poniedziałek, 8 marca 2021

Wszystko jest.....12

Jacek zatelefonował  przed dziewiątą rano. Stwierdził, że sam sobie pogratulował decyzji, że nie bawił się w karetce w EKG tylko "mówię ci  stary, tak na czuja" zawiózł pacjenta na blok operacyjny, bo założenie  jednego stentu niewiele by pomogło. Bo wygląda na to, że to nie był pierwszy zawał, a zapewne drugi lub trzeci. I że były  nie leczone, być może nie rozpoznane. Zrobili ojcu bypassy, teraz grzecznie śpi na pooperacyjnej i jak na razie nie ma z nim problemów. On będzie jeszcze godzinę, bo przecież musi uzupełnić papierologię, więc jeśli Jacek wpadnie teraz rano, to jeszcze załapie któregoś z kardiochirurgów, którzy ojca operowali. I niech przywiezie Julitę na badanie. 

Niemal całą drogę Andrzej  usiłował dociec skąd  Julita wiedziała, że wszystko będzie dobrze i jak to jest, że ona zawsze wyczuwa w jakiś sposób niepokój i że zawsze jest on uzasadniony. Nie mam pojęcia, ale tak mam, szkoda tylko że nie w stosunku do siebie a do innych osób. Popatrz, jakoś intuicja mi nie podpowiedziała żebym dbała  bardziej o siebie, bo mi się serce schrzani.

W szpitalu Jacuś porwał oboje natychmiast do profesora, któremu oczywiście  powiedział, że  żona  pana doktora R. a jednocześnie synowa tego pacjenta , któremu dziś nocą robili bypassy bo się Jackowi  stan pacjenta nie podobał i był pewien, że szkoda czasu na zakładanie stentu, jest jego pacjentką i że Jacuś stara się, by nie została pacjentką kardiochirurgii. Efektem wartkiej przemowy Jacka było to, że pan profesor osobiście poprosił kardiochirurga o przedstawienie  przebiegu operacji, przejrzał wyniki badań ojca Julity, poprosił dyżurnego lekarza oddziału pooperacyjnego o aktualny stan pacjenta, wezwał pielęgniarkę by od ręki spowodowała badania Julity na Echu serca i  by jej zrobiono CRP, wyraził ubolewanie, że Andrzej nie jest kardiologiem i że już nie pracuje w Instytucie.  Osobiście pofatygował się do pracowni Echa, gdzie chciał obejrzeć jak pracuje serce Julity, a Jacuś pomyślał  złośliwie, że raczej może nie tyle serce co to wszystko co je okrywało. Jeszcze tak długo trwającego  badania to Julita nie miała, bo  profesor bardzo wnikliwie  oglądał jak to serduszko pracuje, jak się domykają zastawki- wszystkie, potem, gdy dowiedział się, że Julita jest niemal na czczo zlecił wykonanie EKG serca pod obciążeniem specjalnymi lekami.W małym pomieszczeniu nagle zrobiło się gęsto, bo były dwie pielęgniarki - jedna stale zwiększała dawkę leku obciążającego serce, pan profesor na zmianę patrzył w ekran i osłuchiwał serce Julity, ona zaś miała przykazane, by natychmiast zasygnalizowała gdy poczuje się gorzej. W końcu Julita jęknęła - słabo mi i natychmiast zaprzestano wstrzykiwania leku, pielęgniarka zaczęła ją wachlować, wstrzyknęła  jakiś inny lek, zaklejono "dziurę" po wenflonie". Pan profesor kazał  by przesunięto kozetkę z Julitą do sąsiedniego  gabinetu i okryto Julitę kocem. Miała przy niej posiedzieć jedna z pielęgniarek i potem pomóc jej się ubrać. Julita, która najchętniej zabiłaby Jacka,  uśmiechała się do pana profesora i zapewniała go, że jeszcze nigdy w życiu nie była tak przebadana i że dopiero gdy trafiła na swego męża, z którym się  znają od dzieciństwa, wydało się, że z tym jej sercem jest chwilami nie tak jak być powinno. W końcu profesor z Jackiem i Andrzejem wyszli, Andrzej poprosił Julitę by poczekała na niego pod tym gabinetem aż po nią przyjdzie, a pielęgniarka dostała polecenie, by Julita pozostała w pozycji horyzontalnej jeszcze 20 minut.

Tłumek pacjentów pod gabinetem z ulgą odetchnął gdy profesor z Jackiem i Andrzejem  wyszli i mógł wreszcie wejść kolejny pacjent.

Leżąc na dość twardej kozetce Julitka obmyślała zemstę - była pewna, że Jacek nim się oświadczy Sylwii z całą pewnością zasięgnie u niej porady jak ma to zrobić, więc każe mu to zrobić "tradycyjnie" najlepiej w obecności osób  trzecich,  z bukietem i pierścionkiem i przyklękiem na jedno kolano. Była pewna, że Sylwia będzie  zachwycona.

Gdy tak leżała, pilnująca jej pielęgniarka przyniosła butelkę wody i poleciła by  Julita koniecznie postarała się jak najwięcej wypić, żeby wypłukać z organizmu ten lek. No a dopóki tu będzie leżała to toaleta jest  tuż obok, bez wychodzenia na korytarz, a na korytarzu to będą drugie drzwi od EKG  w prawo. Pomogła się Julicie ubrać by nie leżała goła, powiedziała kilka miłych słów o Andrzeju, że gdy tu pracował to dał się poznać jako bardzo wrażliwy człowiek, pozachwycała się Jackiem, że taki przystojniak ale nie podrywacz. Kilka razy jeszcze  zmierzyła Julicie  ciśnienie i tętno i w końcu pozwoliła jej wyjść, mówiąc, że gdyby się przypadkiem poczuła gorzej , bo i tak się zdarza, to ma natychmiast wejść do gabinetu i o tym powiedzieć. Siedząc pod  gabinetem Julita nasłuchała się różnych opowieści o różnych chorobach serca, bo większość czekających to byli chodzący pacjenci kilku oddziałów Instytutu.

Wreszcie przyszedł Andrzej. Był spokojny, doinformowany i względnie dobrej myśli. Dogadał się  z lekarzem pooperacyjnego oddziału, że gdy tylko ojca wybudzą i przewiozą na oddział to go o tym powiadomią telefonicznie. I że już telefonował do  mamy  i teraz pojadą do rodziców Julity na śniadanie. Andrzej "rozpływał się" w zachwytach nad przytomnością umysłu Jacka, że nie tracił czasu na  zakładanie stentu, tylko zawiózł ojca "wprost na stół". No tak, miał wyczucie tylko po jakie licho mnie wepchnął w ręce profesora, jeszcze nie umieram przecież, złościła się Julita. Słoneczko Kochane, twoje wyniki dopiero będą dokładnie analizowane, na razie wiadomo właśnie to, że nie umierasz. Od teraz  już nie tylko Jacek będzie cię miał pod opieką, pan profesor  również. No nie, ja się chyba zabiję - ty, Jacek i jeszcze pan profesor- niedługo to wszystko będę musiała robić pod nadzorem. Andrzej się roześmiał- ale i tak to ja mam największy nadzór nad tobą. A wiesz co mi pan profesor zasugerował- Andrzej nieco teatralnie zawiesił głos- żebyśmy zrezygnowali z potomstwa bo ciąża i poród mogłyby się dla ciebie  źle skończyć. Więc mu zdradziłem, że to ci nie grozi bez in vitro, co go niemal zachwyciło, choć "może szkoda, że tak sympatyczni ludzie pozostaną bezdzietni".

Mama Andrzeja spokojnie wysłuchała relacji ze szpitalnego frontu, "naskarżyła" na swego męża, że nie przestrzegał żadnych zaleceń lekarzy w Auckland, że zawsze żył na pełny gaz i lekceważył wszelkie ograniczenia. A ilekroć źle się czuł to się tylko złościł. Miał zapisane jakieś leki, ale na pewno ich nie brał, twierdząc, że to i tak przecież nie pomoże a "na coś każdy musi umrzeć". I że bardziej wierzył maoryskim szamanom niż lekarzom. 

Uzupełniając  kalorie Julita słuchała tego wszystkiego i myślała o tym, że może jednak lepiej się stało, że Andrzeja wychowywała ciotka, bo obecność tak bardzo upartego ojca pewnie by mu nie wyszła na dobre. A może i miał Andrzej rację, że małżeństwo jego rodziców nie było najlepszym pod słońcem związkiem ?  W godzinę po śniadaniu Andrzej  zabrał Julitę do domu, a jego mama wraz z rodzicami Julity postanowiła wybrać się na "objazd Warszawy". 

Oboje byli zmęczeni a Julita jeszcze  zapewne nie wszystko wydaliła z organizmu, więc musiała się zająć wypiciem sporej ilości wody, co nie  sprzyjało jakimkolwiek wycieczkom po mieście. Andrzej umówił się z matką, że jeśli będzie miał jakieś wieści ze szpitala to zaraz przekaże je rodzicom Julity, by nie  płacić  bajońskich sum łącząc się via Nowa Zelandia.

A Julita zaproponowała by będąc na mieście wpadli do któregoś z operatorów i rozwiązali ten problem zakupując tanią, prostą komórkę i połączenia nie w abonamencie. 

W domu Julita padła jak ścięta - dopiero teraz mocno odczuła skutki tego EKG pod obciążeniem. Andrzej też był zmęczony i w końcu oboje zapadli w sen. Przed zaśnięciem Julita myślała o tym, że jej teść bardziej wierzył szamanom maoryskim niż lekarzom. Ciekawa była co też ci szamani mówili teściowi i rozmyślając o tym zasnęła w objęciach Andrzeja. 

Śniło się jej, że jest na jakiejś bardzo dużej polanie, że z oddali zbliża się grupa niemal nagich mężczyzn, a wszyscy są wytatuowani.  Nie słyszy żadnej muzyki, ale wszyscy poruszają się w zgodnym rytmie. co kilka metrów przed grupę wyskakiwał jeden z tancerzy trzymając w ręce jakiś kij, coś śpiewał albo wykrzykiwał sądząc po poruszających się ustach, ale nadal Julita nie słyszała ani jednego dźwięku. W pewnej chwili wyskoczył kolejny tancerz, ale był mniej muskularny i jaśniejszy i ze zdziwieniem rozpoznała w nim swego teścia i zawołała- tato! I rzeczywiście zawołała "tato" gwałtownie siadając i budząc siebie i Andrzeja. Andrzej był przerażony, bo sprawiała wrażenie niezbyt przytomnej. Ułożył ją z powrotem, zaczął tulić, całować, uspakajać, w końcu zapytał co się stało. Wpatrując się w Andrzeja wyszeptała- tam był twój ojciec.  Kochanie, gdzie był mój ojciec? powiedz, proszę- na tej polanie z Maorysami- szepnęła. Tańczył z nimi.  Oni wszyscy byli goli, on też, mieli tylko takie trawiaste spódniczki, króciutkie. I mieli tatuaże, jakieś wzorki. I twój tata też , ale nie był cały wymalowany. Ale nie słyszałam muzyki, a oni tańczyli w jakimś określonym rytmie. Andrzej usiłował obrócić całą rzecz w żart mówiąc- oj chyba jesteś  bardzo niedopieszczona, skoro śni ci się zgraja nagich facetów. A mnie tam nie było? Nie- pokręciła przecząco głową. To było bardzo realistyczne, ale nie słyszałam muzyki ani bębnów. Leżała wtulona w Andrzeja i szeptała- to był ładny sen, ta trawa na polanie miała taki jakiś inny kolor i drzewa wyglądały tak jak sumaki, ale jeszcze nie miały kolorowych liści, tylko były bardzo ciemnozielone,   jak liście ostrokrzewu, takie  wywoskowane. I jeszcze pomyślałam, że to nie sumaki, bo te liście takie mięsiste. Ale szamanów nie widziałam. Wiesz, przed zaśnięciem myślałam o tym co powiedziała twoja mama, że ojciec bardziej wierzył maoryskim szamanom niż lekarzom. I pewnie stąd ten sen. A co do niedopieszczenia-umówmy się, że jestem niedopieszczona, bardzo, bardzo, że nawet nie pamiętam kiedy ostatni raz to było.

                                                                          c.d.n.