piątek, 10 maja 2013

Po prostu życie

Stojąc przy kuchennym oknie Lilka wolno sączyła kawę ze swej ulubionej filiżanki. Niemal bezmyślnie
patrzyła na budynek po drugiej stronie osiedlowej uliczki.
Mieszkała na tym osiedlu już wiele lat i znała niedzielne obyczaje swych sąsiadów z bloku vis a vis.
Każda zmiana sobotnio- niedzielnych rytuałów była najczęściej wywoływana jakimiś ważnymi
wydarzeniami - przyjściem na świat nowego członka rodziny lub odejściem któregoś ze
starszych.
Owo znikanie starszych osób zawsze uświadamiało Lilce, że czas mija nieubłaganie, zabierając
ze sobą ludzi. Czasami zastanawiała się co dzieje się z tymi, którzy odchodzą - czy śmierć otwiera przed
nimi jakieś nowe możliwości, jakieś pole działania, którego ci co pozostali,  nie są świadomi?
Lilka coraz częściej wspominała swoje dzieciństwo i lata młodości, a były to czasy odległe, bo urodziła
się jeszcze przed II wojną światową. Jej rodzinnym miastem był Lwów, ale nie za bardzo pamiętała
jak wyglądało miasto. Jej ojciec był Rosjaninem, matka Polką. W chwili wybuchu wojny Lilka miała
tylko 4 lata, a jej maleńki braciszek rok. Byli właśnie całą rodziną u krewnych ojca, na Ukrainie. Ojciec,
jako Rosjanin, dostał powołanie do wojska, jego kuzynka obiecała,że zaopiekuje się jego żoną i dziećmi.
 Mama Lilki chciała natychmiast wracać do Lwowa, ale było to niemożliwe. Gdy nadszedł 1941 rok
wraz z rodziną męża została przetransportowana za Ural. W trzy lata pózniej dowiedziała się, że jej mąż poległ śmiercią bohatera. Po wojnie mama Lilki usiłowała odnalezć swą rodzinę we Lwowie, ale dostała tylko wiadomość,  że wyjechali w nieznanym kierunku.Wiele lat pózniej dowiedziała się, że ten nieznany
kierunek to była najpewniej daleka  rosyjska  północ.
Lilka była  pewna, że jest rodowitą Rosjanką - gdy mama Lilki straciła nadzieję na powrót do  Lwowa, który już wtedy nie był przecież polskim miastem, dla dobra dzieci przestała im opowiadać o Lwowie,
Polsce i nieznanej rodzinie.
Lilka na rok przed ukończeniem studiów, podczas jakichś kolejnych "czynów społecznych" poznała
pewnego uroczego studenta - Polaka. Studiowali  w tym samym mieście, ale ona na filologii  rosyjskiej,
on na politechnicznym kierunku. To była miłość od pierwszego wejrzenia - Lilka do dziś pamięta ten
dzień, gdy dzwigała  naręcze  listew, a wtedy podszedł do niej blodyn z kręconymi włosami i powiedział-
"ja ci pomogę, to przecież za ciężkie dla ciebie". Był miły, ciepły, opiekuńczy, zupełnie inny niż większość
jej kolegów ze studiów. Nie chodził na studenckie popijawy i wiele czasu poświęcał Lilce.
Lilka zwierzyła się któregoś dnia mamie, że spotyka się z chłopakiem z Polski, że bardzo go lubi, że jest
taki inny, dobry, miły i że....chyba się w nim zakochała.
Serce  Elizy niespokojnie zabiło, bo wyczuła dużą determinacje w głosie Lilki, gdy opowiadała o swym
nowym koledze. Pomyślała ze strachem, że mogą być z tego powodu same kłopoty. Ale wiedziała jedno-
jeżeli to trwałe uczucie, ona nie stanie swej córce na drodze do szczęścia.
Jeszcze przed obroną swej pracy magisterskiej Wacław poprosił Elizę o rękę Lilki i otrzymał zgodę. Przy okazji Eliza opowiedziała mu wszystko na temat swej rodziny we Lwowie .  Rodzina Wacława pochodziła z Grodna, ale w Polsce zamieszkali na stałe około 1920 roku.
Ślub był skromny, Lilka wystąpiła w pożyczonej od koleżanki   sukience, Wacławowi Eliza pomogła doprowadzić do  porządku nieco sfatygowany garnitur. Wesele było w gronie rodzinnym a następnego dnia
w akademiku odbyły się  poprawiny. Koleżanki bardzo zazdrościły Lilce "obcokrajowca" i tego, że Lilka
najprawdopodobniej wyjedzie na stałe do Polski.
Oczywiście na ślubie nie było nikogo z rodziny Wacława. Pan Młody wysłał tylko do  swych rodziców
informację, że  " w ubiegłą sobotę ożeniłem się z piękną dziewczyną, która jest w połowie Polką a w połowie Rosjanką" i do listu dołączył zdjęcie zrobione u Urzędzie Stanu Cywilnego.
c.d.n.