
Poza tym, że było nudno to Babcia najzwyczajniej bała się sama mieszkać na tym letnisku. Wprawdzie sporo było i innych  pań z dziećmi, no ale wieczorami to się zawsze  bała.
Około roku 1929 Dziadek dostał b. ciekawą i intratną propozycję zmiany pracy -objęcie stanowiska dyrektora ekonomicznego dużej firmy , której właścicielem był Niemiec. Panowie  znali się jeszcze z czasów wiedeńskich i ów przemysłowiec odszukał Dziadka. Ale ten awans wiązał się z przeniesieniem się do
Warszawy.
Póżną wiosną dziadkowie z dziećmi zjechali do Warszawy.Wcześniej Dziadek  wynajął duże mieszkanie. Było naprawdę duże, 5 dużych pokoi  (wysokich  na 4 m), kuchnia i służbówka. Budynek miał  nawet tzw. kuchenną klatkę schodową. Goście i domownicy wchodzili inną klatką schodową niż służąca i ewentualni dostawcy.
To pierwsze lato w Warszawie zle wspominała i moja babcia i dzieci. Mieszkali blisko Łazienek, więc codziennie byli w tym parku, gorzej, bo Babcia prowadziła  je zawsze w jedno i to samo miejsce - na malutką górkę usytuowaną tuż za Teatrem na Wodzie. Na szczycie stały 2 ławki i było malutkie oczko wodne, więc bez przerwy napominała,by nie powpadali do wody, a to były już dość duże dzieci - 9 i 12 lat.
Ta górka nadal jest w Łazienkach, w takim samym kształcie jak wtedy, a gdy byłam tam kiedyś z ciocią, to powiedziała -" niecierpię  Łazienek, a na sam widok tej górki dostaję mdłości, spędziłam tu upiorne wakacje".
Dla Babci przyjazd do Warszawy był nawet gorszy niż samotne wakacje w Brzuchowicach.
Przyjechała do bardzo obcego miasta, w którym nikogo nie znała. Nie podobała się  Jej  Warszawa, brakowało lwowskich przestrzeni, ludzi uśmiechniętych i życzliwych nawet dla obcych. Do tego wszystkiego
jako "pani dyrektorowa" musiała brać udział w wielu spotkaniach towarzyskich, a za tym to już zupełnie nie
przepadała. Czuła się wiecznie zagubiona, a wyglądała tak:

Dziadek miał nadzieję, że gdy zacznie się rok szkolny Babcia nawiąże jakieś kontakty z mamami innych dzieci.
Niestety, Babcia nie umiała a i chyba nie chciała z nikim nawiązać kontaktu. Dobrze, że ja tych genów nie
odziedziczyłam,   "poszłam" w dziadka.
c.d.n.