niedziela, 7 lipca 2024

Córeczka tatusia- 142

 Marta była  "dumna i blada", że tak dobrze udało się jej utrafić  z rozmiarem  garderoby dla Maryli i Andrzeja i na kolejne jego pytanie  ile  jest jej  winien odpowiedziała - przecież  jesteśmy rodziną, więc  ci powiem wtedy  gdy ty mi powiesz ile jesteśmy ci winni z racji usług medycznych, bo wiem, że jesteśmy zarejestrowani  jako twoja rodzina i mniej płacimy, czyli tak praktycznie to część należności jest brana z  twojego konta. Więc bądź tak miły i nie psuj tego  co jest. Wojtek od  razu  ją poparł i Andrzej "odpuścił".

Święta  Wielkanocne  były okazją głównie do spotkania się przy stole, pogoda była kiepściutka, zupełnie nie spacerowa, bo jak nie mżyło to padało. Niedzielę Wielkanocną  Marta  z Wojtkiem  spędzili u rodziców Marty razem z ojcem Wojtka,  Andrzej z Marylą i  dziećmi i swymi  rodzicami siedzieli na Sadybie, bo Andrzej  miał nocny dyżur z niedzieli na  poniedziałek więc  chciał się  wyspać i  wypocząć  na  zapas , Ala z  dziećmi i  Michałem mieli u  siebie teściów Ali i  pana majstra wraz z żoną. W poniedziałek  do hacjendy pana  majstra pojechali wszyscy oprócz Andrzeja i  Maryli -  Andrzej odsypiał w  domu nocny dyżur, a  Maryla szykowała  sobie  notatki do szkolenia  nowych  kadr, więc  dzieci  pojechały z  dziadkami.W ostatniej  chwili rodzice Marty wycofali  swój udział,  bo Pati musiała jednak być w kwiaciarni, bo jej wspólniczka " zaniemogła" czyli załapała  od kogoś gigantyczny  katar, a Marta stwierdziła,  że faktycznie będzie  lepiej gdy zakatarzona  wspólniczka  poleży spokojnie  we  własnym  domu a  nie  będzie rozpylać wirusów w kwiaciarni. Tata  Marty oczywiście został z Pati i pomagał jej w kwiaciarni.

Święta, święta  i....po świętach -skonstatowała  Marta w poświąteczny  wtorek. Mamy spokój  ze świętami aż do grudnia. Muszę tylko do końca tego tygodnia potwierdzić Janeczkowi, że wynajmiemy jego  domek. Jakiemu Janeczkowi? - zdziwił się  Wojtek- co to za Janeczek?  No ten ze Słowacji, ten właściciel domu na  Słowacji. To on ma na imię  Janeczek? No nie, on ma na imię  Ondrej, czyli jak dla  nas to facet jest dwojga imion bez nazwiska. On  to jest Ondrej Janeczek. Więc upewnij się   dziś  czy Michał i Andrzej też na tę Słowację jadą.  I przypomnij  im obu, żeby sprawdzili w Sopocie czy aby na pewno panienki w tym biurze  raczyły wpisać  w  rezerwację ich pobyt, bo chyba  będą  musieli tam wrzucić jakąś  zaliczkę. A my w przyszły weekend  pojedziemy obejrzeć  ten letni domek nad Narwią. Podobno ta kuzynka Pati to chciałaby go sprzedać, więc pomyślałam, że jeśli to coś fajnego to może by go kupić - Pati mówiła, że to  jest mniej więcej na  wysokości Wieliszewa  ale na północnym  brzegu Narwi a do zapory  to jeszcze  kawał  drogi, raczej  bliżej jest do Zegrza  Północnego i niedaleko  stamtąd  do jakiegoś ośrodka, który jeszcze  niedawno był ośrodkiem dla wybranych. I jeśli to prawda to może idzie o okolice  Jachranki. 

Jachranka, Jachranka - powtarzał Wojtek wpatrzony w  sufit. Mój ojciec  będzie wiedział, zresztą jestem za tym, by on z nami tam pojechał w  ramach  rozeznania. No to chyba  jasne,  jak  słońce, że  pojedziemy tam  z ojcem, skoro ma tam spędzić urlop - stwierdziła Marta. Słyszałam od  kogoś, że Jachranka ma przed sobą "świetlaną przyszłość" jako ośrodek wypoczynkowy dla Warszawy i tam w planach jest budowa hoteli i szalenie idą  w górę ceny ziemi. Bo gdy patrzę na mapę, to jako absolutny neptek w kwestii budownictwa, mam wrażenie, że ten północny brzeg  Narwi bardziej nadaje  się pod inwestycje budowlane  niż południowy. Tylko  byłoby  miło, gdyby była jakaś mniej  zakazana pogoda, bo w  deszczu i wilgoci  to  wszystko wygląda sto razy gorzej niż przy  dobrej  pogodzie. Ale tak w  głębi duszy to wcale nie jestem przekonana do kupna jakiejkolwiek nieruchomości - przecież nawet  ten pomysł z kupnem  mieszkania w Sopocie odpuściliśmy. To zawsze jest jakieś uwiązanie - potem chcesz gdzieś jechać i zaraz  staje  ci przed oczami ten domek stojący gdzieś "w kartoflach" i niszczejący, bo wiadomo, że dom nieużywany niszczeje. I chyba jedyną jego zaletą  byłoby to, że to jest  blisko Warszawy. A ponieważ żadne  z nas nie ma  "wolnego zawodu"  i  musimy być stale w pracy to chałupa  byłaby  wykorzystywana tylko w  trakcie urlopu. A myśląc perspektywicznie  to temat mamy w pewnym  sensie już przećwiczony, że potem, gdy będziemy  mieli jakieś  dziecię, to dowożenie go do  szkoły niestety wcale  nie jest fajne- ani dla dzieci  ani dla rodziców. Przecież Ziukowie mieli tę  swoją   hacjendę tuż, tuż koło Warszawy a jednak  się przenieśli żeby  być bliżej wnuków, bo jak powiedziała Ziukowa to  dzieci znacznie  lepiej się wychowują mając na  co  dzień i rodziców i  dziadków. I popatrz na  nas - trudno nas nazwać  dziećmi, a jednak fajnie się mieszka gdy rodzice  są cały  czas blisko. Człowiek to też jest tak naprawdę stadnym stworzeniem.  Andrzej to jest  wręcz  zaskoczony faktem, że tak mu  się dobrze mieszka w domu razem z  rodzicami i teraz  się zastanawia dlaczego nie  wpadł na taki pomysł wcześniej, więc  mu tylko przypomniałam, że gdyby dokonał kiedyś innego  wyboru i Lena byłaby  akceptowana przez rodziców to zapewne  też  by mieszkał albo z rodzicami albo w ich pobliżu.

Tak jak  było planowane w następny kwietniowy weekend wybrali się "hurtem" na wycieczkę by zobaczyć "miejscówkę na lato" jak się  śmiała  Marta. Kuzynka Pati okazała  się  być bardzo miłą osobą,  z dużym poczuciem humoru i dystansem do siebie samej. Pojechali w  dwa  samochody, a Misia miała prawdziwy  kłopot który  samochód  wybrać, więc zrobiła  to za nią Marta i  zarządziła, że w stronę Zegrza to Misia pojedzie w  samochodzie rodziców a wracać będzie  z "Wojtkami". Rodzice  Marty zajęli  się stroną konsumpcyjną wycieczki, a ojciec Wojtka wrzucił do bagażnika nieco różnych narzędzi plus środki czystości i sporo różnych  szmat, ścierek itp. Tato- a po jakie licho to bierzesz?-dopytywał  się Wojtek. Ojciec uśmiechnął się- no rozdam każdemu po  szmacie i tym sposobem szybko pozbędziemy  się kurzu. Gdy jakieś pomieszczenie  jest długi czas nie używane to można w nim  różne  różne rzeczy zastać.

Też się czasem dziwię skąd  się kurz bierze w nieużywanym, zamkniętym pomieszczeniu, ale fakt faktem, że  się jednak  skądś bierze. Wszystko jest wszak w ciągłym ruchu choć my tego nie odczuwamy i zapewne ten  kurz to drobinki farby, którą jest pomalowany sufit i ściany, a w  takim domku z  drewnianym sufitem to może są odrobiny drewna - nie wiem. Drewniane ściany i sufity też nie są idealnie szczelne i gdy  wiatr miecie piachem i kurzem to mogą się przedostawać do wewnątrz. Nagle  plasnął  się ręką w czoło -miskę jakąś trzeba zabrać i pognał do piwnicy po miskę. Wojtek wytrzeszczył oczy, ale Marta zaraz  mu  wyjaśniła- miska się przyda, bo trzeba  będzie przecież co chwilę   te ścierki przy odkurzaniu płukać.  I wiesz, ten  stary odkurzacz możemy wziąć.

W czterdzieści minut później byli w Zegrzu Północnym. Jechali  za  samochodem  rodziców Marty,  w którym, jak  się później  dowiedzieli, kuzynka Pati bardzo  się zastanawiała  czy trafi do właściwego domu. Ale jakoś trafiła. I nawet bez problemu udało się otworzyć  bramę i wjechali do "miejsca na ogród", jak to ładnie określiła właścicielka. Zaraz  po wejściu do  domku włączyli ogrzewanie - w każdym pokoju były piece indukcyjne. W największym  pokoju oprócz  pieca  indukcyjnego był też kominek a przy  nim elegancko ułożone drewno. Panowie zajęli  się "ogniskiem" domowym a płeć piękna zaczęła od  zwizytowania kuchni. Stał tu stary piec  kuchenny a na  nim kuchenka  elektryczna. Ojciec  Wojtka zajrzał do kuchni i powiedział - tu wcale nie ma  kurzu.  Właścicielka   się  roześmiała - byłam  tu we wrześniu i przed  wyjazdem wszystko pomyłam  i na   zakończenie przeleciałam  wszystkie powierzchnie takim płynem przeciw kurzowi,  czyli wilgotną ścierką  zmoczoną  w roztworze płynu do płukania tkanin i jak widzę to jednak działa,  a w lecie była chałupka dodatkowo uszczelniana- pod  tą boazerią jest położona warstwa ocieplająca. W pół godziny po ich przyjeździe ktoś zapukał do drzwi - "pies obronny" cichutko zawarczał, więc go Marta wzięła na ręce zapewniając, że  wszystko jest w porządku, no i zaraz dostała  od Misi "liza". Pani Małgorzata poszła otworzyć drzwi - to był sąsiad z sąsiedniej działki okolonej wysokim żywopłotem z bardzo gęsto posadzonych iglaków.   Pati szybko wyciągnęła termos z kawą i ciasto,  a sąsiad zaczął  opowiadać o tym, że teraz  ten teren zaczął być nagle  cenny i administracyjnie należy do Jachranki a w Jachrance  to  się budują "hotele wczasowe" i nagle wszyscy chcą kupować  ziemię, zwłaszcza te kawałki nad  Narwią, ośrodka rządowego już  oczywiście nie ma i jest cała  masa prywatnych domów. No i jest jeszcze jedna dobra sprawa, bo jest  firma ochroniarska i można do niej  się podłączyć.  A pan  sąsiad teraz mieszka tu stale, bo  swoje warszawskie mieszkanie oddał synowi a  syn bardzo pracowity pod pewnym  względem i już ma  dwoje dzieci,  a sąsiad  właśnie przeszedł na  wcześniejszą emeryturę i siedzi  tu stale. I działka ta po drugiej  stronie pani Małgorzaty ma nowego właściciela i wkrótce zacznie się budowa , a właściwie to ma być tu przywieziony gotowy dom i stanąć na betonowej płycie. No nie wiem, czy to  dobry pomysł - deliberował sąsiad. Nawet w takim tylko letniskowym  domku to lepiej gdy jest piwnica porządnie  wymurowana. Bo jak dobrze  powieje to tę chałupę zwieje z tego betonu.

Sąsiad był chyba bardzo stęskniony towarzystwa, bo wcale  się nie kwapił do opuszczenia domku. Ojciec Wojtka  zaczął go wypytywać jak tu jest zimą z ogrzewaniem domków i  sąsiad stwierdził, że on ma w piwnicy piec na gaz i pozakładane  kaloryfery w pokojach. A gaz mu regularnie przywożą i to wypada taniej niż ogrzewanie  elektrycznością. I właśnie  dlatego między innymi dobrze jest mieć wymurowaną piwnicę, bo tam wtedy jest piec gazowy, który również ogrzewa wodę. I sąsiad zaprosił panią Małgorzatę do siebie, by  zobaczyła jak  to wygląda. Razem z nią poszli do  sąsiada obaj ojcowie a Wojtek został z Pati i Martą, bo chciał zobaczyć jak wygląda "przygórek" i za  zgodą p. Małgosi poszedł na  pięterko. Misia była  bardzo zaniepokojona, że nagle  część towarzystwa "poszła  sobie". Gdy wyszli Marta powiedziała  do Pati, że za  żadne skarby nie zamieszkałaby tu na stałe - co najwyżej latem, bo  jest tu ładnie  latem. 

A potem Marta roześmiała  się i powiedziała - my  z Wojtkiem urywaliśmy się ze  szkoły na wagary i pałętaliśmy  się nad  Narwią, ale na jej drugim brzegu. Tych wszystkich stojących  tu domów nie  było, po drugiej stronie Narwi też nie  było żadnych domów, żadnych działek, nie było też żadnego rezerwatu. Tu  była  absolutna pustka po obu stronach   rzeki - biegaliśmy na golasa i pływaliśmy w Narwi-  woda była  czyściutka.  Krowy się na tamtym  drugim brzegu   spokojnie same bez  dozoru  pasły. Nawet nie  były uwiązane tylko spokojnie się pasły, tam była łąka porośnięta chyba  koniczyną a  zaraz  za łąką las,  a one nie   miały ciągot  do lasu bo tam nie  miały czego żreć. A widząc zdumioną  minę Pati wyjaśniła - tata o  tym wiedział i  miał z nami bardzo poważne rozmowy - tata nas oboje  uświadamiał. Zbiorowo, a nie każde  z nas osobno. My już wtedy byliśmy oboje  z Wojtkiem pewni, że gdy dorośniemy to zostaniemy małżeństwem. 

Oboje byliśmy strasznie nieszczęśliwi gdy Wojtka wywieźli jego rodzice do Austrii. Oboje cierpieliśmy. Doskonale znaliśmy wzajemnie   swoje myśli i reakcje i  swoje ciała, ale z konsumpcją  zaczekaliśmy aż do pełnoletności - tak na wszelki wypadek.  A Wojtek w tajemnicy przed  swoimi  rodzicami złożył papiery na Politechnikę  Warszawską, zdał świetnie  egzaminy wstępne i gdy wiedział, że jest przyjęty to dopiero wtedy powiedział o tym rodzicom. Trochę  byli na  niego źli, ale  wtedy wypłynęła  sprawa opieki nad  siostrą ojca i  Wojtek wytłumaczył rodzicom, że to  się  świetnie  składa, bo przecież on tam będzie mieszkał, więc jakby się  coś  złego działo z ciocią to przecież on  wtedy zadziała,  sprowadzi lekarza itp. Wojtek bardzo długo bardziej kochał mego tatę niż swego.  A teraz  są dla niego obaj tak samo ważni, kocha ich tak samo. Śmiejemy się często z Wojtkiem, że matki to  się nam zupełnie nie udały, ale ojców to mamy na  złoty medal. Ostatni raz widziałam swoją matkę z okazji sprawy rozwodowej - potem już nigdy. Tata mówi, że też jej nigdy potem nie  widział. 

Pati uśmiechnęła  się - twój teść to dałby  się porąbać gdyby  tylko miałoby  ci to w  czymś pomóc- jesteś jego ukochaną  córeczką. A twój tata kocha tak  samo was oboje, zawsze  słyszę hymny pochwalne dla was obojga.

                                                                           c.d.n.