czwartek, 27 grudnia 2018

Uzależnieni

Iga, jedna z czterech jędz w wieku balzakowskim, zwołała sabat.
I teraz cztery jędze siedziały u  Igi w domu przy czterech małych stolikach
dziwnie przypominających taborety, z namysłem przebierały w miseczkach
z bakaliami, sącząc kawę i curaso.
Kobieta będąc w wieku balzakowskim ma już pewne doświadczenie życiowe
i najczęściej wie, że małżeństwo jest czasami średnią frajdą, bo jest instytucją
w której jest zdecydowanie zbyt mało pracowników. I bardzo często wie, że
 łatwo pomylić pożądanie z miłością no a potem - rozczarowanie i płacz i
burza myśli co dalej z tym fantem zrobić. Trwać w związku dla dobra dziecka
czy może jednak rozejść się na dobrych warunkach?
Iga była już dawno po rozwodzie, jej małżeństwo przetrwało zaledwie 2 lata, bo
uroczy, słodki mąż zbyt często zaglądał do kieliszka, zwłaszcza w drugim roku
trwania małżeństwa. Nie było awantur, jakiejś przemocy domowej czy czegoś
w tym stylu, ale średnio co drugi dzień docierał do domu ledwie przytomny.
I cały czas był zdania, że nie jest nałogowcem, bo : "ja cały czas wiem ile wypiłem,
wiem z kim piłem, a piję bo mi koniak smakuje".
No fakt, nie upijał się zwykłą wódą, ale niezłym  gatunkowo koniakiem.
Rozwód przebiegł bezboleśnie i przy okazji Iga dowiedziała się, że "biedaczka
rozpili koledzy na studiach, bo mieszkał w akademiku a tam strasznie pili ci
studenci" jak w dzień po rozwodzie powiedziała  jego matka.
Teściowa dodała jeszcze, że miała nadzieję, że Iga wyciągnie "biedaczka" z nałogu,
a że tego nie zrobiła to pewnie dlatego, że go nie  kochała.
Na szczęście mieszkanie było własnością rodziców Igi, którzy wprawdzie mieli je
przepisać na Igę, ale nieco zwlekali z tym krokiem.
Wystarczyło więc spakować dobytek "biedaczka" w kilka pudeł i walizek  i wysłać
na  adres teściowej.
Drugim szczęściem było to, że nie mieli dziecka. Iga odetchnęła i postanowiła,
że nigdy więcej nie zwiąże się żadnym węzłem małżeńskim.
Przez długi czas nie spotykała się z nikim, potem krótko spotykała się z pewnym
całkiem sympatycznym blondynem, ale znajomość zmarła śmiercią naturalną
gdy Iga wytłumaczyła człowiekowi, że mogą się spotykać, ale ona nie jest
zainteresowana seksem. Sympatyczny blondyn zwinął żagle, włączył silnik
i odpłynął.
Pozostałe jędze były zamężne, dwie nawet zdobyły się na urodzenie dziecka, a
trzecia jakoś wymigała się jak na razie od macierzyństwa, twierdząc, że dziecko
jest czynnikiem konfliktogennym w małżeństwie.
Tę opinię z wielkim przekonaniem powtarzał jej mąż.
Iga nie często zwoływała sabat, więc jędze tak naprawdę usychały z ciekawości
po co je na ten  sobotni wieczór zwołała.
Wreszcie Iga powiedziała: muszę się wam do czegoś przyznać - wpadłam (tu na
moment zawiesiła głos) w uzależnienie.
Jędze oniemiały i wytrzeszczyły oczy próbując spojrzeniem odgadnąć o co idzie.
No co was tak zatkało?  Nie zaczęłam pić ani palić ani nie dostałam świra na
punkcie seksu - ja tylko uzależniłam się od..... tańca.
I żeby było "jaśniej", posłuchajcie tego, to tylko 6 minut

Po sześciu minutach jędze zarzuciły Igę pytaniami. Primo powątpiewały czy
to jest muzyka do tańca. Były też sugestie, że zakochała  się w Carlosie, ale nawet
ta co to powiedziała zaraz odrzuciła  tę ewentualność  bo dzisiejszy widok Carlosa
Santany ranił oczy tych, które go pamiętały z czasów Woodstock .
Wreszcie jedna zapytała całkiem przytomnie: sama tańczysz te  kawałki czy z kimś
czy też może zapisałaś się do jakiejś formacji tanecznej?
Iga roześmiała się- nie tańczę sama, tańczę z facetem. Nie zapisałam się do żadnej
szkoły tańca ani do żadnego klubu, tańczymy bo lubimy tańczyć. Sama jestem
tym wszystkim zadziwiona, nawet nie wiedziałam, że tak bardzo lubię tańczyć.
Z moim mężem tańczyłam raptem trzy razy, czyli o trzy razy za dużo. Nie lubił
tańczyć, bo po prostu nie umiał. Polscy panowie mawiają o sobie "my nie tańcory,
my jebce", ale tak naprawdę są kiepscy w obu dyscyplinach.  Zero wdzięku, zero
kurtuazji, zero wirtuozerii, zero troski o partnerkę. I w tańcu i w seksie.
Czy to znaczy, że tańczysz z jakimś "zagranicznikiem"? - zapytała Marzena.
Nie, on z pochodzenia jest  Polakiem, ale wychował się i studiował w Europie.
Iga, powiedz wreszcie co jest grane! Rzucasz jakieś ochłapy wiadomości i nie
bardzo wiadomo jak to razem w całość połączyć- jędze   naciskały na Igę.
Kto jest tym ideałem? No powiedz wreszcie!
No facet- po prostu facet. Nienachalnej urody, szczupły,190 cm wzrostu. Szatyn
o niebieskich oczach. Doktor medycyny. Poznałam go w Hiszpanii, na dyskotece.
Zaprosił mnie  do tańca i przy pierwszym "kawałku"   omal nie dostałam zawału
ze zdziwienia- pierwszy raz trafił mi się taki tancerz - czułam jakoś podświadomie
jak mam tańczyć, czułam niemal jak krąży jego krew, prowadził delikatnie ale tak
jakoś bardzo stanowczo. Jest wysoki, więc nawet moje wysokie szpilki i 170 cm
wzrostu nie ułatwiały mi zerknięcia na jego twarz.
"Cudownie pani tańczy, czy  pozwoli pani, że spędzimy ten wieczór na parkiecie
razem?" - zapytał całkiem zgrabną angielszczyzną.
A ja, totalna debilka, zgodziłam się. Przetańczyliśmy calutką noc, niewiele
odpoczywając na tarasie, akurat tyle, by wypić dwa razy po lampce  sangrii.
W pewnej chwili podeszła do mnie koleżanka z którą mieszkałam w pokoju by mi
powiedzieć, że ona wraca do hotelu, bo następnego dnia jedzie  na wycieczkę, ale
nie jest pewna, czy mam swój klucz, więc się  melduje. Oczywiście mówiła to
wszystko po polsku, mój tancerz nawet okiem  nie mrugnął,  że wie co ona mówi.
Gdy juz odchodziła powiedział tylko do niej po angielsku, że on odprowadzi mnie
do hotelu, gdy już skończymy tańczyć.
I faktycznie odprowadził- byłam zmęczona, nogi  mnie bolały, oczy mi się kleiły
a ten kilometr do hotelu wydawał mi się pięciokilometrową odległością.
Po drodze przyjrzałam mu się- facet nie olśniewał urodą, ale miał dobrą figurę,
wzrost siatkarza,  ręce trzymał przy sobie, cały czas rozmawialiśmy o muzyce,
o tym czego lubimy słuchać -oczywiście niemal tego samego, z małymi wyjątkami.
Dowiedziałam się, że na imię ma Dominik  i jest na urlopie.
 Zapytał się, czy dam się namówić na inną dyskotekę, tam jest sporo muzyki
latynoamerykańskiej, poza tym tamta jest jeszcze bliżej od mojego hotelu bo tylko
pół kilometra. Umówiliśmy się na wieczór, na 21,00- będzie czekał  obok recepcji.
Pomyślałam, że zapewne nie będzie koło recepcji więcej takich żyraf, bo nawet nie
bardzo wiedziałam czy go rozpoznam.
Spałam do obiadu, gdy schodziłam do jadalni wydawało mi się, że widzę Dominika
wychodzącego z holu hotelu do ogrodu. Mam omamy, pomyślałam, po obiedzie
pójdę na basen, po basenie na masaż, w końcu młódką nie jestem i po tak męczącej
nocy muszę się zregenerować.
                                                       ciąg dalszy nastąpi