środa, 17 stycznia 2024

Córeczka tatusia - 69

 Około dziewiątej rano  do pokoju Marty przyszedł lekarz w towarzystwie pielęgniarki, nieomal jeszcze   w progu wymienił swe nazwisko, które  Marcie nic nie mówiło i natychmiast wyleciało z głowy, pomógł jej usiąść i  stwierdził, że musi ją osłuchać, czy wszystko jest w porządku z płucami, bo jednak Marta ma temperaturę. Marta zdobyła  się na  uśmiech i cicho powiedziała - mogę pana zapewnić, że płuca są w porządku, to tylko taka  moja uroda, że nawet po zwykłym, nie  zakażonym  skaleczeniu palca wysoko gorączkuję.  Lekarz uśmiechnął się i powiedział- to nie będzie  bolało, zapewniam.  Osłuchiwałał długo, prosił by zakaszlała, potem obejrzał gardło i  nieomal z żalem  stwierdził, że  wszystko jest  w porządku. A potem zerknął na talerz stojący na stoliku, na którym dogorywał kleik i spytał czemu nie je- powinna pani koniecznie jeść by jelita  pracowały - pouczył ją.

Jem, ale nie jestem w stanie  zjeść "tego czegoś" - powiedziała  wskazując palcem talerz z kleikiem- zjadłam  dziś aż dwa dietetyczne  sucharki i popiłam wodą mineralną, niegazowaną. Poza tym ja  nie konsumuję zwykłego mleka bo mi nie służy. Na  co  dzień to jem jogurt lub kefir a i to nie  w  jakichś imponujących ilościach, przeważnie  150 ml na jeden  raz. Pan doktor uśmiechnął się i powiedział - no i bardzo  dobrze, to najzdrowsza  postać  mleka.  Po obchodzie przyjdzie  do pani jedna  z pań pielęgniarek, i oklepie pani profilaktycznie  plecki i potem pomoże pani  wstać. 

Ja już dziś  rano wstawałam do łazienki- poinformowała  go Marta-  ale miałam  wrażenie, że mi wszystkie wnętrzności za moment  wypadną, okropne  uczucie.  Dobrze, że to tylko  kilka kroków. A coś bolało gdy pani  szła do swej łazienki? - zainteresował  się lekarz. Nie, nic  nie  bolało, tylko  miałam takie uczucie i nawet odruchowo podtrzymywałam własny brzuch. Lekarz uśmiechnął  się - ciekawe jak można podtrzymywać  coś, co nie sterczy i jest nieomal  wpadnięte.  Za  dzień a najpóźniej za  dwa dni to uczucie  minie, pani  mięśnie "przyzwyczają  się" do nowej  rzeczywistości. Zaintrygowała mnie ta pani  temperatura bez  konkretnego powodu. Uprzedzał mnie o  tym chirurg - to  chyba pani brat? Marta uśmiechnęła  się - nie, to przyrodni brat  mojego męża. 

W dwie  godziny później przyszedł Andrzej i Marta opowiedziała mu wizycie tego lekarza, przy okazji mu doradziła, by zawsze mówił, że są z Wojtkiem braćmi przyrodnimi, mieli  wspólną mamę i stąd mają różne  nazwiska. Andrzej spojrzał na  nią z uznaniem - ty to jesteś  niesamowicie trzeźwą babką. A tak nawiasem to już dziś z Wojtkiem odbyłem konferencję i musiałem mu długo tłumaczyć, że naprawdę jest wszystko z tobą  w porządku. On tu przyjedzie około 14,00,  bo Michał, też przejęty twoją operacją, wziął jego dzisiejsze  wykłady.  

A ten internista, który  cię  dziś nawiedził to twierdzi, że jeszcze nigdy  w życiu nie widział pacjenta, który cały i  zdrowy miałby temperaturę niemal 39 stopni i chyba  będzie  wydzwaniał do kolegów  po fachu, że "odkrył" niezwykły przypadek. Jutro przyjdzie  do ciebie siostra opatrunkowa i zmieni opatrunek i pewnie  też będzie  zadziwiona, że nic ci nie  cieknie z cięcia. Chyba, że do jutra coś pocieknie. A teraz  bądź tak miła i usiądź sama z nogami opuszczonymi   w dół  a ja ci w nagrodę założę skarpetki. Muszę zobaczyć jak chodzisz.  Tu możesz chodzić w  samych  skarpetkach i w samej piżamie, bo jest cieplutko, ale na korytarzu to już jest chłodno, więc kapcie i szlafrok wymagane. Mam ogromną  wprawę  w  zakładaniu skarpetek bo zakładanie  skarpetek moim dzieciakom wymaga nie  tylko umiejętności ale i sprytu bo ich kończyny żyją własnym, zupełnie odrębnym życiem, czasem można odnieść  wrażenie, że oni mają samo składające  się nogi zwłaszcza od kolan aż do czubków palców choć czasami to nawet już od  bioder.  Podziwiam  Lenę jak ona sobie  z nimi radzi -  jej  zdaniem, to tylko kwestia wprawy i ignorowania pewnych zachowań dziecka. Poza tym  dzieci, jej  zdaniem, dobrze reagują na rutynowe działania.  Wiesz - przyzwyczajenie  drugą naturą  człowieka.  

To tak trochę jak zwierzaki- zauważyła  Marta - z reguły nerwowo reagują na nowości. Jak przyzwyczaisz zwierzaka do pewnych procedur to wszystko idzie jak z płatka. Przyuczyliśmy psiaka że ma trzy domy,  w których  mieszka  i Miśka we  wszystkich tak samo dobrze  funkcjonuje, w każdym czeka grzecznie aż  się jej łapki wytrze po każdym spacerze. Bo my je czyścimy po każdym, wszak na ulicy i trawnikach  czysto nie jest. 

Wojtek, tak jak zapowiedział  przyjechał punktualnie o godzinie 14,00. Długo trzymał Martę w objęciach niczym  cudem odzyskany skarb. Szalenie rozbawił Martę pytaniem czy pamięta coś z operacji, bo on pamięta wszystko co do niego  Andrzej w trakcie operacji mówił.  Marta się  śmiała -  ja tylko pamiętam moment gdy mi robiono zastrzyk  dożylny na sali przedoperacyjnej i zaraz potem odleciałam.  A pochwalił ci  się Andrzej, że przed operacją spał w moim pokoju?  Poprzednie  zabiegi trwały jakoś długo, widziałam , że Andrzej wygląda  na  zmęczonego więc mu kazałam położyć się na moim łóżku i nakryć kocem, żeby trochę odetchnął, bo zaraz miała być operacja, ale dopiero o 1 w nocy przyszedł ktoś z anestezjologów, zrobił mi zastrzyk i po następnej  godzinie obudził Andrzeja. Mam wrażenie, że byłam  na stole operacyjnym około trzeciej nad  ranem. Jestem pełna podziwu dla Andrzeja, że był w stanie operować. Ale jak mi powiedział,  to każdy z lekarzy jest "wyćwiczony" w łapaniu okazji do snu i w minutę po przebudzeniu do ratowania bądź operowania pacjenta. Ten anestezjolog to  się pewnie  zdrowo uśmiał, bo Andrzejek spał na łóżku a ja zwinięta w kłębek na fotelu z długopisem  w garści. Ciekawa jestem  skąd oni wzięli takie wielkie fotele. A gdybyś dziś widział minę lekarza internisty, który usiłował dociec dlaczego ja tak wysoko  gorączkuję bez powodu to byś  się  serdecznie ubawił. On był wyraźnie  tą sytuacją urażony.  Tak jakbym mu zrobiła  na  złość. Andrzej  twierdzi, że na pewno ten facet obdzwonił wszystkich swoich kolegów po fachu, bo pierwszy raz trafił mu się taki pacjent - zdrowy a z wysoką gorączką. A poza tym powiedziałam  dziś Andrzejowi, by mówił, że jesteście  braćmi przyrodnimi, mieliście tę samą mamę a różnych tatusiów.

A od kogo jest ten cudny, puchaty i cieplusi szlafroczek?- spytała Marta.  Od nas wszystkich, a wybrała go dla ciebie Pati.Tak naprawdę  wszystko to co nowe to wybierała Pati. Ja to tylko te śmieszne  klapki osobiście kupiłem bo mi się podobała ich gruba ale miękka, taka  amortyzująca podeszwa i to że bez trudu wchodziła mi w nie  moja pięść, więc wykoncypowałem, że bez trudu włożysz w te klapki stopę w grubszej skarpetce. A mój osobisty ojciec  ma metę na te sucharki dla ciebie - kupuje  je w prywatnej piekarni na Dolnym Mokotowie. I wszyscy  się nimi teraz objadamy. Ja je nawet wziąłem do pracy i Michałowi też one pasują. Michał tak przejęty twoją operacją jakby to Ala była  w szpitalu. 

Mój ojciec już obmyśla   jakieś dietetyczne dania, które  będzie  gotował gdy będziesz  w domu. Jest przerażony, że ty z tym bólem sama prowadziłaś  samochód, bo przecież mogło ci  się nagle pogorszyć i mogłaś mieć  wypadek.  Jak znam życie to on  tu pewnie dziś wpadnie bo zrobił dla ciebie kurczaka w galarecie. A kroił w tak małe kosteczki jakby to miało być dla dziecka. Wczoraj pozwolił mi na małą degustację. Pychotka, dobrze mu to wyszło. Ale strasznie mi źle zasypiać gdy nie ma  cię obok mnie - skarżył się Wojtek.  I w ogóle to bardzo źle śpię gdy ciebie  nie ma.  

A bardzo cię Andrzej pociął? Marta roześmiała  się  - sądząc po opatrunku to przeciął mi skórę na długości  ze sześciu centymetrów. Tylko? - zdziwił się Wojtek - to ja  miałem znacznie dłuższy szew.  No bo ty jesteś większy - śmiała  się Marta. Poza tym to miał u ciebie zapewne więcej do grzebania w brzuchu niż u mnie. U mnie tylko usuwał mały kawałek, nie  musiał mi mięśni przekładać i wszywać  do środka siatki. Ale i tak  się narobił  bo tam  jest  sporo naczyń  krwionośnych. No i musiał bardzo uważać by mu ten nafaszerowany ropą wyrostek nie pękł i by się to wszystko nie  dostało do wnętrza  brzucha.  

Najzabawniejsze jest  to, że wciąż nie  wiadomo do czego ten kawałeczek jest człowiekowi potrzebny. U niektórych  ssaków ponoć wspomaga trawienie węglowodanów. Jakaś inna teoria głosiła , że zapobiega różnym stanom  zapalnym, no ale przecież  sam wpada czasem w stan zapalny. No więc jest to ciągle tajemnicza struktura w naszym wnętrzu. Kiedyś jakiś geniusz wzywał by profilaktycznie małym dzieciom usuwać wyrostki robaczkowe bo nie wiadomo do czego służą, a bez nich wszak nadal człowiek żyje. I pewnie ileś tych wyrostków profilaktycznie wycięto, ale głównie  nie  w Polsce, nim się ktoś nie ocknął i nie powiedział głośno, że to głupota. 

Jeśli cię  ten temat interesuje  to w gościnnym pokoju jest na półce taka gruba książka pt. "Chirurgia"- możesz w niej poczytać o najczęstszych operacjach i pooglądać  rysunki- dowiesz się przy okazji co gdzie masz i jak  się co wycina i dlaczego, jakie jest ryzyko danej operacji, skutki zaraz po operacji i odległe. O przeszczepach też tam jest. Wszystko napisane jasno i zwięźle. Kupiłam ją gdy wpadłam na pomysł, że będę studiować medycynę. I bardzo starannie przestudiowałam. Książkę popełnił pan Youngson, jest tłumaczona z języka  angielskiego. Nawet w całkiem przystępnej  cenie  była. Wzrokowo to śnieżno biała twarda okładka  grzbietu z zielonym paskiem. 

A ja myślałem, żeś taka mądra w te klocki bo masz dwutomową Encyklopedię Zdrowia. Marta zaśmiała  się- no mam, ale tam nie ma dokładnych opisów jak przebiega jakaś operacja. Tam jest głównie o różnych chorobach i jak ich unikać, z czym iść do lekarza a nie leczyć  się na  własną rękę i jest o funkcjonowaniu różnych narządów które posiadamy. Według mnie to powinna być taka książka w każdym  domu. Tyle tylko, że jeśli nikt z właścicieli takiej Encyklopedii do niej  nie  zagląda to jest zbytecznym wydatkiem, choć trzeba przyznać, że ładnie  się na półce jej dwa tomy prezentują.

Chodź, zjedziemy do kantyny, może ty tam  coś zjesz a ja bym się tam napiła herbaty. Poza tym to ja mam przecież  chodzić. Zdaniem  Andrzeja to tam  nie trują, ale  sobie do tej herbaty wezmę suchareczki. Chyba  zdrowieję,  skoro zaczynam  być głodna. Gdybym była  w NFZetowskim  szpitalu to pewnie już jutro by mnie  wykopali, a tu będę tak długo jak będzie  sobie tego życzył chirurg. Zapytaj  się  swego taty o której on ma  zamiar tu być bo ja to bym  wolała, żeby  mi to papu przywiózł jutro. Z moim tatą to się umówiłam, że przyjedzie  tylko na  wezwanie,  żeby nie robić tłoku. Pytałam się  Andrzeja   ile będę tu siedzieć to oczywiście powiedział że nie jest wróżką i nie wie. Kiedyś to bym tu była siedem dni do zdjęcia  szwów i wyszła dzień po ich zdjęciu. Ale cztery  dni to mam tu pewne. Jutro mi zdejmą opatrunek  bo będzie  zmieniany i on wtedy zobaczy jak się goję.

W kantynie  Wojtek zamówił dla siebie gulasz z kopytkami i surówką, a Marta wypiła herbatę i zjadła  aż dwa sucharki. Gdy już kończyli jeść Marta  stwierdziła, że jednak jest jeszcze słabiutka i ta wyprawa do kantyny ją  zmęczyła. Nic  dziwnego - pocieszył ją Wojtek - ostatnio miałaś sporo nauki i jeszcze się douczałaś w laboratorium - zaraz zatelefonuję do ojca, żeby się na jutro a nie na  dziś ustawiał. Wracamy zaraz pomału do pokoju.

"Wyprawa " do kantyny tak Martę zmęczyła, że zaraz po powrocie ułożyła  się wygodnie  w łóżku, Wojtek  usiadł na łóżku i delikatnie Martę gładził po głowie, a  Marta  w 10 minut później już spała, o  czym Wojtek  zaraz przesłał wiadomość  do Andrzeja, dodając pytanie  czy to aby dobrze czy może jednak dzieje się coś złego. Oprócz tego nadał wiadomość do swego ojca, że galaretka  z mięsa  kuraka to raczej  jutro dopiero i że właśnie  Marta zasnęła.  Andrzej podesłał Wojtkowi informację, że to normalne, że Marta  śpi, objaw  prawidłowy, sen regeneruje organizm. I że on do godziny  osiemnastej ma jeszcze pacjentów w przychodni i gdy skończy to do nich wpadnie i nie będzie pukał tylko się im  wpakuje do pokoju bez pukania  tak jak personel w NFZ-towskich  szpitalach.  Wojtek zamienił krzesło na  wygodny fotel - ustawił go tak, by wygodnie siedząc mógł się wpatrywać w Martę. Wpatrywał się,  rozmyślał o tym, że kocha ją tak samo jak wtedy gdy byli jeszcze  małolatami i.....gdy Andrzej  po ostatnim pacjencie cichutko otworzył drzwi pokoju Marty zastał oboje pogrążonych  we śnie. 

Uśmiechnął się, zrobił im "pamiątkowe"  zdjęcie, delikatnie obudził Wojtka i wyciągnął go  do swojego gabinetu, który był na tym samym piętrze. Opowiedział Wojtkowi o całej operacji, o tym, że Marta cały zabieg świetnie zniosła, że nie  było z niczym kłopotu i wcale się przy niej nie napracował no i że Marta bardzo dobrze  zna  swój organizm. A co ty bracie taki śpiący jesteś? balowałeś  gdzieś? Nie balowałem, ale - tylko się ze mnie  nie śmiej - po raz pierwszy od lat spałem bez Marty i okrutnie  długo nie  mogłem zasnąć a potem budziłem się szukając jej w łóżku. Michał gdy mnie  dziś rano zobaczył to przez moment pomyślał, że spędziłem noc czuwając przy łóżku  Marty. Pocieszył mnie, że to normalne i że jak mi  się rodzina powiększy to bez trudu zasnę sam, ciesząc  się wręcz z tego faktu, bo niczyje malutkie lodowate stópki ani większe, damskie,  nie będą  się grzały na  moim brzuchu. 

Andrzej,  a jak długo chcesz ją trzymać w  szpitalu?  Tak ze cztery pełne  dni, nie licząc dzisiejszego. A na zdjęcie szwów to ją po prostu przywieziesz, zdejmę jej te  szwy i pozalepiam tak jak kiedyś ciebie, tymi paskowymi plastrami.

A wiesz, że spałem w łóżku Marty? Wojtek uśmiechnął się  i spytał - a co ci  się śniło? Nie wiem, przy takim dosypianiu  regeneracyjnym to ja  nie mam snów, albo są takie krótkie, że ich  nie  zapamiętuję. Ale pamiętam, że gdy ją widziałem przed zaśnięciem to namiętnie rozwiązywała krzyżówki i była  zwinięta w kłębek więc  tylko pomyślałem, że to oznaka, że wyrostek nie pękł, bo przy rozlanym by tak nie leżała i nie była  w stanie rozwiązywać krzyżówek. Zobacz Wojtek jakie to wszystko dziwne - z tobą i Martą mamy bardzo dużo takich  samych odczuć. A przecież znamy się nie "od zawsze".  Nawet z Leną mam sporo zupełnie innych spojrzeń na to co nas otacza, a z wami to "toczka w toczkę".  Może kiedyś, kiedyś mieliśmy wspólne geny. No może- zgodził się Wojtek- może nasi pra-pra-pra dziadowie  byli braćmi. Bo Marta to uważa, że jesteśmy w tym  samym typie urody i z tego co wiem, to  z żadnym facetem nie była i nie jest tak zaprzyjaźniona jak z tobą. Coś chyba musi w tym być. Gdy byliśmy dzieciakami to mówili o niej, że jest niedotykalska i  zarozumiała i trudno się z nią przyjaźnić.

                                                                        c.d.n.