niedziela, 30 listopada 2008

Mysli nieskoordynowane

Tak sie jakos zlozylo, ze musielismy wczoraj "wyladowac" w super markecie. Nie lubie tam bywac w soboty, no ale tak wypadlo.
Tłum sie klębił , radio wyło, a dzieci mu wtorowaly. Dzieciom to sie nie dziwie, gorąco, nudno i pełno zabawek , a w posiadanie ich nie mogly wejść. Wszyscy z ogromnymi wozkami, a my- pełny luz, mały koszyk w ręce.Przemknęlismy do z góry upatrzonego regału,zapakowaliśmy towar do koszyka i odwrót do kasy. Stanęliśmy w kolejce do kasy obsługującej klientow, ktorzy mieli "do 10 produktów". A w sąsiednich kasach kolejki nieprzeciętne. Z nudow zaczęłam patrzeć na te zaladowane po brzegi wozki i zastanawiać sie, ilu osobową rodzinę musiałabym mieć, zeby zawartość takiego wozka zuzyc w ciągu tygodnia. Wyszlo mi tak średnio-przeciętnie, ze minimum to musiałoby być 6 osób, w tym 2 chlopakow w wieku "wszystko-duzo-zernym". Do Swiat jeszcze daleko, wiec raczej nie byly to zapasy na swieta, ale takie na co dzien. A to wszystko dzieje sie w chwili, gdy wszyscy oczekuja ze strachem nadejscia krachu ekonomicznego, wszyscy narzekaja jak to im ostatnio sie pogorszylo, jakie to wszystko drogie i jak duzo trzeba wydawac na zywnosc.
Wracajac z marketu oczywiscie stalismy w korku. I wtedy drugi raz tego dnia cos mi sie rzucilo w oczy - te samochody wokol nas. To nie byly stare samochody, ale conajmniej 75% stanowily samochody nowe, a w kazdym razie nie starsze niz 2 lub 3 latki, ktorych cena zaczynala sie od 55 tys. zlotych. Pomijam juz, ze widzialam tez calkiem sporo samochodow, ktorych reklamy ogladalam w ubieglym miesiacu w TV. I znow sie zastanowilam - skoro u nas jest tak zle, to skad u licha, te samochody! I wiecie co - jakos nie przekonuje mnie to, co niektorzy pisza w swoich blogach, ze istnieje ogromne rozwastwienie ekonomiczne. Bywalam w krajach, o ktorych bylo wiadomo, ze sa biedne i rzeczywiscie bylo widac, ze kraj nie nalezy do bogatych. Samochody byly w przewazajacej wiekszosci stare, "srednia wiekowa" byla okolo 10 lat, ludzie ubrani skromnie, niektorzy nawet bardzo.
Mieszkam na osiedlu , ktorego domy zbudowano "z wielkiej płyty", a wiec wiadomo, ze zaden exlusiv. Osiedle sie juz mocno "postarzalo", srednia wieku mieszkancow poszla w gore. A mimo to, ilekroc TV lansuje jakis nowy samochod, w tydzien , lub nieco pózniej, zawsze znajdzie sie na uliczkach osiedla taki najnowszy model. Czy to dlatego, ze nam, Polakom tak zle sie powodzi?
Nie pisze tego z zazdrosci, ale zastanawia mnie, ze skoro jest tak zle, to skad to wszystko? Wiem, ze istnieja kredyty, no ale na rate kredytu tez trzeba miec pieniadze. Ci, ktorzy tak po brzegi napelniali towarem wozki w markecie tez mieli samochody , nie niesli zakupow do domu w plecaku. Wiec powiedzcie mi, czy naprawde Polska to ubogi czy tez bogaty kraj?
A gdy juz sie skoncza Swieta, to w smietniku na mojej uliczce i w wielu innych osiedlowych smietnikach beda cale stosy wyrzuconej zywnosci. I tak jest co roku, po kazdych swietach i dlugich weekendach. A jakie sa Wasze obserwacje? Ciekawa jestem.
anabell

sobota, 29 listopada 2008

Kobiety, meżczyzni i ....zakupy

Obiecałam, ze będzie ciąg dalszy, a wiec słowa dotrzymuję, choć to temat-tasiemiec. Tak sie jakos dziwnie składa, ze większość mezczyzn, właściwie niezaleznie od wieku, niecierpi zakupow. Zastanawialyśmy sie nad tym skad to sie bierze. I chyba wiemy- tak zostali w domu wychowani.
Zakupy robily mamy, nie ciagajac po sklepach swoich syneczkow, nawet gdy byli to juz duzi chłopcy. Przeciez mama najlepiej wiedziala jaki to rozmiar buta, spodni, bielizny itp. nosi
"dellfin". I rosl taki maly ksiaze, nie zastanawiajac sie zapewne, skad sie te nowe ubrania w domu biora.
Ale to nie dotyczylo tylko i wylacznie sfery ubran- nikt mu nigdy nie zawracal glowy tzw. "zakupami dla domu", czyli rosl w przekonaniu, ze cale wyposazenie domu "po prostu jest" i nawet nie podejrzewal, ze podlega co jakis czas wymianie. Jedna z kolezanek opowiadala, ze gdy poinformowala swego meza, ze trzeba wymienic scierki do naczyn, ten nie mogl sie nadziwic, ze one "juz je zniszczyla", u niego w domu nie kupowalo sie nowych scierek. Troche ja przytkalo z wrazenia i zaczela drazyc temat, pytajac sie, czy moze one byly dziurawe lub obszarpane. No nie, odparl maz, byly cale, nowe.
Czesc pań przejęła obowiazki swych teściowych w zakresie ubrań, i tym baaardzo duzym chlopcom same kupuja bielizne, koszule , skarpetki, swetry, a znam osobiscie taką troskliwa, ktora rowniez sama kupuje spodnie, buty i kurtki. I na ogol nie informuja mezow o tym, ze trzeba np. kupic nowa posciel czy tez inne wyposazenie, wiec znow im sie zdaje, ze to jakims cudem samo i za darmo trafia do domu. Oczywiscie jesli do domu trzeba zakupic jakis sprzęt AGD, to wpierw same pedza do sklepu, wybieraja, to co wydaje im sie najwlasciwsze, potem namawiają meza, by do konkretnego sklepu pojechal, pokazuja co sie najbardziej im podoba i potem mowi sie, ze zakupił np. nowa lodowke lub inny rownie uzyteczny sprzet.
Nieco inaczej wygladaja zakupy w zakresie nabycia sprzetu elektronicznego. Tu ONI bryluja, sami potrafia pojechac do sklepu, kupic, przywiezc i.. zainstalowac.
Ale z reguly mezczyzni nie rozumieja zupelnie, ze powinno sie miec wiecej niz jedną, jedyną pare butow, czy tez ze 2 pary spodni itp. Naczelna zasada mezczyzn glosi- buty kupuje sie wtedy, gdy te, ktore nosze maja juz dziure w podeszwie, a spodnie wtedy, gdy te moje ulubione same z tyłka spadaja, albo maja za duzo dziur. W zwiazku z tym zupelnie nie moga pojac po co nam kilka par butow, torebek, "x" bluzek, sweterkow itp. "niepotrzebnych rzeczy". Co zabawniejsze, nie jest to zwiazane z sytuacja ekonomiczna rodziny. ONI po prostu i zwyczajnie nie rozumieja po co komu nastepna bluzka, skoro dotychczasowej nic nie brakuje pod wzgledem jakosci, a zona ladnie w niej wyglada. Oczywiscie istnieja chlubne wyjatki - mezczyzni, ktorzy naprawde lubia robic zakupy i to nie tylko z zakresu elektroniki, ale nawet potrafia isc razem z zona do sklepu i pomoc jej w zakupie jakiegos nowego ciuszka. Sama znam takiego jednego. Oglada uwaznie wszystkie towary i nawet zupelnie trzezwo umie je ocenic. I dla siebie tez wszystko potrafi kupic. I ...przysiegam - wie co jest modne w danym sezonie! Ma wprawdzie inne wady, ale to nie jest tematem tego posta, wiec nie bede tego omawiać.
Jesli idzie o mego meza- nie jest najgorzej -daje sie zaprowadzic do sklepow, nawet sam wybierze co mu potrzebne, jedynym znanym mi koszmarem to zakup garnituru lub marynarki. Budowę ma jakąś taką nietypową - nie przypomina pana, ktory połknał dzieciom piłke, za to wszystkie marynarki sa dla niego za ciasne pod pachami. I jeszcze coś - z anielska cierpliwością podaje mi w sklepie kolejne pantofle do przymiarki. Ja po prostu jestem szczęściarą - czego i wam życzę.
anabell

piątek, 28 listopada 2008

ciag dalszy-tak jakby

Jezeli ktos liczy na poradnik, to sie przeliczyl, a jeszcze bardziej sie przeliczyl, jesli sądzi, ze napisze cos zabawnego. Specjalistami od zabawnych tekstow sa Jacek i Atina i nie zamierzam im "chleba odbierac"
Chyba najbardziej kobietom dokucza fakt, ze mezczyzni ich nie sluchaja. Otoz gdzies wyczytalam, ze glos kobiecy dociera do meskiego ucha tak samo jak ptasi spiew - oni nas slysza, maja nawet przyjemne odczucia z tym zwiazane, ale nie rozumieja slow. Ot, taki swiergot.
Jedna z mych kolezanek zauwazyla trzezwo, ze jakos w okresie "tokowania", gdy jej maz zabiegal o jej wzgledy, to wszystko slyszal i nawet rozumial co ona mowi. Moze najmniej slowo "nie", ale chyba nie do końca nie rozumial, bo dopytywal sie czemu "nie".
Osobiscie uwazam, ze wszystko zalezy od tego, w ktorym momencie cos do swoich mezczyzn mowimy. Jesli akurat siedzi przed TV i oglada np. mecz pilki noznej lub siatkowki, ewentualnie jakis film z gatunku "zabili go i uciekl" to mozna sobie oszczedzic otwierania ust. Taki ogladajacy TV maz, nawet jesli przez grzecznosc spojrzy na przeszkadzajaca mu zone i kiwa glowa (co oznacza, ze nas rozumie) to i tak ma sluch przestawiony na to, co sie dzieje na ekranie i nas nie slyszy- zupelnie. Nagle wylaczenie telewizora przez zone jest nie tylko niegrzeczne ale i rowniez bezcelowe - jest tak wsciekly, ze ma gwaltowny przyplyw gluchoty. Nalezy spokojnie poczekac az ow ogladany program sie skonczy, wyprowadzic meza ze stanu ogladania pytaniem o wynik meczu, a wtedy wpada w takie zdziwienie, ze az mu sie sluch poprawia i wtedy mozna "nadawac".
No ale zeby nie bylo tak prosto i milo, w co drugim przypadku zdarza sie, ze my wypowiemy kilka prosb naraz , a odpowiedz w postaci czynnej lub slownej otrzymamy co najwyzej w dwoch sprawach. W poprzednim poscie zapomnialam napisac, ze w ramach tych roznic miedzy obu plciami, wyszlo w badaniach, ze mezczyzni maja nizsza podzielnosc uwagi. Zabawne, bo to w przewazajacej liczbie oni prowadza samochody. Otoz, jezeli masz do swego meza wiecej niz dwie sprawy, musisz potraktowac go jak dziecko z zespolem ADHD. Wybierasz sprawe najwazniejsza, egzekwujesz jej wykonanie , a dopiero potem zlecasz nastepna. Jesli mi nie wierzycie polecam nastepujacy eksperyment - posadzcie swego ukochanego przed TV i poproscie by ogladajac to co lubi (bo zakladam, ze tylko takie programy sie oglada) wykonywal jednoczesnie jakakolwiek , prosta czynnosc manualna, no chociazby rozlupywal orzechy. Jestem pewna, ze co chwile "bedzie sie zawieszal" niczym przeciazony komputer. Bardzo lubie ogladac, gdy moj maz, ogladajac cos w TV jednoczesnie sie przebiera w tzw. psie ciuchy, bo musi sie wybrac ze psem na spacer. Zmiana 1 sztuki odziezy zajmuje mu srednio 10 minut,bo co chwile "zawiesza sie" w jakiejs posagowej pozie. Wiem , wiem, paskudna jestem.
W komentarzu do poprzedniego posta wyczytalam, ze mezczyzni tez chcieliby slyszec od zon, ze one doceniaja ich prace i to, ze my ( a przynajmniej czesc z nas) nie musimy pracowac, bo oni zarabiaja. No tak, ale z rozmow z mezczyznami jakos mi wyniklo, ze czesc z nich, gdy mu zona mowi, jaki to on wspanialy, ze zarabia tyle, ze ona nie musi, zaczyna sie zastanawiac dlaczego ona mu to mowi i ze ani chybi, chce cos sobie kupic, z cala pewnoscia drogiego i niepotrzebnego.
Stykiem tych trzech rzeczy- zakupami, kobietami i mezczyznami zajme sie innym razem.
anabell

czwartek, 27 listopada 2008

Babskie pogaduchy

Nie da sie ukryc, ze my, kobiety, lubimy sobie pogadac. A o czym - to troche zalezy od wieku pan, ktore na owe "pogaduchy" sie zejda. Gdy bylam zaraz po slubie to tematem byly : ciuchy,plany wakacyjne, troche obgadywania kolezanek, dokad sie wybrac w sobotni wieczor, na jakim sie bylo ostatnio filmie i jak wytrzymac z tesciowa, bo wszak zabralysmy jej ksiecia z bajki.
Gdy juz sie pojawily dzieci - glownym tematem byly problemy zwiazane z ich wychowaniem.A wiec- je lub nie chce jesc, zabkuje, choruje lub nie, chodzi lub jeszcze nie chodzi i wlasciwie wszystko co z dziecmi zwiazane. Tematy dzieci zdominowaly nasze pogaduchy na dobre kilka , a nawet kilkanascie . Wreszcie nadszedl czas, ze dzieci zostaly po raz drugi "odpępowione" i moglysmy troche mniej sie nimi ekscytowac. No i teraz o czym rozmawiamy? - o tym, ze trudno wytrzymac z mezczyzna. Kleska - no nie? Wiekszosc z nas dopiero teraz wpadla na mysl, ze mezczyzna to jakis inny gatunek biologiczny, bo niby mowimy tym samym jezykiem a nie mozemy sie zrozumiec. Mamy zal do naszych rodzicow, ze nie zaopatrzyli nas na starcie w instrukcje obslugi urzadzenia, zwanego mezczyzna. Ja to nawet nie mialam pojecia jak zupe ugotowac. Przyznam sie tu, bez bicia, ze gdy postanowilam ugotowac moja ulubiona zupe jarzynowa, to zadzwonilam do domu i nadalam taki tekst : mama, ja wiem, ze trzeba pokroic wloszczyzne i kartofle, no ale skad sie bierze ten plyn, w ktorym to wszystko plywa? Wyobrazam sobie jak sie dusicie ze smiechu, ale ja wyszlam z domu, w ktorym nie wolno mi bylo wchodzic do kuchni. Kuchnia i wszystko co bylo z nia zwiazane to byla dla mnie "terra incognita". Wynioslam z domu rozne inne umiejetnosci, np. umialam naprawic zelazko, zmienic wtyczke przy sznurze, nawet cos zlutowac, ale nie gotowac. No ale poniewaz kobieta moze wszystko zrobic, nauczylam sie gotowac i nawet to lubie. Ale najbardziej lubie w kuchni eksperymentowac i maz jednej z kolezanek mawia, ze ja to zawsze robie jakies kulinarne wynalazki. Dziwnym trafem mu smakuja.
No ale powrocmy do przedmiotu naszych narzekan - mezczyzny. Jaki ON powinien byc, bysmy byly z niego zadowolone? Wyglad zewnetrzny ma tu dosc male znaczenie. Generalnie, zeby byl wysokim facetem, by po czterdziestce nie wygladal jak kobieta u schylku ciazy i nie lazil po domu rozmemlany, bo sa wszak w handlu dresy i w nich mozna chadzac po domu. Nieduze wymagania, prawda? A co dalej?- zeby sluchal, co do niego mowimy. Bo my czasem mowimy wazne rzeczy a nie tylko narzekamy. By pamietal, ze zona to nie jest mamusia, ktora ( nie wiedziec dlaczego) zachwyca sie wszelkimi pomyslami synka. By docenil nasz wklad w zycie rodziny, bo praca w domu jest ciezka, niewdzieczna i dopoki jest systematycznie wykonywana to nikt jej nie dostrzega - po prostu przychodzi sie do czystego domu, jedzonko przygotowane, dzieci nakarmione,koszule wyprane i poprasowane- pelen komfort. Byloby milo, zeby mezczyzna zapytal sie chociaz jak sie ta jego zona czuje, jak minal dzien i moze nawet zachwycil sie walorami smakowymi tego co dostal do jedzenia. To chyba nie sa duze wymagania? Zeby myslal troche o domu- o tym co warto byloby zmienic, co trzeba naprawic -zeby nie byl tylko uzytkownikiem tego wspolnego M(ileśtam) ale jego wspolgospodarzem. Generalnie, zeby byl partnerem pod kazdym wzgledem. Oczywiscie kazda z nas ma inne zastrzezenia do mezczyzn , chociaz wiele jest b.podobnych, wiec wymieniamy sie doswiadczeniem jak przezyc z mezczyzna i sie nie zalamac. Ale o tym napisze innym razem.
Ciag dalszy nastapi...
anabell

środa, 26 listopada 2008

Rozrywkowe ciekawostki

Dzis rozrywkowo, bo życie smutne.
Pewien mieszkaniec Kielc obstawial w zakladach bukmacherskich mecze i ....wygrał.Za trafione wyniki otrzyma stawke, ktora postawil, pomnozona o ponad 189 tysiecy zlotych. Jest to najwyzsza obecnie przebitka na swiecie. A jaka to bedzie suma? Gdyby gral za 2 zlote to bylaby kwota 379.318,76 zl, jezeli postawil 10 zl - 1.896.593,80 zl, a jezeli postawil 100 zl - to dostalby
18.965.938.- zlotych.
W grudniu, na miedzynarodowa konferencje w Poznaniu, poswiecona zmianom klimatycznym na swiecie, dotrze samochod "SOLARTAXI", napedzany jedynie energia sloneczna. Tu wlasnie zakonczy swa podroz dookola swiata. Kierowca, pan Louis Palmer, wyruszyl w trase 3.07.2007 i poruszal sie maksymalnie z predkoscia 90 km/godz., nie wydajac ani 1 euro na paliwo i nie zanieczyszczajac srodowiska. Ten ekologiczny pojazd jest dwuosobowym trojkolowcem z przyczepa, na ktorej umieszczone sa baterie sloneczne.
A teraz bardzo niepokojaca wiadomosc. Na calym swiecie pszczoly zostaly zaatakowane wirusem IAPV, ktory powoduje ich masowe wymieranie. Zaatakowane nim pszczoly-robotnice opuszczaja ul i gina. Gina rowniez trzmiele. Na przelomie roku 2007 - 2008 choroba dotarla juz do Europy, wyginelo od 50 - 70% populacji pszczol. A musimy miec swiadomosc, ze 95 % upraw roslinnych zapylaja pszczoly i jesli ich zabraknie to:
zginie 75% gatunkow roslin,
ustanie produkcja pasz dla zwierzat,
czlowiek spustoszy oceany w poszukiwaniu zywnosci,
glod moze zabic setki milionow ludzi.
Czy w ten sposob natura chce zapobiec postepujacemu przeludnieniu planety?
Przed laty A.Einstein powiedzial: "Jesli z powierzchni Ziemi zniknie pszczola, czlowiekowi pozostana cztery lata zycia"
No tak, mialo byc wesolo.
A w Koszalinie lada dzien zostanie otwarty nowy super market TESCO i.... brakuje pracownikow ( to wlasnie jest polskie bezrobocie). Zgadnijcie, gdzie sa anonsowane ogloszenia o pracy? - w koszalinskich kosciolach. Po kazaniu ksieza oglaszaja, ze sa wolne miejsca pracy.
O tym, ze pewna wielopokoleniowa bohaterka filmowa ukonczyla 80 lat to z pewnoscia wiecie. Po raz pierwszy pojawila sie na ekranie 18 listopada 1928 roku. Przez te lata przechodzila male metamorfozy (drobny lifting), ale chyba nadal jest najbardziej lubiana Myszą na swiecie.
Zycze dostojnej jubilatce dlugich lat zycia na ekranie, bo kochamy Myszke Miki.
anabell

wtorek, 25 listopada 2008

Ciąg dalszy

Druga ksiązeczka jest "Plec i poznanie", autorstwa Doreen Kimury. To, ze na poziomie gonad wszyscy jestesmy tacy sami, bez zroznicowania plci pewnie kazdy wie. Plec zalezy od wyposazenia dwudziestej trzeciej pary chromosomow X i Y. Do tego, by z gonad wyksztalcil sie organizm zenski nie jest potrzebne specyficzne srodowisko hormonalne, ale aby powstał organizm meski na chromosomie Y musi znajdowac sie gen SRY. Naukowcy przyjmuja, ze wyjsciowa forma organizmu ssakow jest samica, a samiec jest tylko jej swoista odmiana. Okazuje sie, ze ta kobieta z zebra Adama to bajka.
W trakcie wielu badan okazalo sie, ze wlasciwie wszystkie nasze, ludzkie, umiejetnosci podporzadkowane sa hormonom i plec ma tu znaczenie.
Badania byly prowadzone w obrebie roznych grup wiekowych, przedszkolnej, szkolnej i wsrod doroslych. Okazalo sie, ze wiele naszych zdolnosci nie ma zadnego powiazania z wiekiem i wynikajacym z niego doswiadczeniem w danej dziedzinie.
Ogolnie rzecz biorac - nie ma takich dziedzin, w ktorych jedna z plci przegrywa z kretesem. Raczej nasuwa sie wniosek, ze zdolnosci poznawcze kobiet i mezczyzn uzupelniaja sie.
Np. - mezczyzni lepiej radza sobie z rozumowaniem matematycznym, ale kobiety sa lepsze w zadaniach obliczeniowych, mezczyzni lepiej orientuja sie w przestrzeni, lecz kobiety lepiej zapamietuja szczegoly i ich rozmieszczenie w terenie, sa bardziej spostrzegawcze.
W ksiazce tej omowiono tylko zdolnosci poznawcze obu plci w kontekscie ich biologii, ale nie omawiano roznic w psychice, ktore jak wiemy, sa znaczne.
Wydaje mi sie, ze powinny ją przeczytac kobiety, ktore tak bardzo pragna ze wszystkich sil udowodnic swiatu, ze moga byc znacznie lepsze od mezczyzn w wielu dziedzinach.
Po co takie podejscie, czy nie wystarczy nam swiadomosc, ze dzieki tym roznicom mozemy sie wlasnie uzupelniac?
anabell

poniedziałek, 24 listopada 2008

Przeczytalam ostatnio dwie ksiazeczki nie za bardzo rozrywkowe, z serii PIWu Biblioteka Myśli Wspólczeznej. Pierwsza z nich to prof. Marka Konarzewskiego "Na początku był głód". Profesor Konarzewski pokusil sie by przyblizyc czytelnikom spojrzenie na zmiany , jakie zaszly w diecie czlowieka, oczami biologa-ewolucjonisty.
Powszechnie wiadomo, ze zwierzeta jedza po to, by zyc. A my? Obserwujac Ameryke i Europe mozna dojsc do wniosku, ze zyjemy po to, by jesc. Na kazdym prawie kanale telewizyjnym wciskaja nam informacje o nowych "smakolykach", serwuja programy kulinarne lub informacje o tym, jak skutecznie sie odchudzic.
Okazuje sie, ze nasza fizjologia odzywiania sie jest w dalszym ciagu przystosowana bardziej do menu paleolitycznego niz do produktow z polek sklepowych.
Oczywiscie nasi praprzodkowie bardzo czesto cierpieli glod. Nie byli tak naprawde lowcami, nie mieli mozliwosci zapolowania na zwierzyne. Byli padlinozercami- sami nie potrafili upolowac, ale potrafili odgonic drapiezce od upolowanej przezen zwierzyny. Nawet w upale sawanny upolowane zwierze przez kilka godzin nadaje sie do konsumpcji. Oczywiscie nie zawsze sie to udawalo, zawsze jako uzupelnienie diety pozostawaly larwy roznych owadow, ptasie jajka, a nad woda malze morskie i rzeczne.
Gdy praprzodkowie nasi umieli juz wykonywac narzedzia, powoli stawali sie lowcami, z czasem calkiem sprawnymi. Nadal jednak dominowala dieta bialkowa, uzupelniana tylko okazyjnie dziko rosnacymi owocami.
Czasami, w okresach bardzo dlugotrwalego glodu z padlinozercow i lowcow przemieniali sie nasi przodkowie w ...ludozercow. Tak tak, to nie ponury zart. Odkryte w jaskiniach (europejskich tez) pozostalosci swiadcza dobitnie o tym, ze z kosci ludzkich wydobywano szpik kostny a kosci nosza specyficzne slady po kamiennych narzedziach, powstale w trakcie oddzielania miesa od kosci. Szczegolnie duzo takiego "materialu naukowego" znaleziono w jaskinii Moula-Guercy na prawym brzegu Rodanu, w departamencie Ardeche.
Przelomem w sposobie odzywiania bylo udomowienie zwierzat, co na dluzsza mete i tak nie wyszlo nam na zdrowie. Mieso dzikich zwierzat jest zdrowe, mieso zwierzat hodowlanych niestety juz nie, bo ma zbyt duzo tluszczu, a wspolczesne-zbyt duzo antybiotykow (drob i trzoda chlewna). Oczywiscie wraz z udomowieniem bydla i uprawa roslin zmienil sie diametralnie sposob zycia. Juz nie trzeba bylo uganiac sie za zwierzyna, skonczyly sie dlugie wyprawy "zbieraczy", wszystko bylo pod reka. Pokarm juz nie musial byc zdobywany -byl obok, nawet jesli w ktoryms roku nie byly duze plony.
I tym sposobem stalismy sie obzartuchami, zwlaszcza, ze nasza dieta z przewazajacej bialkowej zmienila sie w duzym stopniu w diete weglowodanowo-bialkowa. Do tego owe weglowodany sa wysoko przetworzone i w naszym organizmie zamieniaja sie w cukry proste.
Stad epidemia otylosci i cukrzycy typu II.
Wyglada to niestety niewesolo. I stad zalecenia - zmniejszajmy stopniowo ilosci zjadanego pozywienia, jedzmy weglowodany zlozone , zazywajmy wiecej ruchu.
Jakie to proste - prawda?
O drugiej ksiazeczce napisze nastepnym razem.

anabell

piątek, 21 listopada 2008

Bawaria -tym razem moje wakacje

Tak się składa, że od kilku lat bywam na wakacjach w Bawarii. Bardzo mi się tam podoba. Wszędzie jest czysto, schludnie, sympatycznie. Widoki piękne, w koncu jakby nie było alpejski krajobraz. Nie wszyscy wiedza, ze Bawaria jest w pewien sposob powiazana z Polską. Otóż polskie księżniczki byly wydawane za mąż za ksiażąt bawarskich. Najsłynniejszy ślub odbył sie w 1475 roku. Wtedy to ksiaże bawarski Jerzy Bogaty poślubił Jadwigę Jagiellonkę, córkę Kazimierza Jagiellończyka. Na pamiątkę tego wydarzenia odbywa się od 1904 roku impreza "Wesele w Landshut". Początkowo organizowano je co roku, a po II wojnie światowej co 4 lata.
Ja byłam tam w 2005 roku, a wiec uwaga- następne "Wesele w Landshut" juz 2009 roku, w lipcu. Landshut jest slicznym , starym miasteczkiem polozonym na Isarą. Zalozył je w 1204 roku książe bawarski Ludwik I. Dumą miasteczka jest najwyższa na świecie ceglana wieża bazyliki kapitulnej pod wezwaniem św.Marcina i Kastulusa. A w latach 1536 - 1543 wybudowano tutaj pierwszy pałac renesansowy po północnej stronie Alp. Niestety juz w 1503 roku wygasła męska linia potomkow i miasto w wyniku sporów o sukcesje zaczęło tracić swe znaczenie.
Te pamiątkowe obchody "wesela" sa fantastcznym widowiskiem, w którym biorą udzial niemal wszyscy mieszkańcy samego Landshut oraz kilku okolicznych miasteczek. Przez dwie równoległe ulice Landshut przeciąga bajecznie kolorowy pochód, liczący ok.1000 osób. Wszyscy sa poubierani w stroje z epoki,w ktorej to się działo. Pomyślałam sobie wówczas, że musiało to być naprawde niezwykłe na owe czasy wydarzenie. Jadwiga Jagiellonka podróżowała ze swym przeogromnym orszakiem okolo 1100 km. Oprócz całej kawalkady wozów "gospodarczych"
towarzyszyli jej oczywiście rycerze , dwórki, dworzanie, muzykanci. Przed wjazdem do Landshut
czekał na naszą księżniczkę orszak powitalny księcia Jerzego Bogatego, jej przyszłego małżonka.
Po połączeniu się orszaków podążyli razem , poprzez miasteczko na zamek Trausnitz, górujący nad miastem.
Do Landshut przyjechaliśmy około południa pociągiem regionalnym. Stamtąd kursował do centrum miasteczka autobus. Gdy dojechaliśmy na miejsce trochę poraziła mnie ilosc turystów.
Ludzi było mnóstwo, ciągle dochodzili nowi. Wzdłuż obu głównych ulic, po obu stronach chodniki były pełne ludzi. Ci, którzy przybyli wcześnie rano i zapewnili sobie miejsca siedzące siedzieli na samym skraju chodnika i mieli zagwarantowany doskonały widok. Inni, podobnie jak my, krążyli szukając jakiegoś miejsca , z którego byłoby coś widać. Nim pochód dotarł do nas, rozległ się przejmujący dżwięk piszczałek i bębnow. Potem zaczeły przesuwać sie grupy różnych "igrców", którzy co jakiś czas zatrzymywali się i dawali pokaz swych umiejętności. Jak juz pisałam wszyscy
byli ubrani w stroje z tamtej epoki. Za "igrcami" podążali rycerze, cześć konno ( ci byli w prawdziwych, stalowych zbrojach) , część per pedes. Serdecznie współczułam im, bo upał był ogromny, a oni "zapuszkowani". Uwage moja zwróciły stroje, które były niezwykle starannie wykonane, żadnych nowoczesnych tkanin, tylko len, wełna aksamit, naturalne futra. Nasza księżniczka jechała srebrnym wozem, ksiaże bawarski- złotym. Towarzyszyli im różni dostojnicy, wielu konno. Kobiety miały prześliczne suknie, uszyte z pełna dbałością o szczegóły.
Było bardzo kolorowo i radośnie, wyrażnie uczestnicy tego pochodu świetnie się bawili. Ciągle ktos podchodził do ludzi stojących na chodnikach, zagadywał, dopytywał sie, czy sie dobrze bawią. Przemarsz trwał około 2 godzin. Przyznam sie szczerze, ze byłam wykończona fizycznie, bo upał był koszmarny, a rzecz cała odbywała sie w południe. Dobrze, że chociaż przytomnie wzięłam kapelusz od słońca. Zapomniałam jeszcze napisać, ze cale miasto było przystrojone małymi chorągiewkami i dużymi chorągwiami a ponadto z okien wielu domów zwisaly szerokie wstęgi z namalowanymi różnymi herbami.
Po całej imprezie dowiedziałam sie, że oczywiście można wcześniej wykupić miejsce na specjalnie zbudowanej w tym celu trybunie jak i wykupić udział w przyjęciu na zamku. Ale nasz wypad do Landshut był nieco spontaniczny, więc było troche niewygód.
Ale wszystkim goraco polecam tą impreze. Więcej wiadomości można uzyskać na stronie internetowej www.landshut.de , bo jest nawet polska wersja językowa, dotycząca wielu aspektów życia w Landshut.
To nie był jedyny ślad obecności polskich księżniczek w Bawarii. Zwiedzajac rezydencję królewską w Monachium, podsłuchalyśmy z córka, jak przewodniczka niemiecka opowiadała
turystom,że pierwsza łazienka (taka z prawdziwego zdarzenia) powstala na życzenie polskiej księżniczki Teresy, która- o zgrozo!- kąpała się codziennie, wiec zażyczyła sobie własnej, prawdziwej łazienki.
Oczywiście to tylko malutki wycinek z moich pobytow w Bawarii, ale jeszcze o nich napisze.
Anabell

środa, 19 listopada 2008

Nie moje wspomnienia z wakacji

Musiałam wczoraj pokonac miejskim autobusem odległosc kilkunastu kilometrow. Na szczescie jechalam w porze "emeryckiej", czyli poza najwiekszym tlokiem.
Bez trudu znalazlam miejsce siedzace, a po chwili juz mialam zapewniona rozrywke. Za mna siedzialy dwie panie, wiek mniej-wiecej "wczesniejsza emerytura". Juz gdy siadałam przed nimi jedna z nich zwrocila moja uwage, bo przypominala mi - indianke.Skóre na twarzy miala mocno opaloną , do tego jakis intensywny makijaz, co jako zywo przypominalo barwy wojenne. Druga przypominala mi "krolowa sniegu"- porcelanowa cera, perlowe wlosy, blekitne cienie na powiekach. Panie caly czas nadawaly i to dosc glosno, wiec chcac-nie chcac sluchalam wakacyjnych opowiesci. Indianka opowiadala, jak to sie super bawila na tureckiej riwierze - "Ismail zamienił się z kolegami dyzurami i ciagle byl noca na recepcji. I wiesz, on sie w zimie ożenil i jego żona jest w ciaży, a on biedaczek, byl taki wyposzczony" - tu glos indianki zabrzmial namietnoscią. "No, ale przecież pracował w nocy" -zakwiliła krolowa sniegu. "Pracowaliśmy razem, na zapleczu recepcji, tam byla świetna , skórzana kanapa" poinormowala kolezanke indianka. "Ale wiesz, ja potem musialam caly dzien spac na lóżku nad basenem, bo byłam wykończona. Wierz mi, musiałam miec siłę na nastepne razy". "No a jak bylo na Twoim urlopie?- zapytała sie kolezanki. Krolowa śniegu wydala z siebie cos jakby przeciagly jęk a potem zaczęła opowieść. " W Bułgarii to było nawet nieżle, tylko te campingi jakieś marniejsze teraz, brudniej i drogo. Potem pojechaliśmy do Rumunii i wlaściwie wszystko było marnie. Chłopy uparły się żeby jechać w góry, potem nam ukradli, nawet nie wiem gdzie, torbe, a potem, juz w górach mapa nam się skończyla" "Jak to mapa się skończyła?" zadziwiła się indianka. "No bo zabłądziliśmy i nie mogliśmy znależć campingu, było już cholernie póżno i rozstawiliśmy namiot na dziko. Ja z Miśka spałam w namiocie,chłopy w samochodzie, a rano okazalo sie, że ich nie ma." "Jak to nie ma?' zdziwila sie indianka, "uciekli?" "No nie, ale pojechali szukac drogi, a my poszlyśmy troche do pobliskiego lasu, nawet jagody były, odeszlysmy nawet dosc daleko, a gdy wrocilyśmy nasz namiot byl zniszczony". "Zalewasz" zawyrokowała indianka. "Nikogo nie było w poblizżu, to kto wam zniszczył namiot?" -indianka była juz wyraznie zdenerwowana tą opowieścia.
"Niedzwiedz " - smutnym glosem odpowiedziała królowa śniegu. " Dobrze, ze zachcialo nam się sikać i że poszlysmy zbierac jagody i ze nas nie było, bo przeciez mógl nas zabić! Okazało sie. ze wjechalismy na zamkniety teren, wiesz, taki ich jakby park narodowy" . Niestety nie wiem co było dalej bo panie podniosly sie z miejsca i wysiadły.
A ja, idiotka, myślałam, ze miałam ciekawy urlop, bo byłam wBawarii. Ale nie było tam ani Ismaila ani niedżwiedzia.
Zaczynam żałować,że tak rzadko jeżdże tą trasą. Następny raz będę jechała dopiero po połowie stycznia. Może znów trafię na te same panie?
anabell

poniedziałek, 17 listopada 2008

Bliskie spotkanie trzeciego stopnia

Mialam dziś bliskie spotkanie trzeciego stopnia ze służbą zdrowia. Owa instytucja winna nosić nazwe "służba dla zdrowych", bo trzeba mieć niezle zdrowie, by to przetrzymać. Gdy zapisują pacjenta do lekarza, wyznaczają godzinę wizyty, tylko nie wiem po co, bo odstępy miedzy pacjentami wynoszą 15 minut. A jesli pacjent musi przedstawić lekarzowi opis dolegliwości, ów musi go zbadać, wypisać recepte, wytlumaczyć jak stosować lek, opisać wszystko w karcie pacjenta i jeszcze w trzech różnych wykazach, to nawet mistrz w szybkim pisaniu i extra bystry lekarz nie zmieści sie w tych piętnastu minutach. Gdy dotarłam na 10,00 to wlaśnie wkraczał do gabinetu pacjent, który mial wyznaczoną wizytę na godz.9,00.
Gdy ktoś wpadł u nas na pomysł tzw. lekarza rodzinnego ( na wzór krajów zachodnio-europejskich) to wydawało się to całkiem niezłym rozwiązaniem Lekarz rodzinny, miał byc tym, który majac pierwszy kontakt z pacjentem, pokieruje go na odpowiednie badania, obejrzy wyniki tych badań a nastepnie, ,jeżeli uzna, że sam nie może pacjentowi pomóc, skieruje go do odpowiedniego specjalisty. Poza tym, w myśl zasady - lepiej zapobiegać niż leczyc- pokieruje profilaktyką. Nie wiem, kto i gdzie pokręcił, ale nic z tego nie funkcjonuje. Nikt nigdzie nie słyszy i nie stosuje profilaktyki. Lekarz rodzinny ma dość wybiórcza liste badań, na jakie może kierować pacjenta,reszte badań zleca specjalista, ktory jest zawalony pacjentami i moment od wykonania badan do czasu uzyskania diagnozy dochodzi często do 3 lub 4 miesięcy. Zaczynam podejrzewać jakieś celowe działanie - albo pacjent sie wścieknie i pójdzie prywatnie, albo spokojnie zejdzie i po problemie.
Zastanawiam się, komu nie zależy na prawdziwej reformie służby zdrowia i dochodze do smutnego wniosku, ze samym pracownikom owej słuzby zdrowia. Gdy przepisy niejasne, brak komputeryzacji, rzekomy brak funduszy, to korzystają z tego właśnie pracownicy służby zdrowia. Wyobrażmy sobie, że nasze male dziecko ma dziecięce porażenie mózgowe lub inną jednostke chorobową wymagającą rehabilitacji kilka razy w tygodniu, przez dlugi, dlugi czas. I wtedy okazuje sie, ze dziecko może dostac np. 20 zabiegów bezplatnie, a resztę .......resztą zajmuja sie prywatnie rehabilitantki w domu pacjenta, udzielajac zabiegow za pieniądze, oczywiście świadcząc swe usługi "na czarno". I zastanówcie się sami- czy są one zainteresowane jakimikolwiek zmianami w tym resorcie? Nie piszę tego bezpodstawnie, swego czasu w mojej rodzinie wydano masę pieniędzy na takie małe dziecko. Oczywiście efekty były, ale jako podatnik nie uważam, żeby to bylo w porządku.
Jestem daleka od krytykowania pani min.Kopacz i jej pomysłów, bo tak naprawdę jedyną dla nas informacją z tej dziedziny jest to, co usłyszymy przetworzone przez dziennikarzy. A czasem jeden wyraz zmienia sens całej wypowiedzi, a my wpadamy w drgawki z oburzenia.
Zreszta właściwie, to nie znam kraju, ktorego obywatele byliby zadowoleni ze swej łużby zdrowia. Narzekają prawie wszędzie. A dlaczego - bo tak naprawdę nie ma takiego państwa, ktore byłoby stać na w 100% bezpłatna służbę zdrowia, gdy wchodzą coraz droższe techniki diagnozowania i leczenia. Nad tym będą się biedziły nie tylko nasze władze.
Miejmy tylko nadzieję, że nie dojdą do wniosku - dobry pacjent to martwy pacjent.

sobota, 15 listopada 2008

Dlaczego?

Takie pytanie zadala mi koleżanka, gdy powiedziałam, że chcę założyć blog - odpowiedż dałam wymijającą - bo istnieje taka możliwość.Więcej nie drążyła tematu. A ja postanowiłam dać na to pytanie odpowiedż teraz. Może kiedyś przeczyta, nie wiem.
Rzecz cała zaczęła się, gdy wpadłam w permanentny dołek, spowodowany radosnymi wiadomościami na temat moich dolegliwości. Właściwie powinnam się cieszyć, bo okazało sie, że to nie były wymysły mojej chorej wyobrażni . Z drugiej strony to mała frajda mieć świadomość, że mój własny organizm wytwarza przeciwciała, ktore atakuja moje narządy i jest to nieuleczalne . A więc bedąc w takim dziwnym stanie ducha pozagladałam na blogi, zobaczyć co ludzie piszą. Po wielu, wielu przeczytanych blogach zaczęłam wracać do tych, które najbardziej przypadły mi do gustu, a z czasem ośmieliłam sie nawet wpisywać komentarze, dając nickAnna n.p.b. Polubiłam tę blogowa społeczność i postanowiłam do niej dołączyć zakładajac własny blog. O czym będę pisać - wlaściwie o wszystkim co mnie interesuje, co lubię i co mnie wścieka, może czasem znów jakiś wiersz mi wyjdzie? O wszechobecnej polityce chyba najmniej, bo sa wśród blogowiczów niemal zawodowcy w tej dziedzinie, a ja chwilami już " nie wyrabiam" i nie słucham radia, nie ogladam TV bo mam dość. Tak dla ścisłości - nie ogladam tego wszystkiego co oferuje TV w ramach publicystyki politycznej, bo jest tyle innych ciekawszych i poszerzających horyzonty programów. Płytoteke mam niezła, więc radio też mi do szczęścia nie jest potrzebne.
No to tyle o mnie na początek.

piątek, 14 listopada 2008

Betonowa dżungla

Za oknem zmrok , jak szary kot
czai się pod krzakami,
za chwilę, za nim przyjdzie noc.
Rtęciowki rozpraszaja mrok
błyskają światla aut,
szum opon opowiada sny,
czyjś śmiech, czyjś placz.
czasami krzyk,
karetki jęk przenika wskroś
taka jest betonowej dżungli noc.

Ten wiersz dedykuje Andrzejowi, ktory pisze piekne wiersze, ale wierzy we mnie i moje
"wierszowanie"


anabel