piątek, 1 stycznia 2010

193. Tak mnie naszło

Udało się, mamy kolejny rok za sobą.
Tę sylwestrową noc spędziłam z psem na kolanach, ponieważ rodacy ćwiczyli
do 2 w nocy odpalanie wszystkiego co wybucha. Chwilami zastanawiałam się,
czy aby nie zaczął się jakiś konflikt pomiędzy naszym i sąsiednim osiedlem, bo
wybuchy były dość potężne i szyby w oknach niepokojąco dzwięczały.
Pies był na tyle miły, że pozwolił mi przeglądać blogi i chwilami mogłam nawet
pisać, ale tylko jedną ręka i nie za wiele.
I wtedy naszły mnie.... wspomnienia i pomyślałam, że napiszę troszeczkę o
tamtych zamierzchłych już czasach.

Do chwili oficjalnej pełnoletności wszystkie noce sylwestrowe spędzałam we
własnym domu, lub razem z rodziną u sąsiadów. Zawsze pilnowano, bym
trochę pospała, bo wieczór zaczynał się o 22-giej.
Była odświętna kolacja, a przed północą na stół "wjeżdżał" odświętny wypiek
w postaci mocno bakaliowego keksa, taca z bakaliami i cząstkami pomarań-
czy, paterka ciasteczek francuskich z grubym ,"kryształowym" cukrem i do-
mowe, musujące wino z owoców dzikiej róży. Z dzisiejszego punktu widzenia
to nie było nic nadzwyczajnego, ale to były czasy "głębokiego PRL", gdy zdo-
bycie rodzynek i cytrusów graniczyło z cudem. Nawet orzechy były niemal
rarytasem. I rzecz nie wynikała z braku pieniędzy a z braku towaru.
Każdy transport cytrusów był zapowiadany w oficjalnej prasie : już płynie sta-
tek z cytrusami, już dopłynął, cytrusy już w dojrzewalni, już za kilka dni trafią
do delikatesów. A potem to już pestka : trafić na dostawę i postać z godzinkę,
czasem dłużej, w kolejce.
Po północy towarzystwo zaczynało tańce, muzyka była z płyt, bo byliśmy
szczęśliwymi posiadaczami ustrojstwa zwanego adapter oraz niezłego zbioru
płyt. Sylwestrowy wieczór przeważnie kończył się około 2 w nocy.
Lubiłam te wieczory sylwestrowe, ale marzyłam o wieczorze sylwestrowym
spędzonym poza domem, najlepiej na balu w Operze. Zabawne, ale to marze-
nie nie spełniło się nigdy, po prostu z czasem samo wygasło.

Mój pierwszy oficjalny bal sylwestrowy pamiętam do dziś. A zaczęło się niezle-
już na początku grudnia wiedziałam, dokąd pójdziemy. Musiałam zdecydować
w jakiej sukience - długiej czy krótkiej. Pragmatyzm zwyciężył, sukienka była
krótka, z jedwabiu ręcznie malowanego, wielce nobliwa pomimo cieniuteńkich
jak sznurek ramiączek. Do dziś pamiętam jej kolor- ciemno stalowy z błękit-
nym wzorem, rozświetlonym błękitnym brokatem. Szal z tego samego ma-
teriału uzupełniał całość. Prawie codziennie wyciągałam ją z szafy, by choć po-
oglądać.
I wtedy zaczęły się schody -zachorowałam tuż przed wigilią, a sprowadzony
lekarz zalecił postawienie baniek.Nawet protestować nie mogłam, bo straci-
łam całkiem głos. Przepłakałam kilka godzin, ale 30 grudnia lekarz pozwolił mi
iść na sylwestra. No ale ja miałam na plecach przepiękne, okrągłe, fioletowe
sińce.
Wierzcie mi, byłam załamana - przed sobą miałam pierwszy w życiu dorosły
bal, ponadto bal był w ówczesnej Radzie Ministrów. Całe popołudnie straciłam
na próbach zatuszowania tych sińców, ale nic nie było w stanie ich przysłonić.
Mama pomogła mi tak upiąć szal by zasłonił te wszystkie "upiększenia" a jed-
nocześnie nie krępował ruchów.
Bal był naprawdę udany, choć było mi w tym szalu niezbyt wygodnie i nieco za
ciepło.
Były 3 sale taneczne, w każdej grał inny zespół, parkiety były przestronne,
stoliki stały w oddzielnych salach, jedzenie było naprawdę dobre. Bawiłam się
świetnie do czwartej rano.

W swej młodzieńczej naiwności myślałam, że każdy bal sylwestrowy spędzany
poza domem będzie równie udany. Życie dość szybko zweryfikowało moje po-
glądy w tej materii. Dość szybko przekonałam się, że większość organizatorów
jest nastawiona na maksymalny zysk przy minimalnym nakładzie kosztów.
Bardzo duże bale charakteryzowały się maksymalną ciasnotą na parkietach i
przy stolikach, wyjątkowo podłym menu, większość potraw pamiętała chyba
jeszcze zaduszki, przerwy pomiędzy tańcami były długie, a balowicze pili
po kątach własny alkohol i to w straszliwych ilościach. Po kilku takich "balach"
zrezygnowaliśmy z tych "przyjemności". Na krótko wróciliśmy do wieczorów
sylwestrowych w gronie przyjaciół, organizowanych co roku u kogoś innego.

Od kilkunastu lat zostajemy w ten wieczór w domu, a odkąd jest z nami pies,
gdy tylko zaczyna się noworoczna kanonada, ja siedzę z psem w łazience i tam
wypijamy noworoczny toast. Mój psi staruszek już nieco przygłuchł, więc tym
razem był luksus - mogłam być w pokoju, zamiast jak co roku, w łazience.
Ciekawa jestem czy jeszcze pamiętacie swoje pierwsze bale sylwestrowe.
A może o tym napiszecie, lepsze to niż remanent ubiegłorocznych strat i
zysków.