niedziela, 17 marca 2019

Talizman

W pewnym okresie swego życia łączymy się w pary, jest to całkiem naturalne.
Powiedziałabym, że dążenie do znalezienia dla siebie kogoś "do pary" pojawia się
w nas dość wcześnie.
Niektórzy nawet w wieku przedszkolnym już mają  kogoś, kogo lubią bardziej niż
innych.
Trzyletni Wojtuś, niemal od pierwszego dnia swego przedszkolnego życia zapałał
niesamowitą wprost sympatią do Julki.
Julka miała duże, niebieskie oczęta, nieco pyzatą  buzię, bardzo jasne falujące włosy
były upięte  zapinkami  w kształcie biedronek w kitki nad uszami. W kieszonce
swego fartuszka miała chusteczkę do nosa i -rzecz niespotykana- maleńki metalowy
model wyścigowego samochodu.
Samochodzik, podobnie jak chusteczka był przymocowany kolorowym sznureczkiem
do wnętrza kieszonki. Julka co jakiś czas wyjmowała samochodzik z kieszonki,
głaskała niczym kota i z powrotem chowała.
Ten miniaturowy model samochodu dostała "na szczęście" od swojej cioci.
Wręczając małej samochodzik, ciocia powiedziała ; "ile razy będzie ci źle, albo
będziesz smutna lub wystraszona, pogłaskaj samochodzik i wyobraź  sobie, że
odjeżdżasz nim daleko  od miejsca w którym jesteś".
I chyba mówiła to z wielkim przekonaniem, bo odtąd samochodzik stał się dla
Julki zaczarowanym samochodzikiem, talizmanem, amuletem.
I wcale się ciocia nie przejęła tym, że mama  Julki, za jej  plecami, postukała się
wymownie  w głowę, informując w ten sposób swą kuzynkę, że  ma ona nie po
kolei w głowie.
Tak do końca nie wiadomo co zrobiło na Wojtusiu wielkie wrażenie - fakt, że w
szatni Julcia wzięła go za rączkę i wciągnęła do sali czy może właśnie ten mały
samochodzik, który ściskała w drugiej  rączce.
"Das się pobawić? - wyseplenił Wojtuś. Jula przecząco pokręciła głową.
Nie mogę- powiedziała- on jest tylko dla mnie, jest zaczarowany! I musi być tylko
w mojej kieszonce.
Wojtuś  westchnął - to jest "porse, wies"?
Nie - to jest zaczarowany samochód, nie porse, dostałam go od cioci. Ale możesz
go obejrzeć i pogłaskać.
Julcia wyciągnęła z kieszonki swój zaczarowany samochodzik, a Wojtuś go  bardzo
delikatnie pogłaskał...
Od tego dnia zaczęła się przyjaźń tych dwojga.
Julcia wtajemniczyła Wojtka we właściwości samochodzika i nie jeden raz on też
głaskał ten samochodzik, bo wbrew pozorom życie dzieci w przedszkolu proste
nie jest.
Mama Wojtka była wielce  zadziwiona, że dziewczynka nosi stale ten model
samochodu i wyśmiewała wiarę obojga w zaczarowaną moc samochodzika.
Ale dzieci wiedziały swoje.
Wszystko ma swój koniec, pobyt w przedszkolu również.
Po zakończeniu edukacji przedszkolnej oboje trafili do tej samej szkoły, choć do
różnych klas. Za to przez kolejne trzy lata spotykali się na świetlicy.
Julka już nie miała zabawnych kitek spiętych biedronkami, ale dwa, całkiem długie
warkoczyki, a Wojtek przestał seplenić. Gdy byli w czwartej klasie rodzice Wojtka
przeprowadzili się na inne osiedle i trzeba było Wojtka dowozić do szkoły.
W planie było przepisanie Wojtka do innej szkoły, blisko miejsca gdzie mieszkali,
ale Wojtek ostro zaprotestował. Tu miał koleżanki i kolegów których znał  "od
zawsze", tu chodził  do klubu osiedlowego na lekcje angielskiego, no a cztery
przystanki  jazdy autobusem to nie  wyprawa za morze. Rano mógłby jeździć
autobusem z tatą. Pozostawał problem co po szkole, bo świetlica była tylko dla
klas I -IV. Obiad oczywiście jadłby w szkole, no  ale co między  wyjściem ze
szkoły a powrotem rodziców z pracy? Na  nowym osiedlu też była taka sama
sytuacja ze świetlicą, a  rodzice Wojtka nie chcieli by czas po szkole spędzał
sam w domu. I wtedy z pomocą przyszła Julka, która już nie chodziła na
świetlicę . Po Julkę przychodziła codziennie jej babcia, która od niedawna
zamieszkała niedaleko rodziców  Julki. Zabierała Julkę do swego mieszkania,
pilnowała by  mała odrobiła zadania domowe, czuwała nad nią gdy Julka była
na placu zabaw, a rodzice zabierali Julę gdy wracali z pracy.
Julka zaczęła od "urobienia  babci" - zapytała się czy mógłby do niej po
szkole przychodzić Wojtek, który nie mieszka już na tym osiedlu, a  nie chce
zmieniać szkoły. Do końca tego roku szkolnego ma jeszcze świetlicę, ale
od nowego roku już świetlica mu nie będzie przysługiwała  i nie ma gdzie się
podziać.
Babcia Juli była emerytowaną polonistką i przebywanie z dziećmi nie było jej
straszne. W pierwszej kolejności omówiła sprawę ze swą córką, mamą Julki,
potem poprosiła by Julka przyprowadziła któregoś  dnia Wojtka, najlepiej
w sobotę i by po niego przyjechali rodzice.
Jula zaprosiła więc na najbliższą sobotę Wojtka i jedną z koleżanek wraz
z jej  młodszym  bratem - Basia i jej brat stanowili nierozłączny pakiet,
zawsze i wszędzie chodzili razem.
Małolaty wpierw bawiły się w domu, potem wyszli na plac zabaw, gdzie
pod czujnym okiem  babci szaleli na różnych przyrządach, wreszcie
trafili z powrotem do domu na podwieczorek.
Gdy po Wojtka przyjechali jego rodzice, babcia zaparzyła kawę, podała swego
wypieku ciastka i  powiedziała,  że wie o tym, że Wojtek nie chce zmienić
szkoły  i że skoro ona opiekuje się Julką to równie dobrze może do niej po
szkole przychodzić Wojtek.
I żeby było wszystko jasne - ona to robi dla siebie, kocha dzieci, wszystkie.
Doskonale rozumie Wojtka, że nie chce zmieniać szkoły, a skoro zajmuje się
Julą to i przy okazji może przychodzić Wojtek. I nie oczekuje jakiejkolwiek
gratyfikacji z tej okazji. Jedynie posłuszeństwa ze strony Wojtka i Juli.
Rodzice Wojtka  oniemieli ze zdziwienia - zupełnie nieoczekiwanie dostali
pomoc, praktycznie od nieznajomej osoby. Zawołano Wojtka - przyszedł,
ale nie sam, z Julką.
Weszli razem mając złączone ręce - wyraźnie coś wspólnie  trzymali.
Co tam tak ściskacie? - zapytała babcia. Jula cichutko wyszeptała - to ten
mój zaczarowany samochód, żeby nam pomógł, żebyś się zgodziła by
Wojtek tu przychodził.
Babcia leciutko zagryzła wargi żeby nie wybuchnąć  śmiechem. A potem
poważnym głosem powiedziała- pomógł wam wasz talizman, będzie
Wojtek tu przychodził, ale musi przyrzec, że zawsze będzie posłuszny.
No i kłamać też tu nie wolno ani ściągać od siebie zadań. No, idźcie się
jeszcze trochę bawić. Dzieciaki nadal ściskając samochodzik wyszły
z pokoju.
No nie,  zaśmiała się mama Wojtka - ona  nadal wierzy, że ten samochodzik
jest zaczarowany! I jeszcze Wojtka o tym przekonała! To straszna głupota!
Starsza pani spojrzała poważnie na mamę Wojtka.
Myli się pani, to nie głupota. Moja siostrzenica jest psychologiem i to jest
od niej prezent. Ten samochodzik to "pochłaniacz strachu" - siostrzenica
nauczyła małą, że ilekroć się czegoś  boi lub jest jej  źle, ma pogłaskać ten
samochodzik i wyobrazić sobie, że tym samochodzikiem odjeżdża.
Nie zawsze w chwilach trudnych jest przy dziecku matka czy inna bliska
osoba by je uspokoić, a takie pogłaskanie samochodziku i wyobrażenie, że się
można oddalić z tego miejsca uspokaja dziecko.
Teraz oboje się martwili, czy ja i państwo się porozumiemy co do opieki nad
Wojtkiem i trzymanie tego samochodziku uspokajało ich.
Z czasem wiara w czarodziejską moc tej zabawki osłabnie i znajdą inne
sposoby  usuwania swego lęku.

                                    ciąg dalszy może nastąpi