niedziela, 31 maja 2015

Mezalians -cz.III

Susząc włosy, a było co suszyć, bo było ich dużo i były już długie, Iwona nadal rozmyślała
nad swym małżeństwem Dość często była  niemile zaskoczona zachowaniem Piotra - były
to co prawda drobiazgi, ale przecież życie składa się właśnie z drobiazgów.
Nie mieli jeszcze własnego mieszkania, ale bardzo wiekowa ciotka Iwony, która już sama
nie mogła mieszkać, zostawiła im swe mieszkanie, wyjeżdżając do swego syna.
Była to dla nich duża pomoc, płacili tylko niewysoki czynsz  oraz media.
Gdyby nie to, musieli  by mieszkać albo z rodzicami Iwony albo wynająć gdzieś kawalerkę.
Piotr wcale nie był tym zachwycony- nie podobały mu się stylowe meble i obrazy
oprawione w  pozłacane ramy. "Strasznie  drobnomieszczańskie to mieszkanie- orzekł.
I co z tego, że to obrazy Kossaka, nie podobają mi się".
Iwona pod pretekstem, że boi się by obrazy nie uległy jakiemuś uszkodzeniu, lub kradzieży
gdy całymi dniami nikogo nie ma w domu, opakowała je starannie i zawiozła do mieszkania
swoich rodziców. W ich miejsce powiesiła modne w tym czasie plakaty. Każde spojrzenie
na ścianę w dziennym pokoju  przyprawiało ją o ból zębów. Gdy Piotr wyjechał na kilka dni
w delegację, ściągnęła je i z pomocą kuzyna pomalowała ściany w pokoju, by wyrównać
koloryt ścian.
O, teraz lepiej tu wygląda gdy pomalowałaś  te ściany - skonstatował Piotr po powrocie.
Wolę takie białe niż żółtawe. Iwona chciała mu powiedzieć, że tamte były w kolorze ecru,
ale ugryzła się w język uświadamiając sobie, że większość facetów to daltoniści.
Nie podejrzewała, że susząc włosy można sobie tyle spraw przypomnieć. Przed oczami
przeleciała jej scenka z kwiatami- Iwona była przyzwyczajona, że w jej domu na stole
zawsze stał wazon z ciętymi kwiatami. Nie były to jakieś drogie, kwiaciarniane bukiety, ale
sezonowe kwiaty, kupowane na bazarze.
Gdy pierwszy raz przyniosła do domu bukiet różnobarwnych astrów Piotr był ciekawy
skąd te kwiaty.
No jak to skąd, kupiłam po drodze, stała babina z kwiatami i kupiłam- wyjaśniła mężowi.
Piotr spojrzał na nią jak na wariatkę i powiedział- och baby, baby- matka kupowała zawsze
 jakieś plastikowe, a ty naturalne i oczywiście obie mówicie, żeby było w domu milej.
Twoje zwiędną za kilka dni, a tamte po tygodniu były zakurzone. Głupie pomysły i tyle.
To wszystko były drobiazgi, w sprawach zasadniczych zgadzali się ze sobą.
Ale i z drobnego żwiru można usypać całkiem sporą górkę- pomyślała. Zaplatając warkocz
zastanawiała się co dalej.
Wychodząc za mąż wiedziała, że małżeństwo jest sztuką kompromisu, ale to obie strony
muszą do niego dążyć. Nawet rozmawiali o tym z Piotrem - każde z nich miało utrzymać
swe dotychczasowe hobby. Piotr miał nadal grać z kolegami w tenisa, Iwona chodzić na
gimnastykę połączoną z choreografią i na kurs francuskiego.
W krótkim czasie okazało się, że Iwonie z trudem udało się znalezć czas na kurs językowy,
ale gimnastyki nie było już gdzie upchnąć. Piotr 3 razy w tygodniu spędzał czas na kortach,
wciąż narzekając, że Iwona mu nie towarzyszy, by podziwiać jak dobrze gra. Ale Iwona
nigdy nie ukrywała, że tenis, ping pong, brydż i "piłka kopana" nigdy nie były w kręgu
jej zainteresowań i  pewnością nie będą.
Nie wymagała również, by Piotr uczył się francuskiego tylko dlatego, że ona się tego języka
uczy.
Teoretycznie Piotr to wszystko rozumiał, ale miał żal, że nie spędzają każdej wolnej chwili
razem, a najlepiej byłoby gdyby Iwona  nauczyła się grać w tenisa ziemnego i stołowego
oraz brydża. W piłkę nożną na szczęście już nie, no ale mogłaby przecież raz na jakiś czas
wybrać się z nim i znajomymi na mecz.
Ale Iwona była "uparta" i nie  zgadzała się na którąkolwiek propozycję.
Nie ciągnęła go na przedstawienia baletowe - chodziła  na nie z matką lub koleżanką.
Rozumiała, że nie każdy lubi taką rozrywkę.Wystarczało jej do szczęścia, że chodzili razem
do kina, teatru i na różne opery.
Kiedyś, jeszcze na początku znajomości, Iwona powiedziała, że chodzi na  kurs języka
francuskiego, bo z poprzednim chłopakiem chcieli razem wyjechać do pracy w Maroku.
Nie powiedziała jednak, że chłopak był z innego miasta i na ten kurs wcale nie chodzili
razem- ale oddzielnie, każde w swoim mieście.
No a jak wiadomo odległość raczej nie potęguje uczuć, więc tamta znajomość "rozeszła się
po kościach". Ale Piotrek ubzdurał sobie, że Iwona z całą pewnością tylko dlatego chodzi
na ten kurs, by się  spotykać z tamtym chłopakiem.
Co jakiś czas przyjeżdżał bez uprzedzenia pod klub, w którym był kurs i czekał na Iwonę
w holu, pilnie obserwując z kim wychodzi z sali.
No a ona, jak na złość, wychodziła albo sama albo w towarzystwie siwego, starszego pana,
który szedł na ten sam przystanek tramwajowy co i ona. Wg Piotra starszy pan był wielkim
nudziarzem, który przez kilka przystanków, które przejeżdżał razem z Iwoną, mówił tylko
o tym, z czym  ma trudności w  uczeniu się języka francuskiego.

Następny dzień w pracy należał do dni upiornych.
Pomiary wykazały, że nowiutkie urządzenie do próżniowego pokrywania powierzchni nie
działa najlepiej - i tak dokładnie nie wiadomo było co jest tego przyczyną- czy urządzenie
jest wadliwe, czy jego obsługa niewłaściwa czy też powierzchnie  przeznaczone do pokrycia
ferrytem niedokładnie przygotowane.
Szef zwołał naradę, a Iwona sama na siebie  "ukręciła  bicz" bo stwierdziła, że skoro nie
bardzo teraz wiadomo co kto przygotowywał, to trudno powiedzieć w którym miejscu
popełniono błąd.
Ceramikę przygotowywano partiami, a potem wszystko razem wrzucano do jednego
pojemnika.
Okazało się, że każdy nieco inaczej ją przygotowywał, więc od teraz każdy miał wykonać
tylko jedną operację szczegółowo  opisaną krok po kroku i obowiązek bardzo dokładnego zanotowania całego procesu.
Szef, cały w skowronkach, obarczył Iwonę rozpisaniem całego procesu przygotowawczego,
z zaznaczeniem dokładnego czasu trwania każdej operacji.
Dobrze wiedział, że Iwona ze trzy razy wszystko sprawdzi w instrukcjach  nim cokolwiek
napisze.
Usiedli w jego gabinecie obłożeni  instrukcjami obsługi samego urządzenia i instrukcjami
próżniowego pokrywania powierzchni. Szef czytał  i tłumaczył te, które były w języku
angielskim, Iwona  zaś te same, ale w języku francuskim. Oboje wiedzieli, że mogę się
one nieco od siebie różnić.
Około godz. 21,00 mieli wszystko dokładnie przetłumaczone.
Rozpisywanie na poszczególne operacje  zostawili na następny dzień- to Iwona mogła
już zrobić sama, szef miał tylko wyznaczyć co kto będzie robił.
Gdy zbierali się do domu szef nagle powiedział - no a jak tam w domu? czy już lepiej?
Iwona, nieco zaskoczona taką bezpośredniością  odpowiedziała - jeszcze nie, ale to
tylko drobiazgi. A szef, który już jedno małżeństwo miał za sobą, powiedział - pamiętaj
dziewczyno, że w małżeństwie każdy drobiazg urasta z czasem do rozmiaru Himalajów.
Jeśli nie można tych drobiazgów natychmiast usunąć, twój związek pod nimi zginie.
Wiem co mówię, więc pomyśl dobrze nad tymi drobiazgami, by  cię nie przygniotły.
I pomyśl o studiach, pogadam o tym z kadrami.
A teraz cię odwiozę do domu, już pózno się zrobiło.

W dwa miesiące pózniej Iwona miała dość burzliwą rozmowę z Piotrem. Postanowili
rozstać się na  jakiś czas, ale nie informować o tym swoich rodziców.
Po pół roku wnieśli sprawę rozwodową - dzieci nie posiadali, wspólnego majątku też nie,
więc sprawa przeszła  jak burza.
Iwona nadal mieszkała w mieszkaniu ciotki, nie chciała wrócić do rodziców.
Rozwód przyjęła z ulgą, choć jednocześnie uważała rozpad małżeństwa za swą porażkę.
Zgodnie z radą swego szefa  zaczęła studia  na politechnice.
W dwa lata pózniej zaprosiła swego szefa na swój kolejny  ślub i nieco złośliwie
powiadomiła o nim Piotra.
Nigdy nie zapomni miny Piotra, gdy u jej boku zobaczył tego siwego staruszka-nudziarza,
który razem z nią uczył się francuskiego. Ów staruszek miał całe 40 lat ,czyli był od
niej zaledwie 12 lat starszy.
Staruszek- nudziarz był naprawdę super mężem, pomagał Iwonie w domu, dbał o nią i jak
twierdziła Iwona był niesamowicie żywotnym facetem, którego wygląd kłócił się z jego
możliwościami.
Gdy Iwona skończyła studia, staruszek-nudziarz podjął pracę na kontrakcie w Algierii,
gdzie spędzili cztery lata, a potem wyemigrowali do Kanady.
                                                  KONIEC