piątek, 31 sierpnia 2018

Przyjaciółki

Poznały się zaraz po maturze , w swej pierwszej pracy.
Lusia pracowała już prawie pół roku, gdy do pracowni projektowej dołączyła
Nowa. Ich spotkanie było nieco nietypowe, bowiem pierwszy raz spotkały się
w damskiej  łazience. Luśka walczyła ze  zsuwającym się z nogi bandażem,
a Nowa widząc jej problemy zaoferowała swą pomoc. Nowa  była po jakimś
kursie udzielania pierwszej pomocy, więc zabandażowanie kończyny było dla
niej przysłowiową "pestką". Z krótkiej  rozmowy dowiedziała się, że Lusia od
dwóch lat walczy z żylakami, teraz była na zabiegu zamykania niedrożnych
żył i po wstrzyknięciu w nie jakiegoś preparatu, musiała przez kilka tygodni
bandażować nogę.
Przez następne dwa tygodnie Nowa niemal codziennie bandażowała tę
chorą nogę Lusi, przy okazji zaczęły się bliżej poznawać.
Obie były najmłodszymi pracownicami, obie zmuszone sytuacją rodzinną do
wczesnego podjęcia pracy, obie jedynaczki.
Zaczęły razem chodzić na  śniadania do biurowego bufetu, razem po pracy
zaglądać do pobliskich sklepów, zwierzać się sobie z różnych tajemnic.
Obydwie były po zerwaniu dotychczasowych związków, które miały być
"ukoronowane" małżeństwem.
Dziewczyny rozumiały się  świetnie i wcale im nie przeszkadzało, że razem
stanowiły dość zabawny obraz- Lusia, jak na owe czasy była bardzo wysoka, bo
miała 175 cm wzrostu, a Nowa była równo 20 centymetrów  niższa. Obydwie
gustowały w wysokich chłopakach, z tym, że Nowej do pełni szczęścia wystarczał
chłopak  pomiędzy 175 a 180 cm wzrostu, a Lusia poszukiwała  osobnika około
190 cm wzrostu, by móc swobodnie chodzić przy nim w szpilkach, które w tym
czasie były niezmiernie modnym obuwiem na całą dobę.
Nowa polowała w sklepach na wysokie szpilki, Lusia na niskie.
Lusia była po kursie  kreślarskim i pracowała jako jedna z kreślarek w tej
pracowni. To były czasy, gdy na jedną kreślarkę przypadało dwóch  inżynierów
projektantów. Projektant rysował swój projekt na kalce kreślarskiej ołówkiem,
a kreślarki następnie wszystkie linijki pokrywały tuszem, różnicując grubość
kresek wg im znanych przepisów, które poznawały na kursie kreślarskim.
Nowa była jedną z dwóch  sekretarek pracowni, w której pracowała Lusia.
Przedsiębiorstwo Projektowe w którym pracowały było jednym z największych
w Polsce, projekty obejmowały różne przedsięwzięcia realizowane nie tylko
w Polsce ale i w innych krajach - tu powstawały projekty wielu nowych
osiedli mieszkaniowych, nowych szpitali i wielu innych obiektów użyteczności
publicznej.
Biuro zajmowało dwa oddzielnie stojące budynki, połączone podziemnym
przejściem.
Kilka lat wcześniej, gdy jeszcze  żadna z nich tu nie pracowała, należało po budynku
poruszać się z odpowiednią plakietką przypiętą w widocznym miejscu, a na każdym
piętrze, przy schodach, stał uzbrojony strażnik.
Wiadomo - wszystko było tajne łamane przez poufne, bo wróg czyhał dookoła.
Budynek w którym pracowały był wewnątrz rotundą. Jednym z milszych zajęć
wszystkich niemal pracowników było wystawanie przy kamiennych balustradach,
popatrywanie w dół, obgadywanie wchodzących i wychodzących.
Drugim, chyba jeszcze milszym zajęciem było przesiadywanie w bufecie,
w którym mieściła się również duża stołówka pracownicza.
Prawdę mówiąc to wszystkie pracownie były bardzo zapchane- pomiędzy biurkami,
stołami kreślarskimi, kulmanami i stołkami trudno było się przeciskać, nie było
na czym postawić szklanki z  herbatą ani miejsca by tę wodę na herbatę lub kawę
zagotować.
Poza tym projektant budynku zadbał o utrzymywanie przez pracowników
dobrej kondycji fizycznej- w budynku była jedna stara, mała winda na sześć
osób. Do tego wszystkiego miewała niemiły zwyczaj zatrzymywania się pomiędzy
piętrami, więc większość pracowników korzystała ze schodów. Zresztą jedna
mała winda i tak nie wystarczała dla kilkuset osób.
Nie bardzo wiadomo co za geniusz zaprojektował ten budynek, ale żeby
przedostać się podziemnym przejściem do drugiego budynku trzeba było przejść
około 200 metrów. Po drodze  mijało się bufet wraz ze  stołówką i salę kinową,
w której nigdy nie wyświetlano żadnych filmów.
Dodatkową atrakcją  wędrowania pomiędzy budynkami był często brak oświetlenia.
Nie wiadomo - czy ktoś celowo wykręcał żarówki czy może same się przepalały,
ale były to dni, gdy większość pań  wędrowała podziemiami grupowo.
Wszystkie sekretarki zastanawiały się co za debil tak urządził biuro, że po każdy
podpis generalnego projektanta na dokumentacji trzeba było wędrować do drugiego
budynku z całą stertą już gotowych dokumentów, które ważyły często po kilka
kilogramów. Biedne sekretarki targały te sterty teczek do podpisu, po kilku
godzinach musiały przyjść po raz drugi by je odebrać i zanieść do kancelarii i
przekazać do wysłania. Żeby było śmieszniej to kancelaria była w tym samym
budynku co dyrekcja i generalni projektanci, ale nikt nie pomyślał, by sekretarka
któregoś z generalnych projektantów sama odniosła do kancelarii podpisane
dokumenty, opatrzone pismem przewodnim.
Pojęcie "organizacja pracy" nie było tu znane.
 Ale bywało wesoło. Kierownik pracowni, w której były zatrudnione Lusia i Nowa
większość czasu spędzał na czytaniu gazet. Raz dziennie wpadał  "na halę", obrzucał
spojrzeniem personel, zadawał pytanie retoryczne "no jak idzie?" po czym wracał
do swego pokoju , mówił, że  będzie  za 2 godziny i znikał.
Przed wyjściem obrzucał ognistym spojrzeniem pierwszą sekretarkę i teatralnie
wzdychał. Gdy się za nim zamykały drzwi Dorota wypuszczała głośno powietrze,
dodając z cicha- no wreszcie ten debil się wyniósł. A debilowi wyraznie się Dorota
podobała, tylko on się Dorocie nie podobał.
Prawdę mówiąc to chyba żadnej z młodych dziewczyn  pan kierownik się nie podobał-
miał zapewne 35 lub 37 lat, był wyraznie zatłuszczony i jakiś taki pomięty, tkanka
tłuszczowa zaczynała się na podbródku  pokrywając obficie klatkę piersiową i
ciążę pokarmową.
Zapewne gdyby ważył ze 30 kg mniej to byłby całkiem przystojnym facetem. Tyle
tylko, że on nadal miał o swej urodzie bardzo dobre wyobrażenie i wydawało się
 biedakowi, że nadal jest atrakcyjnym mężczyzną.
Wszystkie kreślarki bardzo współczuły obu sekretarkom, że siedzą z nim w jednym
 pokoju.
Pewnego jesiennego dnia, już po ósmej rano, kierownik, który w nomenklaturze
tej pracowni nosił ksywkę Materac, wtoczył się do pokoju i natychmiast podszedł
do okna szeroko je otwierając i mówiąc - chodzcie tu obie i patrzcie.
Dorota i Nowa podeszły do okna - widzicie? -zakrzyknął Materac.
Ale co?- zapytały zgodnie.
Nooo, mój samochód, nowy, wartburg!!! -wrzeszczał Materac radośnie.
Ale ja nie wiem jak wygląda wartburg- wyjęczała Dorota. A jaki ma kolor, to my
poznamy go po kolorze - dodała Nowa.
Materac się zdziwił- jak to, to panie nie wiedzą jak wygląda wartburg?
Przecież żadna z nas nie ma samochodu - uświadomiła go Dorota.
A Nowa dodała- ja tylko znam warszawę, wołgę  syrenkę i alfa romeo. No to jaki
kolor ma ten pana wartburg?
Taki jaśniejszy niż czerwony- wyjąkał Materac i wskazał paluchem na stojącego
w dole różowego wartburga.
No ładny ten różowy wartburg, orzekła Dorota, no nie? zwróciła się do Nowej.
Nowa pokiwała głową i dodała.- ładny i pewnie żonie się podoba.
To może Was przewieżć po mieście - zaproponował  Materac.
Nie da rady szefie, za 20 minut ma pan dziś nasiadówkę u GP.
O Jezu, zupełnie zapomniałem- ryknął Materac.
Dorota uśmiechnęła się - spokojnie, materiały są w pańskiej szafie , w zielonej
teczce.
Ze stoickim spokojem zamknęła okno, podeszła do szafy i wyjęła zieloną teczkę.
Materac porwał ją, obrzucił nieprzytomnym wzrokiem i zapytał: ale fajny. ten
samochodzik, prawda?
Prawda, szefie, prawda, odparły  chórem.
                                                        c.d.