niedziela, 17 lutego 2013

Nudne życie, cz.IV

Odzieżówka wielce rozczarowała Tosię. Nic jej się tam nie podobało. Ani nauka teorii ani zajęcia praktyczne. Idąc do tej szkoły myślała, że będzie mogła projektować jakieś ubrania, ale to była
po prostu nauka szycia. Jakoś nie pomyślała o tym, że gdy pozna taniki kroju i szycia to bedzie
mogła wtedy, na własny użytek, coś ciekawego zaprojektować i uszyć.
W domu Tosia nic nie opowiadała o szkole, zresztą tak naprawdę nikogo to nie interesowało.
Mama Tosi powielała sposób  wychowania wg takiego wzoru, jaki wyniosła z własnego domu.
A podstawą było wpojenie  dziecku szacunku dla  ojca i matki oraz dziadków, nauczenie
dobrych manier. W przypadku dziewczynek należało je przygotować do roli dobrej gospodyni.
Ponadto królowało przekonanie, że nie należy dziecka chwalić, bo to wypaczy mu charakter.
Uważano też, że  zawsze trzeba podkreślać, że to co dziecko nawet dobrze zrobiło mogło
przecież wykonać lepiej. I tym sposobem rosły zastępy dziewcząt, które miały zaniżone
poczucie własnej wartości. Ale w ramach domowego przygotowania dziewcząt do życia nie
mieściło się uświadomienie dziewczyny o czekających ją zmianach hormonalnych ani o tym,
że istnieje coś takiego  jak życie płciowe.
Mama nie pozwalała Tosi na spotykanie się z kolegami, za każdym razem powtarzając, że
jeszcze jest na to za młoda, a zresztą chłopcy chcą od dziewcząt "tylko jednego".
Tosia długo nie wiedziała o co chodzi, bo na pytanie "czego chcą chłopcy od dziewcząt" nie
otrzymała konkretnej  odpowiedzi, lecz wymijającą - dowiesz się w swoim czasie.
Nie wiadomo, kiedy ten czas miał dla Tosi nadejść - pierwsza miesiączka była dla niej
pełnym zaskoczeniem- była pewna, że jest ciężko chora i lada moment umrze.
Na domiar złego moment ten nastąpił  w szkole i Tosia wystraszona niemiłosiernie pobiegła
do gabinetu lekarskiego. Na szczęście był to czas, gdy w każdej szkole był gabinet lekarski,
w którym cały dzień urzędowała  pielęgniarka. To  ona uspokoiła Tosię, wytłumaczyła jej
co i jak, poszła poza tym do wychowawczyni i zwolniła Tosię ze szkoły.
W domu dziewczyna nie mogła się doczekać powrotu mamy z pracy. I choć dowiedziała
się skąd to krwawienie i dlaczego, bardzo bała się, że  matka będzie się na nią gniewać.
Na szczęście matka się nie pogniewała, potwierdziła słowa pielęgniarki, zapisała coś
w swoim specjalnym notesiku, a potem poinformowała Tosię, że od teraz  tym bardziej
musi unikać spotkań z kolegami, a jeśli już się spotka, to nie wolno jej się z nimi
całować.
Tosię bardzo to zaniepokoiło, bo pomimo zakazów spotykała się czasem z jednym
chłopakiem, który bardzo się jej podobał i już kilka razy całowali się w kinie i w parku,
gdy nie było nikogo w pobliżu.
W drugiej klasie swej zawodówki Tosia wreszcie dowiedziała się, czego to chłopcy zawsze
chcą od dziewcząt- oczywiście uświadomiły ją koleżanki, naśmiewając się, że taka "zielona"
z niej dziewczyna. Niektóre z dziewczyn twierdziły, że one już poznały smak seksu.
Niektóre marzyły by wyjść za mąż , oczywiście z miłości, inne patrzyły na nie z pogardą
i wymownie stukały się  palcem po czole. Tosia  jeszcze nie myślała o zamążpójściu, na
razie z trudem przebijała się poprzez niewiele interesującą  ją naukę.
c.d.n.

czwartek, 14 lutego 2013

Nudne życie, cz.III

Tosi było smutno, nudno i ciężko po wyjezdzie  Heli. Hela należała do opiekuńczych dziewcząt,
 z niebywałą cierpliwością pomagała we wszystkim młodszej siostrze.
Narodziny mlodszej siostry były dla Heli wielkim, aczkolwiek radosnym wydarzeniem. Z wielką
powagą pomagała przy jej pielęgnacji, szybko  nauczyła się ją przewijać, pilnowała gdy Tosia
raczkowała a potem uczyła się chodzić, często sama ją karmiła, opowiadając przy tym bajki,
bo mała była strasznym niejadkiem. Gdy Tosia poszła do szkoły Hela pomagała jej przy odrabianiu
lekcji, zwłaszcza że Tosia była dość roztrzepana i nie zawsze wszystko pamiętała.
Po wyjezdzie Heli Tosine stopnie w szkole wyraznie się  pogorszyły. Mama Tosi uważała, że  mało
istotne są stopnie, że najważniejsze, to umiejętność czytania i pisania, reszta sama przyjdzie z czasem, stosownie do potrzeb. Tosia twierdzi, że dla mamy było najważniejsze by dziecko było zawsze
czyste i zadbane, dobrze odżywione i....posłuszne. No i pracowite. Dość wcześnie nauczyła
Tosię jak należy sprzątać, zmywać, a nawet gotować. Zawsze przy tym mówiła: "domem ma
rządzić kobieta. To, jaki będzie  twój dom będzie zależeć od ciebie. Trzeba sobie znalezć
dobrego  męża, żeby pieniądze do domu przynosił, żeby nie pił i nie włóczył się z kolegami."'
A ojciec Tosi powtarzał w kółko: "wydamy cię za porządnego człowieka, takiego co cię  nie
skrzywdzi, będzie szanował, będzie już miał pracę i mieszkanie. A zresztą pewnie niedługo
pojedziemy wszyscy do Heli i tam wyjdziesz za mąż."
Tosia tylko zgrzytała zębami gdy słuchała tych pogaduszek. Wcale a wcale nie chciała
nigdzie wyjeżdżać, nawet do Heli, bo wiedziała, że musiałaby się szybko nauczyć obcego
języka, a sama myśl o nauce była  dla Tosi przykrością. Z trudem przechodziła z klasy
do klasy, nawet zdarzyło się jej "zimować" w piątej klasie, gdy doszedł do nauki język
rosyjski i chemia. Cyrylica  zupełnie nie wchodziła jej do głowy, równie dobrze mogłyby to być
znaki pisma klinowego lub pismo chińskie. A chemia - no klęska całkowita. Gdy pod koniec roku
szkolnego okazało się , że będzie powtarzać klasę, w domu nieco zawrzało - oczywiście według
taty była to wina  matki, bo zamiast siedzieć z dzieckiem w domu poszła do pracy. Matka
z kolei winiła ...Helę, bo to ona "rozpuściła" Tosię odrabiając z nią lekcje i ciągle wszystko
sprawdzając.
Tosia powtórzyła piątą klasę, a córka sąsiadki pomagała jej w nauce chemii i rosyjskiego.
Wstydziła się Tosia, że powtarza klasę, ale całkiem dobrze jej to zrobiło. W szóstej już
miała lepsze stopnie a na zakończenie podstawówki nawet sporo czwórek.
Po ukończeniu podstawówki postanowiono, że najlepiej będzie posłać ją do którejś ze
szkół zawodowych - jej szkoła wskazywała na szkołę gastronomiczną, rodzice byli
skłonni posłać ją do "handlówki",a ona sama chciała iść do technikum odzieżowego.
Dziś już mało kto pamięta, że kiedyś szkoła podstawowa trwała siedem lat, potem
można było iść albo do trzyletniej szkoły zawodowej, albo do pięcioletniego technikum,
 albo do czteroletniego liceum ogólnokształcącego lub kierunkowego - medycznego lub
nauczycielskiego.
Po wielu naradach zapisano Tosię do odzieżówki , ale trzyletniej, zasadniczej. Bo po jej
ukończeniu mogła przecież jeszcze iść do technikum odzieżowego.
c.d.n.

niedziela, 10 lutego 2013

Nudne życie, cz.II

Łatwo powiedzieć mam dość tego kraju - chce wyjechać i już -  ale z realizacją takich zachcianek
nie było łatwo.Po pierwsze był problem dokąd  wyjechać - powojenna Europa z trudem dzwigała
się ze zniszczeń wojennych. A do Ameryki, która wszystkim jawiła się  niczym  El Dorado, wcale
nie było łatwo.
Na razie trzeba było zapewnić rodzinie byt,a mama Tosi nie pracowała, ponieważ jej mąż na to nie
pozwalał.
"Nie po to kobieta wychodzi za mąż, by pracować zawodowo. Kobieta ma się zajmować domem
i dziećmi. Chcę mieć tę świadomość, że  gdy jestem w pracy dzieci są dopilnowane, zadbane,
 a gdy wracam do domu to czeka na mnie  ugotowany, gorący obiad".
Takie  expose tata Tosi wygłaszał za każdym razem, gdy jej mama mówiła, że powinna pójść do
jakiejś pracy, bo dzieci już przecież spore i nie wymagają ciągłej opieki, a pieniędzy ciągle wszak
brakuje.
Z uwagi na córki  przeprowadzili się do Warszawy i zamieszkali we wspólnym domu z dziadkami
Tosi.  Był to naprawdę niewielki domek, drewniak bez podstawowych wygód. Nie było bieżącej
wody, kanalizacji i bardzo długo nie było też elektryczności.
Tosia dobrze zapamiętała odrabianie lekcji przy lampie naftowej,  niemiły zapach lampy karbidowej,
noszenie wody ze studni, kąpiele w balii, palenie w piecach, przynoszenie węgla  z komórki, gotowanie
na kuchni węglowej.
Zimą dziewczynki spały w jednym pokoju z rodzicami, bo łatwiej było ogrzać jeden pokój niż dwa.
Babcia zimą spała w kuchni , by zaoszczędzić węgla.
Gdy nadchodziły ciepłe dni babcia wracała do swojej części domu, a dziewczynki spały w oddzielnym pokoju.
Pewną wiosną, mniej więcej 3 lata po zakończeniu wojny, do taty Tosi przyszedł list z PCK.
Poszukiwała go siostra jego pierwszej żony, która w czasie okupacji została wywieziona na roboty do
Niemiec. Poznała tam mężczyznę za którego wyszła za mąż i razem zamieszkali w Belgii.
Prosiła, by przysłać do nich Helę, starszą siostrę Tosi, a oni się nią zaopiekują, będzie miała u nich
lepsze życie niż w powojennej Polsce.
Tata Tosi zobaczył nagle przysłowiowe światełko w tunelu. Postanowił, że jeżeli tylko Hela  zechce
to niech jedzie do ciotki do Belgii. A potem on  znajdzie sposób by dołączyć do niej z resztą rodziny.

Załatwiania było okropnie dużo i pewnie gdyby nie pomoc kogoś z PCK cała akcja spaliłaby
na panewce. Ciotka opłaciła podróż i niemal  po roku Hela wyruszyła w podróż.
Długo w Belgii nie była, bo ciotka z mężem planowali przeprowadzkę do Stanów - nowy wujek
miał tam kuzyna, który go zaprosił do siebie i zapewnił mu pracę.

Każdy list od Heli był czytany po 100 razy, każdy jego akapit omawiamy po wielekroć i po
każdym liście tata zapewniał żonę i córkę, że jeszcze trochę, a dołączą do Heli.
Tymczasem mama Tosi, pomimo żywych protestów swego męża poszła do pracy . W domku
wreszcie zainstalowano elektryczność, a w końcu tata Tosi otrzymał służbowe mieszkanie.
Nie było duże, dwa pokoje z kuchnią , ale miało podstawowe wygody, tzn. kanalizację, gaz
i elektryczność. Nie było wprawdzie  łazienki, ale była przynajmniej toaleta.
c.d.n.


sobota, 9 lutego 2013

Nudne życie

Podobno każdy chce mieć barwne, ciekawe życie. Ale tak naprawdę życie  to nie obrazek,
który możemy dość dowolnie pomalować. Bo jesli chcemy to możemy słońce namalować żółtą
farbą, albo, jeśli nam coś strzeli  do głowy, zrobić je zielone lub niebieskie w różowe paski.
To nasz wybór i nikomu nic do tego. Obrazek jest dla nas, nie musi się komuś podobać.
W życiu zawsze od czegoś i kogoś jesteśmy zależni.

Ktoś kiedyś powiedział, że każdy jest kowalem własnego losu. Osobiście uważam, że nie do
końca jest to prawda. Są sprawy, których nie przeskoczysz -geny i z reguły to wszystko, co
wyniesiesz z rodzinnego domu, lub miejsca,  które tę rolę spełniało.

Tosia urodziła się jeszcze przed wojną. W dniu wybuchu wojny  miała niecałe 2 lata. Oprócz
niej w domu była jeszcze starsza o 7 lat córka jej  ojca z pierwszego małżeństwa.
Ojciec Tosi był sąsiadem  jej dziadków i gdy owdowiał, często korzystał  z pomocy sąsiadki
przy opiece  nad swą małą córeczką. Najczęściej małą zajmowała się mama  Tosi.
Osamotniony mężczyzna zaprzyjaznił się z mamą Tosi, a po jakimś czasie zakochał się w niej
i oświadczył. Był 10 lat starszy od swej młodziutkiej sąsiadki, ale  ani ona , ani jej rodzice
nie widzieli w tym nic złego. Był miłym, kulturalnym i delikatnym człowiekiem.
Bardzo kochał swą drugą żonę i obie dziewczynki , szanował  swych teściów.
Wybuch wojny zdemolował tę rodzinną idyllę - ojciec Tosi, podobnie jak tysiące innych
ojców, dostał powołanie do wojska. I podobnie jak większość ojców łudził się, że wojna
zakończy się szybko i najdalej w grudniu się zakończy.
W pewnym sensie jego oczekiwania się ziściły - wrócił przed końcem roku do domu -
chory, wychudzony, powłóczący poranioną nogą. Nigdy nie odzyskał sprawności tej
nogi. Na szczęście mieszkali poza granicami ówczesnej Warszawy, więc mieli rzadszy
kontakt z okupantem niż mieszkańcy centrum stolicy. Udało mu się, z racji dyplomu
inżyniera mechanika i całkiem niezłej znajomości języka niemieckiego, dostać zatrudnienie
na kolei - został  maszynistą parowozu.
Praca ta, jak każda,  miała swe dobre i złe strony - dobrą był fakt, że miał kontakt z wsią,
na której mógł zaopatrywać rodzinę w jedzenie. Złą stroną były niemieckie kontrole pociągów
i ryzyko, że jacyś nasi partyzanci postanowią uszkodzić tory lub wysadzić je tuż przed
nadjeżdżającym pociągiem.

Gdy wojna się skończyła ojciec Tosi pozostał w tym zawodzie. Wojna się skończyła, ale wcale
nie było łatwiej żyć w wyniszczonym wojną kraju, rządzonym teraz przez "władzę ludową".
Jakis życzliwy człowiek doniósł na ojca Tosi, że ten z całą pewnością współpracował
z Niemcami, bo świetnie się z nimi potrafił dogadać w ich języku. Kilka razy był wzywany do
UB, był przesłuchiwany i poznał luksusy  aresztu. Ale w końcu został  "oczyszczony"
z podejrzeń - jego oskarżyciel został przez kogoś uciszony na zawsze - wpadł biedak
pod tramwaj.

Ale ojciec Tosi miał już dość - opanowała go jedna myśl - wyemigrować. Byle dalej od tego
kraju, gdzie sąsiad na sąsiada donosił.
c.d.n.



sobota, 2 lutego 2013

Dziwne lustro, cz.VII

W ciągu kilku następnych dni Jaga chodziła jak zaczadzona. Niemal codziennie widywała się z Bogdanem.
Gdy ją obejmował i przytulał, przestawała natychmiast myśleć  - było jej cudownie, beztrosko. Marzyła,
by było tak zawsze.
Wybrała się do adwokata, złożyła pozew rozwodowy, o czym powiedziała oczywiście Bogdanowi.
Zapytał się jej tylko, czy aby wszystko dobrze przemyślała, by  lawina wydarzeń, które potem
mogą nastąpić, nie zrobiła jej krzywdy. Ale Jaga była pewna, że to najlepsze rozwiązanie, choć
doskonale wiedziała, że nie ma własnego mieszkania, a to, w którym mieszkali jest mieszkaniem
służbowym Alberta. Była zdecydowana wrócić do rodzinnego miasta, tam podjąć pracę na całym
etacie i wynająć jakiś nieduży pokój.
 Bogdan jej powiedział, że on wtedy wystąpi  o przeniesienie służbowe, by być blisko niej, ale nim on dostanie przeniesienie to może upłynąć wiele miesięcy, poza tym nie wiadomo jak długo będzie trwała sprawa rozwodowa, a dopóki się nie zakończy, nie będą mogli razem wynająć mieszkania.
Ale do Jagi niewiele z tego dotarło.
Gdy tylko Albert wrócił z delegacji, siłą powstrzymała się,  by mu zaraz "na dzień dobry" nie powiedzieć
o tym, że ona złożyła pozew o rozwód. Zrobiła to następnego popołudnia.
Albert popatrzył na nią jak na wariatkę. Spokojnie poprosił o wyjaśnienia. Jaga zaczęła wyliczankę -
było w niej o tym, że ma dość jego popijania, póznych powrotów i wpychania się do jej łóżka gdy jest
nietrzezwy, że nie wierzy w jego miłość do niej i dzieci, skoro nie chce zaprzestać tych pijackich spotkań,
było i o tym, że na samą myśl o zbliżeniu z nim robi się jej niedobrze,  że żałuje, że zamiast usunąć tę pierwszą ciążę  zdecydowała się na ślub. Na koniec wytoczyła najcięższy argument - kocha innego i
zdradziła go z innym.
Albert słuchał tego wszystkiego w milczeniu, potem powiedział - "ja nie dam ci rozwodu, mamy
dwoje dzieci, czy pomyślałaś o nich? nie dopuszczę do tego, by ktoś obcy wychowywał moich synów.
A to, że mnie zdradziłaś nie ma wielkiego znaczenia - to tylko fizyczna strona zagadnienia."
Potem ubrał się i wyszedł z mieszkania- nawet drzwiami nie trzasnął- pozostawiając Jagę w stanie
całkowitego osłupienia.
Przez następne 3 dni nie rozmawiali ze sobą.  Czwartego dnia, gdy Jaga była w pracy, około
południa przyjechał do niej dowódca Alberta. Prosił by natychmiast z nim pojechała do jednostki,
bo jej mąż ma jakieś złe zamiary. Pobrał broń, a potem zamknął się w swoim gabinecie. Na pytanie
magazyniera, czy idzie na strzelnicę, Albert zaprzeczył i powiedział - nie, po co? Po prostu mi broń potrzebna.
Wyglądał na tyle dziwnie, że magazynier pobiegł zaraz do przełożonego.Dowódca wiedział, że Albert
ma u siebie w sejfie ostrą amunicję. Ruszył czym prędzej do  gabinetu Alberta, zapukał, ale Albert powiedział, żeby mu teraz nie przeszkadzać, bo musi  coś przemyśleć.
Dowódca przyjaznil się prywatnie z Bogdanem i zapewne wiedział o  romansie i o tym, że Jaga
chce rozwodu . Skojarzył wszystko razem i pojechał po Jagę.
Po drodze zastanawiali się jak  wejść do gabinetu. Jaga wymyśliła, że naciśnie klamkę i gdy drzwi
będą nadal zamknięte, przez drzwi powie, że trzeba natychmiast jechać do dzieci, bo młodszy synek
miał wypadek I tak właśnie zrobiła. Albert otworzył drzwi z klucza, dowódca wyminął go i  pędem
wpadł  do gabinetu.
Na biurku leżała  załadowana broń  i list, który Albert pisał do Jagi. Dowódca porwał broń i szybko
opuścił gabinet.
Jaga była bliska omdlenia. Powiedziała Albertowi, że jeżeli nie przeszkadza mu fakt, że go zdradziła, ona wycofa pozew rozwodowy. Ma tylko jedną prośbę  - żeby jak najszybciej stąd wyjechali.
Nie zobaczyła się już z Bogdanem - nie miała na to siły i odwagi. Wysłała tylko do niego list, w którym
wyraziła nadzieję, że on zrozumie, że w tej sytuacji nie mogła podjąć innej decyzji - nie mogłaby nigdy
 być szczęśliwa z kimkolwiek, wiedząc, że to z jej powodu Albert targnął się na swe życie.
Wszystkie te wydarzenia nadszarpnęły zdrowie Jagi.  Z początku dopadła ją depresja, potem powróciła
silna anemia i Jaga znów wiele tygodni chorowała.  Albert musiał zacząć udzielać się w domu, spotkania z kolegami były już tylko sporadyczne.
Albert nigdy nie wspomniał o tym, że Jaga miała romans.Pogodził się nawet z faktem, że od tamtego
czasu byli "białym małżeństwem". Jaga nie zastanawiała się  czy miał w związku z tym jakieś romanse -
nawet jeśli miał to był na tyle dyskretny, że ona nic o tym nie wiedziała.
Jaga nigdy więcej nie widziała się z Bogdanem, nie korespondowała też  z nim, nigdy nie rozmawiała ze
swymi ówczesnymi znajomymi na jego temat. Nie wie nawet czy on jeszcze żyje.
Swoje małżeństwo Jaga określa w ten sposób - "razem zle i bez siebie niedobrze".
Dziwne lustro wisi teraz na ścianie w pokoju Jagi. Często zasiada przed nim i czeka na to, co w nim
zobaczy.
Ale lustro jakoś odmawia współpracy  - wciąż widać w nim tylko starą, zmęczoną kobietę.

piątek, 1 lutego 2013

Dziwne lustro, cz.VI

Jaga posłała mu błagalne, a może wręcz rozpaczliwe  spojrzenie. Bogdan objął ją i korzystając z jej
milczenia dodał: "nie jestem dobry w uwodzeniu kobiet, resztę tego, co z nami będzie, zostawiam
w twoich rękach. Wszystko co będzie dalej musi być twoim świadomym wyborem, a nie kwestią
przypadku, jak twoje małżeństwo. A teraz powiedz mi o czym chciałaś ze mną porozmawiać".
Jaga wyjaśniła, że chce porozmawiać o tym, co i jak ma zacząć załatwiać, bo chce się z Albertem
rozejść. Jedynym spoiwem  są dzieci, ale ona wcale nie jest przekonana, że to wystarczające na dalsze
lata. Choć niewątpliwie chłopcy bardzo ojca kochają i z całą pewnością rozwód będzie dla nich
wstrząsem.
Najbliższą godzinę Bogdan wyjaśniał jej różne problemy związane z rozwodem, dopytywał się czy będzie miała jakieś oparcie w rodzinie i nie kreślił jakiegoś różowego scenariusza - bo każdy rozwód  nie ma szans
by odbyć się  "w białych  rękawiczkach" gdy są dzieci,  mąż nie  zdradza, nie ma w domu awantur ani
przemocy.
Tego dnia wieczorem Albert pokazał jej list, który nadesłała jego matka  - zapraszała ją i dzieci do siebie
na cały miesiąc. Ale Jaga w żadnym wypadku nie chciała rezygnować z pracy, a tegoroczny urlop juz
wykorzystała.Postanowili, że odwiozą dzieci do jego matki i albo zgodzi się ona, by zostały u niej same, albo
zabiorą je z powrotem do domu. W trzy pózniej zawiezli dzieci do babci - Jaga musiała wysłuchać
tyrady na temat, jakie to okropne są teraz matki, że powinna  zrezygnować z pracy i siedzieć w domu
z dziećmi. W końcu teściowa zgodziła się, by dzieci zostały.
Następnego dnia Albert zatelefonował do niej z pracy, że jeszcze tego samego dnia wyjeżdża na 10 dni
służbowo  w drugi koniec  Polski. Jaga zwolniła się z pracy, by jeszcze szybko przygotować mu koszule na delegację - były uprane, ale nie zdążyła ich jeszcze uprasować. Pomogła mu się spakować, zrobiła na
drogę kanapki.
Gdy za Albertem zamknęły się drzwi odetchnęła głęboko i zabrała się za sprzątanie. Była to jej ulubiona
czynność - jednocześnie z porządkowaniem mieszkania porządkowała swe myśli.
A musiała naprawdę sporo uporządkować we własnej głowie.
Niemal dochodziła  północ, gdy zadzwoniła do Bogdana. Niewątpliwie zabrzmiało to nieco teatralnie, gdyż zamiast zwyczajowego "dobry wieczór" powiedziała  - "nic się nie stało, ale chcę być z Tobą, przemyślałam to.Jeśli możesz, przyjedz jutro po mnie wieczorem do ośrodka."
I Bogdan przyjechał po nią wieczorem do ośrodka - "przemeblował" sobie cały następny dzień pracy
biorąc delegację do sąsiedniej jednostki. Nim przyjechał po Jagę wpadł uporządkować domek
letniskowy, który  był wspólną własnością jego i siostry oraz zapełnił lodówkę. Okna wprawdzie były
niezbyt czyste, ale przecież nie mieli zamiaru przez nie wyglądać.
Jaga wsiadła do samochodu i nawet nie zapytała dokąd ją Bogdan wiezie - ona po prostu chciała być z nim.
Zdziwiła się, gdy w krótkim czasie stanęli przed jakimś domem. Nigdy tu nie byli. Bogdan wprowadził samochód  do garażu i wyjaśnił, że jest to wspólny domek jego i siostry.
Razem przygotowali coś do jedzenia - Jaga była głodna i zmęczona po całym dniu pracy. Zjedli kolację
w mało romantycznej, choć funkcjonalnej kuchni, potem przeszli do saloniku. Bogdan usadził Jagę na kanapie, przyniósł poduszkę i pled, położył jej nogi na swych kolanach i zaczął  delikatnie masować stopy.
Wiedział, że z całą pewnością Jaga dużo tego dnia stała w recepcji i masaż z pewnością sprawi jej
ulgę. Po kilkunastu minutach Jaga przyciągnęła do siebie Bogdana. W chwilę potem wylądowali w sypialni.
Cała ta noc i następny poranek były dla Jagi całkowitym zadziwieniem. Po raz pierwszy w życiu, pomimo
już  sześcioletniego stażu małżeńskiego, doznała rozkoszy. Nie  sądziła, że kontakt dwóch ciał może
dostarczyć tylu zachwycających doznań. Zasypiała i budziła się w ramionach Bogdana, który co jakiś czas scałowywał jej bezgłośnie płynące łzy. Nie dopytywał się, czemu  płacze,  domyślał się wszystkiego.
Niewiele tej nocy mówili - ona drżała pod jego dłonią, on dokładał wszelkich starań by odgadnąć co może
ja uszczęśliwić.
c.d.n