piątek, 18 maja 2012

238. C.d.n

Jak już wiecie  moja Babcia urodziła i wychowała się we Lwowie. Dla Niej było to najpiękniejsze miasto na kuli ziemskiej. Nie muszę  chyba dodawać,  że na świat przyszła pod koniec XIX wieku. Były to czasy, gdy rodziny były wielodzietne i moja biedna prababcia Julia przetrwała 11 porodów. Nie wiem jak dla Was, ale w moim odczuciu - koszmar. Z tych jedenaściorga dzieci przeżyło tylko sześcioro. Przeważnie umierały tuż po porodzie lub wskutek infekcji wirusowych. Jedna z sióstr  Babci zmarła w wieku 15 lat, bo zachorowała na gruzlicę. Aż dziwne, że nie  "rozdała" choroby rodzeństwu. Rozpiętość wiekowa pomiędzy dziećmi była spora.
Wieku dorosłego dożyły trzy dziewczynki i trzech chłopców. Cała szóstka dostała wykształcenie, chłopcy
wyższe, dziewczyny kończyły edukację na poziomie liceum.
Najwięcej zawsze słyszałam opowieści o najstarszym z braci, który poszedł na medycynę. Rodzina była
liczna, studia płatne, a na całą rodzinę pracował tylko jeden człowiek, mój pradziadek Michał. Pradziadek Michał miał wykształcenie techniczne i był maszynistą parowozu.
 "Twój pradziadek pracował zawsze w mundurze i białych rękawiczkach" - mawiała Babcia. Nie mogłam tego pojąć, bo maszyniści, których widywałam w parowozach byli raczej brudni, niechlujni i żaden z nich nie nosił żadnych  rękawiczek, a zwłaszcza białych. W każdym razie pradziadek jakoś dawał radę  utrzymać tę całą liczną gromadkę.
A chluba rodziny, student medycyny, otrzymywał niewielkie stypendium, poza tym w okresie wakacji zawsze pracował jako medyk u bogatych ludzi, którzy wymagali stałej opieki pielęgniarskiej. Uczelnia pomagała  swym najlepszym studentom w znalezieniu takiej pracy.
Nie miałam szansy poznać tego babcinego brata,  zmarł,  gdy byłam niemowlakiem. Z dwóch sióstr  Babci jedną uwielbiałam, drugiej wprost nie trawiłam.
 Ta uwielbiana przeze mnie, ciocia Giga, była uosobieniem łagodności i ciepła. Ukończyła seminarium nauczycielskie, wiele lat pracowała na "zapyziałej" wsi (obecnie Białoruś), po II wojnie światowej była dyrektorką  liceum w Katowicach, gdy  nosiły jeszcze nazwę Stalinogrodu. Była znacznie starsza od  Babci, kochała wszystkie dzieci, a co najważniejsze rozumiała je doskonale. Uwielbiałam Ją i choć znałam dość krótko, (zmarła nagle, na serce) zawsze jest w mej pamięci jako wzór dobroci.
Przeważnie raz do roku jezdziłyśmy z Babcią do Katowic, gdzie oprócz mojej ukochanej cioci  Gigi, razem z Nią mieszkała ta mniej lubiana przez mnie.
Z opowieści Babci wynikało, że ciocia J. pozostała samotna do końca życia, bo mężczyzna którego kochała i z którym była  tzw. "po słowie", zmarł na kilka tygodni przed  wyznaczoną datą ślubu.
Na ten temat miałam własną teorię - ciocia J. była osobą męczącą, wiecznie się czegoś czepiała, do wszystkiego dorzucała swoje trzy grosze, więc może nie tylko ja to widziałam, ale inni też i nie bardzo
wyobrażali sobie wspólne życie z taką osobą?
Drugi z  babcinych braci rozpoczął  studia prawnicze, niestety wybuch I wojny pokrzyżował te plany.Tak naprawdę to nikt nie wie, co się z Nim stało. Wiadomo tylko, że był w pewnym okresie tajnym emisariuszem polskiego rządu, w związku z czym zmienił nazwisko, by chronić swą rodzinę. Ostatnia wiadomość od Niego była z Kamczatki, około roku 1920.Wiem, że długo rodzina Go poszukiwała,
ale to nie dało żadnych efektów.
C.d.n.