niedziela, 27 stycznia 2013

Dziwne lustro cz.III

Po wieczorku tanecznym Jaga  wróciła do domu  z lekka rozmarzona. Tak dawno nie tańczyła!
Nawet nie zdawała sobie  dotychczas sprawy z tego, jak bardzo ugrzęzła w domowym kieracie.
A wszystko przez to, że tak wcześnie została żoną i matką. Do tego  dochodziły kłopoty dnia
codziennego, których w tamtym okresie nie brakowało. Nie dość, że ciągle  brakowało pieniędzy
to i niewiele można było kupić. Jaga nauczyła się szyć i sama szyła dla siebie sukienki i bluzki, oraz
ubranka dla dzieci.
Choć Albert bardzo protestował, postanowiła posłać dzieci do przedszkola, a samej podjąć pracę.
Nie było to wcale łatwe, bo Jaga po podstawówce poszła do szkoły zawodowej, w której
nauczyła się dziewiarstwa maszynowego.  Wbrew temu, co dziś się opowiada, że w tamtych
czasach każdy miał pracę, wcale tak nie było. Złożyła dokumenty w tzw. Biurze Pośrednictwa
Pracy i czekała na jakąś propozycję zatrudnienia. Ale w tym mieście żadna spółdzielnia
dziewiarska nie potrzebowała pracowników. W dwóch zakładach pracy potrzebowali pracowników
umysłowych, ale  warunkiem zatrudnienia było posiadanie matury lub dyplomu technika
ekonomisty.  Jaga dość regularnie odwiedzała "pośredniaka", ale wciąż  nie miała pracy.
Pewnego dnia, gdy wracała  zrezygnowana do domu, spotkała  Bogdana.
Prawdę mówiąc to nawet nie pamiętała jak on ma na imię - widzieli się tylko raz, na tym wieczorku tanecznym, przetańczyli wprawdzie cały wieczór razem, ale to Bogdan ją o wiele spraw wypytywał
i to głównie ona  opowiadała o sobie, on tylko uważnie słuchał.
Bogdan wyraznie się ucieszył  i zaprosił ją  na kawę do kawiarni  uważanej w tym mieście za
najlepszą i najdroższą.
I znów to głównie ona mówiła, bo  odpowiadała na  mnóstwo pytań, które jej zadawał. Miała
wrażenie,  że interesuje go każdy szczegół jej egzystencji - co lubi, co czyta, jakie filmy jej się
podobają, jakich kompozytorów lubi słuchać, gdzie lubi jezdzic na urlop, jakie kolory lubi.
Przy okazji Jaga zwierzyła się, że nie może znalezc pracy, a Bogdan spisał  na kartce jej dane
i obiecał, że coś postara się dla niej załatwić, z tym, że może to będzie tylko półetat a nie cały.
Czas mijał niepostrzeżenie i Jaga niemal biegiem musiała pędzić do przedszkola po dzieci.
Po dwóch tygodniach  dzwięk telefonu oderwał ją od poezji życia, czyli obierania kartofli.
To telefonował Bogdan. Załatwił jej pracę - pół etatu w biurze  ośrodka wczasowego.
Prosił by następnego dnia udała się tam i podał  nazwisko osoby, do której powinna się
zgłosić.
Nazajutrz Jaga założyła białą bluzkę i popielatą spódniczkę, w czym wyglądała wielce
nobliwie, wzięła swe dokumenty i pojechała na  sam skraj miasta, nad jezioro, nad którym
był ten ośrodek.
Rozmowa z kierownikiem ośrodka była dość krótka, zaproponował jej pół etatu w recepcji,
zawsze na jednej, przedpołudniowej zmianie, formalności w "pośredniaku" kadrowa miała
załatwić sama, wynagrodzenie może nie było olśniewające, ale gdy ukończy za jakiś czas
szkolenie, to z pewnością dostanie podwyżkę. Na razie nie będzie samodzielnym pracownikiem,
będzie pomagać innym. W ten sposób nauczy się swych nowych obowiązków, potem
przejdzie szkolenie, które będzie już tylko formalnością.
Pracę miała rozpocząć za 4 dni. Mankamentem był fakt, że musiała pracować również i w niedziele,
ale wtedy  inny dzień tygodnia miała wolny.
Uradowana i oszołomiona tym wszystkim wyszła z budynku  - przed budynkiem stał Bogdan,
który zza pleców wyciągnął malutki bukiecik bratków. Zaraz zaczął się dopytywać co i jak załatwiła.
Pojechali do pobliskiej kawiarni - tym razem Jaga postanowiła dowiedzieć się czegoś o Bogdanie.