czwartek, 29 lutego 2024

Córeczka tatusia - 92

 A jakie wy macie wakacyjne plany? - zapytał Andrzej.  Oooo- mało skomplikowane - wymyśliliśmy z Michałem, że polecimy do Turcji we  wrześniu, ale pobyt wykupimy w niemieckim biurze turystycznym bo oni mają lepsze lokalizacje hoteli i w ogóle lepszy standard. A we  wrześniu już  nie ma takich upałów przy których rozum  się gotuje  z gorąca.  A oni biorą ze sobą  dzieci? -  nie, dzieci zostaną z dziadkami- może w przyszłym roku pojadą całą rodziną i to w pierwszej połowie czerwca, bo jeśli Mireczek nie będzie  miał jakichś  "zacięć"  w  szkole to bez trudu go zabiorą wcześniej  ze  szkoły. Po prostu z dzieciakami to się mało zwiedza, a my chcemy nie  tylko "zalegać na plaży" ale i sporo zwiedzić, może nawet wybrać  się do Kapadocji, bo zawsze są tam organizowane  wycieczki do Kapadocji takie z noclegiem tamże. I może też w góry Taurus - czytałem, że to wycieczki samochodami terenowymi. Obaj mamy żony-samochodziary, więc może nam  się to uda- takie  są plany,  a co wyjdzie to jak  zawsze życie pokaże. Pobyt z dzieciakami, które  już chodzą do szkoły to zawsze mordęga, bo praktycznie można jechać tylko w  czasie  wakacji, a nie  da  się ukryć, że  wtedy wszędzie jest tłok i zgraje  dzieciaków. Kolega nasz wyliczył, że każdy pobyt  z dziećmi na  wakacjach jest dwa razy droższy bo one  zawsze wyciągają rodzicom pieniądze z kieszeni na rozliczne rozrywki. A wszystkie "atrakcje dla dzieci" są zawsze płatne. Nawet  zerknięcie  na ryby pływające w beczce, którą miejscowi nazywają akwarium, choć to takie  akwarium jak ja  jestem samolotem. Ja już sobie utworzyłem konto o kryptonimie "dziecko" i odkładam na  nie wszystkie dodatkowe pieniądze. 

A kiedy Marta kończy te  studia? Dopiero za rok, a tak kombinuje by zaraz po swym ostatnim egzaminie już mieć obronę. Ostatnio ogromnie  się rozczuliła, bo szef laboratorium zainstalował dla niej nowy regał, na którego najwyższą półkę może bez trudu sięgnąć bez stawania na  czubkach palców. No bo ona całe wakacje będzie tam pracowała na połówce etatu, tak jak w ubiegłym roku. I to razem z dwoma chemikami. Mam tylko nadzieję, że nie porzuci mnie  dla nich, bo ja i chemia to dwa obce światy.

A co z twoim doktoratem?  No robi się, robi,  szkoda  tylko że nie jakoś automatycznie sam z siebie. Ostatnio mówiłem do Michała, że mam poważne wątpliwości czy ten mój projekt  się sprawdzi, a ten mi mówi, że to wszystko jedno bo wtedy jako praca doktorska będzie analiza  przyczyn dlaczego ten projekt nie wypalił. Aż mnie zatkało ze  zdumienia - zawsze mi  się zdawało, że tematem powinno być coś co jest osiągnięciem a nie  fiaskiem. 

No ale analiza dlaczego to coś nie wypaliło też jest istotna dla nauki - stwierdził Andrzej. To o tyle  ważne, że albo ktoś następny po tej analizie wpadnie na jakiś nowy pomysł albo ta praca będzie przestrogą dla innych by tego nie ruszali. W mojej branży to wszystkie  nowe pomysły wyrosły głównie  dlatego, że coś się nie udawało i gdy ileś par oczu to obejrzało i potem wiele mózgów nad  tym dumało to powstawały nowe metody leczenia farmakologicznego albo nowe techniki operacyjne  czy wręcz  zupełnie  nowe urządzenia do lepszego badania czy też leczenia.Można śmiało powiedzieć, że postęp powstaje na  gruzach niepowodzenia. Z reguły nikt  nie jest miłośnikiem nieudanych działań i zawsze większość stara  się tak wysilić mózg, by osiągnąć sukces. 

Ciekawy jestem jakie operacje będę robił w Londynie. Mam nadzieję, że nauczę się czegoś nowego. A potem  wrócę sfrustrowany tym,  że oni mają lepsze  zaplecze techniczne. I wycieniowany niczym chart. Jakoś nie  mogę pokochać ich jedzenia. Będę tęsknił za naszą kantyną  w klinice.  A ja myślę, że będziesz tęsknić  za  Leną i  dziećmi - stwierdziła Marta.  Andrzej  spojrzał się na nią uważnie i spokojnie odpowiedział - za dziećmi to tak , zapewne pod koniec pobytu to już zatęsknię, ale za Leną to wcale. Może gdybym tam pobył ze dwa lata to bym za nią też zatęsknił.  

Nooo, nie wygłupiaj się , rozmawiamy przecież  poważnie- skarciła  go Marta. Ależ ja, Marciu, mówię to z pełną świadomością tego co mówię. Zaraz usłyszycie od  Leny, że ja jej nie kocham, że mam na 100 procent kochankę, bo zupełnie  nie wykonuję  swoich małżeńskich powinności,  bo główną powinnością męża jest zapewnienie   żonie seksu noc  w noc i jeszcze  trochę. Dla niej to seks jest wymiarem miłości faceta do żony. Wszystko inne jest mało ważne - środki finansowe - drobiazg, przecież można zawsze od kogoś forsę pożyczyć, własne mieszkanie - przecież  można je  wynająć  za te pożyczone pieniądze, podobnie w jej logice jest z kupnem ubrań dla dwójki dzieci i dwojga  dorosłych. Samochód - może  być przecież kilkunastoletni, na   naprawy też  się pożyczy pieniądze. Planowanie kwestii posiadania  dzieci?- według niej to zwykła  bzdura, to zależy od  Boga a nie od ludzi, chociaż trudno ją  zaliczyć  w poczet tych  co wierzą w Boga. Planowanie  wydatków ? - też bzdura, wymyślona  przez jej  matkę, by się  wtrącać  w nasze  życie. Praca zawodowa dla kobiet? przecież po  to wyszła  za mąż żeby być "panią domu" a nie pracować gdzieś w biurze. 

Co najdziwniejsze, co  całkiem uśpiło moją  czujność to fakt, że gdy ją poznałem to nie  wygłaszała takich dziwnych tez, była dziewczyną chętną do seksu, wesołą, sprawiała  wrażenie, że  rozumie doskonale  co do niej mówię. Bez trudu  dałem  się przekonać, że małżeństwo nam dobrze zrobi, bo będziemy  mogli razem  mieszkać a nie  szukać "chaty na  seks". Nie podobała  się moim rodzicom, mieli dla mnie "w zanadrzu" inną panienkę, tyle  tylko, że  ani tamta   mnie  ani ja jej  się nie podobałem.

Lena nadal nie może pojąć dlaczego po 7 godzinach pracy  w  szpitalu ja padam  z nóg - przecież ja tylko  tam "stoję i kroję jakieś mięso", więc to praca którą wykonuje każdy  rzeźnik, więc  w czym problem? Nie  wymagam by rozumiała na czym polega moja praca i w efekcie coraz  więcej  czasu spędzam poza domem żeby dojść do siebie po przeżyciach przy  stole operacyjnym. Jest śmiertelnie zazdrosna o was oboje, bo nie ukrywałem i nie ukrywam, że jesteście dla mnie oboje  szalenie ważni i bardzo mi bliscy, że uważam  was za  swoją najbliższą rodzinę a nie tylko za przyjaciół.  

Ostatnio rozgłasza, że się  rozwiedziemy, bo ja jej już nie kocham, mam jakąś kobietę, z którą ją zdradzam. No więc oświadczam, że nie mam żadnej innej kobiety, bo jedyna kobieta którą mógłbym pokochać tak by z nią  dzielić życie jest szczęśliwą mężatką, a ja nie podrywam mężatek dopóki się same nie rozejdą i to zupełnie  z innego powodu niż fakt  mego istnienia. Nie chciałbym być nigdy przyczyną rozpadu czyjegoś małżeństwa. 

O tym, jak wygląda moje małżeństwo wiedzą cztery osoby - moja teściowa i jej siostra oraz teraz wy oboje. I mam nadzieję, że moja przyjaźń z wami przetrwa dłużej  niż mój związek z Leną. Przepraszam  was  Marciu za ten dzisiejszy wieczór, ala może lepiej gdy jakiś wrzód pęka sam a nie  w  sposób kontrolowany. 

Uzgodniłem z teściową, że w czasie mego pobytu w Londynie dzieci będą u niej, w opiece pomoże też siostra teściowej a w weekendy będzie się z nimi widywał "dziadek Wiesiek", by dzieciaki miały kontakt z dobrym wzorcem męskim. No i to będzie piąta osoba wiedząca jak wygląda mój związek z Leną.  W dniu ślubu  nie podejrzewałem nawet przez sekundę, że tak dziwnie skończy się to nasze małżeństwo. I jeszcze  coś - nie zdziwcie  się gdy nagle do was dotrze, że przyczyną rozpadu tego związku jest Marta - bo ja nie jeden raz mówiłem Lenie, że podziwiam Martę, która tak idealnie łączy swoje życie osobiste ze zdobywaniem wiedzy medycznej, której w wybranym przez  nią zawodzie jest jednak sporo. I że może kiedyś uda mi  się współpracować  z nią zawodowo. Bo nie  sądzę bym pracując tak intensywnie  jak teraz dociągnął w charakterze czynnego  chirurga do emerytury. 

Marta westchnęła głośno i powiedziała - nie masz za co nas  przepraszać - my oboje z Wojtkiem  wiemy bardzo dobrze jak wygląda twoja praca. Widziałam Cię gdy skończyłeś ciężką operację i teraz mogę ci to powiedzieć - byłam przerażona, choć usiłowałam  za wszelką cenę ukryć  swoje przerażenie. Pierwszy raz widziałam tak wykończonego lekarza - co innego jest czytać o tym,  a co innego zobaczyć na  własne oczy. Opowiedziałam to  Wojtkowi, bo jak wiesz mam, zapewne głupi, nawyk mówienia mu o wszystkim. Jesteś dla mnie wzorem lekarza. Owszem, będę nadal związana z kosmetologią, ale nie będę miała bezpośrednich kontaktów z pacjentami - przekonałam się do pracy naukowo - badawczej, już sobie moszczę kącik w laboratorium i przyrzekłam sobie i innym,  że nie będę łapać zlatującego szkła. Należę do tych, którzy  dość  szybko  się uczą i dobrze  zapamiętują to co należy zapamiętać. 

Co do waszych perypetii związanych z częstotliwością - przychodzi mi na  myśl tylko i wyłącznie porada  seksuologa - na początku wspólna wizyta, co do dalszych to tylko seksuolog powie  co dalej. A tak nawiasem - znam takich, co mieli super seks pod  względem ilościowym i jakościowym a już dawno są po rozwodzie, bo dobry seks a prawdziwa miłość to często dwie zupełnie różne bajki. I nie jest to wcale curiosum. Po prostu życie we  dwoje jest ciężkim doświadczeniem i wymaga od obu stron wzajemnego zrozumienia i szczerości. Co dziwniejsze - nie ma recepty na to, żeby związek był trwały - to co pomoże jednym to niekoniecznie będzie pomocne  dla innych. 

My z Wojtkiem jesteśmy parą od piątej klasy szkoły podstawowej, ale  ja  nie znam więcej par, które utworzyły  się jeszcze  w podstawówce i trwają w takiej symbiozie nadal. Przez cztery lata widywaliśmy się tylko w  wakacje i to zawsze pod  czujnym okiem rodziców Wojtka a mimo tego nadal  pozostaliśmy sobie  wierni. A opinie na  temat tak długiej znajomości są różne - jedni wymownie stukają się w  czoło, gdy to słyszą, innym opada szczęka ze  zdumienia a niektórzy są zachwyceni a nas  wszystkie  te reakcje niewiele obchodzą. Tylko mój tata się niczemu się nie  dziwi i mówi, że tak widocznie  miało być.  Może to wynik tego, że mnie wychowywał tata sam od chwili gdy zostałam przyznana jemu na sprawie rozwodowej - bo mnie pytano z kim chcę po rozwodzie mieszkać. I wybrałam tatę. Więc nim się wam ten  związek rozleci oszczędźcie dzieciom takich doświadczeń - oni są jeszcze  bardzo mali, ja to już wtedy miałam skończone  12 lat. 

Lenka - pomyśl logicznie - Andrzej widział Cię "w różnych okolicznościach przyrody" - podczas dwóch ciąż, dwóch porodów a z tego co widziałam to nie można powiedzieć by obie te sytuacje czymkolwiek kogokolwiek zachwyciły, a on nadal jest z tobą. Ty nigdy nie pracowałaś tak ciężko jak Andrzej - nie miałaś świadomości, że nawet drobny twój błąd może spowodować kalectwo lub śmierć twojego pacjenta. Byłaś w  szkole pielęgniarskiej co prawda krótko, bo tylko niecałe 2 lata, ale o tym jaka odpowiedzialność spada na lekarza to na pewno już wtedy wiedziałaś. Więc przypomnij sobie  trochę tych wiadomości. A gdy będziecie w poradni to  nie kłam, nie  zmyślaj, tylko mów prawdę - nawet jeśli nie kochasz Andrzeja- bo to przecież też jest  możliwe, ale nie jest karalne. Miłość nie jest wcale uczuciem wiecznym i czasem cichutko odchodzi od  nas i nie trafiamy za to do więzienia.

Dlaczego zakładasz, że ja go nie kocham?- spytała Lena.  Lenko - obie jesteśmy dorosłe i rozmawiamy teraz na trudny temat- ja nie robię żadnego założenia - ja ci tylko mówię, że czasem   uczucie przemija ale za to nie trafiamy do więzienia. To czy kochasz jeszcze Andrzeja czy nie to nie jest moja sprawa a tylko i wyłącznie twoja i jego. Ja ci tylko mówię, że nie ma  w życiu spraw  niemożliwych.

Andrzej pomógł nam bardzo w  wielu sprawach, jest Wojtka i moim serdecznym przyjacielem i oboje  chcemy dla niego jak najlepiej co nie  znaczy, że chcemy by to było twoim kosztem. A tu masz przepisy na nieskomplikowane "słodkości" - masz teraz dzieciaki z  głowy, to możesz coś z tego bez problemu zrobić. Najmniej pracy to będziesz  miała  z tym zawijańcem z gotowego ciasta francuskiego - wymieszaj tylko cukier z cynamonem, rozsyp równomiernie  na płacie ciasta , zwiń w rulon, pokrój w grube plastry i upiecz te plastry ciasta zgodnie z tym co napisali na opakowaniu. Zdziwisz  się jakie to smaczne i na dodatek łatwe.

                                                                              c.d.n.



środa, 28 lutego 2024

Córeczka tatusia - 91

 Wieczór spędzony u Leny i Andrzeja trudno było zaliczyć do miłych. Dzieci nie  było, ale o tym, że ich nie będzie Marta dowiedziała  się dopiero gdy przybyli na  miejsce. A ponieważ nie wiedziała, że chłopców  nie będzie przyniosła dla nich różne  drobiazgi - dla starszego, ponieważ już we  wrześniu miał iść do zerówki były 16-kartkowe  zeszyty w trzy linie i w kratkę, porządne drewniane kredki i dwie bezpieczne  temperówki, zeszyty do kolorowania  z dużą ilością  samochodów, autobusów i samolotów,  oraz z literami też do kolorowania, dla obu były dwa nieduże  zestawy klocków Lego, takie, żeby nie trzeba  było do ich składania zatrudniać mamę lub tatę i dla starszego był nieomal wojskowy mini plecak, w którym było to  wszystko co mu Marta przygotowała. Młodszy dostał kredki świecowe wraz z temperówką, książeczki do kolorowania ze zwierzątkami, które bywają na wsi  oraz takimi, które można spotkać  tylko w ZOO, mniejszy plecak   nie wojskowy, ale ciemno niebieski z obrazkiem statku na kotwicy, więc można  go było zaliczyć do plecaka marynarskiego, zwłaszcza, że jedna książeczka  do kolorowania miała obrazki z różnego rodzaju sprzętem pływającym.  Dla  obu była Encyklopedia Zwierząt - książka gruba, która oczywiście  wymagała pomocy dorosłych nim chłopcy nauczą  się czytać. No ale było w niej mnóstwo  zdjęć zwierząt z  całego świata i oczywiście o każdym coś napisane - takie podstawowe  wiadomości. Plecaczki zaległy na łóżkach chłopców, którzy  mieli wrócić do rodziców  dopiero w niedzielne popołudnie.

A czemu wy nam takie prezenty robicie? - spytała Lena nieomal z pretensją  w głosie. Wam? - zdziwiła  się Marta. To są rzeczy dla maluchów, nie  sądzę bowiem by któreś  z was chciało kolorować obrazki  lub oglądać  Encyklopedię Zwierząt. Chociaż akurat ta pozycja to jest dla całej rodziny. My też taką mamy w domu, ale to wydanie  to ma więcej kolorowych zdjęć- widać technika poszła  do przodu. Wiadomości w obu wydaniach do łatwego przetrawienia, bo o każdym zwierzaku są takie podstawowe wiadomości typu gdzie występuje, czym  się żywi itp.  Szukałam jakiegoś  ładnego  Atlasu Geograficznego, ale były takie wielkie i ciężkie, że nie  nadawały się do dziecinnych łapiąt.  Myślałam nawet nad kupnem dla  nich globusa, ale były tylko takie wielkie,  które są zawalidrogą. Bo na takich małych wielkości piłki kopanej to niestety niewiele widać i nazwy to trzeba odczytywać przez lupę.W jednym  miejscu zastanowiłam się nad mapą , taką do powieszenia  na ścianie, ale ona była  zdecydowanie za duża, a oni do niej jeszcze obaj  za mali. Przygody Wojtka w  szkole z mapą zrobiły na  mnie takie  wrażenie, że gdy będziemy  mieli własne dziecko to od niemowlaka będzie miało kontakt z mapą. Żeby potem mu się Berlin nie plątał z  Bernem  lub z Bremą czy też z Brnem.

A to wy jednak przewidujecie posiadanie dzieci? - spytała Lena. Zdążycie przed emeryturą? Nooo, jak się dobrze sprężymy to pewnie  się nam uda  - stwierdziła Marta, która pomału  zaczynała  żałować, że tu przyszli. Na razie muszę skończyć studia i z rok popracować.Twój mąż  był tak miły, że mnie  skontaktował z dermatolożką i ona mnie zapewniła, że zawsze mogę się jej pytać o  to,  co dla mnie  niejasne lub  czegoś nie wiem, bo dermatolog  wie  znacznie  więcej niż kosmetolog. Dla mnie zaś jest najistotniejsze, że  ta lekarka  zna mojego promotora i określiła  go jako bardzo porządnego, uczciwego człowieka a do tego "poczciwego". Trochę mnie to ostatnie określenie zaskoczyło, bo teraz to bardzo rzadko używany przymiotnik, bo czasy takie, że bycie uczciwym i poczciwym jest mało praktyczne.

Poczciwy  to znaczy jaki? - spytała Lena. Według mnie - to człowiek nieco opiekuńczy, altruista, ciepły, bliski  - tłumaczyła  Lenie Marta. Nie wiem co na ten temat jest  napisane  w Encyklopedii.  Bardzo mi się ten pan profesor spodobał.  Skojarzył mi się zaraz z Michałem, mężem Ali. Michał jest świetnym fachowcem, ma ogromną wiedzę ogólną i oczywiście  zawodową też, ale w moim odczuciu nie stwarza dystansu, choć często jego rozmówcy są od  niego tysiąc razy głupsi, na przykład  ja.  Bardzo go lubię bo poza tym to ma na dodatek  poczucie  humoru. A  co do  mego promotora - on mieszka  bardzo  blisko nas i łatwo nam będzie  się spotykać. No i uważa, że mam szansę napisać całkiem ciekawą pracę. Wymyśliłam  sobie by napisać o fitoterapii w  dermokosmetykach. A nie mogę powiedzieć, że fitoterapia to moje  hobby - tyle  tylko, że uważam kosmetyki na bazie roślinnej za bezpieczniejsze. Choć jak nas uczy historia,  do otrucia osób nam przeszkadzających używano kiedyś  właśnie  różnych roślin. Do leczenia  chorych zresztą też  i, żeby było śmieszniej, to czasem  tych  samych roślin tylko w innym czasie  zbieranych i nieco inaczej przyrządzonych.

Lena wydęła umalowane usteczka i powiedziała - nie bardzo wiem na cholerę pisze  się te wszystkie prace magisterskie - zupełnie jakby nie wystarczyły zdane egzaminy. No wiesz - egzamin nie odzwierciedla poziomu ogólnego absolwenta a tylko i wyłącznie nabytą  wiedzę zawodową - stwierdziła Marta. Napisanie pracy magisterskiej świadczy nie tylko o tym, że się ktoś nauczył czegoś przez te pięć lub sześć lat studiów ale że potrafi  też przekazać swą wiedzę w rzetelny, ale czytelny sposób innym. Co prawda z pracy magisterskiej Wojtka to niewiele kumałam, no ale moje wiadomości z dziedziny informatyki są  zerowe. Ktoś kiedyś usiłował mi  zareklamować udział w kursie programowania, ale  przejrzałam z  grubsza program tego kursu  i wymiękłam, bo cyferki w każdej postaci zawsze były poza moim kręgiem zainteresowania.  Umiem tyle tylko, że potrafię włączyć komputer i znaleźć w  sieci to co mi jest potrzebne oraz napisać maila.  I niech tak to zostanie.  

To ty czytałaś  pracę magisterską Wojtka? - zdziwienie  Leny sięgało niemal sufitu. Czytałam i to dwa razy -  sprawdzałam czy nie ma błędów ortograficznych i gramatycznych -  czytałam ją nim dał maszynistce a potem gdy odebrał z drukarni. Bo w kwestii merytorycznej to nic  a nic  nie  miałam do powiedzenia z racji mojego braku  wiedzy w tym zakresie. No ale od strony merytorycznej to Michał oceniał jego pracę. I to Michał ściągnął Wojtka do pracy na Politechnice, on go zareklamował szefowi.

Gdy będę pisała  swoją pracę to będę nią  zamęczała uzgodnieniami mojego szefa laboratorium, swego tatę sprawdzaniem czy to co napisałam ma "ręce i nogi" i czy jest zgodne  z  zasadami logiki a pod względem merytorycznym to na bieżąco będzie to oglądał mój promotor. A Wojtek i tak będzie najbardziej tym "trafiony" bo będzie na co  dzień wysłuchiwać moich jęków i narzekań na temat pisania.

Wcale nie będę trafiony - zaprotestował Wojtek. Przecież to nic dziwnego, że będziesz  trochę narzekać, bo przecież  nie co miesiąc pisze  się coś na kształt pracy magisterskiej. Nie wiem jak to jest w kwestii  tematu z dziedziny kosmetologii, ale wiem, że opisanie "ludzkim, zrozumiałym dla każdego językiem" pewnych stricte fachowych pojęć  wcale nie jest łatwe.  Każda branża ma swoisty slang i przełożenie go na język zrozumiały dla wszystkich wcale nie jest łatwe. 

No fakt - poparł go Andrzej. A  Marta zna nieźle slang medyczny, ale na  co dzień doskonale przekłada to sobie na "ludzki" język i według mnie nie będzie  miała żadnego problemu z pisaniem. Lena to zupełnie nie  zna medycznego slangu, choć miała zamiar być pielęgniarką, nawet była w liceum pielęgniarskim. No ale dopiero pod koniec sobie zdała sprawę z tego, że to nie dla niej zajęcie, bo każdy chory to jej wróg, a nie ktoś kto potrzebuje sporo ciepła i wyrozumiałości. Skąd znasz Martuniu ten medyczny slang? 

Bo zawsze interesowałam się medycyną, wielu lekarzy pisało pamiętniki i świetnie  się je czytało. Przecież wiesz, że zdawałam na medycynę, ale poległam na egzaminie z chemii - wydawało mi  się, że z chemii to jestem bardzo mądra i zapewne byłam na tle klasy, ale nie na  egzaminie. A że nikt  nie robił tragedii z tego, że odpadłam, to jak na  zamówienie znalazłam tę uczelnię, przejrzałam program nauczania i  gdyby nie opowieści dziewczyn to może bym nawet została regularną kosmetyczką ku radości  mojej teściowej. Ale praca w czasie wakacji utwierdziła  mnie  w przekonaniu, że praca naukowo- badawcza w tej dziedzinie jest mi znacznie bliższa niż korekcja defektów na buziuchnach klientek. 

Andrzej mówił, że  się bardzo pokaleczyłaś w tym laboratorium. Marta uśmiechnęła  się - no było nieco krwawo, ale szybko dotarłam do kliniki i mnie Andrzej pocerował bardzo starannie. Przy okazji przekonałam  się, że człowiekowi to jednak  są potrzebne na  co  dzień obie  ręce. No i już  zapewne  do końca  życia nie będę łapać żadnego spadającego szkła, nawet jeśli będzie  to  zabytkowy wazon z chińskiej porcelany. Tylko w jednym miejscu mam malutki ślad a było przecież sporo nacięć. Najważniejsze, że żadne ścięgno nie jest uszkodzone. Bardzo cię bolało?- spytała Lena. Bolało mnie  tylko znieczulanie na samym początku a zszywanie i grzebanie w poszukiwaniu odłamków szkła  już nie bolało - dobrze mnie znieczulono.  

Nie  znoszę widoku krwi, która wypływa z  człowieka - zaraz mnie  mdli - poinformowała ją Lena. No i do dziś nie wiem z jakiego powodu trafiłam do liceum pielęgniarskiego. A wiem, że teraz już ono nie istnieje. Zapewne stwierdzono, że gdy się ma czternaście lat to nie wybiera się zbyt mądrze  przyszłego zawodu. Bo ja jeszcze kończyłam podstawówkę w systemie siedmioletnim, ty to już miałaś podstawówkę ośmioletnią. Co jakiś czas jacyś mędrcy reformują szkolnictwo - w jej głosie słychać  było dezaprobatę. Jeszcze trochę,  a  zaczną do szkoły  chodzić pięciolatkowie. Jakaś hodowla geniuszy im  w głowach. Marta przezornie  nie podjęła tematu - nie  chciała by dyskusja zboczyła na te tory, ale Wojtek dodał, że są kraje,  w których już nawet pięciolatki są kierowane  do szkół, ale nigdy nie na podstawie "widzimisię" rodziców  dziecka, ale dopiero po przebadaniu go przez specjalistów i nawet są szkoły  specjalne dla tak  zdolnych dzieci i zapewne z  czasem to i w Polsce zacznie  się "wyławiać" takie zdolne, nad  wiek rozwinięte  dzieciaki. No i że to w końcu żaden ewenement, bo przecież poziom życia z roku na rok się zmienia, wzrasta, jest lepsze odżywianie  się matek w trakcie  ciąży, maluchy też  są  lepiej żywione a poza tym mają dużo więcej bodźców zewnętrznych, wszak radio i telewizor są w każdym domu i jest  sporo programów  dla dzieci. No i mimo  wszystko  sporo dzieciaków uczęszcza do przedszkoli, które coraz częściej  nie są tylko przechowalnią ale i też uczą czegoś swych podopiecznych.

Lena skrzywiła się - starszy synek Ali to się w przedszkolu nauczył nazywać młodszych gnojami. No tak, ale te  dzieci w przedszkolu  to zawsze wizytówka domu, w którym wyrastają - stwierdził Andrzej. Bo właśnie mama i tata są dla nich pierwszym i najważniejszym wzorem. Poczytaj sobie  trochę o maluszkach - masz na  swoim  stoliku nocnym książkę o tym- ale jak widzę to nawet jej nie otworzyłaś. Dobrze, że dziećmi nie zajmujesz  się tylko ty, ale również twoja mama i jej siostra - inaczej i one  nie grzeszyłyby prawidłowym słownictwem i nie  wiedziałyby nic o otaczającym je świecie - Andrzejowi najwyraźniej "puszczały nerwy".

Marta postanowiła  czym prędzej zakończyć ten temat, więc szybciutko zapytała  się czy mają jakieś plany wakacyjne.  No ja to nie mam żadnych wakacji w tym roku - stwierdził Andrzej. Przede mną jest wyjazd do Londynu do tego szpitala, w którym kiedyś miałem praktykę wakacyjną, więc nie będę brał urlopu. Na razie czekam na odpowiedź  z ośrodka wypoczynkowego w Borach Tucholskich - chcę by tam Lena pobyła  z dziećmi i z mamą i ciotką. Czekam na odpowiedź w sprawie domku, bo wtedy są lepsze warunki bytowe - wygodniej mieć własną łazienkę przy dzieciach. Tyle tylko, że będą musieli dochodzić ze 200 metrów do pawilonu w którym jest kuchnia i sala jadalna. Ale ośrodek jest ogrodzony , mają nawet plac zabaw  dla dzieci,  czego szalenie wszystkim wczasowiczom współczuję, bo niestety plac  zabaw to zawsze są jakieś wrzaski małolatów. Tam pojadą w sierpniu, a ciotka proponuje by już w maju Lena razem z dziećmi była w Świdrze lub w Otwocku - tam też ponoć jeszcze jest dobry klimat no i ogród przy domu.Najzabawniejsze, że ja to nawet nie wiem, czy oni mieszkają w Świdrze czy w Otwocku, bo  na moje oko to tak jakby na pograniczu tych dwóch miejscowości a bywam tam raz na kilka lat. Moja teściowa stwierdziła, że byłoby  dobrze, gdyby Lena nieco odpoczęła od opieki nad  dziećmi, więc może pojechałaby z żoną siostrzeńca mojej teściowej na jakieś wczasy, albo by pomieszkały obie  same na Ursynowie. Tamta jest chyba w tym samym  wieku co Lena, ale jak na  razie to nie mają dzieci, ale mnie to akurat nie przeszkadza. A dzieciakom bardzo się u ciotki podoba bo Świder płytki i mogą  sobie  nogi moczyć przy brzegu.

                                                                    c.d.n.


niedziela, 25 lutego 2024

Córeczka tatusia - 90

 W kilka dni później znów zatelefonowała do Wojtka mama i powiedziała, że posłuchała się  rady Martusi i za tydzień będzie  miała usunięte to znamię i nawet z tej okazji trafi na 3 dni do  szpitala. Będzie usunięte to znamię i jeszcze jedno, które teoretycznie nie jest groźne, ale ona poprosiła by jednak je usunąć, skoro ma na nie wciąż  zwracać uwagę czy aby  się nie  zmienia. I że  chyba przestanie koloryzować włosy i dopóki nie  wróci jej naturalny kolor będzie nieco łaciata. No i ona  zupełnie nie  rozumie, dlaczego taka zdolna osoba  jak Marta nie  chce mieć gabinetu kosmetycznego. 

Wojtek tylko jęknął, nie skomentował tej  wypowiedzi i powiedział, że może powinna przede  wszystkim podziękować  temu nowemu fryzjerowi, bo to przecież on pierwszy to widział i skierował ją do onkologa, a Marta tylko potwierdziła jego radę.  To może powinnam mu jakiś prezent wręczyć -  zastanawiała  się matka. Wojtek stwierdził, że nie ma bladego pojęcia jakie w Austrii są obyczaje  w takiej sytuacji, więc niech się raczej popyta  swoich znajomych  a nie jego.

Gdy się pracuje w jednym pokoju z przyjacielem to w chwilach przerwy od pracy snuje się różne plany-  Michał z Wojtkiem zaczęli snuć plany wakacyjne i doszli do odkrywczego wniosku, że najlepiej będzie wybrać się na urlop w pierwszej połowie września do......Turcji. Dzieci zostaną w Warszawie pod opieką teściów Ali. W czerwcu będą z Alą i dziadkami na Słowacji, potem w lipcu i sierpniu u przyjaciół teściów  w lesie w Szwajcarii Kaszubskiej. Ala ma obiecaną pracę dopiero od nowego roku i Michał się zastanawia czy to ma sens, bo to ma być cały etat, nie połówka. Będzie pracowała w prywatnej firmie teoretycznie jako sekretarka, ale praktycznie to, jak określił Michał- będzie człowiekiem do wszystkiego i Michał  ma nadzieję,że  szybko z tego zrezygnuje gdy dzieciaki zaczną chodzić do "szkoły" - starszy do zerówki  a "pareczka"  do przedszkola. 

Michał się  całkiem poważnie zastanawiał jak oni wytrzymają całe dwa tygodnie  w czerwcu i cały  lipiec i sierpień bez dzieci.  No nie  wiem jak ja prześpię noce bez tupotu bosych nóżek i meldunków, że "źle  się śniło" i potem zimnych stópek na moim brzuchu - pewnie będę wstawał w nocy i  szukał dzieci pod łóżkiem. Mirek to już przesypia noc bez budzenia się, ale Marek i Irenka to często się budzą w nocy. Nie wiem  tylko dlaczego nie  budzą  się gdy śpią z nami w łóżku. Teraz  to przestałem  się dziwić, że kiedyś dzieciaki albo spały  z rodzicami albo po dwoje w jednym łóżku. A gadki medyków, że takie  wspólne  spanie jest niehigieniczne  wcale mnie  nie przekonuje - równie mało higieniczne jest przebywanie zgrai dzieciaków w jednej sali i wspólna zabawa i wspólne posiłki gdy jedno drugiemu pakuje łapy do talerza. Nie wiem skąd się to bierze, bo pareczka dostaje na talerze to samiutko, a zawsze jedno drugiemu z talerza coś porywa. Zupełnie nie mam pomysłu jak je od tego odzwyczaić. 

Wojtek popatrzył na Michała i powiedział - zadajesz pytanie niewłaściwej osobie- my nie mamy dzieci a my sobie wzajemnie nic  z talerzy  nie  zabieramy, a często jest tak, że jemy  zupełnie  różne dania. To chyba jednak z wiekiem mija. I zapewne  jest to bardzo ludzka  cecha bo przecież i dorosłym się  często wydaje, że sąsiad ma  w ogrodzie ładniejsze kwiaty i bardziej rumiane pomidory, ładniejszą żonę i więcej pieniędzy wykonując taką samą pracę jak my. 

No fakt - tu masz rację - stwierdził Michał. Ja to zawsze zasypiałem w łóżku rodziców sam, a rano budziłem się we własnym łóżku i zawsze  słyszałem, że  sam w nocy wstałem i poszedłem do swojego łóżka w  swoim pokoju. Dość długo w  to wierzyłem- nie miałem pojęcia,  że to ojciec  mnie przenosi  do mego łóżka gdy już zasnę. Nie wiem, czy życie płodowe ma jakiś wpływ na psychikę dzieci, no ale tak na logikę rzecz biorąc to "pareczka" była dziewięć miesięcy w bardzo bliskim kontakcie, choć nie byli tak naprawdę "klonami" - są "zwykłym" rodzeństwem, bo były zapłodnione dwa jajeczka, to dzieci dwu owodniowe.  Zawsze mnie  zadziwia, że  wciąż kwestia rozrodu jest jednak nie do końca przebadana. Chyba nie jest to takie proste. Pozostaje mi tylko cieszyć  się, że to tylko dwójeczka a nie  więcej za jednym zamachem. No i, jak powiedzieli w szpitalu - dobrze, że zapłodnienie nastąpiło w jednym  czasie, bo raz na ileś  tam ciąż  zdarza  się, że jedno z jajeczek zostaje zapłodnione w trzy tygodnie później, co jest ewidentnie nieprawidłowością, bo wtedy jedno z   dzieci jest "wcześniakiem". Nie miałem kiedyś nawet bladego pojęcia o tym, że zdarza  się taka  sytuacja i że te trzy tygodnie różnicy mają kolosalne znaczenie  dla rozwoju dziecka. Gdy kiedyś rozmawiałem z którymś z ojców w przychodni to usłyszałem, że najgorzej to gdy  się trafią "trojaczki" bo państwo pomaga tylko "pięcioraczkom". Wpierw to byłem nieco przerażony, że to więcej niż jedno dziecko, ale nadrabiałem miną, bo Ala była jeszcze  bardziej niż ja przerażona - w końcu to wszystko więcej ją męczyło niż mnie. Na dodatek to ona miała cały  czas te durne gadki swych rodziców, że śmierć jej męża to kara boska, że za niego wyszła. Szczęście, że jej teściowie byli i są ludźmi na poziomie a z rodzicami Ala nadal nie utrzymuje kontaktu. Znam ich tylko ze zdjęcia. I wystarczy jak dla mnie.   A może ty wiesz co się dzieje u Andrzeja, bo ostatnio Lena doniosła mojej Ali, że ona ma  zamiar wystąpić o rozwód, bo jej zdaniem to Andrzej ma jakąś "flamę" i przestał wykonywać swe obowiązki małżeńskie. Aż musiałem sprawdzić w słowniku znaczenie  słowa "flama" , bo to dość staromodne określenie.  

Wojtek tylko westchnął- tak, Andrzej ma "flamę" - ta "flama" to jego praca - pacjentów przybywa, ale lekarzy niestety  nie. Zastanawiamy się w trójkę co Lenie odbiło. Facet ze  skóry  wychodzi by ona i chłopcy mieli jak najlepsze  warunki a ta głupoty wygaduje. Andrzej został zaproszony na trzy miesiące do Londynu - będzie tam wykonywał zabiegi a  dodatkowo zapoznawał się z nową aparaturę i nowymi metodami  diagnozowania i leczenia. I dostał na to zgodę swojej Kliniki - jakby nie  było on jest w tym przypadku ich wizytówką. Czasem gdy ma już dość głupot wygadywanych przez Lenę to albo śpi u nas albo w mieszkaniu u mego ojca. Częściej u nas, bo zawsze może u nas zrzucić z siebie część stresu - wtedy Marta ze  zrozumieniem wysłuchuje jego opowieści zawodowych. Ona to jakimś cudem wie o  czym on mówi - ja to nie  za bardzo kumam,  ale ona jest jednak związana nieco z medycyną. W końcu kosmetologia  to dział medycyny estetycznej.  Marta zaczyna pisać pracę magisterską  i Andrzej zapewnił jej konsultacje u lekarki, która jest dermatologiem.  No i ma już promotora,  którego ta lekarka zna i określiła  go jako człowieka szalenie uczciwego i poczciwego. Marcie też przypadł pan profesor do gustu.

Marta też  się zastanawia co Lenie odbiło, a ja myślę, że ona  zawsze taka była, tylko kiedyś gdy Andrzej studiował to mu "lekka, łatwa i przyjemna babka" była na rękę a jego teraz  bardzo pochłania praca zawodowa i chciałby w domu czuć choć odrobinę zrozumienia i odetchnąć a nie robić nadal za maszynkę do seksu. Marta z kolei nie przepada za Leną, bo ich chłopcy to fajne  dzieciaki i mądre  a Lena zupełnie niczego ich nie uczy, traktuje tak jakby obaj byli niemowlakami. Na szczęście siostra jej matki też pomaga w ich wychowie i też jest  zdania, że Lena za mało dba o  ich rozwój intelektualny. 

W ten weekend mamy do nich wpaść w celach towarzyskich i robimy to tylko z uwagi na Andrzeja - oboje  bardzo go lubimy i cenimy. Marta co prawda ma  zerowe doświadczenie  w kwestii hodowli dzieci, ale zauważyła, że obaj chłopcy to całkiem  bystre stworzenia i chętne do poznawania nowych rzeczy i marnują  się przy Lenie. Andrzej już dogadał  się z moim ojcem, że gdy on będzie w Londynie to w weekendy mój ojciec będzie  się widywał z jego chłopcami, by dzieciaki  miały choć raz na tydzień kontakt z dobrym wzorcem zachowań męskich. Andrzej to nawet zatrudnił detektywa by sprawdził czy Lena nie wpadła w jakieś dziwne towarzystwo, ale niczego podejrzanego facet nie  wykrył. Teraz Andrzej zakupił testy i przetestuje  ją, czy aby czegoś ona nie ćpa, bo jego zdaniem to ona  chwilami wygaduje jakieś takie głupoty jakby się  czegoś naćpała. Dla niej jedynym  dowodem miłości w związku kobiety i mężczyzny jest seks dzień w  dzień i jeszcze  trochę.  Nie liczą się takie  rzeczy jak  zapewnienie bardzo dobrych  warunków bytowych, troska, zainteresowanie, czułość.

Michałowi aż szczęka z lekka opadła ze zdumienia - oooj, to ja Andrzejowi szalenie współczuję - przy mnie to ona uschła by jak trzcina na późno jesiennym jeziorze. Nadawałaby  się  Lenka  do pracy w  czymś co  się teraz nazywa "agencją towarzyską" - wyżyła by  się na pewno bo to zakamuflowana forma świadczenia pewnych usług. Niedaleko nas  była ponoć taka  agencja  i mieszkańcy tego budynku mieli już  dość ilości  gości napływających  do jednego  z mieszkań - tam  był punkt  spotkań a potem klient zabierał wybrankę gdzieś indziej. Gdy policja robiła nalot, to zastawała kilka osób pijących kawę i jedzących jakieś ciasto - czyli typowe spotkanie towarzyskie, nawet bez alkoholu. Wiadomości mam od pana  dozorcy - myślę, że to on  doniósł na policję  albo lokatorzy tego budynku.  I pewnie kogoś policjanci podstawili jako klienta i owa  agencja przestała tu istnieć.

Ala też za Lenką nie przepada - w każdym razie jej zdaniem to Lenka jest nieco dziwna- zupełnie  nie mogły się dogadać z tym Sylwestrem. Dobrze  się  stało, że Marta  zadecydowała, że nigdzie poza Warszawę nie pojedzie, bo my z kolei powiedzieliśmy, że pojedziemy tylko wtedy, gdy wy też pojedziecie. Mnie i Ali bardzo  się ten Sylwester u Was podobał - luz, blues i czekoladki - jak mawia Ala.

A Ziuk niemal codziennie składa niebu podziękowania za to, że mu sprzedałeś to swoje mieszkanie- czasem z nostalgią  wspomina stary  dom, a nawet  czasem tam  wpada  z wizytą i jest zadowolony, bo ten facet to szalenie  dba i o sam dom i o ogród. I z tyłu, za domem jest teraz nieduży drewniany, zgrabny domek, w którym mieszka ekipa remontowa- są cztery nieduże pokoiki, kuchnia, łazienka i w piwnicy "składzik" na narzędzia itp. Jest bardzo dobrze ocieplony i ogrzanie go nie jest problemem. W starym  domu poprawił ocieplenie, wszystko elegancko pouszczelniał.  Ziuk jest pełen podziwu. Co prawda nie ma już  szklarenki, no ale teren nie był przecież z gumy. Ziuk jest z natury perfekcjonistą i bardzo  cierpiał, że ma coraz  mniej  sił na różne prace  fizyczne  w ogrodzie i w  domu. A do tego żona nowego właściciela dba o  wszystko i za każdym razem mówi, że Ziukowi należy  się pełen  szacunek bo dom był świetnie zaprojektowany a tak starannie użytkowany, że  wciąż jest jak nowy. A poza tym gdy  chce  coś do niego dokupić  czy też  zainstalować to zaraz  dzwoni do Ziuka z pytaniem, czy jego zdaniem to dobry pomysł. Ziuk za którymś  razem zapytał się, dlaczego pyta  się o to jego,  a nie swego własnego męża i się  dowiedział, że mąż jej tak kazał, bo Ziuk przecież  ten dom projektował, więc  wie lepiej. Powiem ci, że ja bardzo tego faceta lubię i  szanuję - ma bardzo dobrze poukładane w głowie, ukończył w gruncie  rzeczy trudną szkołę  zawodową, ale nie osiadł na laurach i nadal śledzi wszystkie nowości w branży.  Do pracy bierze  tylko takich, którzy nie zaglądają do kieliszka i są naprawdę dobrymi fachowcami.  Wszyscy z tej "wiochy" są zadowoleni z nowego sąsiada, uporządkował za darmo plac zabaw  dla dzieciaków, dorobił nieco ławek, zrobił ścieżkę zręcznościową dla dzieciaków małych i dla takich większych, nad  częścią piaskownicy dał zadaszenie, niektórym za darmo naprawił ogrodzenie. No naprawdę fajny z niego facet. Ziukowi wręczył klucze od domu i posesji mówiąc, że na górze  są dwa pokoje do jego dyspozycji i jeśli Ziuk zatęskni za  starym domem, to może  w każdej chwili przyjechać.  Oni obaj są sobą  wzajemnie zachwyceni. Ziukowa  się zaprzyjaźniła  z żoną  górala, a ona szczęśliwa wielce bo lepiej  się fizycznie  czuje pod Warszawą niż czuła  się na Bukowinie i dość często bywa w Warszawie.  Ziuk dość często ich zaprasza na jakiś spektakl do teatru no i  wtedy nocują u Ziuka  w Warszawie.  Ostatnio Ziuk  mi powiedział, że nasze małżeństwo przywróciło im  chęć  do życia i zaczęli o siebie  bardziej dbać, by jak najdłużej być  z nami i dziećmi.  Ala  już przestała  się obwiniać za śmierć swego męża i powiedziała mi, że dałem szczęście  nie tylko jej ale też jej teściom.

                                                                 c.d.n.

czwartek, 22 lutego 2024

Córeczka tatusia - 89

 Spotkanie Marty z panią dermatolog  trwało bardzo długo, pomimo obecności Andrzeja. Marta przyzwyczajona do notowania na  wykładach cały  czas notowała. Andrzej zaglądał jej przez ramię, oczy chwilami robiły mu się wielkie niczym talerzyki  do deserów i pytał - ty naprawdę to odczytasz? 

Oczywiście- zapewniała go Marta- weź pod uwagę fakt, że ja cały czas  w trakcie  wykładów, rozmów z szefem lub chemikami w laboratorium robię notatki. Aż się dziwię, że nie zaczęłam robić notatek  gdy rozmawiam prywatnie z rodziną lub  znajomymi. Skrypty, które mamy są dość kiepskie,  albo ja mało bystra jestem. Mam własny system skrótów myślowych i bez problemu odczytuję potem te  swoje bazgroły. Wojtek się  śmieje, że moje notatki to swoisty stenopis. Ale na  wykładach lub  zajęciach praktycznych jest mnóstwo dodatkowych informacji, których gdzie indziej najprawdopodobniej nie  znajdę. Najzabawniejsze jest to, że wszelakie skróty myślowe to tylko ja rozumiem i już mnie moje koleżanki nie mordują bym im skserowała swoje notatki, bo niewiele mogą  z tego pojąć. One to na ogół nagrywają na dyktafon - ja to taka bardziej staromodna jestem i wolę sobie  zapisać, zwłaszcza, że w  czasie przerwy coś w tych notatkach sobie uzupełniam, bo wykładowcy czasem coś dodają na końcu, więc robię "chmurkę" i od niej strzałkę do czego to się odnosiło. Poza tym jestem typowym wzrokowcem i zapamiętuję głównie to co sama przeczytam. Odkryłam to jeszcze  w czasach liceum.  Zauważyłam wtedy, że bardziej mi się  utrwala to, co zapiszę. No po prostu mam taki feler. 

Lekarka sporo opowiedziała o dermokosmetykach  ale i też o odbiorze ich przez  pacjentów. W swej praktyce  zauważyła, że znacznie wyższe notowania wśród pacjentów  mają dermokosmetyki z importu niż rodzime, choć gdyby któryś z pacjentów wysilił nieco mózg to bez problemu pojąłby, że polski odpowiednik danego preparatu powstał na bazie  tych  samych składników, tyle  tylko, że opakowanie "zagranicznego preparatu" jest najczęściej znacznie ładniejsze ewentualnie dozowanie jest wygodniejsze. Bo wyciąg z rumianku lub z cebuli czy też  z innej rośliny zawsze jest tylko wyciągiem z tych roślin, niezależnie od tego gdzie został wyprodukowany. Wszędzie jest wymóg, żeby rośliny zastosowane do kontaktu z pacjentem były wyhodowane na terenach nie  skażonych jakimikolwiek chemikaliami i dotyczy to nie  tylko leków podawanych doustnie a wszystkich, tych do kontaktu ze  skórą również.

Przy okazji Marta dowiedziała  się, że jej promotor jest niewyobrażalnie poczciwym i uczciwym facetem, że szef laboratorium,  w którym najprawdopodobniej Marta będzie pracowała, jest bardzo dobrym fachowcem i fakt, że już  widzi miejsce Marty w "swoim" laboratorium jest w pewnym  sensie dowodem, że  Marta już spełnia jego oczekiwania jakie on ma wobec pracowników. 

Oczywiście Andrzej zaraz opowiedział jak to Marta napędziła strachu szefowi laboratorium i jak on  sam musiał ukryć swe przerażenie, bo bał się, że mogły pozostać mikroskopijne drobiny  szkła lub mogły zostać uszkodzone włókienka  nerwowe. I , zapewne gdyby nie to, że był to czas, gdy już powinien być w przyszpitalnej przychodni to zapewne opowiedziałby jeszcze i o  tym,  jak przebiegła operacja Marty. 

Nie  miałam pojęcia, że Andrzej ma brata - stwierdziła lekarka, zawsze myślałam, że jest jedynakiem. No bo oni są przyrodnimi braćmi- jedna matka, ojcowie  różni i przez lata nie utrzymywali ze  sobą kontaktów  - tłumaczyła Marta, jednocześnie zapisując  sobie,  by to powiedzieć  wieczorem Andrzejowi. Jak łgać to razem i powielać tę samą wersję.

Gdy dotarła do domu okazało się, że  tuż przed powrotem Marty telefonowała mama Wojtka i koniecznie chciała  rozmawiać z Martą, nie mówiąc Wojtkowi o co jej chodzi.  Marta ciężko westchnęła i wybrała numer telefonu swej teściowej. Po wymianie typowych w tej sytuacji grzeczności, Marta zamilkła i tylko włączyła  tryb głośnomówiący - okazało się, że teściowa była u fryzjera, u  którego bywa "od  zawsze", który wysyła ją jak najprędzej  do onkologa, bo nie podoba mu się jedno znamię, które ona ma już  od  dawna. A ty mamo od dawna do tego fryzjera chodzisz i dopiero teraz  je zauważył? - spytała.

Nooo, ja tam chodzę od lat, ale teraz jest nowy pracownik i on stwierdził, że powinnam koniecznie to pokazać onkologowi no a to "coś" to  ja mam w tym miejscu od lat. I jak mi radzisz - iść do zwykłego lekarza czy do onkologa? Marta ciężko westchnęła - ja myślę, że byłoby dobrze żebyś pokazała to od  razu onkologowi - lepiej dmuchać na  zimne niż się oparzyć. Nowe kadry fryzjerskie są teraz  lepiej przeszkolone pod  względem różnych anomalii dermatologicznych.

A onkolog mnie nie wyśmieje?- martwiła  się teściowa.  Na pewno nie - to są z reguły bardzo dobrze wyszkoleni lekarze i na pewne cię nie wyśmieje. I albo sam zdecyduje, że to nic groźnego albo wyśle cię na  dalsze badania. A w którym miejscu to masz? 

No prawie we włosach, tuż poniżej skroni, tak na kości, w odległości ze trzech palców od ucha i zawsze jest to zakryte włosami, więc widoczne tylko u fryzjera. Ja jestem zdania, że koniecznie powinnaś to pokazać jednak onkologowi. Skoro jest to prawie we  włosach to jest to kawałek skóry, który systematycznie jest poddawany działaniu chemikaliów, bo wszak stosujesz koloryzację włosów. a nie każda  skóra to dobrze  znosi- tłumaczyła Marta  swej teściowej. A koloryzujesz je chyba dość często, bo ci bardzo szybko włosy rosną. Nawet jeśli nie pokrywa się tego miejsca farbą to i tak ma ono kontakt z farbą a nie jest to farba naturalna jak na przykład wywar domowy z kasztanów. Zresztą mam wrażenie, że teraz to już nie ma żadnych naturalnych farb do włosów, bo po prostu to są zbyt krótko trwałe barwniki.

Tylko nie mów nic Wojtusiowi - bo  się jeszcze  zdenerwuje- poprosiła teściowa. Mamo, mam włączony tryb głośnikowy, więc on  wszystko słyszy. Idź do onkologa jak najszybciej i daj nam  znać co powiedział.

No dobrze, skoro uważasz, że tak będzie lepiej to tak  zrobię. Ale mnie to wcale  nie boli tyko muszę uważać przy  czesaniu by tego nie zawadzać grzebieniem.  A co u was słychać?- spytała.  Nic ciekawego  ani też specjalnego - zapewniła ją Marta. A myślicie już coś o urlopie? Jeszcze nie i urlop to chyba będziemy  mieli dopiero we  wrześniu i może pojedziemy nad  jakieś cieplejsze morze niż Bałtyk. Nie będzie wtedy na plaży hord wrzeszczących bachorów. Naprawdę jeszcze nic  nie  zaplanowaliśmy. 

Ja już mam promotora i muszę trochę podumać nad pracą magisterską. Miałam już spotkanie  z promotorem, a dziś z panią dermatolog. A w lipcu i sierpniu to będę pracować w laboratorium na pół etatu, tak jak w ubiegłe  wakacje. I tym samym będę się przymierzać do pisania magisterki. Będę pisała o fitoterapii w kosmetykach. Bo teraz , po latach sobie przypomniano, że wiele kosmetyków było kiedyś, kiedyś na bazie  ziół i działały korzystnie na skórę nie  tylko ją pielęgnując  ale też i lecząc. 

Mamo, bardzo cię proszę, nie  zlekceważ sprawy tego znamienia - niestety często to co wygląda bardzo niewinnie może  narobić wielkiej szkody w organizmie. Przy najbliższej kąpieli obejrzyj  się dokładnie  w lustrze czy jeszcze gdzieś na ciele nie masz takich lub podobnych  znamion. I wszystkie plamki, znamiona,  jakieś stwardnienia lub zgrubienia skóry od  razu przy okazji pokaż onkologowi. No i jeszcze  coś- powiedz o  tym, że byłaś w Tajlandii- tam słońce operuje  nieco intensywniej niż u nas. To dla onkologa też ważna informacja, zwłaszcza, że nie unikałaś słońca  i tylko nogi po operacji chroniłaś przed nim,  a resztę ciała to nie  za bardzo. I koniecznie  daj znać co powiedział lekarz. I koniecznie idź do lekarza w Austrii, bo tu na wizytę, nawet prywatną to zbyt długo musiałabyś czekać. Na oddziałach onkologicznych jest przepełnienie, szalenie dużo jest pacjentów onkologicznych, wszystkie przychodnie onkologiczne są wręcz oblężone.

Po zakończonej rozmowie Wojtek powiedział - podziwiałem twoją cierpliwość. Wiesz, to wygląda mi na  coś poważnego - stwierdziła Marta. Niestety tak  się składa, że niektóre nowotwory wyglądają zupełnie niegroźnie przez wiele lat, nie  dają  jakichś dokuczliwych objawów a potem nagle się okazuje, że już jest za późno na jakiekolwiek leczenie. A profilaktyka u nas niestety kuleje bo to też przecież kosztuje - trzeba mieć odpowiednią aparaturę do wczesnego wykrywania zmian nowotworowych.No i ludzie za mało o siebie dbają, zbyt mało robi  się badań przesiewowych.

To dobrze, że ja cię przy każdej kąpieli dokładnie oglądam i nawet macam i całuję - ucieszył się Wojtek. Od razu bym zobaczył, gdyby coś się  zmieniło.

Wieczorem zatelefonował jeszcze Andrzej, więc Marta  zaraz mu wpuściła sprawę, że wytłumaczyła pani dermatolog, że on i Wojtek są braćmi przyrodnimi. Ok,  pamiętam o tym. A Kaśka  już do  mnie dzwoniła i bardzo się jej spodobałaś i zapewniła  mnie, że  zawsze ci w  razie  czego pomoże w pisaniu jeśli na  czymś się zatniesz. A najbardziej się jej spodobało, że nie jesteś wypacykowana jak większość młodych  kobiet. Marta się  śmiała - to wszystko przez  to, że nie chciałam nigdy służyć za manekin do obróbki i mówiłam, że mam uczulenie na  wszystkie kolorowe kosmetyki, więc chodzę bez makijażu na co dzień. Nie lubię być malowana, masowana itp. przez obce osoby. I nie przepadam wcale  za tym by malować inne babki, zwłaszcza obce. Mogę umalować nasze mamy, ale to koniec. Najśmieszniejsze jest to, że z zajęć praktycznych mam ocenę bdb. Andrzej - mam pytanie - właśnie wysłałam  swoją teściową do onkologa, bo fryzjer (młody, nowa  siła)  zauważył u niej jakieś znamię na skraju owłosionej skóry głowy i poradził by poszła do onkologa i ja, nie widząc tego podtrzymałam jego zalecenie.  No to bardzo dobrze zrobiłaś - onkolodzy już nawet na podstawie wyglądu i umiejscowienia są w stanie wydać wiążącą opinię. W dobrych szkołach fryzjerzy i kosmetyczki też już są wyczuleni, bo coraz  więcej jest przypadków czerniaka, który na początku wygląda zupełnie nijako i niegroźnie. Było teściową przełączyć na SKYPE i kazać  sobie to pokazać.

No coś ty - ja się na tym nie  znam, ja tylko i  wyłącznie mogę klientkę wysłać albo do dermatologa  albo do onkologa. No i wybrałam onkologa na jej doradcę. Wiesz, ona jeszcze przed rozwodem była w Tajlandii i z tego co wiem, to tylko chroniła przed  słońcem nogi bo była po usuwaniu żylaków metodą termiczną, a resztę to opalała. No to bardzo dobrze  zrobiłaś - tam faktycznie słońce jest groźne. Masz dziewczyno mocno rozrywkową teściową, skoro po usuwaniu żylaków pożeglowała  do Tajlandii. Albo odważna  albo zielono w głowie. Stawiam na ów kolor - odpowiedziała  Marta.  A co u ciebie? - spytała.

Standard - siedzę do 22,00 i jadę do chaty. Za to jutro mam wolne przedpołudnie - ciekawe jak to zniesie Lena, bo chcę razem z  chłopcami iść do fryzjera. Oni mają strasznie długie  włosy, bo nie  chcą iść z Leną do fryzjerki. Jeśli mnie  się uda by ich obskoczył mój fryzjer to ona  się na mnie obrazi zamiast  się ucieszyć, że udało się im obciąć włosy.  Jestem już mocno zmęczony jej fochami. Zaczyna we mnie aktywować moje złe instynkty.  I ciągle mi majaczy o rozwodzie i że mi dzieci odbierze i puści  mnie z torbami bo dowalą mi wysokie alimenty. Chyba muszę o tym wszystkim porozmawiać z teściową - może ona wie  coś o czym ja nie mam bladego pojęcia.  No spróbuj tylko pewnie będziesz  musiał to zrobić tak by się o tym nie  dowiedziała Lenka. Na razie to mam zamiar podstępnie ich wziąć do fryzjera. Bo jak mi starszy powiedział, to oni nie  chcą się dać ostrzyć "babie", no więc  może dadzą  się ostrzyc u "chłopa". Mam wrażenie, że ona robi  się z dnia na  dzień głupsza - głupieje w tempie postępu geometrycznego. Mam do was prośbę byście się nieco poświęcili i  wpadli do nas w któryś weekend. Jutro dostanę rozpiskę na nowy  miesiąc i będę wiedział kiedy będę miał wolne sobotnie popołudnie.

                                                                        c.d.n.

środa, 21 lutego 2024

Córeczka tatusia - 88

 Następnego dnia, zgodnie  z  zapowiedzią,  przyjechał pod  wieczór  Andrzej. Podał Marcie do wyboru dwa terminy spotkania z dr dermatolog. Uprzedzam  cię, że ja też przy tym będę, to wtedy będzie  to dyskusja czysto na temat - bo to bardzo sympatyczna osoba, ale jak na mój gust to za  dużo  rozmawia na tematy ogólne, nie mające nic wspólnego z meritum spotkania. Mam uzasadnione podejrzenie, że jej mąż nie wytrzymał tego jej gadania i dlatego się rozeszli. 

A propos rozwodu - Lena mi oświadczyła, że  się bardzo zastanawia nad naszym rozwodem, więc się tylko zapytałem czy aby nie ma wysokiej gorączki, bo bredzi- to po pierwsze,  a po drugie to nie bardzo rozumiem dlaczego mamy się rozejść i dowiedziałem  się, że skoro już jej nie kocham, bo nawalam w sensie wypełniania obowiązków stricte małżeńskich, to dla niej jest to sygnał, że już jej nie kocham.  Bo przecież przed ślubem to był seks "na okrągło" a teraz to jej się kojarzy seks z cukrem, masłem i mięsem gdy był epizod z kartkami żywnościowymi w Polsce. Tak mnie zatkało, że szybko zrobiłem  w  tył zwrot i wyszedłem z  domu, żeby jej przypadkiem nie uszkodzić, bo poczułem przemożną chęć walnięcia jej w głowę. Wracam do domu upieprzony jak dziki muł po wyprawie wysokogórskiej, a ta  debilka nadaje mi taki tekst. Wychodzi na  to, że w jej pojęciu małżeństwo to tylko seks i nic więcej. Ona to nawet nie gotuje dla mnie obiadów, bo jadam w naszej kantynie, ze sprzątaniem się nie szarpie, bo moja teściowa, odkąd mieszka też na Ursynowie to niemal codziennie u nas  sprząta i idąc do nas robi dla nas  zakupy. Spacery,  jeśli jest chłodno to są krótkie, a jeśli jest pogoda to Lena siedzi głównie na placu zabaw, do którego ma góra 250 metrów od  domu.

Marta popatrzyła  uważnie na Andrzeja i powiedziała - idź umyj łapięta, bo pierwsza partia placków już za chwilę będzie na  stole - jeżeli to nie jest  ponury żart, to pogadamy o tym po kolacji - dobrze, że dziś ojca nie ma, bo pewnie by się zdenerwował tą wiadomością. 

 Wiem, że go dziś nie ma, przy nim bym tego nie powiedział. Ojciec lubi Lenę i nasze  dzieciaki. No ale  jest jak jest.  Fakt - nie wywiązuję się ze  swych obowiązków, ale pacjentów przybywa a lekarzy nie. Jestem zmordowany i fizycznie i psychicznie a ona wynudzona i niedopieszczona. Powiedzcie  mi, proszę, czy u was małżeństwo sprowadza  się głównie do seksu noc  w noc i jeszcze  trochę? 

Czasami, czyli w praktyce na  wakacjach - stwierdził Wojtek. Ale nie jak rok długi. Wyślij ją do jakiegoś  sex-shopu, już teraz  jest ich trochę w  stolicy, rzuć gotówką i niech  sobie dziewczyna kupi jakąś zabawkę, z tego co widziałem w  sieci to wibratorów nie  brak i do tego wyglądają zabójczo prawdziwie albo wejdź do sieci i zamów i przyślą  jej do domu. Jak zapewniają dyskrecja zapewniona, nie będzie na opakowaniu zdjęcia tego co w środku.

A może lepiej wybierz się z nią do poradni rodzinnej, bo to nie wygląda wcale zabawnie, skoro u niej rzecz  cała sprowadza  się  tylko do seksu - powiedziała Marta. To chory układ i to niezależnie od tego która  ze stron tak pojmuje związek małżeński. Poza tym mam podejrzenie, że ona naprawdę chce jeszcze jednego dziecka, ona chce by teraz urodziła  się dziewczynka. Tyle tylko, że nie dociera  do niej, że nie mamy żadnego wpływu na płeć dziecka. Była zachwycona, że Ala ma dwóch  chłopców i dziewczynkę. Chwilami- bardzo cię przepraszam  Andrzeju, że to powiem - ale mam  wrażenie, że jej nieco rozumu brak. Od niej  wiem, że druga jej ciąża to była "planowana wpadka" - oczywiście planowana przez nią. Gdy wygłosiła  ten tekst to aż  się w język ugryzłam, żeby nie palnąć jej co o takim postawieniu sprawy sądzę. Nie  wykluczam  zresztą, że to ja jestem  nienormalna, bo nie wyobrażam  sobie by nie omówić z mężem lub z partnerem kwestii posiadania  wspólnego  dziecka.

Nie masz za co mnie przepraszać - stwierdził Andrzej - to kara dla mnie za to, że bezmyślnie się z nią ożeniłem, bo była chętna i ponętna i bardzo łatwo dostępna. I całe szczęście, że zdecydowałem    się na  wazektomię. Oczywiście nadal jej tej wiadomości   nie wpuszczę - nie mam już do niej nawet za grosz  zaufania. 

No a co zrobisz, jeśli ona  złoży pozew  rozwodowy?- zapytał Wojtek. No cóż, cały dowcip w tym, że ona nie ma żadnych, ale to żadnych dowodów na to, że ją  zdradzam i że dlatego nie jestem w  stanie już z nią współżyć. Ja w każdej chwili mogę dostarczyć sądowi wydruki  godzin, w których byłem w pracy, a nawet najdurniejszy sąd  wie, że praca chirurga to cały czas stres, a stres z kolei pozbawia większość facetów  "mocy przerobowych" jak i ochoty na  seks.  Wiem doskonale, że nie ja jeden tak reaguję. Nie jestem jakimś wyjątkiem - no może tylko takim, że nie  sięgam wtedy po alkohol, żeby  się odprężyć. Ty Wojtuś to jesteś  szczęściarzem, bo Marta, jej rodzice i twój ojciec doskonale rozumieją jak często  nadmiar  pracy i jej rodzaj wpływają na małżeństwo. 

Opowiadał mi Michał z  zachwytem jak bardzo Marty tata pomagał gdy miałeś obronę magisterki i że Marta to nawet się zwolniła  z  zajęć na uczelni i do  ciebie pojechała.  Obaj  wasi ojcowie są fantastyczni - twój ojciec szalenie mi pomógł w  czasie przeprowadzki, a moje dzieciaki wszak nazywają go dziadkiem. Bo prawdziwy ich dziadek  to  już od wielu lat siedzi za granicą i ani myśli tu wracać, co moją teściową chyba cieszy. Jest w  dalszym ciągu zaliczana do grona  mężatek, bo rozwodu nie mają. I mam wrażenie, że  nadal jej przysyła pieniądze.Kilka razy  mówiłem, żeby mi  zasygnalizowała, gdyby  miała  jakieś kłopoty finansowe, ale twierdzi, że ma pieniądze. Nie  wiem dlaczego się rozpadł ich  związek, Lena twierdzi, że też nie  wie.  Właśnie sobie uświadomiłem, że na większość pytań które jej zadaję jest właściwie tylko jedna odpowiedź - "no nie bardzo wiem". 

No a jak ta  sprawa tych "Zielonoświątkowców"?- spytała  Marta. Andrzej roześmiał się - odpowiem jak Lena - "no nie bardzo  wiem". Poczytałem sobie o  nich, ale  Lena nie  wycieka z  domu na ich zebrania czy też modły, w każdym razie jak rozmawiałem z tym szpiclem to on twierdzi, że tam jest sporo byłych katolików, dla których wymogi katolickie przestały być wygodne, a od dziecka wierzą w Boga  i chcą mieć kontakt  z osobami, które  również  w niego wierzą. Jest sporo osób rozwiedzionych, które  biorą drugi ślub przed ołtarzem, co jest niemożliwe  w kościele katolickim i to też ludzi przyciąga. Poza  tym wolno stosować antykoncepcję, tylko aborcja jest niedozwolona. Można należeć do tego kościoła ale  wcale nie ma obowiązku ochrzczenia się i nie  chrzci się niemowląt. Chrzest ma  być aktem świadomym a nie przez  kogoś narzuconym.  Spowiedź jest ogólna, powszechna, w trakcie  nabożeństwa, jak wydedukowałem,  nie ma jakiegoś miejsca, w którym pastorowi do ucha coś wyznajesz. Poza tym ich "przewodnicy", pastorzy, nie mają narzuconego celibatu, wręcz jest wskazane by byli żonaci, mieli  dzieci, by tworzyli przykładną rodzinę.  Kościoły skromne, raczej surowe, bez złoceń i ozdób. Grzechami są: aborcja, eutanazja, homoseksualizm. Nie ma  wiary w czyściec, nie  wierzą w niepokalane poczęcie, choć uznają, że przed urodzeniem syna  była  dziewicą, wierzą też, że Jezus nie był jedynym jej  dzieckiem,  wierzą w życie  duszy po śmierci ciała. No i kaplice ich choć "surowe w  wystroju" są ogrzewane, wierni nie  sterczą w  zimowych kapotach. Nie zagłębiałem się zbytnio w to  wszystko. Największe święta to Wielkanoc i Zielone  Świątki.  Ja to nie jestem dobry  w te klocki wyznaniowe w jakimkolwiek kościele. To zupełnie jak my- stwierdził Wojtek.

Ale, ponieważ Lena  czasami wyplata jakby się  z głupim widziała, mam ciągoty by jej zrobić test na obecność narkotyków gdy znów  zacznie coś wyplatać - teraz  można  zrobić  całkiem wiarygodne testy w domu- wystarczy do tego ślina, nie trzeba pobierać krwi lub  moczu. Wiem od kolegów, że te testy są jak najbardziej wiarygodne i wielu rodziców  posiadających  nastolatki to stosuje. 

Gdy byłam  w liceum to nas "uczulano" żeby  nie brać od  nieznanych osób żadnych cukierków, czekoladek itp. bo mogą  mieć wewnątrz  jakiś narkotyk - śmieszyło mnie  to, bo na logikę to ktoś kogo znam dobrze też mógł mnie jakimś świństwem poczęstować. Tata  mi powiedział, żebym po prostu od  nikogo nic nie  brała - zawsze można się jakoś wymówić np. bólem żołądka lub zęba. Ale w moim liceum jakoś nie  były narkotyki na porządku dziennym  a ja nie chodziłam na imprezy klasowe i w nosie  miałam, że mnie nazywali dzikuską - stwierdziła Marta. 

Śmiały  się  ze mnie dziewczyny, że pewnie wstąpię do klasztoru po maturze, bo na żadnej imprezie  nie byłam, na studniówce i na  balu maturalnym  też nie. Wiem, że na tych imprezach  domowych  to  z reguły było wino, ale wina  to ja  się mogłam napić w domu, do obiadu, gdybym  tylko miała na to ochotę.  Tata zawsze  miał w barku tokaj półwytrawny ,  oraz  Lacryma Christi Bianco. I tylko po każdej delegacji wina przybywało, bo nie powiem żebyśmy z tatą regularnie je pijali. A goście bywali rzadko a do tego zawsze  zmotoryzowani. Jestem pewna, że nadal u taty w barku te wina nienapoczęte  stoją. Oooo, na pewno - zapewnił ją Wojtek - stały  cały czas gdy u was pomieszkiwałem przed ślubem.

Andrzej nieomal zastrzygł uszami niczym rasowy koń - to ty u Marty mieszkałeś przed ślubem?- zapytał wielce  zdziwiony. Nooo, mieszkałem i to oficjalnie, Marty tata pozwolił. I zezwalając tylko mi powiedział, że mam postępować tak, żeby on nie musiał żałować, że dał takie pozwolenie. Mój teść jest naprawdę super facetem. No przecież on super  sam wychował Martę a przy okazji i mnie gdy jeszcze byliśmy w podstawówce. To taki człowiek, że raczej dałbyś się porżnąć niż jemu sprawić jakąś nawet drobną przykrość. Długo Marcie zazdrościłem ojca. Mój to się "wyrobił" dopiero po rozwodzie z moją matką. Widać moja matka wydzielała jakieś złe fluidy.

No i jak? Ma tata  jakąś przyjaciółkę po tym rozwodzie? Może ma, może nie ma. W każdym  razie nic o jakiejś jego "damie  serca" nie  wiemy. U nas jest niemal codziennie, pichci nam obiadki, czasami u nas  nocuje jeśli się  zasiedzi. Lub gdy nieco gorzej  się  czuje fizycznie  lub psychicznie.  Ma tu swój pokój i może u nas nawet stale mieszkać gdyby chciał. Jest absolutnie niekrępującym  współlokatorem. Pierwsze  skrzypce u mego ojca to oczywiście Marta - aż  się dziwię, że ona jeszcze chodzi po ziemi a nie unosi się nieco ponad podłożem. No prawie święta  - ulubiony mój tekst tatowy to : "Martusia tak powiedziała", "Martusia tak zarządziła" i wtedy to tata już innych  nie słucha - wszak wszechmocna Martusia tak to zarządziła- nie ma od tego odwołania.  Jeśli się mój tata w jakiejś pani zadurzy, to o opinię zapyta  się Martusi czy ma kontynuować czy może  lepiej zerwać.  

Andrzej popatrzył się na niego i powiedział - a ty myślisz, że robisz inaczej? Też się słuchasz Marty i bardzo dobrze  robisz bo to mądra kobieta. Ja też  się jej często słucham  bo ona ma zawsze bardzo wyważone opinie.  Nie wstydziłem  się ani nie stchórzyłem pokazać się jej zaraz po odejściu od  stołu operacyjnego gdy byłem właściwie wrakiem. A ona potraktowała  mnie  jak matka swego syna gdy ten wróci pokiereszowany, porozbijany z podwórka na którym bił się z kolegami- to było pełne  zrozumienie sytuacji i prawdziwa  troska - masz bracie cudowną kobietę  przy  sobie.  Jest dla mnie jak siostra i matka - takie  dwa w jednym. I kocham was oboje. Pierwszy raz w swym życiu mam  takich cudownych przyjaciół jak wy oboje, jak twój ojciec. 

                                                                 c.d.n.

wtorek, 20 lutego 2024

Córeczka tatusia - 87

 Marta po  spotkaniu ze swoim promotorem zaraz  napisała o tym do taty, do męża i do Andrzeja, ciesząc się  w duchu, że nie  musi tego rozsyłać w więcej  miejsc. No nieomal jakbym wydawała jakiś biuletyn- narzekała w myślach. Pierwszy zareagował Andrzej pisząc, że się bardzo  cieszy i że wyraźnie  dziś jest dobry  dzień bo: wszystkie zabiegi poszły śpiewająco,  jak na  razie to wszyscy pacjenci jeszcze  żyją a poza  tym rozmawiał z Londynem  i wyjazd został przesunięty na październik. A  z panią doktor dermatolog zobaczy  się następnego dnia i umówią  się na któreś popołudnie i oczywiście Andrzej też będzie na tym  spotkaniu, no  chyba, że Marta  sobie tego nie życzy. A spotkają  się na terenie...Kliniki, bo pani doktor raz  w tygodniu przyjmuje  tu  pacjentów dermatologicznych.

A poza tym to on następnego  dnia pod  wieczór wpadnie  do nich wracając z kliniki, bo.......stęsknił się za nimi. A masz jakiś pomysł na to, co chciałbyś  zjeść? możesz zamówić  coś, co u was bywa bardzo rzadko, a ty lubisz to jeść - odpowiedziała Marta. Bo wiesz - u nas to kolację podszykuje ojciec i jak znam życie, to gdy mu powiem, że ty będziesz na kolacji  a nie powiem  co chciałbyś  zjeść, to w nocy cię "ścignie" by  się dowiedzieć  co dla ciebie mam upichcić. 

A co będzie jeśli powiem, że marzą mi  się placki ziemniaczane?  No to fajnie, dawno nie  było, my też je lubimy- odpisała  Marta. A z czym je lubisz? Masz do wyboru - gulasz na prawie ostro,  czyli z łagodnym  curry, pieczarki duszone w śmietanie, kotlet mielony w mojej wersji, czyli b.cienki, bo włożony pomiędzy dwa placki ,  które wyglądają jak naleśniki?  

Andrzej odpisał  - uwielbiam twoje określenia kulinarne - prawie ostry bo z łagodnym curry - to określenie  to cała ty. Tyle  tylko, że ty jesteś łagodna z ostrym curry. Zrób to co ty lubisz, mnie  wszystko odpowiada z tej listy.  Nie bardzo zassałam co masz na myśli tak mnie kwalifikując - zaprotestowała Marta.  Zapytaj  Wojtka, on ci to wytłumaczy. A on jest u ciebie na etacie tłumacza? - dopytywała  się Marta.  Czasami tak, bo ja za mało cię znam. No tak - operowałeś wszak moją jamę brzuszną a nie mózg - zgodziła  się Marta. 

Potem całą korespondencję pokazała Wojtkowi, który po prostu bardzo się uśmiał. Bo ty go zawsze czymś zaskakujesz i biedaczek czasem nie bardzo wie czy ty aby nie powiedziałaś mu czegoś niemiłego, bo potrafisz mówić rzeczy niemiłe przyjaznym tonem a do tego z uśmiechem.  Ale jemu to jeszcze nic niemiłego nie powiedziałam przecież - stwierdziła Marta. No to pewnie palnęłaś coś niemiłego do kogoś innego a on jest dostatecznie bystry by to wyłapać. No może i tak- nie byłam miła dla tego lekarza, który kwestionował moją  wiedzę na temat mego organizmu.  Henio to tylko się pytał jak  się czuję a nie zaglądał mi pod koszulę czy też piżamę.

Nie powinno  cię  to dziwić, że facet  nie dowierzał temu co mówisz - większość pacjentów  ma dość dziwne wiadomości o funkcjonowaniu własnego organizmu i z reguły konfabulują. Poza tym byłaś po operacji usunięcia wyrostka pełnego ropy, więc  się pewnie bał,  że może jednak trochę tego świństwa tam zostało. 

No ale skoro Andrzej był pewny, że nic się nie rozlało poza tę cholerną ślepą kichę, no to jeśli nie  mnie, to powinien zawierzyć słowom Andrzeja - twierdziła Marta. A mnie nie było fajnie znów się rozbierać do gołego z tej kazionnej koszuli  i jeszcze się podśmiewał jak mogę  czuć, że mi brzuch zaraz  się rozpadnie, skoro nie mam brzucha lecz wręcz wklęśniecie  w tym miejscu- tłumaczyła  Marta mężowi. A na dodatek zachęcał mnie  to zjedzenia tego paskudztwa zwanego kleikiem. No podpadł mi facet na  całej linii.  

A co do tej jutrzejszej kolacji - optuję za gulaszem podanym  w małych miseczkach i plackach na oddzielnym talerzyku. Zaraz wsadzimy mięso do zalewy - lubię gdy  się to mięsko rozpływa w  dziobie. Kto będzie  chciał to sobie gulasz wywali na placki. Ja wolę gulasz zagryzać plackami.

Ciekawa jestem jaka jest ta pani dermatolog. Muszę  sobie  zrobić listę pytań i koniecznie w punktach wypisać co  chcę w tej pracy umieścić. Wyobraź sobie, że pan profesor  jest nieomal naszym sąsiadem bo mieszka na Ligockiej. Jego zdaniem to może być ciekawa ta moja praca. A w czasie okupacji to kawałek jego rodziny  mieszkał w  willi na Szustra i willa ocalała bo obok, za płotem, też w willi, mieszkali Niemcy i na ten kawałek ulicy  nie spadła  ani jedna bomba. I następna randka z nim będzie w "Zielonej Gęsi". Nigdy jeszcze tam nie byłam - dobrze, że nie w "Lunie" bo byłam tam dwa razy- pierwszy i ostatni zarazem.  Takiej lury jak tam serwowali to jeszcze nie piłam. Mam wrażenie, że dwa razy parzyli tę samą dawkę kawy. Miałeś szczęście, że nigdy tam nie byłeś, bo nie podejrzewam by takie paskudztwo podawano w Grazu. Już pomijam fakt, że nie  było tam wcale wentylacji i miejsce na "antresoli" groziło śmiercią  z braku powietrza.  A to już było gdy w kawiarniach nie fajczono papierochów. Ciekawe jak tam było, gdy palenie było dozwolone.

A w jakim wieku jest ten twój promotor? - spytał Wojtek. No nie wygląda młodo, ale jeszcze  się zalicza do wieku trolejbusowego, tak w pierwszej dziesiątce, jak nasi ojcowie. No ale może on tylko taki wyniszczony pracą bo wygląda od nich starzej. Cały czas  się dopytywał czy ja  aby naprawdę dobiegam trzydziestki, aż mu pokazałam swój dowód osobisty. A wiesz, tym razem to mam szczęście z tą uczelnią- jestem ostatnim rocznikiem, bo tu zostaną tylko studia licencjackie i po nich będą tylko studia podyplomowe, ale też nie tu  tylko pewnie u Koźmińskiego, więc w 100% płatne.  Te licencjackie to też pewnie będą płatne, ale nie wykluczone, że te osoby z najlepszymi wynikami będą dostawały stypendium, co nie  znaczy, że ono pokryje cały koszt nauki. 

Najprawdopodobniej rynek już jest nasycony kosmetyczkami, poza tym  zapewne wyposażenie zakładu kosmetycznego bardzo poszybowało w górę, teraz  jest cala masa sprzętu potrzebna i to wcale nie jest tani sprzęt. No i zostanie najzwyklejszą kosmetyczką wcale nie będzie proste. Dziewczyn  z Warszawy jest stosunkowo mało a te  spoza  miasta muszą przecież jeszcze wynajmować jakieś lokum, a to kosztuje. Założenie  własnego gabinetu  też nie jest ani proste ani tanie. Wynajęcie  lub kupno lokalu użytkowego to w każdym mieście spory wydatek. Twoja mama inwestowała kilka lat wcześniej, ale podejrzewam, że teraz  to już znacznie  więcej płaci za lokal niż na początku. Widziałeś przecież ile kiedyś było sklepów przy Marszałkowskiej - teraz połowa jest zamkniętych, bo czynsze podskoczyły a zarobki jakoś nie - teraz  to głównie jakieś  banki są. Jeśli się komuś udało w porę zrezygnować to uciekł  byle  dalej od  centrum. I dlatego nie bardzo rozumiem o co ma  żal do mnie, że nie paliłam  się by zostać kosmetyczką. Laboratoria kosmetyczne nadal będą produkować kosmetyki, bo do tego by je stosować nie jest potrzebny żaden lokal. Usiłowałam to kiedyś wytłumaczyć twojej mamie, ale powiedziała, że ja nie mam pojęcia o biznesie. Cieszę się,  ze względu na  nią, że ona ma.  Ja przeżyję bez pracy w jej prywatnym gabinecie.

Oczywiście można na cały sprzęt wziąć pożyczkę z banku i pewnie  sporo osób tak robi - ciekawe tylko czy do emerytury spłacą  całość. Śmiem w to wątpić. Szef  laboratorium  jest zdania, że taka zapaść to potrwa kilka lat, ale to laboratorium nie jest powiązane jakąś umową ze salonami  kosmetycznymi, ich produkty jak najbardziej można aplikować w domowym zaciszu - każdy produkt ma dokładny opis  do jakiego rodzaju skóry się nadaje i nie są to duże opakowania. Każdy z produktów zawiera  w opisie uwagę, co ewentualnie  może uczulić i zaleca dużą ostrożność przy stosowaniu.  Niektórym to  i  maska czekoladowa może zaszkodzić, chociaż to produkt jadalny i skądinąd  wielce odżywczy.

Jak to maska czekoladowa - zdziwił się Wojtek - nigdy nie widziałem maski z czekolady. To taka jadalna czekolada?  Tak, może być taka jadalna, ale musi  mieć powyżej 80% kakao. Bo taka czekolada zawiera flawonoidy, pierwiastki takie jak potas, wapń, fosfor, magnez, żelazo oraz masę witamin: A, B1, B2, C, D, E, K. Takie okłady  z czekolady regenerują  ciało, mineralizują, ujędrniają, odżywiają, działają przeciw starzeniu się skóry.  Taka maska pobudza mikrokrążenie, poprawia  elastyczność  skóry, redukuje  tkankę tłuszczową. 

Ja mam akurat przepis na maseczkę peelingującą na twarz - wystarczą 2 czubate łyżki stołowe kakao, (oczywiście kakao prawdziwe a nie jakiś słodzony rozpuszczalny erzac), 1 łyżeczka miodu, 1 łyżka oleju lnianego, szczypta  cynamonu, 1 łyżka mleka kokosowego.  A jeżeli  dodamy do tego 2 łyżki zmielonej kawy prawdziwej będziemy mieć świetny peeling do ciała. I po prostu tym wszystkim sobie masujemy ciało.Twarz to też ciało - jakbyś miał jakieś wątpliwości. Ale można  sobie  zrobić taką maseczkę i bez tej kawy.A do tego na osłodę zjadamy dwie malutkie kosteczki gorzkiej czekolady, takiej co ma minimum 80% kakao.

No widzisz- ty ciągle jesz tylko tę gorzką czekoladę i biorą  cię panowie  za nastolatkę - śmiał się Wojtek. A można taką maseczkę  zrobić bez oleju lnianego? Bo nie jestem pewien czy olej lniany jest smaczny. Nie wiem, bo nie próbowałam go jeść, ale myślę, że się go nawet nie poczuje wśród innych składników. A poza tym to nie jest do jedzenia tylko do stosowania na ciało. A olej lniany przyspiesza przemianę materii, ponoć ułatwia odchudzanie, działa też anty nowotworowo, reguluje poziom cholesterolu no i regeneruje skórę.   Ma po prostu  właściwe proporcje  kwasów Omega 3 do Omega 6.  Nawiasem mówiąc nie pożeranie słodyczy też ułatwia odchudzanie. Ale ani ty ani ja, ani Andrzej nie mamy potrzeby by  się odchudzać. Lena by mogła, ale coś podejrzewam, że Andrzej lubi takie, do których się można przytulić w każdym  miejscu bo gnaty nie sterczą. Ona do chudych to i przed ciążą nie należała - sądząc po zdjęciach. Zresztą mnie do chudych to też  trudno zaliczyć, mam czym oddychać i na  czym siedzieć, ale jej jest po prostu więcej niż mnie i to w obu płaszczyznach- i wzdłuż i wszerz.  

To  fakt - Andrzej się śmieje, że ja to ciebie chyba dlatego ciągle obejmuję nawet  w nocy, bo mogłabyś mi się zgubić w małżeńskim łóżku, o  czym  się przekonał gdy ty spałaś w tym fotelu w  szpitalu przed operacją. Zmieściłaś się podobno idealnie w tym fotelu.  

Po prostu było mi wygodnie leżeć na nim na lewym  boku  a nie siedzieć prosto - bo ja rozwiązywałam krzyżówki gdy on spał. Fajne były te fotele- takie klubowe. Wyobrażam sobie jak się jego kolega anestezjolog obśmiał gdy przyszedł budzić Andrzeja. Chyba nie  często lekarz w szpitalu  śpi na łóżku pacjenta a pacjent na fotelu zwinięty w kłębek.

Nie znam się na tym, ale w moim przekonaniu to personel takiej placówki powinien  mieć dużo lepsze warunki do odpoczynku - a tu to podobno te ich służbowe pomieszczenia  są tragicznie ciasne i jest ich  zbyt mało, chociaż  nie da  się ukryć, że i personelu stricte  medycznego brakuje. A i tak  podobno mają tu lepiej niż w innych szpitalach.

                                                                       c.d.n.





sobota, 17 lutego 2024

Córeczka tatusia - 86

 Szef laboratorium dotrzymał słowa i skontaktował Martę z profesorem chemii, który  zgodził  się, by zostać promotorem Marty. Pan profesor był dość bliskim znajomym  szefa laboratorium. Obaj twierdzili, że gdy  tylko Marta ukończy uczelnię, te  studia, które teraz jeszcze funkcjonują, będą dostępne już tylko w  formie płatnej, jako studia podyplomowe. No fakt, nas jest teraz  tylko garstka na tym II stopniu- stwierdziła  Marta. No właśnie - tu  zostaną tylko studia licencjackie a i to zapewne będą to studia płatne. Co prawda jest pomysł, żeby ci najzdolniejsi z bardzo dobrymi wynikami mieli  stypendium. Ale jak będzie to czas pokaże.

Pan profesor z pięć razy dopytywał  się, czy aby Marta  na pewno ma ukończone  18 lat, bo tak naprawdę to wygląda  co najwyżej na licealistkę  a nie na kobietę, która  dobiega trzydziestki. Ach, to na pewno dlatego, że wiecznie chodzę w dżinsach i bez  makijażu a do tego stałam  w niewłaściwej kolejce gdy w niebie wzrost rozdawali - śmiała  się Marta. A do tego  ponieważ na  co  dzień poruszam  się samochodem to chodzę  w adidasach a nie na obcasie i właściwie   jestem złą reklamą uczelni bo się nie  maluję. Ale ja rano  zawsze  jestem z lekka  "obecna-nieprzytomna", więc się nie maluję.  Gdy  się już ociepli to będę przed  wyjściem  z  samochodu zmieniała  adidasy na  szpileczki,  zawsze kilka  centymetrów jestem wtedy  wyższa. Dobrze, że jeżdżę na  wykłady  stale tą  samą trasą, bo rano to zawsze kiepsko kontaktuję. Po prostu z natury jestem niskociśnieniowcem. Podejrzewam, że gdyby mi drogowcy nagle  zrobili jakiś objazd to pewnie bym zabłądziła lub wzywała  męża na pomoc.  I przyjechałby? - dopytywał się pan profesor. No tak - na pewno  by przyjechał, bo zna mnie od czasu  szkoły podstawowej. A mąż też ma  coś wspólnego z chemią i kosmetyką? Nie, jest informatykiem.

Ty, stary, nie masz pojęcia jakiego stracha mi napędziła  pani Marta - łapała w rękę pękniętą  zlewkę z jej zawartością - mało zawału  nie dostałem - poinformował pana profesora szef.  Ale już się  wszystko zagoiło i pozrastało  - powiedziała Marta. I najważniejsze, że nie zostały przecięte ścięgna lub żyły i nie było żadnej infekcji. I dłoń mam w 100% sprawną, mięsień miałam pięknie  zszyty. Pozszywał  mnie brat przyrodni  mego męża. I wszystko  się pięknie wygoiło i mam pełną  sprawność wszystkich palców  i mięśni w pełni zachowaną.  I na pewno nigdy więcej nie będę podstawiała  ręki by łapać rozpadające się jakieś szklane  naczynie - zapewniła obu panów  Marta.  Ja po prostu nie  skojarzyłam, że nadal trzymam brzeg tej zlewki, miałam  wrażenie, że ona mi się wymknęła z palców prawej ręki, a nie  że ona się po prostu  "sama z siebie rozpada". Ale się wszystko dobrze  skończyło, skaleczenia nie były zainfekowane bo je zaraz  potraktowałam  całą butelką  wody utlenionej  a mąż po mnie przyjechał i odwiózł mnie do szpitala i jego brat wpierw  sprawdził, czy aby   nie  zostały w ranach odłamki  szkła  a potem elegancko mnie pozszywał i podał profilaktycznie antybiotyk. I tylko znieczulanie mnie  na początku trochę bolało. W trzy kwadranse  od chwili wypadku już byłam zszywana. I nie  było żadnych odłamków  szkła  w tych skaleczeniach. 

To można  uznać, że miała pani nieco  szczęścia  w tym nieszczęśliwym wypadku- podsumował pan profesor. Oj tak - zgodziła się z nim Marta. No i ulżyło mi, gdy dotarło do mojej świadomości, że to nie  był wynik mojego gapiostwa, bo nadal cały czas trzymałam w palcach prawej  ręki górny brzeg tej zlewki. Teraz  już  wiem, że ta  zlewka  była po prostu pęknięta a efekt  tego wypadku taki, że nim cokolwiek szklanego biorę do ręki to wpierw  się temu podejrzliwie przyglądam.  

Szef  zerknął ukradkiem na  zegarek i powiedział - ja już omówiłem z profesorem temat, który w moim odczuciu byłby dla pani dobry a i dla nas przydatny. I, przyznam się bez bicia, nieco panią "obgadałem" do pana profesora, bo świetnie się  pani spisywała pracując w naszym laboratorium no i już widzę panią w naszym laboratorium badawczym nowych produktów. Jest  pani chyba  jedyną z tego ostatniego rocznika, która nie chce mieć własnego gabinetu kosmetycznego i przyznała  się, że wylądowała tu głównie dlatego, że odpadła na egzaminie wstępnym na medycynę. Marta roześmiała  się - ja po prostu byłam przekonana, że jestem dobra   z chemii i że wiadomości wyniesione  z liceum  są wystarczające i nie douczałam  się przed egzaminami  z chemii. A nie startowałam  po raz  drugi  bo rozmawiałam  z kilkoma lekarkami i mnie jakoś skutecznie  zraziły do tych studiów i nie startowałam po raz  drugi. Brat męża jest chirurgiem i cały czas mi "wypomina", że powinnam  była jednak startować na medycynę, ale ja  chyba jestem za mało odporna  psychicznie na ten zawód. A może i za mało ambitna i chciałabym, gdy będę miała  dziecko, móc mu poświęcić cały swój czas a nie dzielić czas pomiędzy dziecko i pracę zawodową. To, jak na dzisiejsze  czasy mało popularny pogląd, wręcz niemodny, ale tak  sobie  zaplanowałam życie. A mój mąż popiera taki plan. Według niektórych znajomych to jesteśmy właśnie określani jako staromodni, co mnie śmieszy, bo mąż jest informatykiem. Mój ojciec zawsze mi mówił i nadal powtarza, że trzeba  się kierować w życiu zdrowym rozsądkiem a nie  zachciankami i modą. 

Zdecydowanie nie pasuję do nowego wzorca kobiety, która na okrągło wmawia wszystkim dookoła, że w każdej dziedzinie jest co najmniej tak dobra jak mężczyzna i nie wytykam na okrągło moim "domowym facetom", że wiele tak  zwanych "męskich prac" potrafię wykonać  sama i to równie  dobrze i jeśli nie muszę to zawsze owe "męskie prace" zostawiam albo obu ojcom  albo mężowi  i nie ćwierkam, że mi żaden facet nie jest potrzebny. Umiem zmienić koło w  samochodzie, ale na ponad 10 lat prowadzenia   samochodu tylko raz  sama zmieniałam koło, bo nikt nie jechał tą drogą,  na której musiałam to zrobić, umiem nawet aparat zapłonowy w małym fiaciku rozebrać i złożyć, ale  wolę gdy to zrobi mój  tata lub mąż. I nie  zauważyłam by z tego powodu któryś  z nich cierpiał. 

Ponieważ nie ma mnie  cały  dzień w  domu to gotowaniem zajmuje się mój teść, bo pracuje  tylko na połówce etatu, mój ojciec też potrafi gotować, no  ale częściej gotuje teść  - lubi to. Czasem gotujemy z teściem  oboje. A czasem  gotuję  razem  z mężem. Mieszkacie państwo razem z teściem?- spytał szef. Nie, mamy oddzielne   mieszkanie , ale jeśli teść  się nieco gorzej  czuje to wtedy prosimy by nie szedł do siebie, ale nocował u nas. Kiedyś miał zawał, więc gdy się nieco gorzej  czuje, to  już pojął, że wtedy lepiej by nocował u nas a  miejsca mamy sporo bo jak na dzisiejsze  czasy to mieszkanie mamy duże.  Teść mieszka raptem kilometr od nas, a moi rodzice  to mniej niż 300m od  nas. A gdzie państwo mieszkacie? Na starym, mokotowskim WSM- osiedle powstało chyba w 1948 roku. Do Al. Niepodległości to od naszego bloku jest 120 metrów. 

Mojemu teściowi to się marzy, byśmy  wszyscy razem   mieszkali w jednym budynku i jest  niepocieszony, że to jest nierealne. Bo tereny dostępne pod  zabudowę indywidualną są właściwie na terenach ongiś podwarszawskich. Wielu naszych  znajomych  zazdrości nam tej lokalizacji bo i do metra nie mamy daleko, bo stacja jest przy Racławickiej. No to jesteśmy, pani Marto, nieomal sąsiadami, bo my mieszkamy przy Ligockiej, druga  kamienica od Alei Niepodległości. To jeszcze przedwojenna kamienica, ale zbudowana tuż przed  wojną. Dwa sąsiednie domy zostały w czasie  Powstania  w 44 roku zbombardowane, a ten budynek ocalał. To ten budynek przylegający do tego narożnego,  w którym jest sklep spożywczy.Mocno oberwał Mokotów  w czasie Powstania.  Gdy moi rodzice po wyzwoleniu wrócili na Mokotów to mój  ojciec chodził po tych okolicach i fotografował  i zapisywał wszystko. Raz przez  to omal to więzienia nie trafił, ale skończyło się  na pobiciu go, wybiciu kilku zębów, zabraniu mu aparatu i filmu. A willa  ciotki  ocalała bo w sąsiedniej mieszkali Niemcy i bomby jakoś omijały tę posesję i te  dwie przylegające po jej dwóch  bokach. Wniosek nasuwa  się prosty, że mieli niezłe rozeznanie gdzie mieszkają ich rodacy.

A zaczęła już pani coś myśleć na temat pracy magisterskiej? Tak z ręką na  sercu to jeszcze  nie, bo jeszcze ze mną szef laboratorium  nie omawiał co konkretnie on by chciał w tej pracy zobaczyć. Ja to bym chciała bym mogła napisać coś o kosmetykach leczniczych opartych na produktach naturalnych np. takich jak maść Cepan. W moim odczuciu to jest ona  po prostu niedoceniana - wyparł ją ze świadomości dermatologów contractubex. Tak zupełnie prywatnie to mam podejrzenie, że po prostu producent zachodni zainwestował sporo w  reklamę i w swego rodzaju przekupienie części lekarzy.  A najprostszy  sposób to zorganizowanie "Seminarium  ze  szkoleniem" w  jakiejś  sympatycznej miejscowości nad ciepłym morzem, oczywiście poza ścisłym sezonem urlopowym. Poza tym to mało kto wie, że młoda  skóra ma tendencję do tworzenia się bliznowca i nic jak na  razie na to nie pomoże- ani maść contractubex ani cepan. Chcę  się spotkać z jedną doktor  dermatolog i z  nią na ten temat porozmawiać.  To lekarka  z doktoratem. Brat męża mi obiecał, że jeżeli tylko zechcę to mnie  z nią skontaktuje. Ja tak naprawdę to powinnam uzgadniać  temat pracy dopiero po absolutorium, ale wiem, że w praktyce to każdy studiujący już na początku ostatniego roku uzgadnia temat pracy i omawia ją z promotorem. Z tym, że tu to  chyba jest mniej typowo niż na innych uczelniach i moje koleżanki zainteresują  się tematami pracy magisterskiej najwcześniej po rozpoczęciu przedostatniego semestru a i tak większość z nich będzie pisała o organizacji i wyposażeniu gabinetów kosmetycznych, bo są nastawione na prowadzenie własnego lub firmowanie gabinetu  wspólniczki. Ja jestem po prostu nie  zainteresowana prowadzeniem własnego gabinetu kosmetycznego lub do spółki z kimś, czego mi moja teściowa nie może  wybaczyć. I w ogóle jest mocno zdegustowana, że obecne przepisy wymagają by osoba będąca właścicielem gabinetu  miała owe mgr przy nazwisku. Więc jestem solą w oku swej teściowej, bo zapewne  będę miała owe mgr a jestem paskudna i  nie  chcę żadnego gabinetu kosmetycznego prowadzić.

A co pani mąż o tym sądzi?- spytał pan profesor. No cóż - małżeństwo jego rodziców rozpadło się, są już po rozwodzie, teść mój mieszka w Warszawie, teściowa mieszka w Austrii. A małżeństwo utrupiła teściowa, nie teść. To tak mało typowe - podobno.  No ale mamy przecież równouprawnienie. Byłam tym szalenie zaskoczona,  bo znam moją teściową odkąd  zaczęłam chodzić do I klasy szkoły podstawowej i zawsze mi się jawiła jako Hestia, ale jak widać pozory mylą, jak powiedział pewien jeż. Mój mąż tylko powiedział mojej  teściowej, żeby nie przyjeżdżała do nas  do domu bez uprzedzenia, bo ojciec jest z nami właściwie  codziennie i jej widok oraz teksty go denerwują , co po zawale dobre nie jest. Na razie jest śmiertelnie  obrażona  na nas oboje.  Na mnie chyba  bardziej.

To podsumowując chce pani napisać  coś o fitoterapii w dermatologii - mamy teraz  trend powrotu do Matki Natury, więc proszę  się  rozejrzeć w literaturze i spotkać  z ową doktor- dermatologiem. Myślę, że to może być bardzo ciekawa praca magisterska.  Tu są moje namiary, a tu proszę mi się wpisać łącznie z wpisaniem godzin,  w których  telefon  nie będzie pani przeszkadzał. Mnie nigdy  nie przeszkadza, bo po prostu mam w pewnych godzinach przełączony na wibracje  zamiast dzwonka a ponieważ jest wtedy w kieszeni to  zazwyczaj wtedy odpowiadam tekstowo kiedy będę mogła  rozmawiać- wyjaśniła  Marta. 

Oooo, to nawet jest niezły patent, muszę to wypróbować.   I myślę, że następnym  razem  to się spotkamy  raczej w naszej dzielnicy, może w tej kawiarence wis a' vis SGH? Bardziej by mi to pasowało- jeśli mam być szczery. Ona  chyba ma  w  nazwie jakąś gęś. Myśli pan o tej kawiarence w mieszkalnym  wieżowcu? Tak, mam wrażenie, że ona  chyba ma nazwę "Zielona Gęś". Być może, ale ja tam jeszcze  ani razu nie byłam. No cóż w kawiarnie to nasza okolica  nie  obfituje,  ale  to może i lepiej. Może w tej "Gęsi" jest lepsza kawa niż ta, którą serwują w "Lunie" na Alei Niepodległości - tam to chyba podają popłuczyny z mycia expresu do kawy.   Raz tam byłam  -  czyli byłam o jeden  raz  za dużo. 

                                                                        c.d.n.

niedziela, 11 lutego 2024

Córeczka tatusia - 85

 Dni toczyły  się w jakimś z góry , nie wiadomo przez co lub przez kogo  ustalonym trybie. Andrzej wynajął detektywa, który ustalił że Lena spotyka  się na placu zabaw z kobietą, która jest wynajętą opiekunką do dziecka. Opiekunka i jej pracodawcy są "Zielonoświątkowcami". To taka odmiana wiary w  sumie bliska katolicyzmowi, mają swój kościół przy ulicy Siennej a ich zasady religijne to jakby nieco lżejsza odmiana katolicyzmu, nie ma w ich zasadach wiary kultu Matki Boskiej, nie ma też  chrzczenia nowo narodzonych  dzieci, ochrzczony może być tylko ten, kto już jest świadomy tego w  co wierzy, ale chrzest nie jest obowiązkowy. Opierają  się o Biblię  kanonu  palestyńskiego, nie ma u nich celibatu. Głównie  się modlą i rozpatrują treści przekazywane w modlitwach - cokolwiek to znaczy. Dopuszczają jak najbardziej antykoncepcję ale nie aborcję, czyli dopuszczają działanie na etapie "przedzarodkowym", udzielają ślubów kościelnych  tym, którzy wstępują w kolejny  związek małżeński i są po rozwodzie a należeli przedtem do kościoła stricte katolickiego.

No to całe szczęście - skomentowała Marta rozmawiając o  tym z Wojtkiem - bo już podejrzewałam, że ich zasady są podobne do zasad Świadków Jehowy, a z tego co słyszałam to owa formacja coraz bardziej przypomina jakąś ześwirowaną sektę. No popatrz - nie miałam nawet bladego pojęcia, że mamy w stolicy Zielonoświątkowców i że oni mają regularny Kościół.  Nie mogę jednak  zrozumieć,  czemu Lena nie powiedziała Andrzejowi o tej znajomości. Jak dla  mnie to ich zasady wyglądają nawet całkiem  sympatycznie. Jeśli ktoś należy do osób, które lubią robić  coś  wspólnie  w większej  grupie to niezłe  miejsce. No ale  mnie do szczęścia wystarcza  najbliższa  rodzina i ogromnie  nie lubię  wszelakich "spędów".

Andrzej zastanawiał się co ma z tą świeżo nabytą wiedzą o kontakcie Leny zrobić - zbyt mało wierzył w "zdrowy rozsądek" Leny a i w uczciwość wszystkich Zielonoświątkowców także, zwłaszcza, że i w kościele katolickim nie  działo się najlepiej ani najuczciwiej. Oczywiście zastanawiał się wpierw  sam, ale dręczony brakiem pomysłu postanowił pojechać  do przyjaciół i  z nimi  sprawę omówić.

Mnie o to nie pytaj - stwierdziła Marta gdy Andrzej do  nich wpadł - nie byłam ani nie jestem związana z jakimkolwiek kościołem, choć jestem ochrzczona i nawet byłam w I Komunii i to był koniec moich kontaktów z kościołem - jaki by on nie  był. Ślub braliśmy tylko cywilny.  Ja to nawet do harcerstwa nie  chciałam należeć i nie należałam, nie jeździłam nigdy na jakieś kolonie, obozy itp. Ja po prostu źle  toleruję wszelkie  zgrupowania. Na balu maturalnym i studniówce też nie  byłam - może bym poszła gdyby Wojtek  był ze mną. Ale podejrzewam, że raczej byśmy poszli gdzieś sami ewentualnie z rodzicami. Ja po prostu dziwna byłam i jestem nadal. Nie lubię tłumu, dla mnie 10 osób to już tłum.  Nawet za dopłatą nie poszłabym na jakiś koncert rockowy gdzieś na  stadionie czy w jakiejś dużej hali. Oczywiście bywam w kinie, ale rzadko, bywam też w operze i filharmonii a tam ratuje  mnie fakt, że  w czasie spektaklu widownia jest ciemna a ja nie wychodzę  na przerwę w ten kręcący  się tłum i z rozkoszą siedzę w niemal pustej  sali. Po prostu jestem odludkiem - może dlatego, że często byłam sama w domu. Bo matka ciągle gdzieś "wyciekała" z domu, choć nie pracowała zawodowo. Poza tym to mam minimalne zaufanie do obcych mi osób i nie jestem tak zwanym towarzyskim stworzeniem.  A że nie jest to bardzo widoczne to po prostu dlatego, że sporo sama nad  sobą pracowałam. A mimo tego ty zauważyłeś, że Lena nie przypadła mi do serca - czyli znów  muszę nieco nad  sobą popracować by się bardziej kontrolować.

Andrzej wpatrywał się w Martę jak zahipnotyzowany a ona z uroczym uśmiechem powiedziała - ale ty mnie jakoś oczarowałeś tym, że tak się zająłeś Wojtkiem. Poza tym nie ukrywam, że cię uważam za swego prawdziwego przyjaciela. Wizualnie też mi odpowiadasz. I Wojtek o tym wie, nie mam przed nim tajemnic. Masz nad nim nawet pewną przewagę - wiesz jak wyglądam wewnątrz- on nie. 

No fakt - stwierdził Andrzej - ale z punktu widzenia chirurga to masz wszystko wewnątrz jak należy, tylko wyrostek  robaczkowy ci usunąłem - reszta jak była tak i jest na  swoim  miejscu, niczego nie przestawiałem, nie  było takiej potrzeby. Wojtkowi tylko trochę mięśnie poprzestawiałem, żeby  się wszystko lepiej razem trzymało. Nie wiedziałam , ba- nawet nie podejrzewałam, że mięśnie można ot tak poprzestawiać - stwierdziła Marta. No można jeśli trzeba - a ja uznałem że trzeba- zapewnił ją Andrzej. 

Ja to  chyba muszę cię kiedyś usadowić w teatrze żebyś  sobie obejrzała jakąś operację, ale muszę to omówić z szefem, bo nie jesteś z kręgu medycznego i wtedy gdy ktoś inny by operował to ja bym ci w teatrze wyjaśniał co lekarz  właśnie  robi. Jesteśmy  kliniką, więc często mamy studentów i oglądają z góry jak przebiega operacja. Wiele godzin spędziłem w ten sposób.  

Wojtek popatrzył się na oboje jak na takich co  się gdzieś po drodze minęli z  rozumem i powiedział - wam obojgu to chyba coś kompletnie  odbiło. Potem jeszcze Marta wpadnie na pomysł żeby pójść na medycynę. Nie ma obawy- pocieszył go Andrzej - już  nie zdążyłaby zrobić studiów i specjalizacji. Jak chcesz to mogę i ciebie na taki spektakl zaprosić.  No coś ty - albo bym  uciekł z wrzaskiem  albo zemdlał - stwierdził Wojtek. Nie mam  w  sobie ducha  oprawcy tak jak  Marta.

Marta popatrzyła na niego i powiedziała - gdybym nie  miała  ducha oprawcy to nie znalazłbyś  się w szpitalu i łaziłbyś do  dziś z tą przepukliną dziwiąc  się co ci jest. I gdybym w  szkole nie kazała  ci siedzieć z głową nie odchyloną do tyłu gdy ci Witek nos  rozwalił,  to byś  się udławił własną krwią, bo tak  ci kazała siedzieć nasza geografka.  A tak naprawdę to nie mogę pojąć dlaczego w programie  szkolnym nie ma czegoś takiego jak kurs pierwszej pomocy a te kursy, które  są  w ramach kursów na prawo jazdy są prowadzone na żenująco  niziutkim poziomie i jedyne czego się nauczysz to tylko to żeby zawsze wezwać pomoc - ciekawe tylko jak i  czym gdy jesteś w terenie   niezabudowanym i nie masz  zasięgu w komórce.

A skąd wiedziałaś , że nie należy siedzieć z głową odchyloną  do tyłu - zaciekawił  się Andrzej. Z encyklopedii zdrowia - mieliśmy ją  z tatą w domu i wtedy sporo wiedzy łyknęłam. A potem to stale bywałam w księgarni medycznej na Hożej. I zawsze  sobie  coś  ciekawego upolowałam. Mam wrażenie  że nie jest to  szkodliwe  hobby, że chcę wiedzieć jak prawidłowo powinien pracować ludzki organizm i z czym należy dość  szybko pokazać  się u lekarza. Szkoda, że nie  wyczytałaś tam, że powinnaś  była jednak zdawać koniecznie po raz  drugi na medycynę - podsumował Andrzej. Eeee, jakoś bez  siebie wytrzymamy, to znaczy ja bez ukończenia  medycyny a medycyna  beze  mnie - stwierdziła Marta.

A co do Leny - ja ją mało znam - nie  widujemy  się przecież  często. Tak "z lotu ptaka",  a tak właśnie wyglądają moje  z nią kontakty to dość trudno mi powiedzieć jaka ona jest -jak na razie to mam wrażenie, że nie docenia możliwości intelektualnych dzieci, a obaj twoi chłopcy to bystre dzieciaczki i można ich już teraz  sporo nauczyć, trzeba im wciąż dostarczać nowych wiadomości i nowych  wrażeń, pokazywać im otaczający ich świat i bardzo dużo im tłumaczyć, jednocześnie obserwując czy rozumieją. Oni mają spory potencjał. Jest wiele miejsc,  w które już można z nimi pójść i które będą im  się podobały. Można z nimi pójść do Muzeum Etnograficznego, do Muzeum Kolejnictwa, Muzeum Wojskowego. Nie trzeba od razu całego Muzeum z nimi oblecieć, bo to zbyt wiele  wrażeń na  jeden raz. I nie można ich na  co dzień traktować jak przygłupów bo to jeszcze małe  dzieci.  Trzeba im  dobierać odpowiednie zabawki i takie książeczki by kot był podobny do kota, kura do kury, słoń do słonia. Porozmawiaj o tym z moim teściem, on jest dobry w te klocki, a twoje dzieciaki go lubią i nazywają dziadkiem. Teść Michała też jest super jeśli idzie o wychów dzieci w  wieku przedszkolnym i też już wymyśla dokąd można z dzieciakami pójść żeby było dla nich ciekawie i mądrze.

Mówisz tak, jak siostra mojej teściowej - stwierdził  Andrzej. Ona twierdzi, że już teraz obaj powinni być włączani i wdrażani w różne prace domowe, choć nie  da  się ukryć, że to na  samym początku może  być dla dorosłych męczące.  

No właśnie - siostra twojej teściowej ma rację. Twój starszy to chyba od  września pójdzie do zerówki, a młodszy mógłby iść do przedszkola. Jeśli będzie w prywatnym to może być nawet nie cały dzień, ale np. do leżakowania poobiedniego, którego większość dzieci nie lubi. I mam wrażenie, że pobyt ich pod okiem siostry twojej teściowej dobrze im obu zrobi, o ile Lena nie będzie protestować, twierdząc, że to jeszcze maleństwa. Bo Lena - przepraszam, że to powiem, kocha ich taką przysłowiową małpią miłością, czyli całą  swą uwagę i czułość skupia na  dziecku. A w naturze, gdzie małpy żyją w stanie  dzikim wcale tak nie jest - owszem to małe jest uczepione cały  czas matki, ale gdy matka dojdzie  do  wniosku, że czas by maluch przestał ssać tylko jej pokarm to traktuje  swe małe bardzo brutalnie, potrafi nawet nim  ciskać o glebę. A potem wcale nie interesuje się czy coś je  czy nie. Bo życie jest w naturalnych  warunkach  po prostu brutalne i mają przetrwać najsilniejsze osobniki. My w ogrodach stwarzamy zwierzętom nienaturalne warunki bytowania, więc i one inaczej się zachowują niż w naturze.

A co do tych Zielonoświątkowców - sprowokuj sprytnie rozmowę z Leną na ich temat.  Możesz też dowiedzieć się w jakich godzinach ów przybytek działa i pojechać by obejrzeć kto tam bywa. Sądzę, że mają jakąś kancelarię czy jak to się w kościołach nazywa- za mało się na tym znam bo nie  chodzę do kościołów-  i na pewno ci powiedzą w jakim  czasie ów przybytek działa. 

Wiesz - jako osoba bezdzietna to za bardzo się na hodowli  dzieci nie  znam- na pewno lepszy jest w tej materii Michał i Ala, więc myślę, że możesz  się z nim śmiało skonsultować w kwestii wychowu dzieci, ma ich w końcu troje a jedno nie jest jego  dziełem, ale kocha je bardzo , tak samo jak własną produkcję. A  Michał  na pewno lepiej się orientuje w  wychowie dzieci niż ja  - ja tyle wiem co ze "słychu i widu" a nie z własnego doświadczenia.

Zaczynam się zastanawiać czy mam jechać czy może przełożyć na jakiś inny termin - jeżeli tylko będzie to możliwe  - cicho powiedział Andrzej  A co? - w innym terminie coś się  zmieni w twoim życiu osobistym? Do ich pełnoletności to jeszcze daleko, a jak mówi przysłowie  "małe  dzieci mały kłopot, duże  dzieci duży kłopot". Teraz  to ci jeszcze  teściowa i jej siostra spolaryzują Lenę i dzieci, a jak będzie  za rok to nie wie nikt.  Trzy miesiące to nie jest bajecznie  długi okres, przetrzyma Lena to jakoś bez ciebie w towarzystwie mamy i cioci i kuzyna. W nagrodę może będziesz ją mógł ściągnąć na ostatni tydzień swego pobytu do Londynu - tydzień dwie babcie  z dwójką dzieci spokojnie wyrobią, bo oni będę grzeczniejsi gdy nie  będzie koło nich zaplecza w postaci Leny. Dzieci zawsze  są bardziej pyskate czując oparcie w postaci mamy, która je rozpieszcza.

A Michał mnie nie wyśmieje gdy mu powiem, że potrzebuję jego porady?- spytał Andrzej.  Michał to najzwyczajniej w  świecie chodząca dobroć i porządność w ludzkim  ciele - powiedział Wojtek. Wierz mi - ja  z nim pracuję w jednym pokoju, a przedtem był moim promotorem. I będę szczęśliwy gdy będę mógł z nim pracować do  samej emerytury. I bardzo nam  się marzy wspólna firma, ale wpierw  muszę zrobić doktorat, a tego się nie da  zrobić w rok i Michał czeka na ten mój doktorat, a mógłby już z kimś innym  zorganizować to, ale umówił się ze mną i czeka na mnie. Nie  znam innych tak porządnych ludzi. Więc zapewniam  cię, że na pewno podzieli  się z tobą swoim doświadczeniem w kwestii hodowli dzieci, bo ma dwóch chłopców i jedną księżniczkę.

                                                                      c.d.n.