środa, 27 grudnia 2023

Córeczka tatusia - 59

 W dwa tygodnie później, po  wielu uzgodnieniach i kombinacjach udało  się  Marcie zorganizować spotkanie trzech par  małżeńskich.  Dzieciarnia Michała została już w piątek wieczorem odwieziona pod Warszawę, a do dzieci Leny i Andrzeja przyjechały aż dwie  babcie, czyli mama Leny i jej siostra. Andrzej był wdzięczny losowi  bo tym razem miał dyżur nocny z piątku na  sobotę i jakimś cudem żaden z pacjentów przyjętych na dyżurze nie wymagał natychmiastowej operacji, więc mógł się w swej "kanciapie" wyspać. Obie "dzieciate" pary nie ukrywały, że to bardzo miła okoliczność takie spotkanie bez obecności dzieci.  Bawili  się świetnie  i jakoś  cała  szóstka nie  mogła  się nadziwić, że tak się  świetnie towarzysko dobrali.  Bo my wszyscy nadajemy na tej samej fali, więc  się doskonale rozumiemy-podsumował Michał. Marta  tuż przed przybyciem  gości powiedziała do Wojtka, że ma wielką nadzieję, że obie pary "dzieciate"  nie zagłębią  się nagle w tematy ciąży, porodu i  wychowu  dzieci, a Michał z Wojtkiem nie ugrzęzną w tematach zawodowych. 

Około trzeciej nad ranem z wielkim żalem zakończyli wieczór i stwierdzili, że przynajmniej raz  w miesiącu będą robili takie  spotkanie. Poza tym wymyślili, że nie  byłoby  źle pojechać gdzieś  razem na  wakacje i może  właśnie do Sopotu i wtedy obie mamy namówiłyby na wyjazd swoje babcie. Wynajęliby wtedy 3 mieszkania typu M3, matki dzieciom gotowałyby na  zmianę i byłoby świetnie. 

Na tym spotkaniu była też Misia, która "przesiadała się" z jednych męskich kolan na  następne, by w końcu zasnąć na kolanach Wojtka z noskiem wciśniętym  w  zgięcie jego łokcia - na  szczęście w lewej ręce,  więc mógł swobodnie jeść.  Lena  się trochę dziwiła,  dlaczego Misia wolała bardziej  męskie kolana  niż damskie,  ale Wojtek jej wytłumaczył, że po prostu  Misia  szybko pojęła, że męskie kolana  są znacznie  stabilniejsze  bo z reguły tak się jakoś  zdarzało, że Marta  znacznie  częściej wstawała z krzesła  lub  fotela  i zostawiała  Misię  samą, a Misia jest tak rozbestwiona, że uważa to za wielki nietakt. A poza tym to Misia   najbardziej lubi siedzieć na kolanach jego taty, bo wtedy miksuje  się do wewnętrznej kieszeni bluzy dresowej ojca, w której chyba  czuje  się najbardziej utulona. A poza  tym gdy ojciec  wstaje  to nie  zostawia jej "samej" na krześle lub  fotelu  ale wszędzie zabiera ją wtedy ze  sobą. A oni, ze  względów bezpieczeństwa, żeby sobie  nie zrobiła  krzywdy wyuczyli ją, by sama nie zeskakiwała z krzesła na podłogę. Wyjątek stanowi łóżko w ich  sypialni, bo cała podłoga w  sypialni jest wyłożona grubą wykładziną a przy samym łóżku leżą jeszcze dodatkowo puszyste dywaniki. Gości najbardziej bawił fakt, że Misia, chociaż to miniaturowy piesek to ma dwa  domy i dodatkowo miejsce  w kwiaciarni.

Oczywiście nie obyło  się bez opowieści snutej przez  Wojtka jakim to sposobem "dorobili się" psa i że to Misia właśnie ich wybrała, bo się przywlokła na plaży do nóg Marty. No  a plaża nie była  tego dnia miejscem  bezludnym. A nie bałaś  się, że może cię ugryźć?- spytała Ala. Nie, nie bałam się, ona ma  taką malutką  mordkę, że nawet mi to do głowy  nie wpadło. Pierwsze co pomyślałam, to że  się komuś  zgubiła, potem dotarło do mnie, że jest potwornie wychudzona, nie ma nawet obróżki  i może  chora więc zabraliśmy  ją do weterynarza. I gdy powiedział, że psina  zdrowa ale  wygłodzona  to już wtedy wiedziałam, że pojedzie  z nami do Warszawy o ile nie zgłosi się właściciel. Bo wywiesiliśmy kartki w kilku miejscach, że  się taki piesek przybłąkał.  Weterynarz uważał, że  Misia jest wynikiem "mezaliansu" z jakiegoś domu, w którym była rasowa psina i być może nawet ktoś  szczeniaka wziął jako rasowy egzemplarz, a gdy okazało się, że to mieszaniec to ją wywiózł w okolice plaży i porzucił. Bo na ogół wydaje  się  szczeniaka z domu w wieku 7 tygodni, a  taki szczeniaczek w niczym  nie przypomina psa o nazwie swych rodziców.  Oddaje  się takie maleństwa, bo one wtedy już przestają  być karmione przez  sukę i łatwo przyzwyczajają się do nowego domu. Poza tym  weterynarz  mówił, że zaobserwował jakieś wynaturzenie wśród właścicieli psów, czyli celowe krzyżowanie  różnych ras i to często po  to by "otrzymać  nową rasę". Ewentualnie krzyżują ze sobą osobniki tej samej rasy tak, by potomstwo było albo dużo mniejsze  albo sporo większe od uznanego standardu. I to powinno być tępione. A gdy byli w tym roku w Sopocie  to byli sami, bo Pati orzekła, że pobyt w  Sopocie  może być stresem dla Misi, bo pieski są "pamiętliwe" no i Misia została u rodziców. Ale na następny  pobyt już jej nie  zostawią w Warszawie. Misia jest przyzwyczajona do trzech  miejsc, w których mieszka - w każdym ma swoją budkę do spania i posłanko koło budki i swoją "służbę", która o nią dba.  Poza tym to ona jest lekka i noszenie  jej na rekach ewentualnie w transportówce nie jest problemem. Na necie są nawet specjalne plecaki do noszenia małych zwierząt, mają  okienko, którego część jest ażurowa, żeby był dopływ  powietrza. Ale w Polsce ich jeszcze  nikt nie sprowadzał, bo polski modus vivendi w tej materii  to po prostu porzucenie psa lub kota na pastwę losu ewentualnie odwiezienie do schroniska lub w jego okolice.

Andrzej stwierdził, że może kiedyś, kiedyś,  gdy zgłupieje kompletnie i wybuduje  sobie  własny dom z ogrodem, albo dostanie w spadku po ojcu jego chałupę z ogrodem to na pewno będzie  miał psa i ku zgorszeniu okolicznych sąsiadów nie będzie go hodował w budzie koło domu, ale w  samym  domu. Ale jak zna  siebie i życie  to raczej nie  grozi mu taki pomysł by zamieszkać na starość w wolnostojącym domu, bo taki dom i ogród to stały  strup na głowie. Bo gdy się mieszka  w mieście w  wielorodzinnym budynku będącym własnością miasta lub spółdzielni, to nie obchodzi cię stan dachu, rynien i piwnic- jak coś jest źle to zgłaszasz to w administracji  i oni mają obowiązek zadbać o  to by dach był cały, rynny nie zatkane a piwnice nie  zalewane wodą z podłoża. A poza tym, gdy on już będzie na emeryturze to raczej jest mało prawdopodobne, że będzie miał siły  by z sensem zajmować  się takim wolno stojącym domem. Bo nie da  się ukryć, że zawód który wykonuje jest bardzo wyczerpujący i fizycznie i psychicznie. I wie, że ma niewątpliwie wielkie szczęście, że ma tak  bardzo mądrą i wyrozumiałą żonę, która doskonale  wie jaka to jednak bardzo  wyczerpująca praca.  I dlatego w pewnym momencie pomyślał, że może by zrobić specjalizację w chirurgii plastycznej, no ale Marta swoimi opowieściami o nawet nie inwazyjnej medycynie estetycznej przekonała  go, by się w to nie bawić. I zaraz wszyscy się zaczęli dopytywać co w takim razie Marta będzie robiła po ukończeniu studiów, więc Marta opowiadała jakie ma perspektywy po ukończeniu  studiów. 

Ala i Lena dziwiły  się trochę, że  zgodziła  się  pracować w ramach pół etatu w  czasie wakacji, ale ani Andrzej ani Michał nie dziwili  się. Andrzej  niemal w każde wakacje na studiach pracował  choć nie  miał wcale złej  sytuacji finansowej, Michał zresztą podobnie, choć przez cały czas obu utrzymywali  rodzice. Rodzice Michała wyemigrowali gdy był na drugim  roku studiów. Zresztą Wojtek podobnie- miał mieszkanie bo mieszkał z własną ciotką, ojciec płacił za jego  utrzymanie a Wojtek pracował i  dzięki temu  dorobił się mieszkania spółdzielczego na Ursynowie. Wojtek z Andrzejem opowiedzieli Michałowi, jak to Marta wymyśliła  zamianę mieszkań Wojtka i Andrzeja , potem Andrzej opowiedział ze  szczegółami jak wyglądała jego przeprowadzka dzięki ojcu Wojtka, a na końcu Marta opowiedziała historię jak poznała nową żonę  swego ojca i jak pokochała swego teścia, który naprawdę zasłużył by mieć miano taty.  

Prawdę mówiąc to jesteśmy wszyscy szczęściarzami - podsumowała Marta. Mamy bardzo odpowiedzialnych rodziców i to  dzięki nim mogliśmy  dojść do punktu,  w którym teraz jesteśmy. Ja pracuję  dlatego, że zdecydowałam  się na drugi  stopień tych studiów i to wszystko co teraz robię w pracy, ten kontakt z chemikami  jest dla  mnie bardzo cenny, bo dowiaduję się o rzeczach, o których mam raczej mgliste pojęcie i gdy będę się o  tym uczyła  nie będzie to dla mnie typowa terra incognita. Poza tym to laboratorium jest  dość blisko domu, w granicach naszej  dzielnicy i miałabym niezły dojazd , lepiej niż teraz  na uczelnię, bo teraz to się muszę przeprawiać na drugi brzeg Wisły. I jestem bardzo wdzięczna Wojtkowi i tacie, że mnie  zmusili  do zakupu samochodu, bo jednak jeżdżenie komunikacją miejską zabierało mi sporo czasu. Skłamałabym mówiąc, że robię tam jakąś poważną pracę, szef mi wciąż tłumaczy, że dla nich to jest pomoc bo całe życie nasze i rzeczy wielkie składają  się głównie  z małych kawałków, które zsumowane mają jednak znaczenie.  Teraz to nastawiam różne próbki, wszystko muszę opisać bardzo  szczegółowo, nawet godzinę z minutami o której nastawiłam, sprawdzić po określonym czasie  ich stan fizyczny jak gęstość, lepkość, zapach, wygląd, mazistość- na  szczęście nie muszę przeprowadzać  degustacji- to wszak nie wyroby spożywcze. Czasem tylko  mam dużo do czytania i muszę z tego co przeczytałam robić notatki. W sumie  to się sporo uczę. Ale mnie  się to podoba. Moje koleżanki to się wymownie w głowę stukały gdy się  dowiedziały, że ja w  wakacje będę w laboratorium pracować. One to sobie załatwiały wakacyjne praktyki w gabinetach kosmetycznych, bo ich  zdaniem wiedza na temat składu chemicznego danego kosmetyku nie jest konieczna, to nie  są środki które nabywa się tylko na podstawie  recepty, więc po co  sobie tym głowę obciążać. Ale one nie  wiedzą, że ja dostaję za tę pracę regularne wynagrodzenie a one w tych gabinetach to będą przynosić, podawać i  zamiatać głównie za frajer.  One w ogóle patrzą na mnie jak na wariatkę - wyszła  za mąż a nie jest w ciąży- no bo w niektórych  środowiskach tylko dlatego wychodzi  się za mąż jeśli się przypadkiem zajdzie.  Będę robiła drugi stopień a nie mam  w planie posiadania własnego salonu kosmetycznego.   Mało tego - nie lubię zajęć praktycznych - robię bo muszę a nie dlatego, że lubię a co gorsze - mam z tego ocenę "bdb" i to już jest wręcz skandal. I nie chodzę z nimi na kawusię i nie opowiadam z kim  się przesypiam i nie pokazuję swoich zdjęć z wakacji.

Andrzej się zaśmiewał w głos i powiedział - no to całe szczęście, że nie  wiedzą jak wiele masz dobrych wiadomości z tak zwanej medycyny ogólnej i jak dobrze masz  wszystko poukładane  w głowie. Ty  się dziecino marnujesz na tych studiach, powinnaś była jednak drugi raz podejść na medycynę i zdawać pod hasłem, że wybierasz nie ogólny lekarski ale medycynę estetyczną.  Bo pewnie tak zgłosiłaś?  No właśnie- tak właśnie  zgłosiłam. Nie było po prostu dokładnych informacji- ktoś czegoś  nie dopatrzył- powiedziała Marta. Ale  nie zrobiła  się z tego powodu dziura  w niebie.  Jeżeli nie wydarzy się nic  złego to mam zamiar skończyć za dwa lata tę uczelnię, popracować rok i wziąć  się za rozmnażanie. Tylko nie wiem, czy ja  się nadaję na matkę bo mam okropne  wymagania względem dzieci. O ile wyobrażałam  sobie zawsze własne zamążpójście ( ale tylko za Wojtka) o  tyle macierzyństwo jakoś  jest poza moją wyobraźnią. 

Lena popatrzyła na Martę i powiedziała - do wszystkiego trzeba po prostu dojrzeć emocjonalnie, choć w moim odczuciu to 3/4 populacji  kobiet rodzi dzieci nim dojrzeje do tego emocjonalnie. Ty należysz do tych, którzy łączą rozum z dojrzałością emocjonalną  i choć jak twierdzisz nie wyobrażasz sobie własnego macierzyństwa to ja uważam, że będziesz cudowną matką - moje dzieciaki ciągle  się o ciebie dopytują kiedy do nas przyjdziesz i będziesz z nimi rysować. A ponieważ Michał podniósł brwi wyrażając lekkie, choć nieme zdziwienie, Lena szybko opowiedziała jak Marta z jej dzieciakami  kolorowała obrazki. I teraz mamy w domu całe mnóstwo książeczek do kolorowania a rodzina dostała "prikaz" kupowania dla nich tylko takich książeczek, w których są albo ładne kolorowe fotografie zwierząt ewentualnie realistyczne ich obrazki a nie bohomazy mało przypominające prawdziwe zwierzęta. I "Starszy" poucza "Młodszego"  by nie wychodził kredką poza  kontur obrazka - powiedziała Lena.  I obiecałam im, że pojedziemy do ZOO, ale muszą wpierw przestać bałaganić w domu. Na razie marnie im to idzie, ale już pomalutku kumają, że jeśli skończą się czymś bawić to muszą to odstawić na miejsce. I niechcący sama siebie musiałam zmobilizować by zaraz chować  wszystko na miejsce, jeśli już czegoś w ciągu najbliższego czasu nie będę używać - przyznała się Lena.

                                                                      c.d.n.