czwartek, 20 marca 2014

Dzieci radością i dumą rodziców są!

Powinnam chyba dodać na początku tytułu wyraz "czasami". Bo  różnie  to w życiu bywa.
Pewna Wiesia, urodziła, ku swej i męża radości, synka.
Radość z urodzin syna mąż Wiesi wyraził słowami - "masz szczęście, że to chłopak,
dziewczyny bym nie uznał".
Był pewien, że on mógł spłodzić tylko chłopaka, dziewczynka zapewne byłaby dziełem
"obcego".
Nie wiem skąd Wiesia wytrzasnęła tego faceta - nie dość, że nieco mało bystry był, to na
dodatek dość często zaglądał do kieliszka.
Gdy "Mały Książę" miał ze dwa lata , szanowny małżonek wyszedł z domu  w celu
zakupienia ulubionego gatunku papierosów i z tydzień go w domu nie było.
Przez ten tydzień  Wiesia odchodziła od  zmysłów, obdzwaniała wszystkie  izby przyjęć
w szpitalach warszawskich, wszystkie oddziały pogotowia ratunkowego, tudzież
Izbę Wytrzezwień i wypłakała wiadro łez.
Mąż marnotrawny po powrocie nie raczył jej poinformować gdzie był, a indagowany przez
namolną małżonkę warknął, że nie jest psem łańcuchowym lecz Wolnym Człowiekiem.
Wiesia, której jakimś cudem serce nagle  stwardniało, spakowała rzeczy Wolnego
Człowieka i wyekspediowała je w drugi koniec  miasta, do teściowej. W drodze powrotnej
wstąpiła do warsztatu ślusarskiego i zamówiła ekspresową usługę  pt."wymiana zamka
w drzwiach zewnętrznych", która to usługa została wykonana  od zaraz.
Na zewnętrznej stronie drzwi do mieszkania przypięła kartkę złożoną na pół, na wierzchu
napisała tylko imię Wolnego Człowieka, wewnątrz napisała, że jego rzeczy wysłała mu do
domu rodzinnego i składa pozew rozwodowy, by był naprawdę Wolnym Człowiekiem.
Rozwód dostała bez trudu, bo sąsiedzi nieraz widzieli Wolnego Człowieka pijanego.
Bez oporów świadkowali w sprawie.
Nie było Wiesi łatwo samej wychowywać dziecko. Czasem pomagała jej mama, ale niezbyt
często, bo chorowała. Finansowo też nie było lekko, Wiesia była nauczycielką wychowania
fizycznego.
Wolny Człowiek poświęcił się całkowicie degustacji różnych napitków  i po kilku latach
opuścił ten świat, dzięki czemu Książę Jaś zyskał rentę sierocą.
Ze sporym trudem Książę Jaś skończył szkołę podstawową - miał kłopoty z koncentracją, zapamiętywaniem tego, co powinien, więc po podstawówce wylądował w szkole
zawodowej. Trzyletnią szkołę ukończył w pięć lat. Był pełnoletni, dostał skierowanie do
pracy i pracował jako ślusarz.
Teoretycznie Wiesi było nieco lżej.Ale czasem tak się składa, że niektórzy cały czas muszą,
nie wiedzieć czemu, iść pod wiatr . W lecie umarł Wiesi ojciec, pod koniec zimy- jej matka.
W pracy też się nie układało najweselej, bowiem w szkole, w której pracowała nikt nie
poważał przedmiotu o nazwie "wychowanie fizyczne" - w tej materii panowała wyjątkowo
zgodna opinia rodziców i reszty ciała pedagogicznego - " WF to strata czasu i energii".
Przygnębienie Wiesi doszło do zenitu -dostała z tego powodu skierowanie do sanatorium
oraz urlop zdrowotny.
Trochę się Wiesia martwiła, jak jej Książę Jaś  poradzi sobie bez jej opieki w domu,
ponieważ Jaś demonstrował w domu pełne kalectwo - dwie lewe ręce i całkowity brak
wiedzy na temat tego, do czego służy kuchnia.
Problemem było wszystko - nawet zagotowanie wody na herbatę i ukrojenie kromki chleba.
Z kołobrzeskiego sanatorium telefonowała co drugi dzień do syna, który zapewniał ją, że
wszystko jest w porządku-chleba nie musi kroić bo kupuje bułki, obiady je w zakładowej
stołówce.
Wiesia pomaleńku wracała do równowagi. Mniej więcej w  drugim tygodniu pobytu
poznała w kawiarni zdrojowej miłego pana w średnim wieku. Okazało się, że jest Szwedem,
rozwodnikiem, od kilku lat regularnie przyjeżdża do kołobrzeskiego sanatorium na zabiegi.
Dobrze im się razem rozmawiało i spacerowało i choć Szwed, w przeciwieństwie do
Wolnego Człowieka, nie grzeszył urodą, Wiesia poczuła, że jej skamieniałe dawno serce
zaczyna zwracać się ku Szwedowi. Nic dziwnego - Szwed był troskliwy i delikatny - nawet
niezbyt doskonała angielszczyzna Wiesi mu nie przeszkadzała.
Pod koniec pobytu zaprosił Wiesię do siebie i bardzo prosił by jednak przyjechała i resztę
swego zdrowotnego urlopu spędziła właśnie w Szwecji. Pożegnanie było smutne, pełne łez,
a na koniec Szwed wyznał, że się w Wiesi zakochał niczym nastolatek.
Wiesia obiecała, że przyjedzie do Szwecji, ale z pewnością nie tak zaraz i nie na długo.
Ale wiadomo - życie lubi robić każdemu psikusy.
Gdy otworzyła drzwi swego mieszkania uderzył ją w nozdrza silny zapach perfum.
I wcale to nie był zapach jej perfum, które używała od wielkiego święta i w symbolicznej
wręcz ilości. W mieszkaniu królowała woń...hiacyntów. Tyle tylko, że w żadnym z pokoi
nie stała doniczka z tymi kwiatami, a zapach był wszędzie, nawet w kuchni.
W pokoju Jasia natknęła się na rozmamłany tapczan a na nim leżała piżama Jasia
i damska koronkowa koszula nocna. W szafie, oprócz ubrań Jasia wisiało kilka sukienek
i bluzek, na półkach leżała damska bielizna i sweterki.
Zdumiona i zaskoczona Wiesia poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Zastanawiała się
kim jest właścicielka tych damskich szatek. Dotychczas Jaś nie afiszował się z jakimiś
dziewczynami, przeważnie wieczory spędzał przed odbiornikiem TV.
W kuchni na stole znalazła kilka torebek błyskawicznych zupek w proszku i kilka słoików
gotowych dań typu gołąbki i pulpety. Wiadać, że i owa dziewczyna, podobnie jak i Jaś
nie przepadała za kucharzeniem.
Z niecierpliwością czekała na powrót syna z pracy. Około siedemnastej zazgrzytał klucz
w zamku - do mieszkania wszedł Jaś w towarzystwie szczupłej blondynki.
Jaś rzucił się Wiesi na szyję - "mamuś, mam dla  ciebie niespodziankę, to jest Tosia,będzie
moją żoną."
c.d.n.